12 Dni Cudu

                                               „Dziewczynka ”                                   

„Młodość jest potwornie ciężkim przypadkiem i chyba nie ma nikogo, kto by z tego wyszedł bez powikłań” ( Agnieszka Osiecka)…

Historia „Dziewczynki” aż do spotkania ze „Starszym Panem” jest o wiele dłuższa, niż historia Starszego Pana, bo Ona jest przyczyną wszystkiego co się Tu wydarzy.

                                                              ***

…Niema co ukrywać, Dziewczynka w tej historii, nie jest  już małym dzieckiem . Wiek w który wchodzi, można nazwać pęknięciem kokonu-  Przejściem z dzieciństwo do dorosłości. Oczywiście w oczach rodziców i już dorosłych, nadal  jest Dzieckiem … A  jest?. Bo, choć gdy się na nią patrzy, wygląda na dziecko  i przez to, jest tak traktowana. …To  wewnątrz kokonu, powoli wyłania się w pełni rozwinięta uczuciowo i zmysłowo – Kobieta. Co nie oznacza, że w chwilach słabości i załamania nad swoją bezradnością. ..Oraz nad tym, że Ów fakt , przynosi czasem korzyści – Nie będzie odwoływała sie od tego, że nadal , mimo wszystko jest jednak  Dzieckiem.

                                                             ***

Dziewczynka to Nastolatka o twarzy dziecka, niedużego wzrostu. …Nie podobna nic a nic do swoich rodziców. Nikt w jej rodzinie, którą miała, nie był Rudzielcem z jasną karnacją skóry… Nie, nie bladą a jasną -Ten fakt ma znaczenie, bo czasem na jasności twarzy Dziewczynki, widać było bladość, lecz ta, znikała po pewnym czasie… Miała piękne- Błękitne oczy , które często zasłaniały kosmyki długich kasztanowych włosów, pomimo, że najczęściej spinała je w koński ogon, lub splatała w długi warkocz…                  

Matka Dziewczynki, urodziła ją w wieku 21 lat… Była wtedy na początku Studiów. Tam właśnie poznała Tatusia Dziewczynki. Wieść o macierzyństwie i późniejszym rodzicielstwie, nie była wspaniałą wiadomością dla nich Obojga… Ale nie mogli uciec od konsekwencji swojego postępku …  Poznali się oboje rok, przed tym, nim mamusia Dziewczynki zaszła w niechcianą ciążę. Zamieszkali razem w wynajętym, przez rodziców „mamusi” mieszkaniu. … Jej w Nim, podobał się jego  aparycja… Jemu  – Jej Ciało i jej nadziani rodzice… …Poza tym, nic ich Oboje nie łączyło a najmniej ich córka. … I tak  jest do dzisiaj. Gdy Dziewczynka nauczyła się samodzielnie chodzić i wyrosła  z wózeczka , jej drugim domem stało sie mieszkanie Dziadków Mamusi, potem żłobek, przedszkole i szkoła, bo spędzała tam więcej czasu , niż z obojga rodzicami… Ci przecież ciężko pracowali, pnąc się po ścieżce kariery zawodowej ,by móc dostatnio i uczciwie żyć, więc ukochana córeczka schodziła na drugi plan ważności … Co Dziewczynka boleśnie odczuła, gdy zyskała świadomość własnej wartości – W jej przypadku nastąpiło to o wiele za wcześnie, niż u innych dzieci. …Świadomość własnej wartości  i  pytanie ” A dlaczego?” Były kluczowe w dalszym rozwoju Dziewczynki. Gdy dziewczynka pojęła sens pytania „Dlaczego”, używała go w co drugim zdaniu ; A dlaczego , spędzamwakacje z Babcią Agatą a nie z Wami? ; A dlaczego Tatuś i Mamusia nie może się ze mną pobawić?….”Adlaczegi” z czasem,  stały się  też zmorą obojga dziadków, gdy jej rodzice wyjechali na wakacje bez niej.  Do tego stopnia, że gdy wrócili, Dziewczynka już nigdy więcej nie spędziła wakacji z Dziadkami. Dziewczynka  często zadawała pytanie.  ; A dlaczego, ja mam tylko jednych Dziadków Piechocińskich?… Inne dzieci mają Więcej Dziadków!.

Gdy podrosła i opanowała sztukę czytania, jej  postrzeganie Świata wokół , nabrało innego wymiaru… Książki wypełniały lukę, która powstała pomiędzy nią a rodzicami. W książkach znajdowała odpowiedzi na „Adlaczegi”, na które rodzicie nie chcieli lub nie potrafili odpowiadać… Pierwszymi książkami jak przeczytała były bajki dla dzieci – Czytając Baśnie braci Grimm. Później była Alicja w Krainie Czarów, Opowieści z Narnii. Zaczęła też czytać książki, które trudno nazwać bajką, lecz  niewiele miały wspólnego z rzeczywistością. Czytała powieści Tolkiena. Przeczytała też wszystkie części Harry Potter – J.K Rowling…  Przeczytała i wiele podobnych – Niesamowitych historii, co rozwijało jej wyobraźnie i fantazję. Coraz więcej poznawała, coraz więcej wiedziała. Rodzice, pomimo braku okazywania uczuć, robili wszystko, by Dziewczynka wyrosła na chlubę , którą mogli  pokazywać Wszystkim… Dziewczynka sie starała, by rodzice byli z niej dumni… ”Może razem z dumą, pojawi się i więcej miłości ?… Może rodzice zaczną okazywać tę miłość? nie tylko dbałość?!…

Tatuś Dziewczynki myślał, że dając jej spore kieszonkowe kupuje sobie jej miłość.  … Mamusia też mówiła, że ją kocha, ale poza słowami traktowała ją nie jako dar a coś, co się jej przytrafiło …Czas mijał, lecz nie przybyło ani grama więcej miłości. – Według Dziewczynki .  Za to, coraz więcej przybywało trosk.  Gdy Dziewczynka skończyła czytać mMały Książę- Antoine’a de Saint – Exupery, zaczęła czytać książki oparte na realiach… I waśnie te książki, okazały się bombą w i tak zdegradowanym fantazją umyśle – Eksplozja złożoności Ludzkich charakterów i  poglądów , pokazując Ludzi takimi jakimi są. … Czytała  od  Julie Quinn, aż po książki Benjamin Button’a… Nawet wpadła jej w ręce jedna z książek George Orwella.

Mówi się, że książki to dobrodziejstwo, lecz w przypadku Dziewczynki nie wynikało z nich nic dobrego… Bo w głowie pełnej sprzeczności wyczytanej z książek, coraz bardziej była inna od swoich rówieśników, którzy zamiast czytać książki, woleli wpatrywać się w ekran swoich telefonów i komputerów. Owszem komputer i telefon nie były obce Dziewczynce, ale przecież już miała Swój świat… Ten wirtualny jej nie fascynował, zbyt płytki był dla Niej. Różniła się od swoich rówieśników, co przysparzało jej wiele problemów z ich strony, więc nie akceptowana powoli coraz bardziej zamykała się w sobie, stając się introwertyczką. … Gdy Dziewczynka skończyła 12 lat – Czas pomiędzy  Antoine’a de Saint – Exupery  a Ernestem Hemingwayem. Dziewczynka w ramach poprawy relacji z rówieśnikami chciała wybrać się do kina z koleżankami na wieczorny seans. Lecz niestety rodzice Dziewczynki uznali, że ma dopiero 12 lat – Za mało na taki wypad, bez opieki rodziców. Dziewczynka uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie kłamstwo i oznajmiła, że razem z Nimi idzie Mama Zosi. ( Zosia była tak naprawdę jedyna koleżanką, na którą wyrazili zgodę rodzice, bo jej Tatuś, pracował w firmie, tej samej co mamusia Dziewczynki). Rodzice się zgodzili, lecz nie zadali sobie trudu, by potwierdzić ten fakt i dziwnym trafem,  kłamstwo nigdy nie wyszło na jaw… Od tej pory Dziewczynka uznała, że kłamstwo, jest tym, co małym kosztem przynosi wielkie korzyści. Owszem, później nie raz okrutna prawda, krzyżowała się z jej kłamstwami, ale to nie nauczyło niczego jej rodziców… Szlaban i zamykanie w pokoju, to żadne antidotum na jej kłamstwa… Przecież tyle ich znała!?….  A poza tym, większość czasu po powrocie ze szkoły, dziewczynka spędzała i tak sama w swoim pokoju, pochylona nad książkami, przecież rodzice pochłonięci byli pracą…          

Tuż przed końcem 8 klasy, gdy była po 14 urodzinach, w oczekiwaniu aż wrócą rodzice, postanowiła poszukać książki do przeczytania w biblioteczce rodziców.  Biblioteczka, jest bardzo adekwatnym pojęciem- Jedna półka regału, pod telewizorem jako element dekoracyjny  z  kilkoma książkami, ładnie wydanych i oprawionych… I chyba nigdy nie przeczytanych!?. Pomiędzy nimi Dziewczynka   zauważyła grubą książkę w czarnej okładce. Na czarnym tle, w wytłoczonych literach z resztkami białej farby widniał tytuł Pismo Święte. Znała Biblie, wiedziała o czym jest… Albo czym jest!?. Lecz Dziewczynkę wychowano poza tą wiedzą. Jej rodzice nie chodzili do Kościoła. Ona nie uczęszczała na lekcje religii… Dlaczego? – Dokładnie nie wiedziała. Nigdy też nie widziała by się kiedykolwiek jej rodzice modlili, więc chyba nie byli wierzącymi, i uważali, że Ona też nie powinna uwierzyć. :”Więc skąd ta Biblia !?” – Zaciekawiona otworzyła pierwszą stronę a wtedy na dywan wypadła kartka papieru, zapisana odręcznym pismem i pożółkłe zdjęcie siedzących na schodach domu, kobiety i mężczyzny… Na odwrocie ktoś napisał nazwę miejscowości  i datę ” Basie 1983″. Fotografię włożyła z powrotem pomiędzy strony książki  i zaczęła czytać tekst z kartki. To brzmiało jak słowa modlitwy, lecz dziwna była ta modlitwa!?.       

„Nie jestem przekonana co do Twojego Istnienia Panie, co nie znaczy, że nie wyznają tych samych wartości co Ty. Panie, nie dawaj mi powodów ,abym uwierzyła w Twoje istnienie. Spraw tylko, bym była dobra i sprawiedliwa. Nie daj mi Panie, bym nie  utraciła smaku  życzliwości i zrozumienia. Bo wtedy Moja Dusza karmić się będzie podłością, przekonana o tym, że to jedyny pokarm jaki jedzą ludzie . Nie daj mi Panie, utracić czucia całą sobą… Bo jak bez niego poznam miłość? Nie daj mi Panie oślepnąć. Abym zawsze  mogła zobaczyć dobroć w ludziach „

Ledwo skończyła czytać, w holu mieszkania zawył dzwonek drzwi wejściowych, Dziewczynka  odłożyła książkę na swoje miejsce a składając kartkę, schowała do kieszeni spodni i poszła otworzyć drzwi. Mamusia Dziewczynki tuż po tym jak weszła i ściągnęła płaszcz i gustowne szpilki na wysokim obcasie, zauważyła, że z córką coś nie tak!? …Czerwone wypieki na policzkach?. Przyłożyła rękę do jej czoła, lecz nie było rozgrzane. Dziewczynka wyczuła, że mama wie;…

– Wiesz znalazłam w waszym regale Pismo Święte… Przecież w nie chodzicie do Kościoła!?

 Mamusia nie zareagowała od razu, najpierw zdjęła owiniętą  apaszkę wokół szyi i starannie składając włożyła do szafy z wielkimi lustrzanymi drzwiami.

– A to pamiątka od Twoich dziadków… Rodziców Tatusia. – powiedziała obojętnym głosem.                                                                                                                                                                 

– Leży tu od roku, nawet nie wiem, czy któreś  z Nas, tę książkę otworzyło!?  – dodała równie   obojetnie                                                                                                                            

W tym momencie Dziewczynka uświadomiła sobie, że nie tylko ona, posługuje się kłamstwem. Była bardzo logicznie myślącą  Dziewczynką i posiadała bardzo dobrą pamięć.

– Jak byłam malutka, to mówiliście, że Brońscy z Gór, nie żyją… To gdzie  do tej pory była ta pamiątka , skoro od roku  dopiero jest u nas?

Spytała wzburzonym głosem. Na co jej matka , równie stanowczo odparła ;

– Nadal jesteś malutka, żeby to wszystko zrozumieć, więc proszę Cię bardzo tylko nie tym tonem …Nie tym Tonem!

 I odwracając się plecami do córki, poszła w kierunku kuchni. Dziewczynka nie dała za wygraną;

– To w końcu mam tych Dziadków czy nie? – dopytywała.

– Nie, nie masz!  –  wrzasnęła zirytowana matka;

– I proszę już ani słowem w tym temacie, bo nie ręczę za siebie!

Krzyczała nadal , wymachując ręką z wyprostowanym wskazującym palcem.

Ta awantura oczywiście miała ciąg dalszy, po powrocie Taty do domu,  bo Dziewczynka nie mogła się pogodzić z myślą, że przez tyle lat, żyła w nieświadomości tego, że ma inną rodzinę, poza tą, której była częścią. Lecz rodzice za każdym razem perswazją i groźbami, kończyli dyskusję… To właśnie wtedy w jej głowie narodził się plan ucieczki z domu, by poznać historię dziadków Brońskich. …(Kto, będąc dzieckiem, nigdy nie planował ucieczki z domu, gdy jego poglądy różniły się od poglądów rodziców!?)… Równocześnie  Dziewczynka od tego momentu, zaczęła pod nieobecność rodziców wykradać z półki Biblię i czytać. Po dwóch pierwszych Księgach, na trzeciej Księga Kapłaństwa – Zrezygnowała z czytania, przeglądając potem, tylko wybrane fragmenty. Poznając  bliżej to, o czym choć wiedziała, że Istnieje trudno było przyjąć tylko na wiarę. Było to tak samo fantastyczne jak Opowieści z Narnii ,czy Hary Potter . Ku jej rozczarowaniu nie było w Biblii tekstu podobnego do tego z kartki. Który powątpiewając w istnienie Boga, odwoływał się do Jego światłości  i prosił Go o pomoc…    Nikt nie wie, dlaczego Biblia została na tym samym miejscu, na którym znalazła ją Dziewczynka. Nikt nie wie, dlaczego jej rodzicie nie schowali Biblii  w inne miejsce, niedostępne dla Dziewczynki. Tak musiało się stać. …I tak się stało. Czas mijał.

Dziewczynka dzień po dniu, coraz bardziej utrwalała się w przekonaniu, że musi Poznać swoich – Nieznanych Dziadków Brońskich. ..Kim byli?… Lub gdzie teraz są?. Z przypadkowych rozmów z Tatą, dowiedziała się, że urodził się w miejscowości Górki a w dzieciństwie mieszkał we wsi Basie – Tej, której nazwa widniała na starej fotografii. Postanowiła ostatecznie, że musi poznać u źródeł, historię swoich Dziadków a najlepszym sposobem była ucieczka z domu, co nie znaczy, że zamierzała do rodziców już nie wracać… Najlepszym  momentem, okazał się czas wakacji. …Wtedy znalazłoby się wiele pretekstów do opuszczenia domu. Następną kwestią  było ustalenie powodu, dla którego miałaby wyjechać. …Kwestia alibi wynikła sama z siebie, gdy Zosia wraz z końcem roku szkolnego, oznajmiła Dziewczynce, że w tym roku jedzie na Obóz Harcerski do Górek – Tych Górek!. Była to jedna z większych Wsi w tamtym rejonie , ze statusem Gminy. Dziewczynka od tego momentu, polubiła Harcerskie biwaki, na które zaczęła jeździć z Zosią. A nawet poprosiła rodziców o kupno swojego własnego namiotu… Rodzice kupili jej namiot – ” Taki śliczny w różowym kolorze!„. …

Kilka dni przed wyjazdem Dziewczynka  skserowała  pusty kwestionariusz Zosi. Wpisując swoje dane wypełnił wszystkie jego pozycje i dała rodzicom do podpisania zgody na wyjazd- Uwiarygodniając kłamstwo. Rodzice pełni zachwytu nad tym, że ich córka, potrafiła samodzielnie , uporać się z wszystkimi formalnościami, ograniczyli sie tylko do sprawdzenia, czy faktycznie taki wyjazd jest planowany, dzwoniąc do źródła- Czyli Tatusia Zosi, który z entuzjazmem potwierdził ów fakt, nie przepuszczając nawet, że został wplątany w podstępną  intrygę.

…Im bliżej było daty wyjazdu, tym okoliczności coraz bardziej sprzyjały kłamstwu, które wcielała w życie Dziewczynka. Oto Mamusia,  niespodziewanie awansowała na szczyt swojej kariery zawodowej i w związku z tym, urządzono w firmie wyjazdowe  Spotkanie Integracyjne … Hotel w Sopocie , tudzież innym atrakcyjnym , nadmorskim kurorcie…. Przecież mamusia nie mogła odmówić!, A, że  zbiegało się z data wyjazdu na Obóz… Więc mamusia Dziewczynki z wielkim żalem ją przeprosiła, że nie odprowadzi, zrzucając ciężar tego obowiązku na Tatusia.

Gdy nadszedł Ten dzień, w poprzedzający go wieczór, Dziewczynka spakowała swoja torbę podróżną… Wkładając do środka, oprócz zapasów żywności  , suchego prowiantu- Namiot. Wszystko starannie zakrywając kilkoma  ciuchami  i ręcznikiem. Zabrała także ze sobą książkę o górach, by czerpać z niej informacje niezbędne do przetrwania. Kilka godzin wcześniej, przez Internet, wykupiła bilet kolejowy , na pociąg który jechał do Wielkiego Miasta o 8,25… Starannie wydrukowała i schowała bilet  razem z fotografią domu Dziadków, i kartką ze słowami napisanymi  wyblakłym atramentem. Wyjazd  autokarów z rozwrzeszczaną młodzieżą, miał  się odbyć spod Dworca Kolejowego o godzinie  8,00… Tatuś Dziewczynki , zaczynał pracę w biurze o tej samej godzinie, lecz na drugim końcu miasta… Na wszelki wypadek Dziewczynka, starannie i po woli, celebrowała poranna toaletę, byle tylko opóźnić czas wyjazdu. Tatuś dziewczynki nerwowo spoglądał na zegarek, poganiając córeczkę. Za każdym upomnieniem narastała w nim zdenerwowanie i  rozdrażnienie… I oto chodziło ukochanej córeczce…  Gdy wyjeżdżali z parkingu, Tatuś Dziewczynki już wiedział, że nie wsadzi jej osobiście do autokaru ;

– Wiesz co Córciu. …Ja cię wysadzę tylko na przystanku po drugiej stronie dworca, ten kawałek do autokarów przejdziesz sama…. Wybacz kochanie.

– Oj Tatuś, dam sobie radę  – odparło „kochanie” z uśmiechem na ustach.                                                                                                    

Gdy już z pola widzenia Dziewczynki , zniknął samochód jej Taty, Dziewczynka ciągnąc za sobą walizkę na małych kółeczkach, minęła  miejsce  odjazdu autokarów, udając sie prosto na peron z którego miała odjechać pociągiem.  …I odjechała o 8;25. Po następnych kilku godzinach, była już w Wielkim Mieście. Podróż nie sprawiała  żadnych komplikacji. Gdy weszła do swojego przedziału na peronie, wysiadła z niego dopiero na końcowej stacji. Nikt o nic nie pytał… Poza Panem konduktorem, który uśmiechając się, poprosił o pokazanie biletu.  Gdy z kolejowego dworca , dotarła na dworzec autobusowy, długo szukała przystanku, z którego  jakiś autobus pojedzie do  Basi , lub w stronę Górek. Lecz nie znalazła nazwy takiej miejscowości na żadnym rozkładzie jazdy… Robiło się coraz później. Była zmęczona i głodna, bo większą część pieniędzy jakie przy sobie miała, przeznaczyła na wodę, kanapki i zapiekankę z serem a nie chciała płacić za pomocą telefonu, bo każdą transakcję, mogli prześledzić rodzice. Gdy usiadła zrezygnowana, rozległ się dźwięk jej telefonu. „Oby tylko nie Tatuś” – Pomyślała . Nie to nie był Tatuś, to Zosia;

– No cześć! –  usłyszała w słuchawce.

– I co , gdzie jesteś?

 Pytanie wprawiło Dziewczynkę w lekkie zakłopotanie;

– Jestem jeszcze w  Wielkim Mieście… Nie mogę znaleźć autobusu do Basi!

W słuchawce na chwilkę zaległa cisza, a potem głos przerwany śmiechem;

– Ty, to jedź do Małgosi… krejzelko jedna!

– Siej się śmiej Małpo a mi się chce płakać…

 I w jej oczach pokazały się łzy…  Lecz wtedy, gdy padło słowo Basie, obok dziewczynki  przysiadł chłopak, nie wiele od niej starszy.  Widząc jej rozgoryczenie i płacz,  rzucił jakby od niechcenia;

– Musisz pójść pod Galerię, stamtąd jeżdżą „busy”  do  Górek, przez  Basie…

– Busy?…

– No mikrobus  Mała ,  taki mały autokar, roześmiał się młodzieniec.

 Na te słowa, Dziewczynka momentalnie wyłączyła telefon i obracając się do chłopaka spytała;

– A gdzie jest ta  Galeria ?

– Zejdziesz schodami w dół, przejdziesz pod peronami i wyjdziesz na ulicę. …Za budynkiem stacji  kolejowej, zobaczysz Pasaż Handlowy. …Busy odjeżdżają z naprzeciwka…

-Dziękuję Ci bardzo – odparła, najmilej jak umiała.

– Dobra, dobra  Mała ! … Uważaj na siebie. – odparł szarmancko chłopak.     

Po drodze w stronę miejsca z którego odjeżdżały busy, Dziewczynka wróciła do rozmowy z Zosią , wybierając jej numer telefonu, gdy tylko ja połączyło , znów padło to samo zdanie , co w wcześniejszej rozmowie z nią;

– No cześć!. –  a potem kolejne, takie samo;

– I co, gdzie jesteś? .

– Idę do przystanku, spod którego , podobno są odjazdy do Górek… Mam nadzieję, że zdążę tam dojechać nim się ściemni!?

– Ty, a forsę masz?  – zaniepokoiła sie koleżanka.

 – No mam. …Tylko , że w  fofonie.

-Uu, to czarno to widzę, bo to wiadomo czy tak zapłacisz za bilet? .

– Weź mnie nie strasz Zośka!….

W tym momencie jej telefon się wyłączył. Przy całej staranności i dokładności w planowaniu, Dziewczyna zapomniała o najważniejszej rzeczy – Załadować telefon. Owszem spakowała razem z innymi rzeczami ładowarkę;  „Ale gdzie tu i teraz naładuje telefon?„… Gdy usiłowała rozwiązać w myślach ów problem, po przeciwnej  stronie dwupasmowej jezdni , którą rozdzielało torowisko tramwajowe , zauważyła, że w bocznej uliczce, stoi  Bus a na jego przedniej szybie, wyświetlana tablica z napisem – Górki… Wyłączyły się wtedy w niej wszystkie zmysły i myśli,  poza jedną;   „Muszę nim pojechać!„. Rzuciła się wpław, przez jezdnię, nie zwracając uwagi na jadące nią samochody. Biegła, ciągnąc za sobą walizkę, która podskakiwała na każdej przeszkodzie, boleśnie wykręcając rękę Dziewczynki. Kierowcy trąbili klaksonami, wtórował im pisk opon, przy wciskaniu hamulców aut… Udało się przebiec, lecz gdy już stała na chodniku, podszedł do niej barczysty mężczyzna i chwytając za rękę, ciągnął za sobą ;

– Co ty robisz smarkulo!?, chcesz spowodować wypadek!?. Zaraz zadzwonię na Policje!

Barczysty mężczyzna, zaciągnął ją w tę uliczkę, na której był przystanek  Busów. …I przyciskając udem, i prawa ręką do metalowego płotu , graniczącego z chodnikiem. Lewą ręką szukał telefonu w swojej marynarce. Dziewczynka zaczęła płakać, przerażona. Lecz w tym momencie, do barczystego Pana, podszedł mniej barczysty, ale za to z większym brzuszkiem – Inny Pan. Chyba był nieświadom powodów, postępowania barczystego jegomościa, lecz oburzony sposobem , jakim potraktował Dziewczynkę.

– Co Pan robisz Panie!?… – Przecież to jeszcze dziecko!

– Co sie Pan wtrącasz, ta smarkula przebiegła przez drogę, pal licho jakby ją rozjechali, bo sama sobie była by winna… Ale przez nią ktoś inny mógł stracić życie!

Wykrzyczał barczysty Pan, oblizując po tym pianę z kącików ust. Na co Pan z brzuszkiem, rozwarł szeroko oczy z zdziwienia i wzburzenia.  Energicznie pchnął barczystego jegomościa tak, że Ów upadł;

– „Pal licho, jakby ją rozjechali” !?

 Wykrzyczał z ironią cytat  leżącego  jegomościa i dalej  padła wiązanka słów, do których Dziewczynka nie przywykła, gdyż odbierała staranne wychowanie;

– Co ty pierdolisz kretynie jeden, leż i nie podnoś się lepiej, bo cię inaczej potraktuje!.

Wokół zrobił się mały tłum gapiów. Ktoś z tłumu zapytał ” W czym Problem?„. Lecz po chwili z tego samego tłumu, padła odpowiedź ” A nic..Jakiś zboczeniec napastuje to dziecko„. Zrobiła się ogólna wrzawa . Wszyscy wyrażali oburzenie na barczystego jegomościa leżącego na chodniku. W tym zamieszaniu  Pan, który stanął w obronie Dziewczynki,  odciągnął  ją wprost do otwartych drzwi auta, które okazało się być Busem, do którego chciała wsiąść Dziewczynka.

– Nic Ci nie jest Dziecko?

Zapytał kierowca ( Bo nim okazał się Ów Pan). Dziewczynka z jak najbardziej smutna miną i błyszczącymi od łez niebieskimi oczętami odparła;

– Nic, nic, trochę Mnie ręka boli… Prószę Pana.

– A to bydle no!

Odpowiedział  mężczyzna , patrząc w miejsce w którym barczysty człowiek podnosił się z chodnika w tumulcie pogardy i złorzeczeń.

– A ten Bus jedzie do Górek, proszę Pana ?. – spytała przez łzy Dziewczynka.

– A Tak, tak… Właśnie miałem odjeżdżać, jak zauważyłem tego chama…

Tu znów spoglądnął na miejsce w którym leżał  Ów cham, lecz w tym miejscu, nie było już nikogo…

– A co , chcesz dojechać do Górek?…

– Dokładnie to chciałam dojechać do miejscowości –  Basie, proszę Pana, do Dziadków.

