Znów granatowo-sine chmury nad horyzontem, i płatki śniegu tańczące opętany taniec, w parze z kroplami deszczu. Spadają na zlodowaciałe łachy śniegu, co rozsypane po ziemi jak piegi. Marcowy pejzaż już mi obrzydł. Przedłuża się Zimy umieranie, a ja znów, nie mogę doczekać się Wiosny. Zielonej trawy. Pąków liści i kwiatów….I ciepłych promieni słońca na twarzy. Nie mogę doczekać się zapachu życia, co kiełkuje z ziemi. Nie mogę doczekać się kolorowych płatków – Obrzydły mi białe płatki śniegu… Wczoraj wybrałem się na spacer, na wzniesienie niedaleko domu, skąd ponad „głowami” domów widać „pół świata”. Przenikliwy chłód zimnego wiatru miałem za towarzysza i ciszę. Stanąłem pośrodku łąki, tak naprzeciw obłokom, patrząc na ich potęgę; – Jak długo jeszcze?… Nagle od strony lasu, pojawiła się postać. Szła powoli, z głową zadartą do góry, wyciągała rękę, wyglądało jakby chciała łapać chmury… Drapać je natrętnie. Przystanęła gdy Mnie zobaczyła. Zawahała się, opuszczając rękę wzdłuż tułowia. Zatrzymała się w czasie, który wokół nas gnał bez opamiętania. Lecz po chwili znów ruszyła, prosto w moją stronę…
– Dzień Dobry – Usłyszałem wypowiedziane kobiecym głosem… W tym głosie było słychać także zmęczenie.
– Dzień Dobry – Odparłem, ale przekornie dodałem ;
– Oj mógłby być lepszy…
Kobieta uśmiechnęła się… Była starsza Ode mnie … Spod wełnianej czapeczki, na oczy spadały siwe włosy.
– … I jeszcze będzie, będzie….Proszę Pana – Odparła.
– Ale jeszcze nie teraz nie „już”… Cierpliwością Pan nie grzeszy?.
– Oj…Nie, to nie to! – Zaprzeczyłem jej domysłom… Choć wiedziałem, że ma rację.
– Ot dość już mam Zimy… Przesiąkłem nią na wskroś. – Wymamrotałem, wodząc wzrokiem wokół… Z jej twarzy, wciąż nie znikał ów uśmiech, którym mnie powitała;
– No widzę… Wciąż jeszcze leży śnieg, Tu i Ówdzie… Ale mamy Zimę, czy Pan chce czy nie chce… Było do niej przywyknąć! – Roześmiała się serdeczniej… Poczym już , tym zmęczonym głosem spytała
– Co Pan robi tu, w tak paskudna pogodę?.
– Wyszedłem na spacer… – Odparłem cicho;
– Ruch to zdrowie… Nadwagę mam, więc dobrze się „poruszać”.
– A ja Proszę Pana, wyszłam chłonąć piękno… Czy to wszystko nie jest piękne!?.
– Ten przymglony widok, te kłębiaste chmury… Ta „pustka” wokół i cisza, ten ziąb i śnieg z deszczem?
– Nic nie odpowiedziałem. Bo „piękno” w swej piękności, wcale nie musi być kolorowe i ciepłe… Nie musi tulić, głaskać i pieścić…Ma „chwytać za serce”. Nic nie powiedziałem słowem, odparłem wzajemnym uśmiechem. Kobieta odwzajemniła – Odchodząc. Gdy uszła kilka kroków dalej, znów wyciągnęła do chmur rękę….
… Dziś poranek, po odsłonięciu okiennych zasłon, przywitał mniej jaskrawom bielą… Śniegiem okrył się ogród, jakby naciągnął kołdrę na siebie; – Jeszcze chcę pospać troszeczkę!…
Pozdrawiam serdecznie. Bronka.
I wzajemnie Bronko – Serdeczności dla Ciebie : )
Zastanawiam się, co od Ciebie zabrać, słowa czy linie, plamy? Zostawię słowa, bo też mam ich w nadmiarze, też nieraz zaplatam je jak warkocze. Za to zupełnie nie potrafię ujarzmić kreski czy plamy. Ty robisz to genialnie.
Bronka… Tu miejsca jest sporo….A skoro „masz ich w nadmiarze” , nic nie stoi na przeszkodzie by je tu napisać….Do ostatniej literki a tym samym, podzielić się z innymi. Ja wiem, że to miejsce nie odwiedzają tłumy, ale zawsze znajdzie się Ktoś,kto przystanie, przeczyta i przemyśli…
To prawda, niecodziennie zaglądam, ale jak wejdę łowię każde słowo, każdą myśl, natchnienie, wokół mnie wrażliwość spowija się, dając nadzieję, że nie jestem sama z podobnym podejściem do dnia dzisiejszego… Pani Broniu, niech Pani pisze, ma Pani talent,, slowa rysują piękny obraz, są utkane z naszej codziennosci, ale o wielu kolorach. Pozdrawiam milo…