…Co było prawdą, lecz bez zbędnych tłumaczeń.

– Wsiadaj Mała, dzisiaj masz kurs gratis, choć tyle Ci wynagrodzę!

Odparł Kierowca uśmiechając sie do niej, wrzucając jej torbę do wnętrza samochodu. Dziewczynka obcierając łzy, zaciągał ją na koniec  pojazdu i  siadając w ostatnim rzędzie przy oknie, torbę położyła na fotelu obok… Cały czas nie mogła uwierzyć , ; „że to nie jest cud!?„.  Bus ruszył, wplątując się w uliczny ruch miasta. Długo jechali przez  zatłoczone ulice. Co chwile pojazd przystawał to na światłach, to wjeżdżając w przystankowe zatoczki… Gdy wyjechali poza miasto,  wewnątrz  pojazdu było sporo ludzi… Lecz im dalej byli od  Wielkiego Miasta, osób ubywało, za każdym następnym przystankiem. Owszem, czasem Ktoś wsiadł, mijając się w przejściu z wysiadającymi, ale ogólny bilans pasażerów wciąż się pomniejszał. Dziewczynka była bardzo zmęczona, głodna i chciało się jej pić, więc niecierpliwie wpatrywała się w pejzaż za oknem, śledząc nazwy mijanych miejscowości. Krajobraz za szybą robił się coraz bardziej pofalowany i coraz bardziej zielony.  Zauważyła, że im bardziej widok był zielony, tym bardziej barwa słońca ciemniała, robiąc się pomarańczowa… Czas mijał nieubłaganie. Dziewczynka , bała się, że nie zdąży dotrzeć do Basi przed zmierzchem. Nagle, za oknem pojawiła się zielona tablica z napisem – Basie. Szybkim ruchem zsunęła z siedzenia torbę na przejście  i łapiąc poręcz fotela chciała wstać, lecz w Tym samy momencie dobiegł ją głos kierowcy;

– Zaczekaj Mała aż dojedziemy do przystanku… A tak w ogóle to na którym chcesz wysiąść?

Dziewczynka nie miała pojęcie „Na którym?„. Wyjrzała tylko przez okna. Po obu stronach jadącego samochodu zaczęły pojawiać się budynki domów, lecz za nimi widać było tylko w oddali las i zbocza gór…

– Tu cię wysadzić przy Sklepie?

Znów odezwał się  kierowca. Dziewczynka zobaczyła jego uśmiechniętą twarz w lusterku skierowanym na wnętrze pojazdu. Od razu zareagowała na słowo ; sklep – Coś do picia i jedzenia!. – Wiec odparła;

– Tak …Tu wysiadam!.

– Wiedziałem…  – powiedział rozbawionym głosem mężczyzna.;

– Tak szybko się zerwałaś z miejsca, jakbyś się bała przegapić przystanku .

…I tu Dziewczynka pojęła, że ludzie sugerując się pozorami, robią  coś, czego nigdy nie zrobiliby chłodno kalkulując i nie ulegając pozorom i emocją.    Gdy Bus się zatrzymał, Pan kierowca pomógł wywlec podróżną torbę Dziewczynki na zewnątrz i kładąc  obok niej, jak  zwykle z uśmiechem powiedział;

– Proszę „Mała Damo” ….Zmykaj do Dziadków.

I wsiadł do pojazdu a za nim jakaś Pani, która stała na przystanku.      Drzwi się zamknęły i Bus odjechał.  Dziewczynka ogarnęła wzrokiem najbliższą okolice. Za przystankiem był Ów Sklep…  Zwykły dom ze spadzistym dachem i wybrukowanym podwórkiem szarą kostką, aż do wysokiego fundamentu, zakończonego balkonem, prze całą długość budynku. W fundamentach tkwiły  drzwi i szeroka sklepowa witryna a nad nimi  święcący białymi literami napis ” Sklep Ogólno Spożywczy”. Po prawej stronie była brama wjazdowa i kolejne zabudowania. Po lewej stronie podobnie z tym, że nad dachami domów w oddali  górowała kościelna wieża. Po drugiej stronie ulicy był rozległy parking.Za nim długi i wysoki budynek zakończony  spadzistym dachem… Poza tym , po obu bokach tej budowli, widok był podobny jak po tej stronie z której patrzyła Dziewczynka (  Z tą różnicą, że nie  było „drugiej kościelnej”  wieży)

… Słońce zahaczyło się o szczyty gór, sterczących na dachami domów po zachodniej stronie wsi. Dziewczynka ciągnąc swój bagaż, podeszła do drzwi sklepu, w tym samym momencie wewnątrz zapaliło się białe światło.  A po wewnętrznej stronie drzwi zachybotała biała tabliczka z czerwonymi literami „OTWARTE”. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Wnętrze wyglądało na większe, niż patrząc z zewnątrz. Po lewej stronie wejścia , była długa lada. Po prawej regały…

– Słucham?  –  zaskoczył ją głos kobiety, która pojawiła się znikąd za ladą.

– Co chciałaś  Mała ?

 …Już któryś kolejny raz padło to słowo „Mała” więc  należy napomknąć, że Dziewczynka nie znosiła tego określenia w stosunku do niej, lecz uznała, że nie da po sobie tego poznać, bo owo słowo świetnie nadawało się do tworzenia pozorów.

– Wodę do picia. …Obojętnie jaką, byle dużą butelkę. –  odparła , zagryzając wargę.

– Tylko wodę?… Jedną? –  dopytywała Pani

– A pieczywo jakieś jest? .

– Oj  Kochanie o tej godzinie, to mogła zostać tylko jakaś – drożdżówka: … Mało kiedy wszystkie schodzą.

Tu sprzedawczyni odwróciła się , i omijając długa ladę stanęła przed Dziewczynką;

– Weź sobie koszyczek… A tam .- tu machnąwszy lewą dłonią wskazała na regały i oszklone szafki..

– Tam jest  dział piekarni. …

 Powtarzając dwa razy „tam” kiwając przy tym głową w kierunku który wskazywała ręką. jakby domyśliła się, że ruch ręki jest mało precyzyjny…

   

Dziewczynka zostawiła swój bagaż obok lady i z koszyczkiem w ręce, i zniknęła między regałami. Sprzedawczyni nie wróciła na miejsce za ladom. Wzrokiem śledziła Dziewczynkę przez chwilę, a potem zaczęła przestawiać coś na pierwszym z brzegu regale z towarem. Po chwili Dziewczynka wróciła, więc Pani z powrotem zataczając półokrąg pojawiła sie po drugiej stronie lady;

– I co Tu mamy!? –  spytała, pochylając się nad koszyczkiem wystawionym na ladzie.

– …075 lista gazowanej wody, dwie drożdżówki z serem ….I Latarka!? –   uśmiechnęła się zdziwiona.

– A tak, bo mi się rozładował telefon a robi się ciemno…

 Odparła rezolutnie Dziewczynka. I wyciągając „uciułaną” sumę za zakupy, wysypała na ladę.

 – A  dokąd Ty, Mała idziesz?… – Do Kogo?…

 Zaciekawiła się sprzedawczyni. Przeliczając monety i raz po raz zerkając na Dziewczynkę, potem wrzuciła do przegródek kasy. Dziewczynka w tym czasie wyciągnęła z małego plecaka, który trzymała w lewej dłoni fotografię, tę którą znalazła w Biblii;

– Może Panie wie, gdzie jest ten dom?

 Spytała, kładąc fotografię na blacie lady. Pani pochwyciwszy w obie dłonie fotografię, chwilkę się przyglądała a później z olśnieniem na twarzy powiedziała;

– Ach to jest przecież  Gajówka …Strasznie stare to zdjęcie!? –  stwierdziła obracając fotografią we wszystkie strony.

– Tak się właśnie zastanawiałam, co Ty tu robisz, bo znam tu prawie wszystkich a Ciebie widzę po raz pierwszy… Ale jak szukasz Gajówki, to wszystko jasne!…

Dodała ekspedientka dumna z geniuszu, swojego intelektu i kojarzenia faktów;

– No przecież wczoraj przyszło tu takie małżeństwo i pytali, czy czasem nie widziałam tu ich córki. …Miała do nich dołączyć.

Dziewczynka nauczona wcześniejszym doświadczeniem, że domysły pomagają w kłamstwach, od razu podjęła rozmowę;

– Tak!… Miałam zdzwonić, że przyjechałam. Ale wie Pani, ten telefon….

Dziewczynka zrobiła załamaną minę. Zatroskana kobieta, zasugerowała Dziewczynce, że przecież może podładować telefon na zapleczu…; „O ile ma przy sobie ładowarkę?”…. Nawet się nie zastanawiając nad tym, że tę decyzję wymusiła na niej niczego nieświadomej –  Dziewczynka…  A ” Ci rodzice” z  Gajówki, nie mają nic wspólnego z Tą  kłamczuchą w sklepie! … Gdy telefon się ładował. Dziewczynka cały ten czas rozmawiała z Panią sprzedawczynią, która zasypywała ją gradem pytań;

– Na wakacje przyjechałaś „Kochana”?. Z daleka Jesteście?. Ile masz lat?. ….Jak długo tu będziecie?.

Dziewczynka pomimo wielkiej wyobraźni, nie nadążała w wymyślaniu kłamstw, którymi  dawała odpowiedzi na pytania, więc jak najszybciej chciała zakończyć tę rozmowę.;

– Może sie już coś podładowało?… Późno się robi.

 Tu skinęła głową na witrynę sklepu, za którą było już prawie ciemno. Sprzedawczyni przyniosła ładowarkę i telefon i podając Dziewczynce , spytała;

– I co, podładował się choć troszeczkę?

 Oczywiście, że telefon sie podładował, pomimo, że nie był to długi czas kłamstw Dziewczynki, lecz Ona szybko chowając  telefon do plecaka , odparła z udawanym smutkiem w głosie ;

– Oj chyba całkiem padła bateria… Pokaże Mi pani gdzie jest ta  Gajówka? –  zaproponowała.

– Chodź Kochanieńka… – odparła sprzedawczyni i oboje wyszli przed sklep.;

– O Tam musisz iść

Pokazała wyprostowaną ręką na przeciwległą stronę wsi;

– Tam Pomiędzy szkołą a tym domem jest dróżka. – wskazała na długi budynek za parkingiem.

– Tylko się troszkę ruszaj  bo to kawałek drogi .

Dodała, odsłaniając ręką włosy z nad czoła Dziewczynki. A  Ta,  gdy już stała gotowa do drogi, pięknie,  jak  najpiękniej  mogła udawać.. – Uśmiechnęła się do Pani, mówiąc;

– Bardzo  Pani dziękuję za wszystko… Dobranoc.

Pani odpowiedziała takim samym uśmiechem, lecz szczerym nie udawanym i po chwili Dziewczynka znikła jej z oczu  w ciemnościach wieczoru. Pani jeszcze przez chwilę śledziła blask latarki, którą u niej kupiła a potem wróciła do środka sklepu. …Za ladę.

 Gdy tylko Dziewczynka minęła budynek szkoły w oddali ukazały się światła domu. Pomyślała, że to  światła Gajówki, więc podniesiona na duchu  tym faktem, ruszyła żwawiej w rytm kółeczek torby podróżnej, obijających się o kamyczki żwirowatej drogi. Po paru chwilach, nieustającego turkotu, doszła do widzianych z oddali światełek. Lecz ku jej zdumieniu, dom w którym świeciło się światło, nie był l domem z fotografii. Niski  stary budynek z drewnianych bali z dwiema parami malutkich okien po bokach z drzwiami pośrodku. Po jego lewej stronie stała stodoła , a na jej ścianie obok wejścia psia buda… Przed którą ciągle ujadał pies, na łańcuchu… Przed domem stał ciągnik z przyczepą a wokół niego  inne narzędzia rolnicze. Wtedy w Dziewczynce jakby coś pękło, uwalniając cale zmęczenie- Tak, że usiadła zrozpaczona  na swoim bagażu. W tym samym momencie zaświeciła się lampa nad wejściem a w oświetlonych odrzwiach, pojawiła się sylwetka staruszki ubranej w podomkę długą aż do stóp;

– Kto tam łazi po nocy!? – usłyszała lekko ochrypły głos.

– Przepraszam! Do Gajówki  jeszcze daleko!?. – krzyknęła Dziewczynka.

– Łooo tam, pod górkę!… Za zakrętem. – usłyszała w odpowiedzi, ten sam zachrypnięty piskliwy głos.

A potem drzwi się zamknęły  i  po chwili zgasło światło nad nimi… Dziewczyna siedząc obróciła się przez ramię i popatrzyła pod górkę, lecz nie zamigotało w ciemnościach ani jedno blade światełko, które świadczyłoby o istnieniu tam jakiegoś domostwa… Zmęczenie i  rezygnacja, żal, smutek. …I ziąb opanowały Dziewczynkę do tego stopnia, że z jej oczu znów pociekły łzy. Przyświecając latarką , wyciągał z podróżnej torby bluzę z długim rękawem i kapturem. Ubierając zapięła pod samą szyję i nakładając kaptur na głowę, poszła dalej w znanym rytmie kółeczek , którym od tej pory wtórowało ujadanie psa i jej szloch. Gdy już przestała słyszeć szczekanie psa, mijając zakręt porośnięty czarną gęstwiną, Nagle  zobaczyła majaczącą w ciemnościach sylwetkę budynku. Prawie był niewidoczny na tle lasu rosnącego tuż za nim. Wyskoki prostokątny budynek, też z drewnianych bali, lecz leżących na wysokim kamiennym fundamencie. Pośrodku kilka stopni, też kamiennych, które prowadziły na zadaszony  ganek… To był dom z fotografii. Dziewczynka podeszła bliżej, zatrzymując w miejscu w którym kiedyś było podwórko, czyli na wydeptanym trawniku …W jednym miejscu trwa była całkiem uschła bo okalała palenisko, zrobione z kilku popękanych cegłówek, do połowy zakopanych w ziemi. Obok stała ławeczka zrobiona z rozszczypanego na pół , drewnianego pnia… Oparła o nią swój dobytek i skierowała światło latarki na dom. Nie miał okien, zamiast nich, po obu stronach ganku w okiennych wnękach, sterczały tafle z desek przybijanych jedna obok drugiej.

Dziewczyna zaczęła obchodzić dom do dokoła. Po prawej stronie stała studnia z fikuśnym daszkiem nad korbą z łańcuchem, na którego końcu huśtało sie metalowe wiaderko na wodę. Po tej stronie domu, okna również były zabite deskami. …I z tyłu domu podobnie. Obchodząc dalej, natknęła się na drewnianą przybudówkę, z  daszkiem wspartym o bok budynku. Obchodząc dalej, znalazła się znów od frontu budynku. Zauważyła, że do przybudówki drzwi są lekko uchylone, pchnęła je …Otwarły się do środka na oścież, wydając bolesny jęk. W świetle latarki było widać, że poza resztką  wybladłego, starego siana leżącego  w końcu pomieszczenia i  przerdzewiałej, pustej metalowej beczki nie było nic… Następnie, Dziewczynka podeszła do drzwi wejściowych domu, pokonując  wysokie stopnie. Lecz drzwi  były zamknięte na skobel z kłódką.  Dziewczynka przez cały ten czas, nie przestała płakać.

Przeciwnie płacz narastał wprost proporcjonalnie do frustracji, jaką zaczęła opanowywać Dziewczynkę…” To „Wszystko” miało nie być Tak!. Tu mieli Mnie powitać Dziadkowie, miały być łzy wzruszenia, nie żalu i rozpaczy!„… Gdy wróciła do ławeczki pośrodku podwórka, końce rękawów od bluzy były mokre od wcieranych w nie łez… łapiąc za swój bagaż, wciągnęła  do przybudówki, zamykając za sobą skrzypiące drzwi i zaparła torba podróżną…. Dla pewności, przesunęła jeszcze pod nie starą beczkę… Usiadła obok na ziemi zapierając się plecami o ścianę domu. ”  W co  ja  się  „kretynka” wpakowałam!?..” – Pomyślała. i z podręcznego plecaka wyciągał telefon;  ” 22,45″, ” 30% Pojemności”,  ” Masz kilka nieodebranych wiadomości” i „Brak zasięgu” –  Były pierwszymi pozycjami  które odbiły się w załzawionych oczach.. Dziewczynka uchylając  plecak  wrzuciła do środka i impetem  telefon … Skulona,  objęła rękoma kolana, kładąc na nich głowę, zasnęła. …Tak szybko, że nawet nie zdążyła pomyśleć nad tym w jak trudnym znalazła się położeniu.    

                                                Dzień „Drugi ”        

 Nie ma czegoś takiego jak-  Przeciwności losu. …Bo to oznaczałoby, że nasz los, dzieje sie według ułożonego wcześniej scenariusza…

                                                     ***

 (…) Porankiem, obudził ją natrętny promyk słońca, świecący z pomiędzy szpar w deskach z których były zbite drzwi do przybudówki – Świecąc w jej błękitne oczy.  Leżała skulona na boku z rękoma pod głową. Klepisko przybudówki usłane było resztkami siana, zrębkami drzewa i ich kory. Wygląd dziewczynki nie wiele różnił się od wyglądu klepiska. Dziewczynka usiadła, zsuwając kaptur z głowy. Rozglądała się dokoła, jakby nie wiedziała gdzie jest!?. …Jakby wszystko to, co wczoraj się wydarzyło było tylko snem. Trwało to chwilkę, bo rzeczywistość dała boleśnie odczuć, przespaną noc na twardym podłożu i całe wspomnienie wczorajszego dnia wróciło.  Bolały ją wszystkie mięśnie. Podniosła się , najpierw na czworaka a potem na obie nogi. Odsuwając beczkę od wejścia i swój bagaż, uchyliła drzwi… Do środka wpadł blask słońca, wypełniając szopę aż po dach. Na zewnątrz był piękny, ciepły Letni dzień… Powoli wyszła na trawiaste podwórko, mrużąc zaspane oczy.

Usiadła na ławeczce, patrząc na dom. I choć na plecach czuła ciepło słońca, w jej sercu poczuła chłód beznadziei; ” Co ja teraz zrobię?, Może to nie jest jednak ten dom, może jest gdzieś Inny – Podobny!?” –  W głowie rozpędzała się karuzela myśli. Dziewczynka, siedząc na ławeczce kołysała się w przód i w tył, jakby to miało wzburzyć owe myśli, rozchlapując rozwiązaniami. Nagle zobaczyła, że po jej lewym rękawie, pełznie obrzydłe stworzenie z dużą ilością nóżek!? …  „łeee! „- Wstała na obie nogi otrzepując rękaw bluzy. Uznała, że to jednak mało, więc ściągając bluzę, rzuciła ja przed siebie, depcząc nogą… Lecz wtedy zdała sobie sprawę z komizmu tej sytuacji; ” Panika na widok robaczka!? – … I pierwszy raz od dłuższego  czasu , uśmiechnęła się. Widać, ten uśmiech był jej potrzebny, bo odwiódł ją od myśli o tym co dalej?  A skupiła uwagę na tym co jest teraz.

W pierwszej kolejności, rzeczy do zrobienia, wyciągał telefon. Na telefonie nadal tkwił „Brak zasięgu” i nie  było ani jednej kreseczki na skali. „27% Pojemności Baterii” –  Ale ten problem odłożyła na później. „Godzina ; 8,45–  Odrobinę była zdziwiona, że to już Tyle godzin, ale przecież sporo się wczoraj działo!?… Następną rzeczą jaką zrobiła, było rozpakowania swojego skromnego dobytku. Suwak torby podróżnej zaskomlał, gdy ją rozpinała. Z wewnątrz wyciągał ubrania i ręczniki, które tkwiły na samej górze . Później wyciągał i rozpakowała  reklamówka z prowiantem; Dwie puszki ” Mięsnej konserwy turystycznej” , 5 zupek błyskawicznych -2 x „Rosół z makaronem” i 3 opakowania zupki do zalewania „Grzybowa”. „…Mało”- Pomyślała. Ale przecież już wiedziała gdzie jest sklep… Następnie wyciągała owinięte w  czarny kostium kąpielowy, czarne sandały z rzemykami, Toaletkę – Czyli wielkich rozmiarów torebkę zapinaną na zamek błyskawicy z przyborami do pielęgnacji ciała i nie tylko… Książkę w cienkiej okładce z serii – Odetchnij od miasta – Góry….” I tak jej nie przeczytam! ” – Pomyślała rzucając na do walizki gdzie leżał śpiwór i namiot jednoosobowy, czterokątny… Który gdy po rozłożeniu stał pusty, odlatywał przy bylepodmuchu wiatru. ” Pewno dla tego ma różowy kolor, żeby go można było łatwiej znaleźć jak odleci” – Pomyślała przekornie Dziewczynka.

Wśród niewielu ubrań  były Jej ; ulubione spodnie ogrodniczki. Teksasowa mini spódniczka i z tego samego materiału, krótkie spodenki z postrzępionymi nogawkami. …Bardzo krótkie!. Bawełniany zielony dres z bluzą – To do spania.  Niebieska bluzka  z krótkim  rękawami  i białym kołnierzykiem… Czarny podkoszulek, taki który zakładała na czarny kąpielowy strój do czarnych sandałków na rzemykach, lub do czarnych legginsów, które miała na sobie od wczoraj. Trzy białe podkoszulki , dwie pary białych skarpet, jedna  para zielonych grubych – Tych do spania,   kilka par …Majteczek! ( Wiadomo do czego)… I ogólnie rzecz ujmując „inna bielizna osobista” . – Nikt jej nie powiedział co ma spakować. …Nikt  ją nie spytał przed wyjazdem, co zapakowała… Jakoś  w przygotowaniach do wyprawy, to co z sobą ma zabrać, zeszło na drugi plan. Sięgnęła po  swój nieodłączny plecak. Wystawała z niego butelka wody mineralnej z połową objętości wody… – Drożdżówki! – Wybuchła radością, gdy zobaczyła owinięte w papier ciasto.

Na dnie plecaka leżała  jeszcze ładowarka do telefonu, plastikowy zielony kubek do picia z uszkiem i portfel… A w  nim legitymacja szkolna i parę drobniaków. Zniechęcona odrzuciła go na bok. Z wewnętrznej kieszonki  wyciągał notatnik do pisania z wsadzonym w nim, pomiędzy kartki w kratkę – Długopisem… W  tym notatniku  chowała też fotografię domu, przed którym właśnie teraz się znajdowała i złożoną wpół kartkę z Modlitwa. Sięgnęła po toaletkę, wyjmując z niej małe lusterko, zobaczyła w nim swoje odbicie, nie mogła uwierzyć, że można wyglądać aż tak okropnie! ; „Jak ja wyglądam!?„- Przeraziło ją, Jej własne odbicie. Odłożyła okropne zwierciadło z powrotem… Wstała oglądając się dookoła. Miejsce w którym stał dom, było niewielką polaną.   … „Czy może łąką pośród lasu? – To w zasadzie najmniej ważne„.- Za domem w niewielkiej odległości zaczynał się las, który  ostro wznosił się w gore.. Po lewej stronie, tej na której znajdowała się przybudówka, łąka łagodnie przechodziła w coś na kształt sadu, potem ten sad zarastał krzewami a potem znów była ściana lasu, z której wychodziła droga.  Po przeciwnej stronie  łąka łagodniała i się poszerzała, ale tylko w stronę lasu za domem.Po  drugiej stronie była rzeczka, która biegła wzdłuż, Łąka się zapadała w wyżłobiony przez wodę strumienia jaz, który tworzył półkole swoim korytem, wżynając w łąkę… W tym miejscu był zakręt, który przysłaniał dalszy widok, bo po drugiej stronie zakrętu rosły drzewa.  Dopiero Gdy Dziewczynka chwilę później, podeszła do studni obok domu, z drożdżówką w jednej ręce a butelką wody w drugiej, zauważała w oddali zabudowania, które mijała wczoraj wieczorem. Ostrożnie nachylając się nad studnią, zerknęła w dół i zawołała ” Echo!”  – Lecz usłyszała tylko stłumiony swój okrzyk. Zrezygnowała z jakiejkolwiek próby, nabrania z wnętrza studni wody, uznając to za zbyt trudne i niebezpiecznie dla Niej… Więc nieco później z  ręcznikiem i świeżo rozpakowanym mydłem oraz buteleczką szamponu do włosów, stała na dnie wąwozu strumyka. Prowadziła tam wąska ścieżynka… Nawet ktoś specjalnie wykopał stopnie w stromiźnie Potoka… Woda była lodowata!. Dziewczynka rozebrała się do połowy, chlapiąc rękoma wodą na tę nagą połowę … Przy okazji mocząc tą -ubraną, czyli czarne legginsy po kolanka i ulubione przez Dziewczynkę „Bitersy” na obu stopach – Szczękając przy tym zębami z zimna… Ten szczęk nie ustał nawet wtedy, gdy po kąpieli owinęła sie ręcznikiem… Przestała ,  dopiero, gdy wychodząc na polanę , słońce w swej łaskawości ogrzało Dziewczynkę.

Po kąpieli, zamieniła swój brudny – biały podkoszulek na taki sam lecz czysty i suchy ubierając go. Potem energiczne  potrząsała głową  we wszystkie strony, aby jej rude i długie włosy wyschły w cieple słońca, przeczesując je od czasu do czasu szczotką. Gdy włosy były już na tyle suche, że mogła  spiąć w koński ogon, zabrała się do rozkładania namiotu, co poszło jej łatwo. …”Przecież ćwiczyła na biwakach!„. Namiot rozbiła obok drewnianej ławki … Ta miała służyć, jako jedyny  i niezastąpiony , wielofunkcyjny mebel… W tym momencie ławka posłużyła za ławkę. Usiadła i zerknęła na telefon; 12,35… Oczywiście na skali zasięgu telefonu nic nie drgnęło. Podniosła spod ławki portfel, który rzuciła tam uznając , że i tak na nic nie będzie jej przydatny. :” Ale może chociaż z tych „drobniaków” uzbiera się na chleb?„… Z rozrzewnieniem spojrzała  na zdjęcie legitymacji szkolnej… Miała zwrócić po wakacjach do sekretariatu. Wyciągał ją, by sprawdzić na odwrocie ważność – To mogło się okazać  pomocne. Razem z legitymacją z kieszonki wysunął się banknot, który zatańczył kilka piruetów w powietrzu i upadł na ziemię… „- Oo! – A To ci niespodzianka!?. Kolejny cud” – Pomyślała a jej błękitne oczy, błysnęły radością. Był to stu złotowy banknot, który wcisnęła jej Babcia Agata w czasie ostatniego obiadu u Niej,  na który zaprosiła  rodziców i Ją. ” Szczęście pojawia się czasem niespodziewanie, czasem zostaje z nami na dłużej, może to właśnie początek szczęścia , choć nie koniec kłopotów” – Przeszło przez myśl mądrej Dziewczynce.

Dziewczynka, wszystko co posiadała i dało się zapakować do torby podróżnej. Oprócz niezbędnego plecaka z całym wyposażeniem, czyli wszystko co w nim było do tej pory… Poza  pysznymi  drożdżówkami, które zjadła – Wszystko spakowała w tę bagażową torbę.   A ją wpakowała w starą beczkę, a beczkę obróciła dnem do góry i zamknęła drzwi do przybudówki. Pozostawiając przed domem, tylko rozłożony  namiot …  I była gotowa na wyprawę krajoznawczą lub , wywiad środowiskowy… Ruszyła w dół polany. Za zakrętem pojawiło się znajome  gospodarstwo z psem przy budzie. Teraz w świetle dnia, Dziewczynka zauważyła, że tych budynków jest więcej . Za stodołą zauważyła kolejny dom, który wyglądał na co dopiero wybudowany z za nim, prawie przy samym lesie- Kolejny, lecz tak samo stary jak ten przy drodze…  Przy traktorze  zaparkowanym na podwórku stał mężczyzna w czapce z pomponem… Dziewczynka zdziwiła się, że w taki upał Ów człowiek założył  zimową czapeczkę… Gdy przechodziła, mężczyzna uciszał ujadającego psa;

– A bydzies cicho, cholero jedna!                                                          

 Ale na moment przestał ganić psa, gdy odwracając się w stronę Dziewczynki , gromko powiedział;

– Dziń Dobry  Pani!

… I jakby dygnął?. Nie wchodził z Dziewczynką w inne interakcje …; „Pewnie nawet nie wie co to słowo znaczy” – Dziewczynka była okropna!. W oddali ukazał się budynek szkoły, dachy domów i wieża Kościelna. Gdy już dotarła do wsi, w pierwszej kolejności udała się do znanego jej sklepu, lecz ku jej zaskoczeniu, za ladą była nieznana jej Pani. Oprócz niej w  sklepie było kilka osób.

– Dzień dobry . – zaczęła  nieśmiało…

– Przepraszam czy w czasie wybierania zakupów, mogę podładować u Pani swój telefon?.

Ekspedientka była osobą młodszą, niż ta Pani wczoraj wieczorem. Popatrzyła obojętnie na Dziewczynkę, i wystawiając nieznaczne język, obróciła gumę do żucia, którą trzymała w ustach,  odparła;

– Ok. Mała” Daj tego fona.

… I wyciągał rękę po telefon z  ładowarką. Dziewczynce przemknęła myśl o  tym  – szczęściu …; ”Na razie  Mnie  nie opuszczało!„. Po dwudziestu minutach ociągania się w sklepie, czyli tyle czasu aby dostatecznie naładować telefon i z wypchanym zakupami plecakiem, Dziewczynka postanowiła przeprowadzić  rekonesans… Po godzinie rekonesansu , wiedziała, że wieś nie jest wielka. : ” Jest  w niej Szkoła, Remiza strażacka, Kościół z przyległym do  niego cmentarzem. Jest siedziba sołtysa . Jest Bar  i  Mechanik samochodowy… Przynajmniej tyle mieściło się wokół drogi, którą przeszła po obu jej stronach wzdłuż wsi..  Teraz nieco zmęczona usiadła na ławeczce przed cmentarzem… Niestety na żadnym z grobowców nie wypatrzyła nazwiska swoich Dziadków… Sięgnęła po telefon, pokazywał” 16,00. …I całą skalę dostępności„. –  Od wczorajszego popołudnia wyczytała w telefonie, że ma 3 nieodebrane połączenia i dwie wiadomości… Jedno nie odebrane połączenie, było z numeru telefonu jej Tatusia, dwa następne z telefonu Zośki… To drugie z dzisiejszego poranka. Wybierając jej numer, myślała o czym ma zacząć mówić, tyle się tego wydarzyło!?. Po sygnale usłyszała znane ;

– No cześć!  – a potem;

– Ty wiesz, że dzwonił za Tobą twój Tata?..W co ty Mnie wrobiłaś!?..Że ja się dałam w to wciągnąć!?

– A tam Zośka!.Nie panikuj!… A Tatuś o co pytał?

– No jak o co!?…. Czy dojechałaś Sieroto Jedna!?

– Eno, nie przezywaj Mnie tak!

Obruszyła się Dziewczynka. Lecz w słuchawce rozległo się tylko przeciągłe ” Taaaa” a po chwili  konsternacji;

– …Powiedziałam, że nie wiem dlaczego nie odbierasz, bo nie jesteśmy  w tym samym Zastępie a twój namiot jest na końcu obozu…

– Szpilił coś więcej?

Dopytywała Dziewczynka. „Szpilić” w ich slangu oznaczało tyle co nadmierna ciekawość …. Zadawanie pytań -Wbijanie szpilek.

– Nie… Powiedział, że dziś zadzwoni do Ciebie jak wróci z pracy…

– Ok. Dzięki ! Zocha. –  Dziewczynka postanowiła, że jednak niczego jej nie będzie opowiadać.

–  A wypchaj się ze swoimi „W …dziękami” wariatko!

Usłyszała  i w  telefonie rozległ się chichotanie a potem  pojawił się komunikat ” Połączenie  zostało zakończone” .     Tatuś Córusi wracał z pracy zazwyczaj koło 18-stej . Więc Córusia, zerwała się z ławeczki i udała w drogę powrotną do Gajówki. Gdy dochodziła na miejsce, namiot wciąż stał na swoim miejscu obok ławki z rozłupanego na pół pnia… Postawiła na nim wypchany zakupami  plecak. sprawdzając zawartość ; ” 1-dno  opakowanie pokrojonego w kromki chleba, 4 bułki – Prawie całkiem czerstwe, lecz świeżych już nie było. 2 wody mineralne w dużych butelkach… I okrągłe opakowanie margaryny „Smakowita”.  1 mały metalowy kubeczek… „Składany nóż wędkarski z ostrzem 8×1,5 cm – Scyzoryk” – Tak pisało  na metce jego  opakowania…”- Po tych zakupach znów niewiele zostało w portfelu. Z odwróconej do góry dnem beczki , wyciągał swoje skarby i cały ten majdan wrzuciła do wewnątrz namiotu. A potem zabrała się do otwierania jednej z konserw, na której wieczku był motylek, należało szarpnąć za ów motylek a wieczko powinno ustąpić, odsłaniając zawartość. …Niestety nic takiego się nie stało, bo blaszka motylka po szarpnięciu odeszła od wieczka sama, nie razem z nim!… dziewczynka zaczęła używać Owego – Scyzoryka.   

 Umieszczając konserwę pomiędzy dwoma stopami, odzianymi w białe obuwie marki Puma –  Nie ściągane ze stóp od dwóch dni, co dało się wyczuć. …Więc umieściwszy miedzy nimi puszkę, Dziewczynka chciała wbić nóż w metalowe wieczko, lecz nie trafiła w skraj puszki a w odstającą część obuwia prawej nogi, przecinając  ją wpół…” Dobrze , że nie w nogę!?” – Pomyślała. Lecz bez zastanowienia powtórzyła operacje „Konserwa”, tym razem trafiając celnie. Podważone nożem wieczko odpadło i do nozdrzy Dziewczynki dobiegł zapach peklowanego mięsa… Cóż to była za uczta! Zjadła wszystkie cztery , czerstwe bułki, posmarowane margaryną i grubymi plasterkami konserwy… A wszystko popiła  „Wodą z krystalicznych źródeł” – Tak przynajmniej pisało na nalepce butelki…       

  Na telefonie  było parę minut przed 18-stą. Dziewczynka pochwyciła telefon i zaczęła biegać wokół Gajówki w poszukiwani zasięgu… Znalazła go tuż za zakrętem, na początku polany, wprawdzie parę kresek, ale to wystarczyło. Usiadła na łące w oczekiwaniu aż rozlegnie się dźwięk telefonu… 15 minut później, położyła sie na plecach, wpatrując w błękit nieba… Dźwięk melodyjki  telefonu , wyrwał ją z drzemki , gdy słońce w połowie schowane było nad ścianą lasu za domem…      

– Tak halo Tatuś?

 Wypowiedziała, śpiącym głosem, jakby co dopiero otworzyła oczy!… Bo tak przecież było.

– No cześć Córeczko, co jest z Tobą?… Nie odbierasz, albo zasięgu nie ma!?…

– No co Ja Tobie, Tatusiu poradzę, tu dokoła są góry przecież…

 Powiedziała całą prawdę na temat tego, że nie odebrała od niego połączenia.

– Po głosie słyszę, że cię obudziłem?… Przepraszam , że dopiero teraz dzwonię, ale po pracy umówiłem się na mecz  tenisa z kolegą, skoro Mamy nie ma w domu!?…

 Tu dziewczynka spojrzała na wyświetlacz czasu ; 20,20! …

– No prawie już zasypiałam. – skłamała, bo przecież co dopiero się obudziła.;

– Zmęczona jestem Tatusiu, tyle wrażeń. –  to akurat było prawdą!

– Dobrze córeczko, śpij „Skarbusiu”, ja umówiłem się z Dziadkami, że do nich wpadnę na brydża… Spokojnie mogę zarwać nockę.

– Pozdrów ich Ode Mnie , Tatusiu… Dobranoc.

Tatuś już nie odpowiedział na jej „Dobranoc” , być może spieszył się bardzo na partyjkę brydża?… ” Ja pierniczę„- Przemknęło Dziewczynce, przez myśl mało partykularne słowo –  ” To ja tyle czasu spałam!?„.  I zerwała się na równe nogi, rozglądając wokół… Obok domu w szarości, która wypełniała dolinę, stał różowy namiot wciąż w tym samym miejscu a wszystko wokół niego, pozostało też niezmiennie takie, jak przed drzemką.   

W tej części doliny szybko zapadała ciemność, bo osłonięta stromizną lasu była prawie ze wszystkich stron. Wtedy przypomniała sobie o latarce, o której całkowicie zapomniała rano. Zerknęła na drewniana przybudówkę. ” Oby tam była… I czy ja ją wczoraj wyłączyłam !? ” – Używając światła telefonu szukała…  Wtedy pierwszy raz w życiu, zaczęła się modlić  Do „Pana wszechmogącego”, tego który był  opisany w słowach na kartce papieru. Widać jej modlitwa została wysłuchana, bo malutka latarka leżała na środku klepiska – Wyłączona…  Gdy Dziewczynka upchała w namiocie wszystkie swoje rzeczy i  ubrana w zielony dres i zielone grube skarpety na stopach, zadbała o swoje bezpieczeństwo, wystawiając przed namiot parę obuwia, wraz ze skarpetami… „Ten zapach odstraszy nie tylko zwierzęta” – Pomyślała i pakując się do śpiwora, obróciła na prawy bok; „To się w głowie nie mieści!?… Ile sie dzieje!„- W myślach, przeleciały jej całe dwa dni zdarzeń, które sama na siebie sprowadziła. Usnęła zaraz po tym z pytaniem w głowie „Ciekawe jak długo jeszcze?…” 

                                                             Dzień „Trzeci”

Zbieg okoliczności –  To takie miejsce w którym łączą się różne od siebie Przypadki…

                                                      ***

Gdy otworzyła oczy następnego dnia o poranku, wychodząc przed namiot, przeciągła  się leniwie. Zauważyła, że niebo przysłaniają białe obłoczki chmur, podobne unosiły się nad  łączką  przed Gajówką. Namiot był mokry od mgiełki która na niej osiadała a spływające krople  moczą jej ulubione botki… Jeden z nich, ten który rozdarła scyzorykiem, nie nadawał się do chodzenia…  Lecz dziewczynka wystawiła  obuwie do słońca, uznając, że jeszcze mogą się przydać, bo mogłoby się okazać, że sandałki się nie sprawdzą na tutejszej nawierzchni…

O tym przekonała się boleśnie po 3 godzinach… Przekonała się, że krótkie spodenki i sandały, nie nadają się do wędrówki przez gęstwinę lasu… Miejsce na nogach w którym kończą się krótkie spodenki, po stopy odziane w sandałki, było pokłute przez gałęzie krzewów i innych zarośli. Oraz boleśnie kąsane, przez owady. A pomiędzy bose stopy a podeszwę sandałów, bez przerwy ugniatały ją drobiny tego, po czym stąpała… Dlaczego wybrała się na taką eskapadę?. Bo gdy  po przebudzeniu, toalecie, śniadaniu i sprawdzeniu wiadomości  w telefonie usiadła na ławeczce obok namiotu, rozglądając sie wokół, widziała szczyty wzniesień i pomyślała, że to jedyna okazja aby wdrapać się na jeden z nich… Zdobywając jedną z takich Gór .; „To była głupia decyzja” – Pożałowała, gdy usiadła na pieńku zmęczona, pośrodku zarośniętego stoku, na którego chciała się wspiąć szczyt… Lecz niestety nie zawróciła!. Co znów okazało się tragiczne w jej sytuacji. Bo gdy w butelce pozostało mniej niż połowa jej zawartości, czyli mniej o tyle o ile wypiła wdrapując się pod górę nadal, okazało się, że to nie był szczyt góry a jedyne zarośnięty  garb zbocza.

Po obu stronach miejsca na które się wdrapała, rozciągały się stromo opadająco wąwozy. Dziewczynka była zła na siebie, lecz w swojej zawziętości,  postanowiła brnąć dalej, idąc grzbietem przez gęstwinę, coraz dalej i dalej od miejsca z którego wyszła… Podrapane nogi roślinnością, przez która sie przedzierała bolały… Nie pomagał na wiele bluza Polaru, którego rękawami obwiązała się w pół, przysłaniając w ten sposób jej obolałe kończyny , nie przywykłe do takiego cierpienia.  …Rozpłakała się, łzami smutku, złości i bólu. Lecz dalej  „coś”  ją  pchało do przodu!?…  Po dłuższej chwili, gdy wychodząc z zarośli, weszła na kamienistą drogę, poczuła ulgę. Rozmazując łzy na policzkach, przez chwilę zastanawiała się „Iść w dół, czy w górę drogi?” – Wybrała jednak kierunek w górę.

Wybrała go z dwu powodów; 1.Skoro i tak nie wie gdzie jest, lepiej iść w górę, bo może stamtąd ogarnie widokiem swoje położenie. 2… Przecież koniecznie chciała zdobyć jakiś szczyt”!. –  Nie myliła się. Idąc drogą dotarła, może nie na sam szczyt góry, ale tuż do jego podnóża. Tam kończyła się kamienista droga, przechodząc w łąkę na której środku stał olbrzymi Dąb. …Widok wokół zapierał dech. Po obu stronach góry, ciągły się doliny z których znów wyrastały  góry. W dolinach wiły się wstążki potoków i dróg a obok nich zabudowania domostw… Siedziała chwilę podziwiając krajobraz. Niestety z tego miejsca nie było widać Jej Polany – schowała się  za drzewami. Przed wyjściem, Dziewczynka wchłonęła sute śniadanie, więc nie pomyślała nawet o spakowaniu choćby kromeczki chleba do plecaka… Przełykając ślinę dopiła resztę wody z butelki, rzucając ją obok … Jako bezużyteczną.

” … Fajnie!. Nie wiem gdzie jestem. Nie mam wody. Jestem głodna… I głupia jestem!. Mogłam przeglądnąć chociaż Tę książkę!?”– Samokrytyka na niewiele się zdała. Wodząc beznadziejnym wzrokiem na pniu Dębu, zauważyła małą kapliczkę… „Dawno nikt Tu nie był” – Stwierdziła po stanie kapliczki. –  Wyblakły wizerunek  Matki Boskiej  z liniejącą, zieloną farbą a po bokach resztki zaschłych kwiatów. …Wtedy Dziewczynka sięgając po kartkę  z zapisaną na niej modlitwą – Uznała, że choć Ona Sama nie jest kryształowa … Ani nigdy nie modliła się w Kościele,  może Ktoś, wysłucha jej modlitwy… „Wczoraj z latarka się udało… To dlaczego i nie ma udać sie dziś” – I odrzucając wszystko co zbędne, czyli plecak i bluzę z Polaru, uklękła  pod kapliczką. I na wzór, tekstów które wyczytała w Biblii, nie robiąc znaku krzyża, lecz kładąc prawą rękę na sercu -” Uznała, że tak trzeba”.

Zaczęła  mówić głośno od słowa  „Panie” , lecz zamilkła, bo pomyślała -„Właściwie to nie wiem Kim jesteś, czy Bogiem, czy Aniołem… Nawet nie wiem, czy jako nieochrzczonej  przysługuje mi  Anioł Stróż? …Czytałam o Bogu i Aniołach. …Lecz uwierzyć w to wszystko nie potrafię… Wybacz!” – Tu schyliła rudą głową  z pokorą… I dalej snuła modlitwę w myślach zaczynając od słowa;

 „Duchu, który czuwasz nade Mną, spraw aby te trzy dni nie były bolesnym doświadczeniem mojego życia a tylko przygodą, której finał zakończy się szczęśliwie… Ześlij Kogoś, Tu i Teraz, kto wskaże mi drogę powrotną do domu, bądź zaopiekuje się Mną w Twoim imieniu… Wiem, że nie raz Mi pomagałeś w chwilach trudnych… Bo przecież pomagałeś, prawda?. Nie obiecuję, że stanę sie lepsza, przestanę okłamywać Innych… Bo ciągle jestem jeszcze  Dzieckiem 

…Następnie, Dziewczynka  zaczęła głośno czytać tekst z kartki która trzymała w lewej ręce:

(…) I nie daj mi Panie, bym nie  utraciła smaku  życzliwości i zrozumienia. Bo wtedy Moja Dusza karmić się będzie podłością, przekonana o tym, że to jedyny pokarm jaki jedzą ludzie. Nie daj mi Panie, utracić czucia całą sobą… Bo jak bez niego poznam miłość? Nie daj mi Panie oślepnąć. Abym zawsze  mogła zobaczyć dobroć w ludziach …”

Gdy  przeczytała ostatnie zdanie, z boku za jej plecami, usłyszała trzepot skrzydeł spłoszonego ptaka. Odwracając się, zobaczyła głowę starszego mężczyzny. Miał pociągłą twarz  pokryta potem  i kępką jasnobrązowych włosów  z siwizną nad sterczącymi uszami. Odwracają na powrót głowę na kapliczkę,  eksplodowała w Niej tylko jedna, radosna  myśl ; „Dzięki!„,  lecz owo podziękowanie wydało się dla dziewczynki  zbyt skromne więc dodała bezgłośnie; – ” Dziękuję Ci Duchu, że tak szybko wysłuchałeś mojej prośby… Lecz znając  Moje słabości, nie poprzestawaj na tym jedynym razie…”

W tym czasie, starszy Jegomość  przechodząc za jej plecami, nie krył zdziwienia ze spotkania;

– Ooo!? – Dzień dobry!?…. – Nie spodziewałem się tu  Nikogo.

Dziewczynka nie odparła nic, lecz serce jej łomotało ze szczęścia. Nie widziała jak ma się zachować, więc klęczała nadal. Mężczyzna w tym czasie przysiadł na ławce pytając;

– Ty tu tak sama?.

Już miała odburknąć przekornie, że;  „… A widzi tu Pan kogoś oprócz mnie?” Lecz tylko spojrzała na kapliczkę i wstając z kolan, podeszła obok chowając zwitek kartki do plecaka;

– Tak sama

 Odparła na potwierdzając  jego wcześniejsze pytanie, ledwo słyszalnym głosem. Czuła suchość w gardle i ustach, więc bez zbędnych ceregieli spytała;

– Ma Pan może wodę? –  Miał!

– No mam, mam… Tylko nie wiem, czy będzie ci smakowała, bo wymieszana z winem?

– Tak mi się chce pić, że jest Mi zupełnie obojętne co Pan dolał do tej wody… Bylebym się nie otruła

 Odparła Dziewczynka i robiąc łyk, poczuła słodko – kwaśny smak ,zimnego napoju,; ” O jakie dobre!„. Lecz nim zdążyła ugasić pragnienie, starszy Pan energicznym ruchem zabrał butelkę mówiąc;

– Jeszcze mi się tu ubzdryngolisz dziewczyno! …Niedaleko jest źródełko… Podejdziemy to napełnisz swoją butelkę. …Ale najpierw to może poczęstuję cię kanapką. …I sam zjem?

 Jedzenie!… Kolejna eksplozja w głowie. Dziewczynka przecież była głodna. Co do źródełka, to nim weszła w leśną gęstwinę, przeskakiwała strumyk wody;

– Minęłam to źródełko… Chyba?. Ale jak je mijałam, moja butelka była jeszcze pełna… A poza tym nie wiem jak tam traf z powrotem.

 Odparła. To „chyba” dodała, bo nie była przekonana, że to akurat To źródełko.

– To jak chcesz kanapkę z boczkiem i cebulą?

 Głupie Pytania zadawał starszy Pan… „Czy ja chce kanapkę!?… Zjadłabym nawet dwie, nie ważne z  czym.  – Lecz odpowiedziała tylko grzecznie;

– Bardzo chętnie.

– Ja też zjem …A potem zapalę fajkę… Ty chyba jeszcze nie palisz?     

Zdziwiło to dziewczynkę. Nigdy nie spotkała Nikogo z dorosłych, kto paliłby fajkę…  Czasem tylko taki wizerunek pojawiał się w książkowych opowieściach. Wydobyła z siebie tylko; „Uhm!… „ Chciała powiedzieć, że nie pali. Ale pożerała przepyszną kanapkę, wypełniając całą buzię jedzeniem, wiec gdy przełknęła,  dodała;

– Ja nie palę! – ” Nigdy przecież nie próbowałam  nawet” – Pomyślała.

 Pan robiąc małe kąski spojrzał na nią zza kromki podwójnie złożonego chleba;

– Ty z daleka  jesteś?. Bo jakoś nie wyglądasz mi na  Tutejszą. A znam tu sporo dzieci…

Na słowo „dzieci”  Dziewczynka się oburzyła…; ” Przecież nie jest już dzieckiem –  Młodzieżą – bardziej!. A po tym, co ostatnio przeszła – Jakby odrobinę wydoroślała?”… – Pan najwidoczniej zauważył , jej oburzenie i zaraz dodał;

– … Dzieci dużych i małych i dorosłych!.

„O proszę, teraz się będzie tłumaczył” –  Pomyślała , uśmiechając się serdecznie, bo coraz bardziej nabierała pewności w to, że ów człowiek jest  Tym wymodlonym.  Więc znikły wszystkie bariery, które nakazywały zachować rozsądek;

– Dobrze!. Niech będzie , że jestem dzieckiem… Ale nie jestem dziecinna…

Odpowiedziała nadal się śmiejąc . Zastanawiała się przy tym, co odpowiedzieć skąd sie tu wzięła, więc odpowiedziała tylko;

– Tak nie jestem Stąd.

. Starszy Pan trzymając jedną ręka niedojedzoną kanapkę, zapytał;

– To co Tu robisz?. Dlaczego wybrałaś się akurat Tu?..I to sama?

 „Wiedziałam, że nie odpuści„- Pomyślała. Lecz wymijająco doparła;

– To długa historia proszę Pana

 Ta odpowiedź dawała jej czas do zebrania myśli, by skonstruować jakieś kłamstwo, ale przecież; ” Obiecałam  Komuś , że sie postaram się na lepsze”–  Więc ten pierwszy raz, gdy Ten Pan, spyta o to samo – Powie prawdę… Pan przełknął resztkę jedzenia , którą trzymał w ręce, otrzepując z nich niewidoczne  resztki;

– …Mało ale dobre było… Mała , ja mam czas na słuchanie długich historii.

 „Pora na konfrontacje„- Pogodziła się z tym Dziewczynka;

– No dobrze… Uciekłam  z domu!.

Wypowiedziała okrutną prawdę. Lecz na twarzy Starszego Pana, nie pojawił się żaden grymas, świadczący o tym, aby przejął sie tym wyznaniem. Spytał tylko spokojnym głosem;

-… Z powodu?

– Nazbierało się tego… To nie jeden powód a cała masa

Swoim spokojem ośmielił Dziewczynkę do zwierzeń, lecz jeszcze się wahała jak na nie zareaguje…  Nie, nie bała się, lecz nie wiedziała jak to wszystko zebrać w jedno zdanie?.;

– Nazbierało się tego…

Odparła szukając nadal dobrych słów na to, co ją sprowokowało do ucieczki z domu.

– To wymień te podstawowe.

Burkną starszy Pan a w jego głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie. Więc dziewczynka jednym tchem, wydeklamowała;

– Bo rodzice się mną nie interesują?… Bo mają przede mną tajemnice, które  wpływają na Moje życie?. Bo mnie okłamują?…

Nie zastanawiała się nad słowami, powiedziała prawdę… Jej prawdę!. Starszy pan przyjął to na spokojnie i spytał;

– Ile Ty masz lat, Dziewczyno?…

Dziewczynka znów podbudowana spokojem starszego Pana odparła;

– Czternaście… To według Pana mało, czy dużo?

To pytanie na końcu odpowiedzi, było odrobinę irracjonalne, bo przecież nie oszukujmy się, dla Staruszka, czternaście lat, to jak zrobienie jednego kroku w przód, przed długa drogą…

– Mam wnuka, który ma 14 lat… Ale to żadne  porównanie… Mój wnuk, chyba zawsze będzie dzieckiem  – i zaraz dodał.;

– Jak na ucieczkę z domu, to w sam raz. Ale jak na konsekwencje wynikające z tego, to za mało masz lat… Rodzice pewnie się teraz martwią?.

W tym momencie Dziewczynka wyobraziła sobie Tatusia, który po wczorajszej partyjce brydża, pewnie zaspał?…  Widziała tę panikę w jego oczach, które nie patrzą na nic innego tylko na zegarek, by mógł zdążyć na czas… Wyobraziła sobie też Mamusię, która na spotkaniu integracyjnym , puszy się i pławi w „Oh- ahah” jej podwładnych. Lecz odpowiedziała; „Wątpię”  …”Kanapka była za mała!” – Przyszło jej na myśl…” Wędzony boczek  był dobry, ale troszkę tłusty„. Dziewczynka oblizała tłuste palce, żeby nie kleił się do nich brud… I dokończyła swoje zdanie;

– Nakłamałam im, że jadę na Obóz… Nawet wyrazili zgodę na piśmie  i pieniądze dali… Nim odkryją prawdę, minie trochę czasu…

Pierwszy raz, na dotąd spokojnej twarzy starszego Pana ,zobaczyła  wyraz oburzenia;

Okłamujesz rodziców!?… To jak dawno uciekłaś?

– Owszem, czasem okłamuję, ale tylko wtedy kiedy wiem, że odrzucą Moją prawdę.

– W  sumie. … Płacimy tę samą cenę za kłamstwa i prawdę. …Bilans zysków i strat niech każdy rozlicza własnym sumieniu. –  odparł Starszy Pan.

– To jak dawno uciekłaś?  –  „Pewnie dziecko pląta się Tu 2, 3 dni!?„- spytał.

– Trzeci dzień Tu jestem!?… Tydzień po tym, jak skończyła się szkoła.

„Druzgocąca prawda ginie, gdy zostanie rozpoznana.” – Przypomniała sobie cytat wyczytany w książce. Ale wcale nie zamierzała przestawać kłamać, gdy przyjdzie taka potrzeba… Odpowiedziała z wahaniem. Bo straciła rachubę czasu . Dla niej ostatnie dni, były  bardzo długie.

– Trzy dni to kawał czasu… Pewno już cię szukają?

W głosie starszego Pana było słychać obawę. dziewczynka postanowiła dokładniej sprecyzować powody, dla których rodzice raczej nie martwią się o jej los..;

– Tatuś, pracuje jako menadżer w dużej firmie… Jego uwaga na mnie, ogranicza sie do kieszonkowego, moich postępów w nauce i tego, żebym, jak to On określił   nie przynosiła wstydu nazwisku które nosze… Mama, nigdy nie chciała być matką. Kiedyś  podsłuchałam, że jestem wpadką… I że pokrzyżowałam jej wszystkie plany. To nie jest tak, że Oni mnie nie kochają – Chyba!?. Ale zajęci są tak sobą, że o mnie zapominają… Teraz pewnie też, przyjęli ze spokojem, że ich córki nie ma… Jeszcze długo się nie ockną, z tak komfortowego uczucia.

– Zaraz, zaraz… – Jesteś jedynaczką? – Starszy Pan przerwał jej wynurzenia.

Dla niej to było oczywiste, że nią jest!;

– No tak… To Pan nie wie, że najbardziej rozkapryszone, krnąbrne i niewdzięczne są jedynaczki? 

Powiedziała to tak, aby uświadomić starszego Pana, że bycie  jedynaczką, nie jest łatwe… On właśnie zajęty był stukaniem jego fajki w wystającą z ziemi drewniana resztkę czegoś, co mogło być oparciem ławki na której usiedli. Poczym wyjmując z plecaka coś podobnego do kamizelki poprosił aby założyła.;

– Ubierz, tu jest jeszcze w miarę ciepło, ale jak będziemy schodzić  lasem w dolinę, to może być Ci chłodno… No chyba, Że nie chcesz iść ze Mną?

 Nie obawiała się starszego Pana. Przecież On pojawił się tu za Jej sprawą!… Więc nie mogło jej spotkać nic złego;

– …Nie, nie boję się Pana… Pójdę za panem, gdziekolwiek Pan Mnie zaprowadzi. Nie wygląda Pan na zboczeńca…

Odparła starszemu Panu, lecz równie dobrze nie mogła nic mówić, bo jej spojrzenie na Niego, było bardzo wymowne; ” Coś ty za jeden!?

 Na co Pan od razu zareagował;

– Wiesz. Nie wiem dlaczego, ale emanujesz empatią , co wyklucza obojętność i wrogość do Ciebie.  …Chcę Ci zwyczajnie pomóc, zejść  bliżej Wsi, bo znam tu każdą drogę i każdy kamień na niej…

-„Nooo …Mówiłam, aż takim dzieckiem nie jestem.Takim małym i nieświadomym niczego?… O jak się mylisz człowieku!„. Ulotna złość wzbiła się w  myślach, lecz opadła szybko, Bo te  słowa utwierdziły tylko Dziewczynkę w przekonaniu, że  starszy Pan, właśnie po to się zjawił Tu i Teraz. Lecz On w dalszym ciągu dopytywał tylko o powody;

– Dalej nurtują Mnie te powody za których sprawą  postanowiłaś uciec. …Jakie jeszcze?

  „Przecież już odpowiedziałam!” – Buntowała się wewnętrznie. Lecz skoro się raz powiedziało prawdę, trzeba było powtarzać ją dalej;

– Uciekłam, bo miałam dość. ….Dość tego, że mnie nie zauważali. Że nie usiłowali  zrozumieć czego ja chcę. Na czym mi zależy. Byłam tylko jednym z elementów ich życia, nie jedną z ważniejszych części.

 Zaczęła swój Wywód,  lecz starszy Pan, brutalnie go przerwał! ;

– Dobra , Dobra… – Teraz to mówisz jak dorosły człowiek… Całkiem nie dziecko. Gdzieś Ty nauczyła się takiego języka?

Głupie pytanie” – Pomyślała, odpinając właśnie ostatni guzik w „tym czymś” co starszy Pan jej podał.;

– Od Tatusia i Mamusi. … Ale umiem i innym językiem, lecz dorośli go nie ogarniają…  –  I miała ochotę wystawić język. Ale tak to robią przecież małe dzieci…. Tymczasem Starszy Pan popatrzył na nią jakoś tak dziwnie!?;

– Dobrze, że tu ludzie nie chodzą…

  Dziewczynka była bardzo domyślną dziewczynką, popatrzyła na swój ubiór i uznała, że faktycznie wygląda w nim fatalnie!;

– Przecież ja mam tu swoja bluzę …

 I skinęła ręką w stronę porzuconego odzienia. Ściągając to, które na sobie miała, zakładając swoją bluzę. Założyła plecak i ruszyła za starszym Panem, który, schował do przepasanej przez siebie torby wdzianko i założył na głowę czapkę podobna do czapki  wojskowego . Szedł drogą w dół a po chwili nie odwracając się do niej, zapytał;

– A Ta modlitwa?… Jesteś wierząca?

 Dopiero teraz do niej dotarło, że usłyszał  to, co czytała… Ale przecież nie mógł usłyszeć tego, co wtedy myślała!?… Dal pewności jednak odpowiedziała na temat tej czytanej;

– Tę kartkę z której czytałam tekst, znalazłam w starej Biblii, podobno należącej  do moich Dziadków- Jedyna oznaka ich istnienia…  Chciałam ich poznać, to też było kolejnym powodem ucieczki.  Byłam we wsi na cmentarzu… Nigdzie nie znalazłam ich grobów… Przecież powinni się nazywać tak jak ja!?.Ta kartka i fotografia z nimi na progu ich domu, to jedyna rzecz…

Tu starszy Pan znów jej przerwał. W jego głosie znów pojawiło się zniecierpliwienie;

– Więc wierzysz czy nie wierzysz? …No bo skoro się modliłaś… Bo się modliłaś , prawda?

 Pierwszy raz w jego słowach, padło słowo prawda. Dziewczynka pomyślała, że jednak jest coś w tej „prawdzie” dobrego… Przynajmniej do tej pory było, więc odpowiedziała prawdą;

– Wierzę, że ktoś czuwa nad nami proszę Pana. Owszem, modliłam się… Modlitwą ułożoną przez siebie, bo innych to w większości nie znam…  Rodzice mnie nie ochrzcili. Nigdy nie byłam z nimi w Kościele… Ani Dziadkowie  Mamy nigdy mnie tam nie zabrali.

 Pomyślała, że skoro Ona wyjawia swoja prawdę, więc spytała i Jego;

– A Pan jest wierzącym?. …Znaczy wierzy Pan, że istnieje Bóg?

 Starszy Pan ani na moment nie obrócił się za siebie;

– Owszem. … Wierzę, że Ktoś  nad nami czuwa. … A Bóg , jest bardzo uniwersalnym określeniem…

… I  zamilkł. Dziewczynka też zamilkła, układając w głowie ostatnie chwile „cudu„… „Bo to nadal jest cud?”

                                                

                                                                „Starszy Pan”

„Acz i starość bywa żwawa, Wżdy wiek młody ma swe prawa” (Aleksander Fredro)

                                                                        ***

Historia Starszego Pana do momentu spotkania z Dziewczynką,  jest krótsza od historii „Dziewczynki”, choć życie Starszego Pana, jest kilkakrotnie dłuższe, to jednak historia ta, nie ma być o tym co minęło…

                                                                          ***

Starszy Pan dla wielu, może być Staruszkiem, choć odrzucając stereotypy, wyglądem nie przypomina staruszka. Rosłej postury Pan. W pełni sprawny fizycznie i umysłowo ( …Co nie znaczy, że czasem  niedomaga z racji swojego wieku). Te niedomagania są widoczne na jego pociągłej twarzy, z odstającymi po obu stronach głowy sterczącymi uszami. Na czubku głowy,  jasnobrązowe włosy, z wyraźnie widoczna siwizną po bokach. …Ów Pan, żyje w całkiem odmiennym  Świecie od  świata  Dziewczynki.

… Ten kawałek Świata, poprzecinany jest górami, wzniesieniami i pagórkami. Po między nimi istnieją wioski, przysiółki… Samotne domostwa. W jednym z takich samotnych domów, tuż pod oblesionym grzbietem góry, mieszkał Starszy Pan. Mieszkał Tu od urodzenia … Dosłownie!. Bo urodził sie właśnie w tym domu, pewnej mroźnej Zimy. Gdy podrósł ,  razem ze swoim rodzeństwem –  Starszym bratem i młodsza siostrą wiedli szczęśliwe dzieciństwo. Gdy podrósł jeszcze bardziej, rodzice wysłali go do pobliskiego miasteczka, gdzie w zawodowej szkole z Internatem, wyuczył się zawodu Leśnika z czego jego rodzice byli bardzo dumni… Jego Dziadek, był tutejszym  Leśniczym, następnie jego   Ojciec  a gdy minęło kilkanaście następnych lat On sam został Leśniczym. Ich dom od zawsze nazywany był przez wszystkich  „Leśniczówką”. Dom gdzie stała Leśniczówka , stal na uboczu przysiółka zwanego  Mokre… Nazwa wzięła się zapewne od wielu potoczków, które tam spływały z gór.

 Gdy żyli jego rodzice,  a On nie był jeszcze  Leśniczym  lecz pracownikiem  leśnym,  we Wsi  za górką, która nazywała się Basie , podczas tanecznej zabawy w Remizie Strażackiej, poznał swoją przyszłą małżonkę-  Marysię.  Przyjechała z daleka, aby uczyć w tamtejszej szkole. Była wykształconą, mądrą ale skromną kobietą. Od razu spodobał się jej Starszy Pan ( Który nie był , wtedy jeszcze starszym Panem.). Po roku narzeczeństwa wzięli ślub w Kościele i zamieszkali w Leśniczówce. Rodzeństwo Starszego Pana rozjechało się po Świecie, więc Oboje z małżonką  opiekowali się jego rodzicami. Żona Starszego Pana, od Września do Czerwca następnego roku, od Poniedziałków, do Piątków przemierzała grzbiet zbocza góry, pod którą mieszkali, idąc do swojej pracy w Basiach- Przez 15 lat.

Owszem z Mokrego do szkoły w której pracował, wiodła twarda asfaltowa droga, wijąca się dolinami , lecz idąc z Leśniczówki przez przełęcz  grzbietu góry, było o wiele bliżej i szybciej  można było tam dotrzeć pieszo. Wyjątkiem w tych wędrówkach, były przerwy w których rodziły się jej dzieci… Jej i Starszego Pana. Urodziła Mu ich troje… 

 Gdy  Ich dzieci były jeszcze małe wiekiem, zmarł ich Dziadek, rok po Nim, ich Babcia. Zostali pochowani  na cmentarzu obok kościoła w Basiach.. Przez cały ten czas Starszy Pan pełnił funkcję Leśniczego. Nie była to może ciężka praca, ale wymagała wielu wyrzeczeń, choć zapewniała też szacunek i respekt,  dla Niego. Był człowiekiem ogólnie szanowanym. Razem z małżonką i trójką swoich dzieci, żyli skromnie ale szczęśliwie… Do czasu w którym u żona Starszego Pana  zdiagnozowano nowotwór. …Pomimo licznych poświęceń w walce z chorobą, małżonka Starszego Pana zmarła  pewnego letniego dnia… Pochował ją obok swoich rodziców… Lecz już nigdy potem nie wstąpił do Kościelnej Kaplicy. …Miał za złe Bogu, że odebrał mu jego kochaną. Ale  swoje dzieci nadal posyłał do Kościoła a i ksiądz Fabian ze Wsi, każdej Zimy z mozołem i w trudzie, wspinał się z kolędom do Leśniczówki…

Gdy umarła Marysia,  jej  dzieci wchodziły w dorosłość, więc  potrafiły pogodzić się z tą tragedią. Starszy Pan jednak długo nie mógł się z tym pogodzić . Coś w nim się załamało, stracił część siebie – To bolało.. Ukrywając ten ból , samotnie wychowywał swoje dzieci aby wyrosły na kochające, mądre i zaradne…  I po kilkunastu następnych  latach na takie wyrosły. (No może, po za najstarszym synem) . A, że czas nigdy nie  przystaje, tylko gna bez opamiętania przed siebie, Starszy Pan nawet nie zauważył, kiedy został starszym Panem. …To było chyba wtedy, gdy przeszedł na emeryturę i wyprowadziło się z Leśniczówki jego ostatnie, najmłodsze dziecko?. On sam, nie chciał odchodzić ze swojego rodzinnego domu, choć każde z dzieci chętnie przejęłoby ojca pod swój dach.

… Od tamtej pory , czyli przez kolejne 7 lat,  wiódł samotne życie… Nie, nie narzekał na samotność. Dzieci choć daleko, często wracały … Czasem wydawało mu się nawet, że za często, bo to łączyło się z burzeniem spokoju do jakiego przywykł. Doczekał się czworga wnucząt, z których najstarsze miało 14 lat- Chłopiec… Zupełne przeciwieństwo Dziadka czy rodziców. Gdy się pojawiał w  Leśniczówce, jego jedynym najfajniejszym zajęciem, było ślęczenie z nosem wklejonym w monitor smartfona, ewentualnie wpatrywanie się w monitor laptopa…

Poczucie samotności oddalały również od  starszego Pana,  wizyty we wsi, po drugiej stronie góry, którą codziennie przemierza leśną ścieżką chodząc po śladach swojej żony… Tak jak i Ona od Września do Czerwca następnego roku . Od poniedziałków do Piątków każdego tygodnia… Starszy Pan dorabiał  do emerytury we wsi, jako stróż, palacz. – Taka złota rączka od wszystkiego w szkole, tej samej w Której dawno temu pracowała jego żona…  Był znaną personą wśród mieszkających tam ludzi… Ktoś zawsze zagadnął, pozdrowił, wymienił kilka zdań… Lecz z końcem Tego  roku szkolnego. Podziękowano Mu za pracę. Zatrudniając na Jego miejsce, młodego w pełni sił, energicznego pracownika. Od tego momentu Starszy Pan, coraz bardziej zaczynał bać się samotności. Próbował ją zagłuszać wspomnieniami o swojej zmarłej żonie – Marii, ale to przynosiło wręcz odwrotny efekt.

Pomimo to,  Starszy Pan, Wszystkim ogólnie twierdził, że jego życie jest szczęśliwe. …Choć  nie pozbawione nałogów. Starszy Pan palił fajkę i nigdy nie mógł sie powstrzymać od wypicia, jednego czy dwóch lampek wina w codzienności , każdego z mijających dni. Nie znosił kłamstwa – Choć nie raz zdarzyło mu się skłamać, tłumacząc to, że w dobrej wierze… Nie lubił ludzi pewnych siebie i  swoich przekonań oraz takich, co to nie  wierzą   w nic poza sobą… Uważał, że człowiek musi być odrobinę bojaźliwy . Wtedy  przyjmuje wszystko z pokorą a ta, czyni życie lżejszym i pozwala godzić się z własnym losem. Nie cierpiał wulgaryzmów, chociaż nie zaprzecza, że czasem wyrwało mu się jakieś siarczyste przekleństwo. Lubił czytać książki – Tej przyjemności  nauczył sie od swojej zmarłej żony… I tak jak ona za życie, On siadał co wieczór w bujanym fotelu  obok  kominka i czytał stronę, po stronie. Jednak w przeciwieństwie do małżonki, on co jakiś czas, przepijał  łyk wina z kieliszka… Twierdząc, że po to, aby miał czym obślinić palec, przy przewracaniu kolejnej strony.    

   W salonie, jedna ze ścian była jednym wielkim regałem, zapełnionym książkami…  Każdą z nich, przeczytał przynajmniej raz. Poszerzając w ten sposób swoja wyobraźnię i wiedzę. …Choć uważał, że nadmiar wiedzy może być  szkodliwy, bo czyni ludzi  zbyt pewnych siebie…

Starszy Pan, lubił to dodatkowe zajęcie w szkole. A codzienna droga przez las, była rodzajem  zdrowotnego treningu. Mógł  chłonąć bez ograniczeń, zbawienne działanie przyrody, na zdrowie… Przeważnie to psychiczne. Bo od samego chodzenia, to nogi bolały… Jesienią przemakały buty a Zimą – Marzł . Ale cóż mogło być przyjemniejszego jak widoki roztaczające się wokół i ta cisza!… Nie, nie taka kompletna, bo ta, to piszczy  w uszach. Ta cisza była pełna szumów – Muzyki  życia.  Przecież w końcu,  połowę życia spędził w lesie , jako Leśnik. Poza tym, spotykał „Ludzi”, co było niemniej ważne dla jego zdrowia. Ubolewał, że To sie skończyło.   

Teraz chodził do lasu nie z obowiązku a dla przyjemności – Jednej z wielu. A czasem ot tak, szedł by iść. Chłonąć Ów świat i układać myśli w głowie. Choć w zasadzie, to one już od dawna były starannie poukładane… Bo Starszy Pan, był bardzo pedantycznym człowiekiem.

Tego dnia starszy Pan wybrał się właśnie „ot tak”. Był początek Lata, na grzyby jeszcze za wcześnie, na owoce jagód za późno… Dzień nie był  upalny, bo niebo przysłaniały białe firanki obłoków, tłumiąc żar słońca… Pogoda w sam raz na spacer. Więc owinął w papier  kilka pajd chleba z wędzonym boczkiem i cebulą pokrojona w plasterki i kanapki wcisnął w wielki skórzany chlebak Leśniczego, który służył mu od lat a zwykł go określać zwyczajnie – Torba. Z szafy wyciągnął wyświechtaną wełnianą kamizelkę;   – ” Tak na wszelki wypadek, gdyby się Mi  chłodno zrobiło„. –  W kieszonce torby upchał również  tytoń, fajkę i zapałki i w butelce wodę, wymieszaną z winem.  „Szpryca” dobrze gasi pragnienie”… A już wychodząc z przewieszona przez ramie torbą, ściągnął zawieszoną przy wejściu, dębowa laskę, nieodłączna towarzyszkę każdej wędrówki i nieco sfatygowaną czapkę Leśniczego z daszkiem – Nieodzowny element  Jego wystroju.

Udał się na pobliski szczyt, który górował nad Leśniczówką. Stamtąd zszedł w kierunku Wsi, lecz nie do samej Wsi a na łąki przed wsią,  którymi  wiodła do niej droga.  Potem zawrócił, powoli  zataczając koło zboczem góry –  Okrążając jej szczyt. Gdy słońce znalazło się w najwyższym punkcie na niebie, Starszy  Pan dochodził właśnie z powrotem do grzbietu wzniesienia, które odgradzało Basie, od Mokrego… Wszedł  od strony Basie, lecz zataczając koło, znalazł się nad swoja Leśniczówką, poniżej  szczytu góry, który było widać z Leśniczówki. Ominął w drodze powrotnej szczyt, bo nie chciał wdrapywać się powtórnie na miejsce w którym nie tak dawno był.  Ów szczyt  przez mieszkańców nazywany  był „Czerwonym Groniem” lub tylko samym „Czerwonym”  a to za sprawą, dużej ilości drzew Jarzębiny, która na przełomie Września i Października, barwiła jej stoki na czerwono… Doskonale znał  całą okolicę, tę  bliższą i tę dalszą. Chciał dostać się na środek grzbietu jednego ze zboczy tej góry – Przełęcz, łączącą  Czerwone z „Innym”  szczytem, górującym nad wsią . Środkiem grzbietu wiódł  kiedyś trakt, którym pobliscy mieszkańcy dojeżdżali do swoich poletek, wykradzionych lasowi  a  które  z  czasem przemieniły się w łąki… A  niektóre z tych łąk, na powrót obrosły lasem… Zataczając tym samym  koło czasu.

Na  wzniesieniu, W miejscu gdzie kończyła się stara droga  a na szczyt Czerwonego, prowadziła już tylko leśna ścieżka  a na końcu niej – Pośrodku rósł stary  Dąb, na jego pniu znajdowała się kapliczka z wyblakłym wizerunkiem Matki Boskiej i Dzieciątkiem Jezus otoczona wokół zaschłymi szkieletami kwiatów … Owszem, gdy żyła małżonka  przychodzili  Tu  z okolicznymi mieszkańcami na Majówki… Wtedy kwiaty były zawsze świeże a miejsce tętniło życiem i wznoszonymi do matki Boskiej modlitwami… Lecz po śmierci żony, starszy Pan, przestał  być gorliwie wierzącym człowiekiem. Nie szedł tam, by sie pomodlić. Szedł by usiąść w cieniu drzewa, zjeść chleb, popić wodą i  nabijając fajkę, oddać się błogości krajobrazu… Kiedyś to miejsce( Nazywane ; „Polana pod Dębem”), często nawiedzali ludzie, w chwili wytchnienia od pracy na pobliskich morgach… Teraz gdy Świat się zmienił o 180 stopni ( Żeby nie powiedzieć, że wszystko stanęło na głowie), miejsce to, stało się odludne.( Starzy ludzie poumierali a młodym daleko do Boga… Coraz dalej.)

Aby dotrzeć do kapliczki , maił  do pokonania niewielki zarośnięty mchem i borowiną  przełom  skalny. Podchodząc  do niego ,ściągnął nakrycie głowy, obcierając  pot z czoła, nadgarstkiem reki w której trzymał czapkę. Zmęczyła go ta wspinaczka, więc zawieszając swoją czapkę na dębowej lasce, która wbił w ziemię, usiadł na jednym z  głazów umoszczonych mchem. Poczuł suchość w gardle… Właśnie miał sięgać do swojej torby, by wyciągnąć z niej butelkę i  ugasić pragnienie, gdy nagle usłyszał w powietrzu , jakby słowa modlitwy?…

” (…) I nie daj mi Panie, bym nie  utraciła smaku  życzliwości i zrozumienia. Bo wtedy Moja Dusza karmić się będzie podłością, przekonana o tym, że to jedyny pokarm jaki jedzą ludzie . Nie daj mi Panie, utracić czucia całą sobą… Bo jak bez niego poznam miłość? Nie daj mi Panie oślepnąć. Abym zawsze  mogła zobaczyć dobroć w ludziach …”

Dziecięcy głos, ale w żaden sposób nie pasujący do charakteru dziecka… Taki dojrzały w znaczeniu słów, pełnych rozwagi, lecz to była dziwna modlitwa, nie znał takiej… Starszy Pan podniósł się ze swojego siedziska, i obrócił się w stronę dochodzącego głosu, aby lepiej móc usłyszeć . Lecz wiatr w swojej złośliwości, rozwiewał słowa, zostawiając tylko ich niezrozumiałe strzępki. Więc starszy Pan wspiął się kilka kroków wystawiając głowę ponad przełom. Jak tylko potrafił ostrożnie… A potrafił,; „( A bo to raz obserwował zwierzynę z ukrycia!?). Zobaczył klęczącą postać dziecka Dziewczynkę . Zauważył, że miała na nogach sandały i krótkie spodenki. A na plecach, na białym lecz ubrudzonym podkoszulku, kołysał się długi poszarpany warkocz kasztanowych włosów. Obok leżał malutki,  przykryty bluzą z kapturem plecaczek i  plastikowa butelka bez korka, po wodzie…

– ” To jednak nie zwierzyna „-  Skonstatował w myślach, patrząc na Owo dziecko… Lecz od razu użył porównań ” Na Wiewiórkę za duża, choć „kita” ruda… A Łanie mają raciczki zamiast sandał„-… I zaraz po tym, sam do siebie się uśmiechną z własnej głupoty!

W pierwszej chwili się zawahał, czy swoim pojawieniem nie przeszkodzi Dziecku w jej modlitwie… Nie wystraszy , wyłaniając się nagle, na niewielka polanę… Ale ciekawość,  wzięła górę. Starszy Pan łapiąc laskę z zatwierdzoną na niej swoją czapką i wymuszając kaszlnięcie , które  wzbiło w górę przyglądającej się wszystkiemu, ptasiej istoty w postaci Skowronka, spowodował, że dziewczynka odwróciła głowę w stronę Starszego Pana… Wszystko miało wyglądać jak naturalny zbieg przypadków, nie perfidnie zaplanowane działania.

Dziewczynka odwróciła głowę, lecz tylko na moment. Nie podniosła się… Przez ten moment gdy popatrzyła na Starszego Pana z jej twarzy nie dało wyczytać się żadnej reakcji na jego obecność. Odwracając głowę na powrót w stronę kapliczki, zapadła w milczenie. Starszy Pan nie zamierzał się poddawać. Gdy wydrapał się już na łąkę i znów wbił dębową laskę z ściskaną w dłoni na niej czapką, chrząknął a potem;

– Ooo!? – Dzień dobry!?

 Udał zdziwienie, co łatwo mu przyszło, bo przecież chwile wcześniej zdziwiła go, jej obecność.

– Nie spodziewałem się tu nikogo – dodał. Co nie było udawane.

Dziewczynka nic nie odpowiedziała, ani nie drgnęła w swojej pozie. Starszy Pan, podszedł do resztek po ławeczce, na której kiedyś tu przysiadywano… On zamierzał zrobić to samo – Usiąść.  Gdy już usiadł, wtedy zobaczył twarz dziewczynki i ręce. W jednej trzymała karteczkę, drugą przykładała do serca. Miała białą cerę, z czerwonymi wypiekami od słońca. Spękane wargi. Policzki umazane  brudnymi dłońmi – Powstałymi na skutek zmazywania łez.. Spod krótkich nogawek , wystawały podrapane nogi. Stopy też, były poranione… Sandały nie były odpowiednim obuwiem na taką eskapadę. Ogólnie rzecz ujmując, Starszy Pan, coraz bardziej nabierał przekonania, że ta osóbka nie  pojawiła się tu świadomie i z rozmysłem;

– Ty tu tak sama?

 Zagadnął, usadowiwszy się już na resztkach siedziska, lecz dziewczynka nie odpowiedziała od razu.  Dopiero po chwili odrywając prawa rękę od piersi, starannie złożyła  na cztery, karteczkę trzymaną w lewej dłoni. Poczym zaciskając ją między palcami – Przeżegnała się , wstała i  przysiadając obok Starszego Pana , sięgnęła po swój plecak, chowając w nim papierowy prostokącik;

– Tak sama  – odpowiedziała półgłosem.

– Ma Pan może wodę? – spytała patrząc na Starszego Pana.

– No mam, mam… Tylko nie wiem, czy będzie ci smakowała, bo wymieszana z winem?

” Nie powinienem poić dzieciaka szprycą… Ale jeden czy dwa łyki jej chyba nie zaszkodzą” – Dywagował w myślach.

– Tak mi się chce pić, że jest Mi zupełnie obojętne co Pan dolał do tej wody… Bylebym się nie otruła.  

Odparła a na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. …Teraz dopiero Starszy Pan uświadomił sobie,  że dziewczynka , nie jest dzieckiem… Znaczy, dzieckiem jest, ale starszym, ze świadomością miejsca i chwili w której się znalazło. A jej budowa ciała i głos, zatrzymały się jakby w innym miejscu postaci, którą tworzyła. Gdy starszy Pan, wyciągając korek z butelki , podał ją dziewczynce, ta zaczęła łapczywie pić;

– Hola, hola!. – przerwał jej Starszy Pan , wyrywając wręcz butelkę  z jej małej dłoni.;

– Jeszcze mi się tu ubzdryngolisz dziewczyno!.

 Skwitował zatykając butelkę korkiem.  „Jeszcze chwila a nie zostałoby nic dla Mnie” – Pomyślał.

– Niedaleko jest źródełko… Podejdziemy to napełnisz swoją butelkę. …Ale najpierw to może poczęstuję cię kanapką. …I sam zjem? .

Kanapkę, to  jedną mogę odstąpić, ale muszę mieć czymś przepić, gorzki smak tytoniu dawno nie czyszczonego cybucha..”

– Minęłam to źródełko… Chyba?  – odparło dziecko, lecz zaraz dodało;

– Ale jak je mijałam, moja butelka była jeszcze pełna…

– To jak chcesz kanapkę z boczkiem i cebulą?.

 Przerwał jej starszy Pan, bo uświadomił sobie, że Dziewczynka jest bardzo elokwentną i dużo gadającą Dziewczynką.

– Bardzo chętnie. – odparła Ona.

– Ja też zjem .– odparł  z kolei On.

  – …A potem zapalę fajkę…. Ale ty chyba jeszcze nie palisz? – powiedział uśmiechając się do dziewczyny.

– Yomyhyy.!  – zabrzmiało z ust  Dziewczynki, wypełnionych jedzeniem.

– Ja nie palę! .- dopowiedziała już przełknąwszy kęs.

– Ty z daleka jesteś?

 Spytał wpatrując się w jej  niebieskie oczy  – W pamięci szukał jej twarzy, ale pamięć nie zawierała portretu dziecięcej twarzyczki z ciemno-rudymi włosami…” Ba!. Nie kojarzył, by w ogóle znał jakiegoś „rudzielca” w okolicy„:

– Bo jakoś nie wyglądasz mi na tutejszą. A znam tu sporo dzieci…

Tu się spostrzegł, że określenie jej „dzieckiem”, niebyło dyplomatycznym określeniem , więc szybko sie poprawił;

– … Dzieci dużych i małych i dorosłych!.

Zauważył, że dziewczyna, też wyczuła jego gafę i faktycznie, „Mała” się roześmiała, wypluwając przy tym resztki kanapki z buzi;

– Dobrze!, Niech będzie, że jestem dzieckiem. …Ale nie jestem dziecinna ….Tak, nie jestem  stąd  – dodała robiąc następny kęs.

– To co Tu robisz?. Dlaczego wybrałaś się akurat Tu?..I to sama?  – zainteresował się Starszy Pan.

– To długa historia proszę Pana . – odparła znów z pełną buzią.

Starszy Pan, też był pochłonięty pałaszowaniem swojej kanapki…” Na śniadanie zjadłem za wiele, a już przecież jest  południe„. – Dogryzając ostatni kawałek, obtarł dłonie o siebie, jak przy ich myciu wodą. Poczym przykładając jedną  z nich, zaciśniętą w pięść do ust, zasłaniając je, by stłumić  beknięcie.

– …Mało ale dobre było.

 Powiedział nie odrywając wzroku od Dziewczynki, która bardzo powoli jadła kanapkę, żując  długo każdy kęs .

– Mała, ja mam czas na słuchanie długich historii.  – powiedział. Bo bardzo był ciekaw jak, skąd i dlaczego tu się znalazła?

– No dobrze. – odparła z Dziewczynka z wahaniem w głosie, gdy przełknęła kolejny kęs zawartości w buzi. – Uciekłam  z domu!.

To wyznanie, nie wywarło większego wrażenia na starszym Panu

Tylko zapytał. – …Z powodu?.

– Nazbierało się tego… To nie jeden „powód ” a cała masa – Proszę Pana.

– To wymień te podstawowe.-  mruknął zniecierpliwiony Starszy Pan.

– Bo rodzice się mną nie interesują?… Bo mają przede mną tajemnice, które  wpływają na może życie?. Bo mnie okłamują?…

– Ile ty masz lat, Dziewczyno !?

Przerwał jej Starszy Pan, bo nadal nie mógł dopasować wyglądu postaci, do jej  zachowania i słów… Nie dopuszczał myśli, że tak młoda osoba, może w ten sposób prowadzić rozmowę. Przywykł na przykładzie swoich wnuków ( Bo miał ich czworo), że dzieci, nie są tak zwięzłe w używanych słowach.

– Czternaście… To według Pana mało, czy dużo?

Starszy Pan, miał prawie pięć razy więcej lat niż Ona. Pojęcie dużo lat, kojarzył bardziej z wyglądem niż wiekiem i tym co z racji przeżytych lat, mógł doświadczyć. Więc tylko odparł;

– Mam wnuka, który ma 14 lat… Ale to żadne  porównanie… Mój wnuk, chyba zawsze będzie dzieckiem.

Wymamrotał  Starszy Pan i zaraz dodał;

– Jak na ucieczkę z domu, to w sam raz. Ale jak na konsekwencje wynikające z tego, to za mało masz lat. …Rodzice pewnie się teraz martwią?.

” Tylko patrzeć, jak pojawi się nad nami jakiś helikopter a z lasu wyłoni się ekipa poszukiwawcza„- Przemknęło przez myśl Starszemu Panu… Ale przemknęło galopem.

– Wątpię.

 Odparła dziewczyna, oblizując brudne palce, gdy juz dojadła kanapkę. Czym zbulwersowała Starszego Pana. Ale  potem uświadomił sobie, że parzcież wędzony boczek był naprawdę pyszny. …A ona musiała być naprawdę głodna…

– Nakłamałam im, że jadę na Obóz… Nawet wyrazili zgodę na piśmie  i pieniądze dali… Nim odkryją prawdę, minie trochę czasu…

-Okłamujesz rodziców!?

– Owszem, czasem okłamuję, ale tylko wtedy kiedy wiem, że odrzucą „Moją prawdę”.

– W  sumie. … Płacimy tę samą cenę za kłamstwa i prawdę. …Bilans zysków i strat niech każdy rozlicza własnym sumieniu. –  odparł Starszy Pan.

 Tu Dziewczynka straciła nieco na swoim wizerunku w oczach Starszego Pan. Bo to że Kłamie mogło oznaczać, że równie dobrze, może i jego okłamywać, a cała jej historia może być wyssana z palca… Lecz gdy jeszcze raz popatrzył w jej oczy, uznał, że jednak jest wobec niego szczera.

– To jak dawno uciekłaś?  –  „Pewnie dziecko pląta się Tu 2, 3 dni!?„- Oszacował i nie pomylił się w swoich szacunkach

– Trzeci dzień Tu jestem!?… Tydzień po tym, jak skończyła się szkoła. – oznajmiła.

– Trzy dni to kawał czasu… Pewno już cię szukają? – Starszy Pan odruchowo popatrzył w górę nad siebie, czy czasem nie nadlatuje jakiś helikopter…

– Tatuś, pracuje jako menadżer w dużej firmie… Jego uwaga na mnie, ogranicza sie do kieszonkowego, moich postępów w nauce i tego, żebym, jak to On określił ; –  ” nie przynosiła wstydu nazwisku które nosze”… Mama, nigdy nie chciała być matką. Kiedyś  podsłuchałam, że jestem wpadką… I że pokrzyżowałam jej wszystkie plany… To nie jest tak, że Oni mnie nie kochają – Chyba!?. Ale zajęci są tak sobą, że o mnie zapominają… Teraz pewnie też, przyjęli ze spokojem, że ich córki nie ma… Jeszcze długo się nie ockną, z tak komfortowego uczucia.

– Zaraz, zaraz !? – wtrącił Starszy Pan;

– Jesteś jedynaczką?  – pomyślał ; ” Jej zachowanie jest wynikiem nadmiernej uwagi, poświęcanej  przez rodziców dla niej„.

– No tak… To Pan nie wie, że najbardziej rozkapryszone, krnąbrne i niewdzięczne są jedynaczki?  – Odparła z ironią w głosie.  Tym samym ,zaprzeczając tokowi myślenia Starszego Pana.     

Starszy Pan, obracając cybuch fajki, wyklepał z  jej główki resztki wypalonego tytoniu. Nie wiedział co ma teraz zrobić…  „Zabrać dziewczynkę do Wsi?… Czy jednak, zostawić ją Jej własnemu losowi?” . Na razie jednak wyciągnął z torby wełnianą kamizelkę i podał dziewczynie;

– Ubierz, tu jest jeszcze w miarę ciepło, ale jak będziemy schodzić  lasem w dolinę, to może być Ci chłodno… No chyba, Że nie chcesz iść ze Mną?.

 Tu popatrzył znów w jej błękitne oczy… Przez cały czas rozmowy z nią, patrzył w nie…” Oczy są zwierciadłem uczuć” … Pomyślał, że nim podejmie jakąś decyzję w stosunku do Niej, najpierw zejdą do potoku po wodę.

– …Nie, nie boję się Pana… Pójdę za panem, gdziekolwiek Pan Mnie zaprowadzi. Nie wygląda Pan na zboczeńca…

Dziewczynka zmierzyła starszego Pana od czubka czapki z daszkiem, aż po stare oficerki na jego nogach. 

– Wiesz. Nie wiem dlaczego, ale emanujesz empatią , co wyklucza obojętność i wrogość do Ciebie.  …Chcę Ci zwyczajnie pomóc, zejść  bliżej Wsi, bo znam tu każdą drogę i każdy kamień na niej…

 Starszy Pan zdradził  to rozwiązanie, które akurat  mu przyszło do głowy… „Co do kamieni na drodze, nigdy specjalnie się im nie przyglądałem…”

– Dalej nurtują Mnie te powody  za których sprawą  postanowiłaś uciec. …Jakie jeszcze? .

 Gnębiło go to, bo od tego uzależniał decyzję, jaką podejmie wobec Dziewczynki.

– Uciekłam, bo miałam dość. ….Dość tego, że mnie nie zauważali. Że nie usiłowali  zrozumieć czego ja chcę. Na czym mi zależy. Byłam tylko jednym z „elementów” ich życia, nie jedną z ważniejszych części.

– Dobra , Dobra !.– przerwał Starszy Pan;

– Teraz to mówisz jak dorosły człowiek… Całkiem nie dziecko. Gdzieś Ty nauczyła się takiego języka? Nadal nie mógł sie pogodzić, że dziewczynka jest bardzo elokwentna.

– Od Tatusia i Mamusi … Ale umiem i innym językiem, lecz dorośli go nie ogarniają.

Odparła z przekąsem. I podniosła się, zakładając na siebie kamizelkę Starszego Pana. Wyglądała w niej trochę  komicznie. Starszy Pan popatrzył na jej sylwetkę i uśmiechając, powiedział;

– Dobrze, że tu ludzie nie chodzą…

Dziewczynka pochylając  głowę, wyciągając lekko na przemian, to lewą ,to prawą rękę , zrobiła krzywą minę;

– Przecież ja mam tu swoja bluzę… –  I skinęła obok głową, na leżące na ziemi wdzianko.

Pan upchnął swoja kamizelkę z powrotem w torbie, wstał wyciągając swoją laskę wbita w ziemię. Dziewczynka w tym czasie ubrała swoją bluzę z kapturem, zarzuciła na nią swój plecak, odciągając jedną ręką na bok warkocz i oboje ruszyli w dół.

– A Ta modlitwa?… Jesteś wierząca? .

 Cały czas Starszego Pana, nurtowało to pytanie… Bo gdy zobaczył ją wtedy pierwszy raz, tak klęczącą przed kapliczką,  pomyślał, że to Któreś z okolicznych dzieci za namową Księdza Fabiana, odmawia rodzaj pokuty…

– Tę kartkę z której czytałam tekst,  znalazłam w starej Biblii, podobno należącej  do moich Dziadków. – Jedyna oznaka ich istnienia…  Chciałam ich poznać, to też było kolejnym powodem  …Byłam we wsi na cmentarzu. Nigdzie nie znalazłam ich grobów… Przecież powinni się nazywać tak jak ja!?.Ta kartka i fotografia z nimi na progu ich domu, to jedyna rzecz.

– Więc wierzysz czy nie wierzysz?. …No bo skoro się modliłaś…. Bo się modliłaś , prawda?. – przerwał Starszy Pan.

– Wierzę, że ktoś czuwa nad nami proszę Pana. Owszem, modliłam się… Często się modlę, modlitwą ułożoną przez siebie, bo innych to w większości nie znam… Rodzice mnie nie ochrzcili. Nigdy nie byłam z nimi w Kościele… Ani Dziadkowie  Mamy nigdy mnie tam nie zabrali. – …I zaraz dodała. – A Pan jest wierzącym?. …Znaczy wierzy Pan, że istnieje Bóg?

– Owszem. … Wierzę, że Ktoś  nad nami czuwa. … A Bóg , jest bardzo uniwersalnym określeniem…

 Tu zamilkł. Pomyślał, że taka odpowiedź jest jak najbardziej właściwą… Bo On sam, poza częstymi wizytami na grobie swojej małżonki, od dawna nie wetknął nosa do kościoła… „To przez ten żal do Boga za to, że zbyt szybko upomniał sie o małżonkę„.

– Czyli jest Pan Katolikiem?. …Czy jakieś inne wyznanie?

–  . …Moja wiara opiera się na tym, że Istnieje Bóg.   …Więc wychowano Mnie w szacunku dla każdego wyznania które wierzy w  Boga. …Dlatego Wyznania w to nie mieszajmy.

Grzebień wierzchołków drzew lasu, zaczął rozczesywać słoneczną tarczę, gdy Oboje zamilkli, powoli schodząc do strumienia.

                                                 Maciej i Lucynka.

                                                       ***

   „Tam , gdzie łączą się dwa ciche źródła, powstaje szemrzący potok”      

                                                              ***

( … ) Nagle, ich myśli rozproszył dźwięk melodyjki telefonu znajdującego się w plecaku dziewczyny. Starszy Pan aż przystanął. Dziewczyna również… Zsunęła ramiączko plecaka i w pół obróconej pozie, sięgnęła ręką wyciągając wrzeszczący telefon.

– Pewnie Zośka dzwoni .

Powiedziała, jakby tłumacząc się starszemu Panu.   …”Czego ta Małpa chce?.  – Określenie „małpa” nie było złośliwe ,czy pogardliwe a  wręcz przeciwnie…

– …To moja przykrywka! . Powiedziałam rodzicom, że z Nią jadę na obóz…

 I  otwierając pośpiesznie futerał, zerknęła na monitor… W tym samym momencie na jej twarzy, pojawił się grymas zdziwienie i takim samym, zdziwionym głosem wybełkotała

– Mama?…

Odbierz – Mruknął Starszy Pan. Stanowczym głosem, lecz nie  nakazującym …Miał zabrzmieć jak prośba.;

– Pewnie się już niepokoją? …Bo cała prawda wyszła na jaw…

Dziewczyna spojrzała ze strachem w oczach na Starszego Pana, lecz po sekundzie wahania  – Odebrała

– O cześć Mamuś?.

 Wypowiedziała zaskoczona. Nie było to udawane zaskoczenie, ale nieprawdziwa była radość, że to właśnie dzwoni  Mamusia.  Z telefonu, ku zaskoczeniu  obojga,  dobiegł ich spokojny  kobiecy głos;

– No cześć Córeczko!. …Nie mogłam wcześniej się do Ciebie dodzwonić, Gdzie Ty jesteś, że nie ma czasem zasięgu!?…Więc zadzwoniłam do Zosi, powiedziała, że jesteś w innej grupie niż Ona i nie wie, gdzie jesteście teraz…

Zdziwienie Starszego Pana było ogromne. Ale nie z powodu słów matki dziewczyny a z faktu, że 14 letnia dziewczyna, potrafiła  tak przemyślnie skonstruować kłamstwo, że nie wyczuła tego faktu jej własna matka!? Starszemu Panu zapaliły sie ostrzegawcze lampki w postaci mroczków w oczach, by dokładniej rozpatrywał każde zdanie dziewczynki… Na co nie musiał długo czekać.

– No, ja jestem w grupie , takiego Starszego Pana.

Zaczęła od kłamstwa, spoglądając na stojącego obok Starszego Pana.  Kłamstwem nie było oczywiście Straszy Pan. …Lecz  oni dwoje,  to nie grupa;

– Poszliśmy w góry i właśnie wracamy do obozu.

Kłamstwa zaczęły jej przychodzić do głowy, jak przysłowiowe grzyby po deszczu. W słuchawce dało się wyczuć zaskoczenie;

 – Starszego Pana?… To Was tam dogląda jakiś staruszek?

… Usłyszeli oboje jej zdziwiony głos. W tym momencie, dziewczyna nie wytrzymała i roześmiała się, Starszy Pan mimo próby powstrzymania uśmiechu, też parsknął jak koń, przed komendą -wio!.

– A Kto tam obok Ciebie jest?…

Zaniepokojony głos matki, świadczył o tym, że usłyszała parsknięcie Starszego Pana.

– A To właśnie nasz wychowawca …- zaczęła kłamać.

– Pan, pan….!?

 …I tu dziewczę spojrzało, błagalnym wzrokiem na  Starszego Pana, jakby prosiło  o dane personalne. On w pierwszym odruchu, nie chciał brać udziały w tak perfidnym kłamstwie. Lecz nie mógł się oprzeć jej pięknym oczą, które wołały do niego – Pomocy!

– Maciek… Maciej Piwowarski, proszę Pani.

Odparł zgodnie z prawdą tego Kim jest. Dziewczynka zrobiła tylko taką minę, jakby się zastanawiała ” Ciekawe czy powiedział prawdę?

– O miło mi proszę Pana. – zabrzmiało głośno i wyraźnie w słuchawce. A potem już nieco ciszej, syknięcie;

– Możesz  przyciszyć i odejść na bok?.

Dziewczę nie uległo sugestii, ani nie ściszając telefonu, ani nie odchodząc na bok. Tylko ciągło intrygę nadal. „Wybacz Duchu Opiekunie… Mówiłam, że tak od razu zapomnę co to „kłamstwo” ” – Pomyślała , zerkając przy tym na starszego Pana, wzrokiem który mówił „Wybacz„. Starszy Pan w tym samym momencie, zaczął głęboko się zastanawiać nad swoim postępowaniem wobec dziewczynki „Zgłupiałem, zwyczajne na starość zgłupiałem!”

– Już Mamusiu, co chciałaś?…

– A po co obca osoba ma słuchać o czym ja z córką chce porozmawiać!?

Odparła Matka,  podirytowanym głosem. Dziewczynka sie tylko ironicznie uśmiechnęła… Dla niej starszy Pan, już nie był obcy.

– Bo wiesz Lucynko, my z Tatusiem postanowiliśmy, jak Ty już jesteś na wyjeździe , że też wyjedziemy na kilka dni wypoczynku… Taka mała rozłąka… Pytałam Zosię ile trwa turnus, powiedziała, że dwa tygodnie. Może dałoby się, zapisać Cię na kolejny?… Gdzie mam zadzwonić i się dopytać. Bo w szkole, sekretarka powiedziała, że oni nie zajmują  się „obozem”… Jak już to w Hufcu. …Ty w ogóle jesteś Harcerką?

Starszy Pan słysząc to wszystko, zaczął głęboko się zastanawiać, ; „Która z nich jest bardziej dojrzała? „…Wymyślająca na poczekaniu kłamstwa córka, czy naiwna Matka?.” – Pomyślał, że w tym co dziewczynka mówiła o rodzicach wcześniej, jest jakieś ziarenko prawdy…

– No właśnie miałem do ciebie zadzwonić Mamo .

Zaczęła Lucynka. Jej wyobraźnia była bardzo wielka w tworzeniu wyssanych z palca historii. Nie każda 14 latka, tak potrafi… To zaimponowało starszemu Panu, ale też nie spowodowało, że znikło owo złe wrażenie zarówno o Niej , jak i o samym Sobie…

– Bo ja jestem Zastępową …I tu jest fajna ekipa… I czy bym mogła zostać do połowy Lipca Tu i pomagać Drużynowym w opiece nad kolejna grupą?…

Starszy Pan Maciej ( od teraz przestał być tylko  „starszym Panem„)Mało nie parsknął śmiechem po raz kolejny… Lecz wcale nie było mu wesoło. Kłamstwa w które brnęła Lucyna,  ( od teraz przestała być tylko „Dziewczynką”) zaczęły nabierać  nieodwracalnego kształtu, który mógł sprowadzić na niego tylko same kłopoty. Z jednej strony nie godził się na branie udziału w intrydze, z drugiej powoli ulegał urokowi  Lucynki.

– Ja Tu mogę na miejscu wszystko załatwić …Pan Maciek mi pomoże…

 Po tych słowach spojrzała znów na Macieja tym błagalnym spojrzeniem… Maciej tylko kiwnął głową na 'tak”, choć w myślach nadal pojawiła się natrętna myśl;   ” W co ja sie pakuje!?” .

– Dobrze Kochanie… Na Twoje konto przelejemy parę złotych… Lucynko tylko wiesz… Uważaj na siebie…. Żeby Ci telefonu nie ukradli!. Nie szastaj pieniędzmi i jakby co , to zadzwoń  do Mamusi…

– Tak Mamo… Możecie z Tatą spokojnie jechać… Kocham  Was!.

Te ostatnie słowa zabrzmiały pusto. Ale Maciej dostrzegł na twarzy dziewczyny, oznaki radości. Do tej pory przykrywała ją woalka problemu do rozwikłania …Teraz woalka znikła z jej twarzy ….”Pewno widać , ją teraz na mojej twarzy?” – Pomyślał. Lucyna faktycznie odetchnęła z ulgą, lecz przez krótką chwilę nie chciała spoglądać w stronę pana Macieja… W jej oczach było widać, zażenowanie i wstyd.

– Gdzieś Ty Dziewczyno nauczyła się tak perfidnie kłamać? –  spytał, gdy Lucyna odłożyła z powrotem do plecaka telefon.

– Dużo czytam Panie Macieju…

Odparła, co było faktem, lecz pomyślała; – „Mądrość powinna wynikać z wieku ilości przeżytych doświadczeń… To co wyczytałam w książkach jest tylko wiedzą”

– O popatrzcie Państwo jaka Mądralińska!.

Odburknął Pan Maciej. I lekko popychając za ramię Lucynę , dodał z ironią w głosie;

– Chodź Zastępowa… Kawał drogi przed nami!

Z oczu Lucynki zniknęło zażenowanie  i wstyd a w ich miejsce pojawiły się dwa radosne ogniki.

– To idziemy do Pana?

Dobre pytanie” – Pomyślał Maciej ; ” Gdzie ja mam Ciebie zaprowadzić Dziewczyno?” – Tego jeszcze nie wiedział, więc tylko odparł;

– A znasz jakieś inne miejsce do którego teraz mogła byś pójść?

– Owszem!… Do namiotu który rozbiłam obok domu, prawdopodobnie moich dziadków i zabrać stamtąd moje rzeczy?  Tylko nie wiem, gdzie to jest!?.

Lucynka znów wróciła na drogę Prawdy, choć same nie była pewna jak długą?…

– Uhm!. Czyli, że do tej pory mieszkałaś w namiocie!?… A po której stronie góry, tyle chociaż wiesz?

– No właśnie nie wiem. Jak wysiadałam na przystanku we wsi, na nim było napisane Basie. Przystanek Sklep …A , że  jest tam  sklep, to  Pani w sklepie pokazałam zdjęcie domu  a Ona wychodząc przed sklep,  wyciągając dłoń i wskazała palcem,  tę Górę, z której schodzimy. Gdzieś w połowie drogi pomiędzy sklepikiem a górą, jest mój namiot. Poniżej domu są jeszcze dwa inne domy. …Jeden z wielką stodołą. Drugi nowy …Ale chyba jeszcze nie zamieszkały?

– A wiem!… To taki Przysiółek za szkołą w stronę lasu… Właśnie tam idziemy.

-„Zna Pan to miejsce? „. Zaciekawiło to Lucynę z dwu powodów. 1. Skąd zna?…2. I czy jak zna „miejsce” to może będzie wiedział coś o jej Dziadkach?… Maciej od razu, rozwiał jej wątpliwości.

– Ty mówisz o Gajówce, ona stoi na „Brończykówce” , to taka mała łąka zaraz pod lasem na końcu polany ….Tam mieszkali kiedyś Brońscy, stąd ta nazwa.

– Ja nazywam się Brońska. – tu Lucynka przystanęła i obracając się w stroną pana Macieje dygnęła mówiąc;

– Lucynka Brońska… Bardzo mi miło!

Wyszła z założenia, że skoro starszy Pan jest , tym za kogo się podaje, to powinna sie przedstawić. Maciej w pierwszym odruchu pomyślał, że Dziewczynka jak zwykle zaczyna kłamać. …No przecież miała tę fantazję o czym zdarzył się juz przekonać. Lecz gdy przystanęła i dygnęła przed nim, postanowił, że postara się jej uwierzyć…;

– Bardzo mi miło!. …Maciej Piwowarski. – odwzajemnił także uśmiechem, lecz z komizmu całej sytuacji nie z radości…

– Więc mówisz, że  Gajówce mieszkali Twoi dziadkowie?- powątpiewał nadal… Dlatego zapytał.

-Tak…  Gdyby było inaczej, jaki miałabym powód, żeby uciekać tak daleko od domu?

„O proszę, następne powody ucieczki!?”- Pomyślał , lecz takie wyjaśnienie Maciejowi wydało się logiczne, choć nie bardzo orientował się, ile to jest daleko od domu, ale nie zapytał jej o to, uznał, że za chwilę sama mu opowie…” Przecież straszna z niej gaduła!”. Tym czasem w Lucynkę wstępowała coraz większa nadzieja, że dowie się czegoś o swoich dziadkach.

– Przejechałam  pół  Polski proszę Pana, żeby znaleźć Dziadków.

Maciej się nie mylił!. I coraz bardziej zaczynał ufać w jej szczerość.

–  … Naprawdę Mi na tym zależy.

Popatrzyła na Macieja swoim urokliwym spojrzeniem. …Nie, nie tym razem nie rzucał uroku. To spojrzenie było pełne prośby .

– Już wiesz, że tutaj nie mieszkają?… – Maciej zaczął od faktów, których juz Lucynka doświadczyła.;

– Wyprowadzili się stąd 15 lat temu… Ale nie wiem dokąd?

Maciej w strzępkach pamięci szukał ich obrazu. Kilka razy spotkał się z Panem Piwowarskim, ale bliżej nigdy go nie poznał… Myślami wyprzedził kolejne pytanie Lucynki;

-…A znał Ich Pan może?

Lucyna miała nadzieję, że starszy Pan coś o nich wie więcej poza ich nazwiskiem. A wczorajsze przeczucie , że umarli , schowała do kieszonki nadziei , że jednak żyją nadal…

– Nie.. – odparł.

Pierwszy raz od wielu, wielu tygodni,  miał zwracają się do niej użyć słowa „kochanie”… Ostatni raz wymawiał je do córki, gdy przyjechała w odwiedziny. …I do swojej wnuczki Marysi, której jego córka była Matką. Dla Macieja słowo „kochanie” było niczym innym, czułością i życzliwością dla bliskiej osoby… A takie uczucie do Lucynki właśnie w nim zakiełkowało. Lecz nie padło to słowo;

– Twoich dziadków znałem jedynie z widzenia… Wtedy , rzadko tu  zaglądałem.

Zaczął się tłumaczyć… Lecz Lucynka nie ustępowała.

– A wie Pan może jak miał mój Dziadek na imię?

– To wiem… On miał na imię Antoni… A twoja Babcia o ile się nie mylę – Anna… Czasem Ktoś wspomniał ich przy rozmowach, które niestety nie dotyczyły Ich bezpośrednio.

Maciej nie chciał, by to co mówi, brzmiało jak „Tłumaczenie się z faktu, dlaczego nic o nich nie wie„, lecz niefortunnie nadal tak to wyglądało według niego… Oczywiście.

– Antoni i Anna…

Półgłosem wypowiedziała Lucynka …I w jej błękitnych oczach pokazały się łzy… Dziwiła się, że nadal widzi tak doskonale;” Skoro co chwile płaczę?„. – Lecz nie mogła powstrzymać tych łez wzruszenia… Znała ich imion  Maciej zauważył jej zaszklone oczy. Wyciągnął rękę I głaskając czuprynę jej rudych włosów wybełkotał;

– Oj nie rycz!…

Zdobył się tylko na tak trywialne sformułowanie i gest, bo właściwie nie wiedział jak ma inaczej zareagować, żeby podnieść na duchu Lucynkę. Gest jednak nie był trywialny. Wiele znaczył dla Lucynki, bo uśmiechając się odpowiedziała;

– Dziękuje Panu.

Lucynka coraz bardziej nabierała przekonania, że jej prośba wymodlona  pod Dębem cały czas się spełnia…  Od tego momentu przez chwile szli milcząc. lecz gdy doszli do miejsca w którym strumień przecinał drogę, Lucynka przystanęła  i obracając sie w lewo, wskazała  palem na zbocze mówiąc;

– ..O Tędy zaczęłam się wspinać w górę!

Maciej popatrzył na stok… Faktycznie, wśród drzew i zarośli było widać ślady wspinaczki. Popatrzył na czarne sandałki na rzemykach, które miała na nogach;

– Ty nie miałaś innych butów?

 Lucyna też popatrzyła na swoje stopy a potem na „oficerki” Macieja;

– Nie! …Jeden z moich butów się rozleciał, ale one nie były tak solidne jak Pana…

– …To nie pomyślałaś o odpowiednim obuwiu, nim nawiałaś z chaty?

Starszy Pan z rozmysłem użył takiego zwrotu… Myśląc, że to język którym posługuje się 14- letnia młodzież.

– Nie, nie pomyślałam!… Nim  uciekłam z domu.

Lucynka, jak to już wiele razy dało się zauważyć, używała słów normalnie… No może poza paroma wyjątkami!?. Maciej wyczuł sugestię Lucynki, że wcale nie musi schodzić do poziomu 14-latka i uśmiechając się odparł tylko;

– No co!?… Mój wnuk by zrozumiał.

Dziewczynka też za chichotała. Starszy Pan, pierwszy raz ściągnął z siebie swój „chlebak” przewieszony przez tułów na skórzanym pasku. To był najpraktyczniejszy sposób, aby w czasie licznych wędrówek po lasach, pełniąc obowiązki Leśniczego, jego torba nie przeszkadzała w chodzeniu, zaczepiając się o zarośla. Lucynka również zdjęła plecak, wyciągając z niego butelkę i  zakrętkę do niej, którą wsadziła do kieszeni.;

– Podstaw butelkę pod kamień… Napełni się jak z kranu i nie zmącisz wody…

Podpowiedział Maciej dziewczynce, robiąc podobne ze swoją , szklaną butelczyną. „Szkoda rozrzedzać  szprycę” – Pomyślał  napełniając swoją butelkę… Po Chwili, już z napełnionymi  butelkami, spakowani dochodzili do miejsca z którego wyszła Lucynka, czyli do łąki na której stała Gajówka. Wychodząc z lasu, gdy już było widać budynek, Lucyna spytała;

– Dlaczego Gajówka?.

– Bo widzisz…– zaczął starszy Pan.;

– Jak Twoi dziadkowie stąd wyjechali, ich dom i pole, przejęło Nadleśnictwo. A, że dom jeszcze był w dobrym stanie, służył jako Gajówka –  czyli miejscem w którym miał swoje zaplecze Gajowy.

– Ale  już nie służy? – dociekała Lucynka. Bo ciekawa była historii domu jej Dziadków.

– Nie no…  Tu magazynuje się siano na zimę dla zwierząt. A poza tym, często służy ten budynek jako schronienie ..Czy baza wypadowa dla drwali…. A poza tym, to miejsce wyznaczone do biwakowania.

Teraz Lucynka uświadomiła sobie, że  nikt nadmiernie nie interesował się rozbitym namiotem i jej osobą, bo przecież taki widok w tym miejscu, był czymś naturalnym…” O ile naturalnie  wygląda samotna 14-latka na skraju lasu w różowym namiocie” – Uśmiechnęła się na myśl o tym.;

– Skąd Pan tyle o tym wie… Mieszka Pan w Basiach?.

– Nie, nie…- pokręcił przecząco głową.

– Mieszkam za tą górą, na której się spotkaliśmy… Po jej drugiej stronie.

– To tym bardziej jestem ciekawa skąd Pan tyle wie o Gajówce i Dziadkach?.

Bez namysłu odparła Dziewczynka. A On, również bez namysłu dodał;

 – Bo pracowałem jako Leśniczy w tej okolicy…

Dziewczynka spojrzała jeszcze raz na czapkę, która trzymała się na jego głowie  i nie zsunęła się tylko dlatego, że wspierała się na odstających uszach…

– To jest czapka  Leśniczego? … To Pan jest leśniczym?

Właściwie to już dawno, po ubierze pana Macieja wywnioskowała, że może być Pracownikiem Leśnym… Lecz przecież prosząc o pomoc Ducha, który nad nią ma pieczę, nie sprecyzowała Kim ma być ten, który jej pomoże…

– Byłem Leśniczym… Teraz jestem emerytem…

Powiedział  pan Maciej, bez przekonania w słowie emerytem…  Bo to słowo znów powiększałoby różnicę sposobu patrzenia na Świat, „Choć dorośli i dzieci żyją w tym samym Świecie, to jednak żyją na dwu odległych od siebie,  jego końcach„… Starszy Pan zauważył różowy namiot przed Gajówką i uśmiechając się,  spytał Lucynkę;

– Innych kolorów nie mieli?. – czym wywołał gromki śmiech dziewczynki.

– Wszyscy mnie o to pytają… – odparła chichocąc nadal.

Gdy byli parę kroków od namiotu, w dole polany dało się usłyszeć warkot nadjeżdżającego samochodu. Właściwie to nie był warkot… To było  buczenie . Obydwoje spojrzeli na zarośnięty zakręt, tam  zza  chaszczy i drzew które go porastały wyłonił się zielony , terenowy Dżip .

– Oo, Nasi  jadą !

Lucyna nie bardzo zorientowała się, co to za „Nasi”. Lecz trwało to krótko. Bo gdy samochód wjechał na plac przed Gajówką, zataczając półkole i zatrzymując się bokiem naprzeciw Nich, Lucynka zauważyła na drzwiach napis „Nadleśnictwo Górki„. A gdy , po drugiej stronie otworzyły się drzwi i wysiadając z nich Człowiek , zakrzyknął;

– O ja Cie! …Cześć Emerycie!

 Lucynka po napisie na samochodzie i powitaniu , dopiero teraz zrozumiała pojęcie „Nasi”. Maciej uśmiechnął się do tego człowieka szczerze, jakby byli sobie bliscy… Bo byli!. Pan który wysiadł z Dżipa miał na imię Wojciech i był obecnym Leśniczym, tego rejonu, kiedyś prawą ręką, Pana Macieja, czyli Gajowym.

– No cześć Gamoniu!

Śmiejąc się, odpowiedział  do Wojciecha, robiąc krok w jego stronę, wyciągnął rękę, mocno ściskając dłoń przyjaciela… Bo Wojtek choć o wiele młodszy od Macieja i ostatnio mało go widywał, ciągle uważał go za przyjaciela. Dziewczynka zamilkła , obserwując tylko dziwne rytuały obu Panów.

– Wszystkich bym się Tu spodziewał , tylko nie Ciebie!… Co cię tu przygnało? … I Tę  Małą?.

Skinął głową na stojącą za nim Lucynkę. Lucynka tym razem się oburzyła. I naburmuszona odparła;

– Nie jestem mała!, tylko nieduża – obydwaj Panowie się uśmiechnęli.

– A Ty, tu za czym? – Maciej świadome nie podał powodu dla którego się tu znalazł.

– … Chyba za Tą osobą, która stoi za Tobą? O ile to nie Twoja wnuczka?

Odrzekł Wojtek. Na te słowa w Lucynce obudziły się obawy. Od razu zaczęły ogarniać całe ciało, od dużego palce u nogi aż po czubek nosa… Nogi zrobiły się miękkie a nosek zaczął swędzieć. Więc przetarła ręką czubek nosa i spojrzała  pełna rozbudzonych obaw na Macieja.

– Bo mi Hanka ze sklepu powiedziała, że przedwczoraj, jakieś dziecko nocą poszło do Gajówki, mówiąc , że idzie do rodziców… Ona ich widziała dzień wcześniej, bo coś wspominali o „jakiejś”  Córce, ale za to  dzisiaj,  widziała ich na przystanku w Basiach … We troje byli i to na pewno nie było to dziecko które tu wysłała…

Zwięźle dla Macieja, nakreślił sytuację… Mniej do pojęcia,  było to przez  Lucynkę.” Co za Pepla z tej sklepowej!?” – Pomyślała.  Maciej popatrzył na Lucynkę. A w głowie myśli gnały jak szalone, obijając się jedna o drugą „Opowiedzieć prawdę… Całą prawdę, czy może półprawdę? …Ale Półprawda to też kłamstwo!?„. Więc postanowił , że zmieni temat.

– Lucynko to jest Pan Wojtek!… Nie to nie Moja wnusia.

Wojtku, to jest Lucynka… Wnuczka  Brońskich.

Zdziwienie jakie pojawiło się na twarzy przyjaciele pana Wojciecha, było ogromne. Mijając  Maćka, podszedł wyciągając do niej swoją wielką dłoń;

– Miło mi!… No patrzcie Państwo !?… Ot nigdy bym nie przypuszczał, że spotkam wnuczkę Antoniego.

Lucynka odwzajemniła uścisk dłoni… Choć to nie był uścisk, jej dłoń zniknęła w dłoni Wojciecha. Ów, obrócił się znów w stronę Maćka.;

– Gdzieś Ty ją znalazł?.

– Na „Czerwonym” była pod kapliczką…

– Eee tam, dobrze wiesz , że pytam skąd Tu się wzięła… Skoro wiesz Kim jest.

Pan Wojciech był konkretnym człowiekiem, więc chciał znać konkrety. Maciej z kolei wiedział, że  padnie takie pytanie. Postanowił skłamać w celu osiągnięcia wyższej konieczności ; …”Choć nie zamierzam Nikomu spowiadać się z tego grzechu„…

– Zadzwoniła kilka dni temu, że poszukuje Dziadków…

– Aaa, znaczy Ona jest z Tobą?.

Dobrze, że nie patrzyli w czasie rozmowy na Lucynę. Zobaczyliby, jak ze stanu skrajnego załamania , przechodzi w stan nadmiernej euforii ;  ” No powiedz wreszcie, że „Tak!”…Błagam, błagam , błagam!”

– No ze Mną, ze mną…

Odparł Maciej, jakby podświadomie uległ, błaganiom Dziewczynki. I od raz dodał:

– Tylko dla tego tu przyjechałeś?

Zapytał Maciej, bagatelizując  świadomie powód dla którego zjawił się tu Wojciech.

– A skąd!?… Wiesz Wakacje się zaczęły, trzeba tu ponaprawiać to i owo… Jakieś nowe ławki i wiatkę, żeby mi chuligani Gajówki nie rozebrali….

Tu spostrzegł się, że przecież ma przed sobą wnuczkę  byłych właścicieli Gajówki , więc patrząc na nią dodał;

– Znaczy. …Żeby nie zniszczyli domu Twoich Dziadków…

Maciejowi nie podobała się cena kłamstw, którymi płacił za te znajomość… Czyli mokrym kołnierzykiem koszuli, który przy każdym następnym kłamstwie, przesiąkał potem spływającym z czoła… A kołnierzyk palił w szyję … Rozpiął go!                                                                                                                                                                                                                  

Gdy tak stali we troje, od dołu polany znów rozległo się echo buczenia.

– To jedzie Piotrek z chłopakami… Deski, drewno piły. No wiesz monotonia roboty…

Wytłumaczył powód warkotów silnika. A patrząc na Macieja a potem na namiot Lucynki, wątpiąco go zapytał;

– Tylko mi nie mów, że Ty w tym – Różowym czymś,   spałeś? – uśmiechnęli się. Lecz Maciej znów musiał skłamać;

– Nie. Zostawiłem ją samą przez jedną noc, ale tak się bała, że już chce wracać z powrotem do Mnie.

Mówiąc to popatrzył na Lucynkę , akcentując ostatnie słowa” Z powrotem do Mnie„. Ona chyba zrozumiała aluzję. …I zaakceptowała decyzję, którą podjął, kiwając głową potwierdzająco ; ” Tak, tak

 – O To ja Was podwiozę, co będziecie łazić przez górkę!?… No chyba, że Wam się chce?

Maciej popatrzył na stan Lucynki i stwierdził, że podwózka będzie o wiele lepszym rozwiązaniem dla Niej, niż powtórna droga na wzniesienie. Zresztą zauważył, jak na słowo „podwózka” dziewczynce błysnęły oczy…

– Fajnie będzie, jakbyś nas odwiózł. Tylko My musimy zwinąć namiot.

– Spokojnie. Przecież i tak muszę  Tym Gamoniom , powiedzieć co jest do roboty… Zresztą wiesz jak to jest!?.

Odpowiedział Wojciech kiwając głową, odzianą w taką samą czapkę jak Macieja a on zażartował;

– Oj wiem!… Ale i tak mnie wygryzłeś z intratnej roboty!

Tu  parsknęli  obaj głośnym  śmiechem . Wojciech podszedł do swoich pracowników a Maciej razem z Lucynką zajęli się składaniem namiotu i pakowaniem jej dobytku… Gdy zwijali obozowisko, Lucynka nieśmiało spytała ;  

A może Ten Pan wie, gdzie są moi dziadkowie?

Starszy Pan nie odpowiedział od razu. Wojciech i owszem mógł coś wiedzieć o byłych właścicielach Gajówki`, lecz pytania na temat dziadków w tym momencie, uznał za zbyt ryzykowne…

– Może i wie!?… Ale póki co, może teraz lepiej nie wypytywać, bo zacznie zgłębiać Twój temat a tego nie chcemy prawda?…

– Prawda. – odparła Lucynka… „Prawda choć czasem boli, to ten ból nie musi być oznaką choroby” – Pomyślała.                                                                                                  

Gdy ogarnęli już wszystkie rzeczy Lucynki , podszedł do nich Wojciech;

– To co?.. Pakujcie swój majdan do rydwanu i w drogę…

Podszedł pierwszy do jego rydwanu – Dżipa  i otwierając tylne drzwi powiedział;

– Ups!?… Chwila Mała Damo, tylko musze poprzekładać graty.

Na tylnym siedzeniu plątały się jakieś narzędzia… Łącznie z piłą łańcuchową . W ogóle całe wnętrze samochodu było zagracone i brudne… „Nie jest  to  Nissan Tatusia” – Przemknęło  przez myśl Lucynce, ale wsiadła do środka, gdy pan Wojciech skłaniając się machnął dłonią mówiąc;

– Proszę Madame…

Maciej w tym samym czasie trzasnął  drzwiami bagażnika i siadając z przodu obok Wojciecha – Ruszyli.   Auto podskakując na wybojach toczyło się  droga w dół, mijając najpierw zabudowania z ujadającym psem i szkołę a wjeżdżając na asfaltową szosę, minęli Cmentarz i Remizę. Po chwili pojazd wjechał w dolinę pełna zakrętów . Obaj panowie w czasie drogi rozmawiali ze sobą, ale ich rozmowa nie miała nic wspólnego z tą historią, więc ją pominiemy…   

Lucynka nie patrzyła, badając wzrokiem widok za oknem… I tak niewiele było widać przez zabrudzone szyby… Cały czas myślała nad tym, jak wszystko dalej sie potoczy?… Co ją czeka za chwilę?. Co się jeszcze dziś wydarzy… I następnego dnia? . Lecz tyle jest tych myśli w jej głowie, że nie sposób ich opisać. Dlatego przejdziemy do momentu, w którym już dojeżdżali przed dom Macieje  – Stromą kamienista drogą.. Droga wiodła przez wyżłobione koryto w zboczu. Po oby jej stronach rozciągały się łąki, pola i poletka. Gdy samochód wydostał się z wąwozu, przed przednią szybę Lucynka zobaczyła ; ” Wielki dom, kryty czerwona blachą. Obok mniejszy budynek… Z takim samym kolorem dachu. Dom był na prawdę duży. Pośrodku stał  wysoki ganek, z werandą oszkloną do połowy, kolorowymi szybami, do którego prowadziły strome schody. Po oby stronach ganku , w trzech oknach każdej jego strony, odbijała się widok góry  z naprzeciwka. Wysoki  kamienny fundament wyższy od fundamentu Gajówki  a w nim małe okienka  i drzwi pod Gankiem.  Nad fundamentem widniała elewacja z desek ułożonych w kształt choinki i pomalowanych na ciemnozielony kolor. Budynek przed nim, pomalowany był na biało, lecz miał wielkie zielone wrota i małe okratowane  okienka po obu stronach wrót. Nad dwoma budynkami górowało olbrzymie drzewo , które wyrastało po lewej stronie domu …Tylko od przodu – Obie budowle wydawały się wysokie, bo po drugiej stronie wbijały się w stromiznę  zbocza”.

– U ciebie nic się nie zmienia… Mówiłem Ci;  Zetnij te Jedlice, bo Ci się kiedyś zwali na chałupę…

Rzucił Wojciech wjeżdżając na nieogrodzone podwórze i zatrzymując się na płaskim i równym kawałku, tuż przed studnią stojącą pośrodku , dodał;

– Ile razy ja już w te studnię wyrżnąłem?…

– Dużo razy. …Ale ” popacz”  nadal stoi!?

Śmiejąc się odpowiedział na jego pytanie Maciej. A Potem grzecznie spytał… Grzecznie lecz z nadzieją , że odmówi;

– Wpadniesz ?

Nadzieje Macieja nie były płonne, bo Wojciech tylko machnął ramionami i odparł;

Otwierając bagażnik wywlókł z niego torbę Lucynki, kładąc ją obok studni. Podał tylko rękę Maciejowi  i nie zwracając uwagi,  na Lucynkę, która właśnie wpatrywała się w dom, krzyknął;

– Trzymaj się Mała !

Wsiadł  trzaskając drzwiami i cofając samochodem , który zawarczał przy tym tak, że echo długo odbijało się od pobliskich gór, zawrócił i pojechał w dół znikając po chwili w wąwozie.

– Dużą ma Pan rodzinę? – Spytała starszego Pana Lucynka, nadal patrząc na jego dom.

– Zależy co masz na myśli mówiąc dużą!?…

– No Kto tu mieszka oprócz Pana?… To mam na myśli. Mówił Pan coś o wnuku…

– A nie, wnuk mieszka z moim synem daleko stąd… Oprócz jeszcze jednego lokatora, który pilnuje tego bałaganu a którego chwilowo nie ma. – Mieszkam sam…

Maciej pomyślał, czy aby Lucynki nie przerazi fakt, że zostanie tu z Nim!?…Nieznajomym Staruszkiem , którego co dopiero poznała.

– A co? …Nadal masz obawy co do Mnie?

– Nie… Czuje, że z Pana strony nic mi nie grozi… Głupie przeczucie?

W jednej z przeczytanych przez nią książek, Lucynka zapamiętała pewną sentencję „Czasami przeczucia stają się czymś w rodzaju namiastki rzeczywistych zdarzeń, która bywa bardziej od nich realna. I właśnie dlatego przeczucia bywają przerażające.”… Owszem troszkę była przerażona, ale przecież nie mogła  tego okazywać!.

– Bedzie dobrze…

Odparł Pan Maciej i łapiąc za bagaż dziewczynki, poszedł w stronę bocznego wejścia. Podwórko było lekko pochylone w dół, jedynym równym miejscem, był wąski pasek ciągnący się od drogi wzdłuż białego budynku aż do studni. Boczne wejście było pomiędzy dwoma budynkami, do których szło się pod górkę .Dziewczynka poszła za Maciejem. On chwile siłując się z zamkiem w drzwiach, pchnął drzwi do wewnątrz. Za drzwiami znajdowała się sionka, którą rozświetlało małe okienko . Sień wypełniała jeszcze drewniana szafa i drewniany stojący wieszak. Maciej ściągnął z siebie przepasany chlebak, zahaczając o wieszak, następnie przykucnął ściągając swoje obuwie, kładąc na posadzce swoją laskę. Gdy wstał laskę zawiesił na gwoździu wbitym w ścianę obok drzwi a czapkę zawiesił na wieszaku, obok swojej torby. Potem chwilę znowu siłował się z kolejnymi drzwiami na wprost, nim je otworzył… Za następnymi drzwiami wiódł długi korytarz holu, przez całą długość domu, zakończony malutkim oknem . Po obu stronach korytarza były drzwi. Weszli otwierając pierwsze z nich po prawej…  Oczywiście też  chwilę po tym, jak Maciej przekręcił w nich klucz, których trzymał w dłoni cały pęk.

– No to witaj w moim domu. – oznajmił Maciej. Robiąc gest zaproszenia.

Było to duży pokój. …Bardziej długi,  niż duży… Po lewej stronie, wewnętrzna ściana pokoju, była jednym wielkim regałem, pełnych książek. Na końcu pomieszczenie, po lewej stronie stał stolik z szufladką i  fikuśnie powyginanymi nóżkami a na nim olbrzymi wazon. pośrodku kominek a po prawej stronie, podobna szafka do tej po lewej stronie, tyle, że szersza  i dłuższa bez szufladek. Pośrodku salonu na przeciw drzwi do werandy, stał bujany fotel i okrągły stolik kawowy z tak samo fikuśnie powyginanymi nóżkami jak pozostałe meble… Na werandzie Lucynka zauważyła replikę stolika kawowego, tylko o wiele, wiele większy rozmiarów z powykładanymi na blacie czterema krzesłami…

– Myślałam ,że tu będzie jak w skansenie. …A tu całkiem, całkiem!

– To wina mojego najmłodszego zięcia… –   odpowiedział przekornie pan Maciej.

– Wina?  – uśmiechnęła się z jego przekory Dziewczynka.

– No tak, to On przebudował dom w środku… Kiedyś wchodziło się tu przez werandę ….Choć teraz, też  można nią  wejść, gdyby nie ten stół…

Tu starszy Pan, pchnął nogą walizkę dziewczyny w stronę  ściany z książkami;

– O tym potem… Pewnie też jesteś głodna jak Ja?… Zjesz pierogi z mięsem?.

– To Pan umie robić pierogi?

– Umiem gotować, wychowywałem trójkę swoich dzieci…. Ale te pierogi są w zamrażalce. …Kupiłem w sklepie na zapas.

– Troje dzieci Pan ma?

Owszem Lucynka była głodna. …lecz nie tylko jedzenia. Głodna była wszystkiego, co tyczyło się miejsca w którym się znalazła.

-Ma, ma. …I  4-ro wnucząt jak Cię to interesuje. Ale teraz szoruj do łazienki. …Te drugie drzwi na przeciwko, po drugiej stronie korytarza…

Powiedział rozkazującym tonem Maciej. Lucynka od razu podchwyciła komendę i uśmiechając, odmeldowała;

– Tak jest proszę Pana!

Zostawiając swój plecak na stoliku, poszła do łazienki… Moment później wewnątrz plecaka rozległ się dźwięk telefonu.

– Lucynka! – krzyknął starszy Pan i podszedł do plecaka

-Lucynka!

Krzyknął głośniej . Lecz przez te ułamki sekund Lucynka się nie pojawiała, wiec wyciągając ze środka telefon odebrał;

– Tak!…Halo!?.

W słuchawce rozległ  się jakiś szmer, a potem niepewny męski głos.;

– Oj przepraszam chyba pomyłka…

Lecz nawet dobrze nie wybrzmiały słowa w uszach Macieja, nim ten sam głos znów sie odezwał.

– Przepraszam…  Czy to Pana telefon?

– Nie to telefon Lucynki. – odparł starszy Pan, co był zgodne z prawdą.

– Aa… To dlaczego Pan go używa?

– Bo Lucynka wyszła do łazienki i zapomniała o telefonie, proszę Pana.

W tym samym momencie Lucynka wróciła z łazienki. A pan Maciej podał jej telefon, sylabizując bezgłośnie ustami „Ta..ta„. Lucynka pochwyciła telefon w rękę, lecz ta była mokra i telefon wyślizgnął się z dłoni spadając na podłogę. Przerażona Lucyna śledziła tylko wzrokiem, jak jej telefon uderza w… Dywan!. A z słuchawki słychać nerwowe „Halo!?„. Lucyna dla pewności wytarła dłoń w podkoszulek, nim znów chwaciła za telefon;

– No Halo!… No jestem Tatuś… W Toalecie byłam…

Zamiast „Cześć córeczko” czy „Witaj kochanie” w telefonie usłyszeli oboje nerwowy krzyk:

– …Ile razy Ci mówiłem Smarkulo żebyś pilnowała telefonu!?

W oczach Lucynki pojawiły się łzy a telefon wrzeszczał nadal:

– Tobie się wydaje, że ja Ci będę kupował co roku nowy model?…. A poza Tym jakby Ci ukradli, tam masz wszystkie dane!?…Czy ty czasem myślisz Dziewczyno!?

– Ale Tato!..Odeszłam „tylko na dwa kroki” – łzy już ciekły  Dziecku po policzkach.

– Masz nie odchodzić ani na krok bez telefonu… Smarkulo!. To ja tracę swój cenny czas w pracy, żeby porozmawiać z córką a Ty tak!?…  Chciałem chwilę z Tobą porozmawiać, ale widać nie mamy o czym!?.. Tu telefon zamilkł  w przeciwieństwie do Lucynki,  która płakała przełykając łzy spływające w kąciki ust. Była przepełniona żalem wymieszanym z poczuciem niesprawiedliwości… Z tak małego i błahego powodu, spadła na nią wilka lawina zła…

Starszy Pan słyszał ich rozmowę i patrząc na Lucynę, zrozumiał dlaczego Lucyna, była sceptyczna wobec rodziców i jak o Nich mówiła do tej pory… Choć przecież sam nie raz podnosił głos na swoje dzieci, gdy łamały Ojcowskie przykazania, lecz nigdy nie doprowadzał ich z tego powodu do płaczu;

– No nie płacz już...

Uspakajał. Lecz dobrze wiedział, że nie dotrą do niej te słowa, przedzierając się przez jej wewnętrzny bunt i złość. Czuł  się też winny, całemu zdarzeniu -” Bo niepotrzebnie odebrałem  telefon!„…Więc z pewnym wahaniem w tym co miał zrobić. Podszedł i obejmując Lucynkę, jeszcze raz cicho powiedział;

– No nie płacz już… Łez Ci braknie.

– Ja mam dużo łez…

Odparła podnosząc głowę, patrząc w oczy starszego Pana. Poczuła ciepło jego objęcia… Było miękkie i delikatne, ale skutecznie zatamowało lawinę poczucia wielkiej krzywdy, jakiej doznała od swojego Taty…

– No to co?…. Pierogi z mięsem? –spytał Starszy Pan, pogodnym tonem,  uwalniając Lucynkę z objęć.

– Tak… Pierogi z mięsem

Odparła. W tym samym momencie w  wnęcę pomiędzy ścianą  z książek, rozległo się bicie zegara, wypełniając „bim-baniem” cały salon. Zegar wybił właśnie godzinę 17-stą. „To już tyle czasu upłynęło?” – Pomyślała Lucyna;

– Jak ten czas szybko leci!?

Powiedziała do Macieja, który krzątał się wzdłuż kuchennego regału z całym wyposażeniem. Ten segment kuchenny, także była pomysłem Zięcia starszego Pana. Lecz Maciej pochłonięty pichceniem, nawet się nie odwrócił. Dziewczynka wcisnęła swój telefon pomiędzy szpaler książek  i wodziła wzrokiem po pomieszczeniu. Na końcu ściany z regałem zauważyła jeszcze jedne drzwi… A ściana z kominkiem, do której przylegał, obwieszona była oprawionymi w ramki – Fotografiami. Podeszła bliżej  oglądając się w stronę Macieja, spytała;

– Kto jest na tych fotografiach?

Maciej wycierając ręce w białą ściereczkę odwrócił się ;

– Moja rodzina… Znajomi… Będziemy chyba mieli dużo czasu by to przeglądnąć potem? – i odrzucając białą ściereczkę na blat, zaczął iść w kierunku werandy;

– Chodź wtaskamy ten stół z krzesłami, bo na małym stoliku się nie pomieścimy… Nawet dla mnie samego, jest czasem za mało miejsca na nim.

Gdy już, okrągły stół stał na środku salonu a wokół niego cztery krzesła. …Te dwa dostawili tylko dla tego, żeby nie burzyć harmonii wnętrza. Pan Maciej położył na nim dwa talerze, pełne pierogów z mięsem, polanych tłuszczem ze skwarkami;

– Pycha!

Podsumowała danie Dziewczynka nawet nim zdążyła nabić na widelec, rozpołowioną nim część pieroga. Przez chwile jedli w milczeniu. Maciej raz po raz, spoglądał na Lucynę jak wchłaniała jedzenie. …Po chwili spytał;

– Jedno mnie zastanawia… Skoro pojechałaś na ten  Obóz z koleżanką, to skoro Ty jesteś Tu …To gdzie jest Koleżanka?

– Tam gdzie Pana Nadleśnictwo w  Górkach… – odparło dziecko nie przerywając jedzenia ani nie spuszczając wzroku z talerza.

– Uff… Choć tyle.

Westchnął przeciągle Maciej. Bo o ile to była prawda!?… Górki są około 12 kilometrów od  Basie, więc pomyślał, że gdyby cała przygoda zaczęła nabierać niepomyślnego dla nich obojga toku zdarzeń… Po prostu ją tam odstawi. Lecz ani myślał, przedstawić jej swojego zamysłu i oddał się degustacji tego, co było na talerzu . Zegar ukryty pomiędzy książkami, jednym uderzeniem oznajmił, że jest wpół do szóstej w południe. Gdy Oni dojadali suty posiłek.

– Nie wiem jak Ty!?..Ale ja teraz muszę wypić kawę – powiedział starszy pan wstając od stołu z talerzem w reku.

– Ja poproszę coś do picia… Ma Pan jakiś sok?

Starszy Pan nic nie odpowiedział, Podszedł do metalicznego zmywaka w blacie i położył w nim talerz a potem otwierając lodówkę obok, wyciągnął z niej karton soku i pokazał Lucynce;

– Może być Taki!?…” Czarna porzeczka z miętom”. Kupiłem w tym samym sklepie co te pierogi…

Lucyna tylko kiwnęła głową, że aprobuje wybór starszego Pana i wstając od stołu, umieściła swój talerz obok już wcześniej położonego przez Macieja. On w tym czasie otwierając jedną z zawieszonych szafek nad blatem, wyciągnął dwa kubki. Otwierając kolejną wyciągnął puszkę z mieloną  kawą. Jeden kubek podał Lucynie, drugi postawił obok elektrycznego czajnika z wodą. Lucyna w jednej ręce z kubkiem a w drugiej z opakowaniem soku, usiadła na Maciejowym bujanym fotelu ustawionym teraz  w werandzie ganku;

– Ale ładne widoki!

Przed Lucyną, roztaczał się widok na sąsiednie wzgórze, przed którym w dolinie pośród zielenie drzew było widać nieliczne domy;

– To tam w dole, to jest to „Mokre”?

Spytała Macieja. Pan Maciej stojąc już za nią z kubkiem kawy w ręce odparł tylko

– Uhm… Mówisz, że Ładnie Tu?

– Ładnie… A Pan tak nie uważa?

– Przywykłem do tego widoku… Ale masz rację… ładnie..

Uśmiechnął się wracając do stołu i usiadł na krzesło. Lucyna też z lekkim trudem wstała z bujanego fotela, pierwszy raz w czymś takim usiadła… Trud przy podnoszeniu się z fotela, odbił się brunatno- czerwoną plamą na białym podkoszulku;

– O Masz!… Idź to zaraz zapierz, bo plama zostanie.

Zaproponował najbardziej znane dla niego rozwiązanie. Dziewczyna zostawiając na stole kubek i sok, przeszła do pomieszczenia obok… Korzystając z porady Starszego Pana a On, popijając kawę zastanawiał się” Ciekawe co z tego wszystkiego wyniknie?… ” . Lecz już wiedział, że to co do tej pory się Mu przytrafiło, było czymś niezwykłym , czymś co mile burzyło monotonie jego życie i nie bardzo chciał, by to ustało. Myśli przerwał mu głos, wchodzącej do pokoju Lucyny bez podkoszulka w samym staniku .

– Zamoczyłam, ale to chyba nic nie da!?

Oznajmiła podchodząc do swojej walizki z której po chwili wyciągał ostatni biały z swoich trzech białych podkoszulków. Gdy go już założyła dodała;

– Jak się i ten ubrudzi, będę chodziła na golasa!

– Ty Dziecko chcesz przyprawić mnie o palpitacje serca?

Uśmiechnął się Maciej. …I  nawet nie starał się, wyobrazić  takiej sytuacji… Lecz doszedł do wniosku, że  takie zachowanie Dziecka , świadczy o niczym innym jak o braku uprzedzeń do jego osoby… Czyli Lucynka pozbyła się już dystansu do niego… Dziecko , gdy uświadomiło sobie swoje obcesowe zachowanie, oblało się po twarzy rumieńcem koloru plamy na podkoszulku. Lecz podchodząc do Macieja i siadając obok, przez zaciśnięte wargi wymamrotało;

– Ee tam!… I tak nie ma na co, popatrzeć.

  Z twarzy Lucynki przez dłuższą chwilę nie schodziła Ta plama. Lecz nie czuła wstydu , tylko niezręczność  zachowania. Po paru łykach soku nalanego do kubeczka, spojrzała w stronę książek;

– Dużo ich… Przeczytał Pan którąś?

Wiedziała, że pytanie jest irracjonalne, gdy skojarzyła fakty; „Samotny Człowiek i ściana książek„.

– Wszystkie.– odpowiedział Maciej, dopijając ostatni łyk kawy. – Lubię czytać książki.

– Też.. – odparła Lucynka , podnosząc się z krzesła i podeszła bliżej biblioteki, przekrzywiając swoją głowę to w lewo to w prawo, czytając tytuły na pasku zewnętrznych wklejek. Jej  rozpuszczony warkocz kasztanowych włosów kołysał się raz w jedną raz w drugą stronę;

– Pan je układa w jakimś porządku? – znów złapała się na głupim pytaniu, bo w każdym z kolejnych rzędów wszystkie tytuły zaczynały sie od tej samej litery. Ale nie zdradziła tego Maciejowi.

– Owszem… Lubię, jak wszystko jest na swoim miejscu.- Ale nie musi być poukładanie alfabetycznie…

Roześmiała się Lucynka. Lecz jej uśmiech szybko zgasł, bo echem wróciła rozmowa z jej Ojcem… Była bardzo pedantycznym człowiekiem , skojarzenia z alfabetycznie poukładanymi książkami,  nasunęły się same. „Przypadki losu jednego człowieka nie układają się w alfabetyczny ciąg zdarzeń… Jego przeznaczenie nie jest aż tak pedantyczne” – Pomyślała.

Jest Pan  pedantyczny?

– Co!?  – spytał starszy Pan,  obracając się znad zlewozmywaka w którym właśnie zmywał dwa talerze ,  sztućce oraz swój kubek po kawie. ;

– …Ot po prostu lubię porządek, lecz nie nazwał bym tego, że jestem pedantyczny.

Dodał . Myślał, że dziewczyna, widząc jak zmywa zaraz po skończonym posiłku, wyciągał taki wniosek. Nic z tego, Lucynka nie patrzyła w jego stronę, szukała tytułów brzmiących znajomo dla niej. Niestety nie widziała nic znajomego,  co ją zniechęciło do dalszego przeglądania zawartości półek. Podeszła do zawieszonych fotografii. Maciej, gdy już dołożył wszystko  na swoje miejsce i wytarł dłonie. Podszedł stając koło Lucyny. Ta pokazując na fotografię Jego i Żony, upewniając się ,spytała;

– A Tu, to Pana żona?

-Tak… Marysia.

– Dawno zmarła?

– Dawno, przestałem liczyć lata…

Odpowiedział, nie do końca mówiąc prawdę, czyli skłamał!…  Znał datę śmierci żony, ale od dawna nie liczył tych dni… Nawet nie próbował liczyć dni które minęły od tego czasu…

– Piękną była Kobietą .

– Oj piękną…

Westchnął starszy Pan i jakby posmutniał, bo pomyślał; ” Po co wyciągać na wierzch stare wspomnienia?.  Na dnie pamięci, nie będą przysłaniały rzeczywistości” …Która właśnie zaczęła sie odmieniać „

-A To, to Pana dzieci?

Wskazując palcem fotografię na której przed tym domem w którym się znalazła, na jego schodach do ganku stała jego podobizna  i trzy nastoletnie postacie.

 – A Tak, tak… Ten najwyższy to Andrzej, ta średnia dziewczynka to Elżbieta a ta niewiele mniejsza , najmłodsza z nich wszystkich to Dominika.

Objaśniał Pan Maciej, pokazując, też wyprostowanym palcem wskazującym. Wtedy  rozległo się bicie zegara, oznajmiając, że już wybiła 19-nasta… To ta pora w której Pan Maciej, przeważnie siedząc w bujanym fotelu z fajka w zębach, czasem też z książką w dłoniach, raczył się kieliszkiem wina z jego piwnicy… O nie, nie!. To nie było uzależnienie a codzienny rytuał.

– Wiesz co Lucynko …Nabiję sobie fajkę i łyknę wina… Tylko gdzie ja ją mam!?…

Zaczął obmacywać swoje spodnie po kieszeniach. Więc Lucynka szybko go nakierowała ;

– W tej torbie, którą powiesił Pan na wieszaku.

– Dziękuję

Odparł  i zniknął za drzwiami salonu, ale nie te,  przez które wcześniej weszli a te, obok szafki z wazonem. Lucyna za to , podeszła na werandę ganku i sprawdzając wytrzymałość stolika kawowego, naciskają oburącz na jego blat, przysiadła delikatnie wspierając łokcie na parapecie okna i wystawiając głowę ponad kolorowe szybki… Nie była przekonana co do wygody, bujanego fotela starszego Pana. Odpływając od rzeczywistości , zaczęła podziwiać krajobraz za oknem. Maciej powrócił po chwili z fajką w zęba, butelka wina i kieliszkiem, nie chciał przeszkadzać Lucynce, więc kieliszek i wino położył obok fotela siadając na nim. Gdy usiadł fotel wydał bolesny jęk, coś jak;  ” Chyba ci sie przytyło Staruszku?„. Ten jęk na chwilę odwrócił uwagę Lucyny od tego co było za oknem;

– Przepraszam, że ja tu tak…

– Ależ nie, nie..  Siedź , siedź.

Powtórzył dwa razy spokojnym głosem.  I znów obmacują kieszenie , wymamrotał, nie wyciągając fajki z ust;

– Oż!…  Zapałek nie mam.

Wstał i podszedł do kominka . Wrócił już z kopcącą sie fajką i na powrót usiadł. Werandę wypełnił zapach spalanego tytoniu. Maciej wyciągnął fajkę z zaciśniętych ust;

– Wiesz nie będę Cię truł… Może idź pozwiedzać okolice wokół domu?.

Lucynka przystała na tę propozycję, bo dym cuchnął i szczypał w oczy.;

– Mogę tymi drzwiami?

– Tak… Tylko przekręć klucz i uważaj bo schody są strome.

Maciej zajął się nalewaniem wina do kieliszka a Lucynka przekręcając klucz w drzwiach,  wyszła. Gdy już była przed budynkiem, obchodząc ganek, doszła pod olbrzymie iglaste drzewo rosnące z boku domu… Było na prawdę Ogromne!. Po jednej stronie pnia, tej z widokiem na dolinę,  zauważyła, że za stokiem w który zatopiona była druga część budynku, na łące powyżej stoi kilka owocowych drzew. Trudno to było nazwać sadem. Drzewa  posadzone były Chaotycznie… Za nimi w sporej odległości kończyła sie łąka a zaczynała ściana lasu. Na całej długości po drugiej stronie domu ciągła się skarpa. Lucyna przeszła jej krawędzią od sadu. Po tej stronie okna w ścianie domu nie były ułożone symetrycznie, tak jak po przeciwnym boku. A w spadzistym dachu, dostrzegła  trójkątne  daszki z małymi okienkami . Idąc dalej , trafiła na schodki wykopane w skarpie, a prowadzące na łąkę za domem.

Schody były dokładnie pośrodku odległości dzielącą dom od budynku gospodarczego. Na przeciw wejścia do domu, było podobne wejście do budynku obok. Na bocznej ścianie, z boku drzwi, wisiały drewniane elementy konnego zaprzęgu, jako element dekoracyjny, bo wątpiła by Pan Maciej miał Konia… Schodząc pomiędzy dwoma budynkami,  znów znalazła się na podwórku domu. Przeszła obok wielkich zielonych wrót , tkwiących w pomalowanej na biało ścianie zabudowania gospodarczego i znalazła się na skraju kamienistej drogi, którą tu przyjechali. Droga ciągła sie dalej w górę, skręcając w łąkę, która zmieniała sie w porośnięty zaroślami pas, oddzielający łąkę od drogi. Za drogą zaczynał się las z głębokim wąwozem, Do wąwozu prowadziła ścieżka, która zaczynała się na wprost wjazdu na podwórko”. Lucynka przechodząc przez drogę, poszła ścieżką w dół, dochodząc nią do kamienistego strumienia. Gdy na chwilkę przystanęła nad nim,   poczuła chłód, bijący od potoku, pogrążonego w cieniu rzucanym przez korony drzew. Postanowiła wrócić. Bo pomimo, że były to jedne z najdłuższych dni w roku, zbocze powoli ogarniał mrok, do którego przyczyniała się góra stercząca  w oddali nad  Leśniczówką.    

Szła powoli, chłonąc spokój. Sama też już była spokojna, bez obaw o to, co przeniesie jutro, bo cokolwiek miało przynieść, była z Kimś, kto na pewno będzie obok…                                                                                         

A Maciej,  po tym jak wyszła Lucyna , On z fajką w zębach i kieliszkiem wina, przywoływał w pamięci wydarzenia dnia…  Nie wiedzieć dlaczego, ale od momentu, gdy popatrzył w jej Błękitne oczy, uległ ich urokowi i polubił Lucynę. Pomimo Jej kłamstw, wydała mi się bardzo trzeźwo myślącą osóbką…  I to nieodparte uczucie; ” Że coś się ciągle zmienia, coś nagle pojawia, znika… Ta zmienność każdej chwili, nieprzewidywalność .- Przeciwieństwo tego wszystkiego, czym żył przez ostatnie dni „samotności”, aż do tej pory„… Lucynka stając przed Leśniczówką, zauważyła, że Maciej nadal siedzi na werandzie. Powoli pokonując stromiznę schodów, dołączyła do Niego.;

Maciej zajął się nalewaniem wina do kieliszka a Lucynka przekręcając klucz w drzwiach,  wyszła. Gdy już była przed budynkiem, obchodząc ganek, doszła pod olbrzymie iglaste drzewo rosnące z boku domu… Było na prawdę Ogromne!. Po jednej stronie pnia, tej z widokiem na dolinę,  zauważyła, że za stokiem w który zatopiona była druga część budynku, na łące powyżej stoi kilka owocowych drzew. Trudno to było nazwać sadem. Drzewa  posadzone były Chaotycznie… Za nimi w sporej odległości kończyła sie łąka a zaczynała ściana lasu. Na całej długości po drugiej stronie domu ciągła się skarpa. Lucyna przeszła jej krawędzią od sadu. Po tej stronie okna w ścianie domu nie były ułożone symetrycznie, tak jak po przeciwnym boku. A w spadzistym dachu, dostrzegła  trójkątne  daszki z małymi okienkami . Idąc dalej , trafiła na schodki wykopane w skarpie, a prowadzące na łąkę za domem.

Schody były dokładnie pośrodku odległości dzielącą dom od budynku gospodarczego. Na przeciw wejścia do domu, było podobne wejście do budynku obok. Na bocznej ścianie, z boku drzwi, wisiały drewniane elementy konnego zaprzęgu, jako element dekoracyjny, bo wątpiła by Pan Maciej miał Konia… Schodząc pomiędzy dwoma budynkami,  znów znalazła się na podwórku domu. Przeszła obok wielkich zielonych wrót , tkwiących w pomalowanej na biało ścianie zabudowania gospodarczego i znalazła się na skraju kamienistej drogi, którą tu przyjechali. Droga ciągła sie dalej w górę, skręcając w łąkę, która zmieniała sie w porośnięty zaroślami pas, oddzielający łąkę od drogi. Za drogą zaczynał się las z głębokim wąwozem, Do wąwozu prowadziła ścieżka, która zaczynała się na wprost wjazdu na podwórko”. Lucynka przechodząc przez drogę, poszła ścieżką w dół, dochodząc nią do kamienistego strumienia. Gdy na chwilkę przystanęła nad nim,   poczuła chłód, bijący od potoku, pogrążonego w cieniu rzucanym przez korony drzew. Postanowiła wrócić. Bo pomimo, że były to jedne z najdłuższych dni w roku, zbocze powoli ogarniał mrok, do którego przyczyniała się góra stercząca  w oddali nad  Leśniczówką.    

Szła powoli, chłonąc spokój. Sama też już była spokojna, bez obaw o to, co przeniesie jutro, bo cokolwiek miało przynieść, była z Kimś, kto na pewno będzie obok…                                                                                         

A Maciej,  po tym jak wyszła Lucyna , On z fajką w zębach i kieliszkiem wina, przywoływał w pamięci wydarzenia dnia…  Nie wiedzieć dlaczego, ale od momentu, gdy popatrzył w jej Błękitne oczy, uległ ich urokowi i polubił Lucynę. Pomimo Jej kłamstw, wydała mi się bardzo trzeźwo myślącą osóbką…  I to nieodparte uczucie; ” Że coś się ciągle zmienia, coś nagle pojawia, znika… Ta zmienność każdej chwili, nieprzewidywalność .- Przeciwieństwo tego wszystkiego, czym żył przez ostatnie dni samotności, aż do tej pory„… Lucynka stając przed Leśniczówką, zauważyła, że Maciej nadal siedzi na werandzie. Powoli pokonując stromiznę schodów, dołączyła do Niego.;

– I co?. Pozwiedzałaś?

W werandzie nadal unosiła się mgiełka dymu z wypalonej fajki, choć ta nie tkwiła zaciśnięta  pomiędzy wargami jego ust. Wojciech siedział trzymając w obu dłoniach pusty kieliszek.

– A tak… ładnie Tu… Już mówiłam. Dom ładny. Okolica urocza.

Lucynka zauważyła, że nie było zbyt wielkiej różnicy, pomiędzy miejscem w którym Stała Gajówka a tym, na którym stoi Leśniczówka… Jedynie widoki  jakie roztaczały się z Leśniczówki, wielkości domu, jego stan… I mieszkańcy dawały pierwszeństwo Leśniczówce… „Oba miejsca były Urocze, lecz przecież dopiero poznawał.„..  Firana cienkich i rozproszonych chmur, które przesuwały się w ciągu ciepłego  dnia, po niebie, teraz się zatrzymała gęstniejąc. Niektóre obłoki odbijając światło słońca nad poszarpanych horyzontem, mieniły się kolorami czerwieni,  oranżu, żółci.;

– Jutro będzie padał deszcz. – oznajmił spoglądając na niebo.

– Skąd Ta pewność?

– … Musisz uwierzyć mi na słowo.

Odparł starszy Pan. Z racji swojego wieku i przypadków życia, doświadczył wielu takich zachodów słońca i tego co następowało po nich nie tylko w pogodzie… Lecz  jaki to dowód?. Lucynka uwierzyła. Coraz bardziej wierzyła w większość jego słów. Większość jednak nadal nie znaczyła, że ślepo,  Mu wierzy .Inaczej było z zaufaniem do Macieja… Przecież ani przez chwilę nie wątpiła w jego dobre intencje względem Niej… Maciej zauważył, że Dziewczynka rozgląda się, za własnym kontem.

– Chodź ze Mną.

 Lucynka poszła za nim. Przeszli  na korytarz dzielący dom na pół, przez drzwi na końcu salonu. Na tej drugiej połowie, na wprost były także drzwi , Maciej opierając na nich dłoń odparł;

– To mój pokój…

I podchodząc do następnych drzwi, i otwierając je dodał;

– A To będzie twój pokój.

Lucynie ukazało się wielkie łoże, na środku pokoju pod oknem, które przysłaniały białe zasłony z kwiatowym motywem. Takiej samej barwy z tym samym motywem, była narzuta łóżka. Po obu jego bokach stały nocne szafki z drzwiczkami i szufladkami pod blatem, a na blatach dwie takie same lampki nocne z białymi abażurami. Obok drzwi w których właśnie stali , wiza- wiz łóżka znajdowała się szafa a obok komoda an niej mały telewizor… Pośrodku, dwa fotele z oparciami, okryte pokrowcami tkaniny, tej samej co narzuta na łóżku a przed nimi mały kwadratowy stoliczek.

– Tu śpią dzieci jak mnie odwiedzają… Może być?.

– No jasne!… Ale się wyśpię… Choć ostatnio dobrze sypiam.

Każdy mijający ,kolejny dzień ucieczki  Lucyny z domu, wypełniony był  tyloma meczącymi  zdarzeniami, że  zasypiała błogim snem co wieczoru.

– Łazienka wiesz gdzie jest… A  następne drzwi prowadzą na piętro.

– Domyśliłam się, zauważyłem poddasza z okienkami.

Odparła Lucynka i obydwoje wrócili do salonu. Zegar pokazywał akurat dwadzieścia minut po 20-stej. Wnętrze   wypełniał półmrok, choć za oknami było jeszcze jasno po drugiej stronie doliny. Maciej  zapalił  światło i zaciągnął dwie zasłony ,odgradzając salon od frontowej ściany z oknami i werandy. Przez co , zrobiło się jakby przytulniej.;

– To co po herbatce i kanapce?… Czy tylko herbatka , bo pierogi były sycące?.

– Tylko herbatka

Zdecydowała Lucyna. Wodząc wzrokiem po książkach… Gdzieś pomiędzy nie, wepchnęła swój telefon!?.

– Pan ma telefon?.

Maciej na to pytanie odpowiedział przekornie.

– A jak  robiłaś rekonesans wokół domu, nie zauważyłaś żadnego słupa i wiszących na nim kabli?

– A wie Pan… Nie!

– Mam telefon… No jak no!?… Leśniczówka bez telefonu?

– Aaa, czyli nie ma Pan zwykłej komórki.

– Nie… Dzieci chciały Mi dać jako prezent, nie chciałem, więc kupili mi coś takiego… Powiedział  Maciej podchodząc do szafki z wazonem i wyciągnął szufladę a z niej bezprzewodowy aparat telefoniczny.

– Rzadko teraz używam…- powiedział  wkładając telefon z powrotem do szufladki.

– U Pana czas się zatrzymał… To przeżytek.

– Ale działający!

Stawiając w czajniczku wodę na herbatę, uśmiechnął się Maciej . Był człowiekiem, który uważał, że skoro jakaś rzecz spełnia swoje przeznaczenie i  działa, poco wymieniać ją na coś innego?.. Lucyna nadal błądziła wzrokiem po regale.  Wtedy telefon odłożyła w chwili złości… ; „Byle pozbyć się go z reki. Nie chciała trwonić cennego czasu pracy własnego Ojca… „Żeby On widział ile kroków zrobiłam bez telefonu!? ” .

– Nie wie Pan w który regał włożyłam telefon?.

 – Nie mam pojęcia…

Odpowiedział Maciej,  kładąc kubki z herbatą na stole. I wrócił po cukierniczkę. Wracając  z cukierniczką w jednej dłoni i dwiema łyżeczkami w drugiej, usłyszał dźwięk telefonu dziewczyny, która  zabrnęła na koniec regału z książkami.

– Tu coś słyszę… Nad Twoim bagażem.  – kiwnął głowa przechodząc obok  Jej torby.

Lucyna podeszła i wyciągając telefon, schowany między książkami ,szepnęła zdziwiona:

– Mama?… – tak To była jej Matka.;

– No dobry wieczór Kochanie… Nie spisz jeszcze?

… Miała jej odpowiedzieć, że ” Śpiący ludzie nie odbierają telefonów” – Ale to byłaby impertynencja… A przecież nie tak ją wychowano.

– Nie Mamusiu.

– Rozmawiałam z Tatusiem… On Cię bardzo przeprasza, że tak się uniósł na Ciebie…

Maciej usłyszał, choć siedział już przy stole; –  ”Uniósł!?…  Uniósł się i odleciał!”.  Lucynka zareagowała  obojętnym wyrazem na twarzy i przekładając z lewej na prawa rękę telefon, odparła;

– Ja tylko na moment zostawiłam ten telefon…

– Oj wiem Córciu, ale wiesz jaki On jest zasadniczy.

– Tylko dla tego dzwonisz?.

Lucyna  wiedziała, że powód dla którego własna Matka dzwoni tak późnej porze, wiąże się z ważniejszymi dla Niej powodami, niż obłaskawianiem  córki, po ochrzanie od Tatusia. „Przecież to zajście z Tatą, to były Ich standartowe metody wychowawcze „…

– Nie bo wiesz… Tak myślę nad tym naszym  wyjazdem z Tatą… Dzwoniłam do Hufca, tam powiedzieli, że odwołali kolejne turnusy obozu z powodu małej ilości chętnych, czyli Ty wrócisz za 9 dni. Czyli to będzie 11-stego?

– Ja nawet nie wiem jaki dziś był dzień tygodnia Mamusiu…

Odparła Lucyna zgodnie z prawdą. Pamiętała tylko datę i dzień wyjazdu , bo przecież  to było na wykupionym wcześniej przez nią ,bilecie … Następne dni, nie miały znaczenia,  czy były Poniedziałkami,  czy innymi dniami tygodnia a co dopiero ich daty… Niechciała brnąć w nieprzemyślane kłamstwa, musiała poukładać w głowie jakiś plan. Więc jak najszybciej dążyła do zakończenia tej rozmowy;

– A nie możemy porozmawiać o tym jutro?… Zmęczona jestem.

– Tyle przygód Córusiu?… No dobrze, to ja zadzwonię do Ciebie jutro..O której macie pobudkę?.

– Mamo!… Zadzwoń po śniadaniu, przed 9-tą rano.

– No dobrze Córuś… Dobranoc  Moje Kochanie!

Lucyna po rozmowie znów wepchnęła telefon pomiędzy książki, tym razem sprawdzając Tytuł jednej z nich … Był w rzędzie „D”, obok  pozycji  „Dylan: Droga bez końca (Heylin Clinton)”.

– Słucha Pan takiej muzyki?… – spytała pokazując dłonią na książkę.

– Dylana?…  Czasem coś włączę… Ale już rzadko. Przekonałem się, że trzeszczenie biegunów bujanego fotela, też jest ciekawą muzyką… Coraz bardziej lubię cisze wokół siebie.

Lucyna usiadła obok Macieja. Poprawiając kitę końskiego ogona, który przy siadaniu utknął pomiędzy oparciem krzesła a plecami.

– Jak rozmowa z Mamusią?

Zagadną starszy Pan. Choć jakieś strzępki tej krótkiej rozmowy pomiędzy Nimi, dobiegały do uszu Macieja.

– Zadzwoni jutro rano… Jakoś nie miałam ochoty na rozmowę z nią…

Maciej domyślił się w czym tkwiły problemy, oczekiwał, że sama mu o tym powie. Lecz ona za wszelką cenę usiłowała zmienić temat rozmowy. Przy odgarnianiu włosów dostrzegła psią miskę obok kuchennej szafki i kojarząc ją z jeszcze jednym lokatorem , spytała;

– Ma Pan psa?

– Aaa tak.

Odparł obracając się w stronę miski;

-Mam, wabi sie „Pimpek”, chwilowo nieobecny, bo kilka dni temu przeganiając z łąki  dorodnego Sarniaka a ten, potraktował go racicą… Ale, ale co z Mamą?

Obrócił się w stronę Lucyny, patrząc w jej oczy. Nie dawał za wygraną. Ona unikała spojrzenia. Obracając kubek z herbatą, patrzyła na unoszący się nad nim obłoczek pary;

– Boję się, że mama odkryje prawdę…

– Drąży!?.

Tu Lucynka delikatnie się uśmiechnęła;

– Tak „Szpili”. Po Mojemu… Ogólnie dzwoniła, wytłumaczyć zachowanie Taty…

Odwracając wzrok od kubka, popatrzyła na Macieja. Jej spojrzenie pytało; ” Czego Ty ode mnie chcesz!?„.Wiec Maciej podniósł tylko kubek i siorbiąc łyk gorącej herbaty, postanowił, że nie będzie ciągnął nadal tego tematu. – „Jest obok… Ale nie na tyle blisko, by wyciągnąć rękę i powiedzieć; – Poprowadź Mnie„.  Lucyna zauważyła, że zniechęciła go tym spojrzeniem;

– Mama pyta o dni, daty… O pobyt Tu. A ja nawet nie wiem jaki dziś jest dzień tygodnia!?. Tyle przez ostatnie dni się wydarzyło. Wiem że to trzeci dzień…

Tu miała powiedzieć „Trzeci dzień cudów„… Zrezygnowała, bo nie chciała Starszemu Panu mącić w głowie opowieścią o Duchu, który Ją wysłuchał…

– Zagubiłaś się w czasie?.- odparł  Maciej z nadzieją, że jednak chce „wyciągnąć rękę zaufania„. ;

Też tak czasem mam. A dzisiaj „był”  Piątek, 3 Lipca. –  przywrócił ją, do realnego miejsca w czasie.

– Mama chyba też to wie?… Rodzice pewno planują swój wyjazd… Nie wiem jak się wytłumaczyć z wcześniejszych kłamstw, bo prawda komplikuje realną prawdę.

– To znaczy?

– Tylko tyle, że niepotrzebnie nagadałam bzdur o Zastępowej” i przedłużeniu pobytu… Ona u źródeł, czyli w Hufcu, dowiedziała się, że żadnych następnych turnusów nie będzie…

Maciej zrobił kolejny łyk herbaty, lecz już kulturalnie bez siorbnięcia…

– Nadal  nie rozumiem?… Czyżby Twoja wyobraźnia i fantazja nagle zniknęły?

Popatrzył na nią roześmianymi oczami, wręcz zachęcając do dalszych łgarstw. To spojrzenie śmiejących sie oczu, chyba było bardzo zaraźliwe, bo w oczach Lucyny natychmiast też się pojawiło;

– Prześpię się z Tym, to na pewno coś wymyślę!

Chichocąc odparła Maciejowi. Obydwoje na chwilę zamilkli oddając się celebracji picia herbaty. Gdy zegar oznajmił Im, swoim bimbaniem, że siedzą Tu zbyt długo. Maciej podniósł się z miejsca;

 – Podaj kubek …Umyję. A ty bierz swój pakunek spod biblioteki i się rozgość w pokoju…

– Dobrze… Ale jeszcze nie wypiłam.

Starszy Pan podniósł podróżną torbę, za jej pasek.;

– Ciężkie, jak Ty to niosłaś?

– To ma kółeczka proszę Pana!

Maciej dopiero teraz zauważył kółeczka i schowaną z boku, wyciąganą rączkę;

– No tak… Pora odwiedzić okulistę. A Ty zabieraj To, to i zjeżdżaj mi stąd na tych kółeczkach.

Gdy Lucyna znikła za drzwiami, ciągnąc za sobą swoją podróżną torbę, Maciej zajęty był zmywaniem kubków …I burzą myśli w głowie.

„To dziecko jest inne niż Mój Bartek… Ale to dziewczynka- Kobieta. Kobiety są inne, niż mężczyźni.  …Bardziej skomplikowane. Ale żeby aż tak!?… Kłamczucha jakich mało, ale przecież Jej  kłamstwa rodzą się z prawdy, której nie dopuszcza do świadomości… Ba!. Z jej świadomością to chyba lepiej niż z Moją!? …Że ja się dałem tak omotać!?

Stał Tak rozmyślając i patrzył jak woda z kranu przelewa się przez pełny kubek po herbacie. Lucyna, gdy już wprowadziła się do pokoju. Postanowiła na wszelki wypadek nie rozpakowywać swojego bagażu ” A bo to wiadomo na jak długo”?… Wyciągał z niego tylko to co potrzebne na już i teraz, czyli dres służący za piżamę, ręcznik i toaletkę. I wyszła do łazienki. Gdy mniej-więcej po pół godzinie wracała świeża i pachnąca z turbanem ręcznika na swojej głowie, odziana w dres. Natknęła się na Macieja wychodzącego z salonu;

– Zapomniałam o telefonie!

– A co  nie uśniesz bez niego? – zażartował Maciej. dodając po chwili ;

 – Wyłącznik jest po lewej stronie… – .I zniknął za drzwiami swojego pokoju.

Gdy Lucyna wracała ze swoim telefonem, znów natknęła się na Macieja. Ten szedł w kierunku łazienki. Lucynka wpadła w zakłopotanie, bo wszystko co miała na sobie tego dnia, rzuciła na pralkę z zamiarem, że Jutro się tym zajmie. Nie była porządnicka a co dopiero mówić, że pedantyczna;

– To na pralce to moje ciuchy… Chyba mogą poleżeć do jutra?.

– Jak im tylko wygodnie!?

Zażartował Maciej , „Bałaganiara i kłamczucha” – Pomyślał , uśmiechając się.

Lucyna, gdy już siedząc na łóżku z rozwiniętym turbanem,  przeszukiwała jedną ręką zawartość toaletki w poszukiwaniu grzebienia, druga ręką energicznie roztrząsała swoje włosy. Po kolejnych minutach nieubłagalnie mijającego czasu, gdy już włosy były suche, a obok łóżka paliła się jedna z dwu lampek nocnych, podłączyła telefon do ładowarki i ściągając kwiecistą narzutę –  Wyślizgła pod pościel. Gdy tak leżała na wznak wpatrując się w sufit, widziała na nim wszystkie obrazy dnia, który właśnie dobiegał końca. Nie wierzyła, że modlitwa może mieć tak wielką siłę sprawczą, więc przykładając prawą dłoń do serca, postanowiła pomodlić sie kolejny raz… Jeżeli i ta się spełni – Uwierzy w siłę modlitwy i będzie modlić się częściej… „Nie , żeby każdego dnia„…

” Duchu” Który na mojej drodze postawiłeś Macieja, by prowadził Mnie, przez moje problemy do pokonania, bo ja Sama nie znam przez nie drogi – Dziękuję Ci! Duchu który do tej pory, czynisz każdy Mój dzień „Cudem” spraw by ten cud jeszcze się nie skończył.

…I obracając się na prawy bok – Zasnęła.

                                                           Dzień małych radości.

                                                                          ***

     „Radość  bywa bardzo zaraźliwą chorobą, która przenosi się uśmiechem”

                                                                         ***

Obudził ją potężny huk!… Szeroko otworzyła oczy. Lecz je zamknęła z powrotem, gdy rozległ się błysk, z następnym donośnym grzmotem burzy… Nigdy przecież nie przeżyła Burzy w Górach. Otworzyła znów oczy . Przy kolejnych grzmotach z rozbłyskami, pokój wypełniał się odbijającymi cieniami kwiatów z zasłon. Tworząc z pokoju, gąszcz cieni. Zerknęła na telefon, który leżał obok na szafce 4,44. ” Jednak starszy Pan miał rację… Ale nie wspomniał, że to będzie burza” – Pomyślała przewracając na lewy bok i naciągając kołdrę na głowę.   

 Gdy  powtórnie otworzyła oczy, pokój wypełniała szarość pochmurnego dnia. Na telefonie była 7,35. Podciągając się za oparcie łóżka nad głową, ręką uchyliła zasłonę… Odgarniając rozpuszczone włosy z oczu, zobaczyła, że szyby po drugiej stronie okna ociekały kroplami deszczu, a łąka nad domem, tonęła w mgle. Chwilę leżała jeszcze, znów szukając na suficie obrazów z wczoraj …Znalazła ten, w którym po raz pierwszy  zobaczyła Macieja…  Wstała z łóżka i ubrała ciepłe, zielone skarpety. Uchyliła drzwi na hol, powoli…  Chwile nasłuchiwała odgłosów jakiejś krzątaniny, ruchu. Nie słysząc żadnych odgłosów, postanowiła zobaczyć na własne oczy  ” ruch lub krzątaninę”… Niczego Takiego w salonie nie było!. Jedyną oznaką był  widok na panoramę Mokrego ,zamglony moknął w deszczu już rozsuniętych zasłon.  Krople na szybach nie bębniły  … Bezgłośnie rozbryzgując się na szkle, spływały w dół rozmywając widok. Drzwi do ganku były przymknięte, gdy podeszła otwierając je , poczuła zapach dymu z fajki „Był już tu! …Tylko gdzie jest teraz?”– Myśli powoli zaczynały nabierać rozpędu. Zamknęła drzwi na werandę z powrotem. „…Musi minąć trochę czasu nim do niego przywyknę”. Podeszła do kuchennego blatu. W szklanym dzbanuszku zobaczyła herbatę, jeszcze ciepłą… Otwierając kolejne szafki nad blatem szukała kubeczka. W tym samym momencie pierwsze drzwi wejściowe sie otworzyły i staną w nich Maciej.    

– Kubki są  po prawej… O ile szukasz kubka?. A kanapki w lodówce.

Wszedł strzepując z grubej bawełnianej koszuli koloru khaki , niewidzialne krople deszczu. Choć były niewidzialne, Lucyna poczuła  wilgotny podmuch powietrza.

– Zatkał się odpływ rynny za domem i woda waliła na podwórko.

Powiedział , jakby wyjaśnić chciał powód, dla którego go Tu nie było. Sięgnął do lodówki , wyciągając z niej talerz pełen maleńkich kanapek z bagietki . Połowa była z !?… „No wiadomo! Z boczkiem”. Druga połowa , była posmarowana masłem  z cienko pokrojonymi w plasterki pomidorem i ogórkiem  posypane tartym serem.

– Do koloru do wyboru, Pani się częstuje.

 Powiedział kładąc na stole. Pani zabrała ze sobą czajnik z herbatą i dwa kubki , siadając na krześle . Maciej jednak nadal stał obok.

– A Pan zje ze mną… Jak  nie z głodu  to dla towarzystwa?

– No dobrze… W zasadzie to ja już zjadłem , śniadanie. Ale siedzieć  „Dla towarzystwa” i gapić się jak ktoś je!?. Więc dzióbnę jeszcze co-nieco .

Dosiadł się ale po przeciwnej stronie stołu.;

– Wyspana?

– Tak, choć sie przebudziłam w nocy… Głośno grzmiało.

Lucyna w jednej ręce trzymała kanapkę, drugą  odpędzała, rude włosy od ust. Co chwile łapiąc za boczne kosmyki zadziewała je za ucho. Lecz nie miała tak praktycznych uszu jak Macieja. Włosy po chwili znów spadały , lepiąc się do warg. Maciej jadł i patrzył na nią. Po chwili zaczął się uśmiechać

– No co?.  – spojrzała również z uśmiechem Lucyna.

– Nic, nic… Miło sie patrzy!.

Gdyby nie rude włosy, które rozpraszając światło, rudziły jej jasną cerę… Pewnie w tym momencie na twarzy Dziewczynki  widać byłoby  zarumienione policzki… Odebrała to jako komplement… Bo to był komplement, na który zdobył się Maciej. Gdyby na miejscu Lucyny siedziała , któraś z jego wnuczek , Im mógłby powiedzieć, że są  Cudowne.  Lecz teraz, taki komplement w stosunku do co dopiero poznanej prawie kobiety, mógłby zostać odebrany podejrzanie. A mając na uwadze wczorajszą rozbieraną scenę.  Ograniczył się tylko do tego, że „miło” na nią patrzeć…

– Ja mam dzisiaj kilka spraw do załatwienie, wiec muszę wyjść… Zostajesz Tu, czy idziesz ze Mną?

Propozycja Starszego Pana, zdziwiła trochę Dziewczynę ” Zostawić Mnie samą?..Za nic!. Już się od Ciebie nie odczepię!” – Pomyślała, lecz Jemu  odpowiedziała tylko;

– No przecież, że z Panem… Tylko zjem i się wyszykuje… Tak sie tu nazywa to, co kobiety, na pięć minut przed wyjściem z domu, robią to przez pól godziny?…

Maciej parsknął gromkim śmiechem, krztusząc się przełykanym jedzeniem… Podniósł się na obie nogi i przykładając ręką w okolice mostka , nacisnął by mógł przełknąć to co utknęło w gardle. Potem łapiąc głęboki oddech, znów śmiejąc się powiedział;

– Ja wiem, że Mi już coraz mniej czasu zostało, ale nie poganiaj mnie!… Chce umrzeć naturalnie, ze starości. Salon w tym momencie wypełnił się śmiechem ich obojga.  …” Źle  zaczynamy ten dzień od śmiechu, oby nie zakończył się płaczem…”  -Pomyślał Maciej. Lucyna 

pomyślała co innego; ” Najważniejsze, to dobrze zacząć dzień”. …Gdy kończyli jeść śniadanie, zegar, jednym uderzeniem, które rozeszło się echem po salonie,  oznajmił im, że jest 8,30.       

-Musze iść po telefon, za chwilę zdzwonić ma Mama…

Powiedziała Lucynka a grymas uśmiechu na twarzy, zamienił się w posępną minę niepewności.

– Myślałaś nad tym co masz jej powiedzieć?

– Nie…

– Ale ja pomyślałem nad tym dzisiaj rano… – Maciej nadal się uśmiechał.

– A mianowicie, proszę Pana, co takiego Pan wymyślił?.

– A potrafisz mi zaufać?

Odparł Maciej, patrząc w jej błękitne, wielkie oczy. Lucyna doszła do wniosku, że przecież po tym wszystkim co dla  niej zrobił… ” Przecie Mu już dawno ufała!„;

– Ufam.

– To podaj mi numer do Twojej mamusi… No przecież nie mogę do niej zadzwonić z Twojego telefonu.

 Wielkie niebieskie oczy dziewczynki zrobiły się jeszcze większe, ze zdziwienia ; „Po jakie licho On chce dzwonić do mojej Mamy?… No chyba nie chce opowiedzieć całej prawdy!?. ” Wahała się, lecz uległa. Lucyna nie miała pojęcia, cóż takiego wymyślił Maciej, lecz cokolwiek to było, z pewnością było starannie przemyślane… I gdy trzymał już w dłoniach swój aparat telefoniczny, podała numer swojej matki. …Gdy tylko uległ dźwięk wpisywanych cyfr a Maciej z przyłożonym do ust palcem wskazujących,  patrząc na Lucynę, wydał  przeciągłe „Ciii„. W słuchawce odezwało się „Halo„…

– Halo Kto tam?…

– Dzień Dobry!. Maciej Piwowarski proszę Pani, zastępca kierownika  Młodzieżowego Obozu ZHP w Górkach(…)

Mówił szybko, by kobieta po drugiej stronie nie nadążyła zebrać myśli, aby cokolwiek odpowiedzieć .

– (…) Numer Pani telefonu jest w formularzu zgłoszeniowym, jako numer Rodzica . Dzwonię, bo Pani córka zgłosiła się do nas z dziwną propozycją przedłużenia pobytu… Niestety, takie decyzje nie są w naszej gestii . Poza tym nie ma kolejnych turnusów obozu…

Mówił przekonywującym głosem.. „. A bo to mało ugadał się przez telefon z różnymi instytucjami i ludźmi, pełniąc posadę Leśniczego!?… Gdy skończył mówić, w telefonie zapadła na chwilkę głucha cisza a po chwili niepewny głos kobiety;

– Yy… Dziękuję Panu bardzo za informację… Porozmawiam o tym z córką… Miłego dnia życzę, Dowidzenia…

– No, resztę łgarstw ułożysz sobie sama…  Gdybym teraz poszedł do spowiedzi i wszystko wyjawił Księdzu Fabianowi, zszedłby z tego świata, a Ja nie zostałbym rozgrzeszony.

Powiedział Maciej do Lucynki, z poważną miną… Którą bardzo ciężko było zachować na dłużej. Z trudem ale udawało mu się nie eksplodować śmiechem. ” Za dużo tego „śmiechu” …To się źle skończy oj źle!” – Nadal chmura pesymizmu, spowijała jego  myśli. Ale była tylko małym obłoczkiem na błękitnym niebie – Oczu Dziewczynki. Ta zareagował podobnie do Mamusi. …Najpierw chwila milczenia a potem ;

– Yy…  Pan jest tak przekonujący w swoich kłamstwach. …Mistrzu!

– Eno! …Nie bierz ze mnie przykładu! Oboje ryknęli śmiechem tak głośnym, że zagłuszyli wołanie  zegara, który chciał im oznajmić, że właśnie mija 9-ta rano…                                                                                                                    

Maciej gdy wstał bladym świtem, i pił kawę racząc się dymem z fajki na werandzie, postanowił, że zrobi wyjątek dla Lucyny i zejdzie na drogę kłamstwa… „Na te kilka ścieżek po niej a potem wróci”. Przypomniał sobie słowa  Thomasa Jeffersona ” Człowiek, który nie boi się prawdy, wcale nie musi lękać się kłamstw”…  Fakt, że dziewczynka kłamała – Był prawdą, więc przyjmował tę prawdę świadomy konsekwencji,   jakie z tego mogą wyniknąć… A wszystko inne, będzie tylko chwilą szczęścia w jej życiu – Wartą kłamstwa.     

Lucyna była zaskoczona tym, co zrobił starszy Pan…  Lecz nie chciała, by się do niej upodabniał; „Czyniąc z kłamstwa narzędzie do osiągania swoich celów, bo przecież mogę być jednym z  takich celów… Nie chciałabym być okłamywana, więc sama powinnam mówić prawdę? …Tylko Kto w nią uwierzy?” – Ale teraz, było im wesoło!. Gdy już ich śmiech zaczął przycichać. Lucyna wstała;

– To ja idę, po telefon bo  Mamusia może zadzwonić i się wyszykuję…

Tu znów, oboje parsknęli śmiechem. Lucyna znikła za drzwiami salonu a Maciej zabrał się do tego co zwykle, czyli usuwaniem śladów po posiłku… Stając przed zmywakiem.                                                                                   

Gdy Lucyna wracała do pokoju z łazienki już ubrana w niebieską bluzkę z kołnierzykiem i niebieskie ogrodniczki  za kolana a z tyły głowy kołysał się rudy warkocz spleciony w potrójne pasemka. Usłyszała z pokoju wołanie swojego telefonu ; „Odbierz, odbierz, odbierz!” – Odebrała;

– No Halo Mamuś..

– Dzień Dobry Lucynko… Powiedz mi złotko, coś Ty naopowiadała w Obozie?…

– No mówiłam Ci, że chciałabym zostać tu na dłużej… Ale się nie da, to Wy musielibyście załatwiać wszystkie formalności na miejscu…

Lucyna podjęła te samą taktykę, którą zademonstrował jej Maciej

– Żadnych formalności nie będę załatwiać!… Wracasz ze Wszystkimi  14.07 o godzinie 17;00.  Babcia Agata, odbierze Cię z przed dworca, rozmawiałam z nią… My z Tatusiem dzisiaj wieczorem wylatujemy …

– Be zemnie jak zwykle jedziecie!? – oburzenie Lucynki było świadomą prowokacją.

– Oj nie przesadzaj, Ty masz Obóz… Nudziłabyś sie tylko z nami… A na przyszłość Kochanie, nie wymyślaj bzdur i nie rozpowiadaj Wszystkim.

…Tu Lucynie na moment zabiło szybciej serce.

– Jakich bzdur,  Mamusiu?

– A dokładnie to nie wiem, ale Jakiś Zastępca Komendanta, dzwonił do mnie z rana, że zawracasz Im głowę… Oni nie są tam od tego Moje Dziecko!

Lucyna z trudem powstrzymywała śmiech… To nie był śmiech z wymuszonej na mamie  naiwności, A radość  z zaniknięcia objawów chwilowo podniesionego ciśnienia, które jest wynikiem przerażającej wizji  tego, że Mama odkryła prawdę… Lecz jaką?

– Oj no przepraszam Mamuś…

– Nic się nie stało córeczko, ale lepiej jak już obcy ludzie, nie wydzwaniają do Mnie z Twojego powodu.

– Dobrze Mamo.

– To trzymaj się Lucynko… Ja  z tatusiem dzwonić nie będziemy do Ciebie więcej, nie wiadomo jak Tam z połączeniami?… Gdyby coś się działo nieprzewidzianego, to podaj numer do Babci, albo sama najlepiej do niej zadzwoń.

– Dobrze Mamo.

– To pa … I pamiętaj , jesteś  Kochana ..Pa , ciumaski!..

Gdy Lucyna odłożyła telefon na komodę, wyjęła z  swojej torby podróżnej, parę obuwia sportowego z których jeden nie nadawał się do chodzenia  i poszła  do Macieja, trzymając każdy z nich w osobnej ręce. Stanęła , przed Maciejem, który  siedział przy stoliczku  po lewej stronie kominka.

– Jest Problem prószę Pana.

– Jaki ?.

Odparł Maciej odrywając wzrok od porozkładanych na stoliku pismach urzędowych, które przekładał w dłoniach . Lucyna nic nie odpowiedziała, tylko wyciągnęła  przed siebie rękę z sportowym butem, który nieopatrznie rozcięła nożem.

– Oo!?… Poza tymi sandałkami  nie masz innych? …Bo wiesz sandałki jeszcze z wodą  się nie kopią, ale śliskie kamienie i ta chlapa!?.

– Nie mam.

Odparła, podnosząc oba ramiona. Maciej wstał z krzesła i biorąc od Lucynki but spytał;

– A jaki  to jest rozmiar!?

 Lucyna zrobiła tylko minę „smutnego klauna”  i znów wzruszyła ramionami , milcząc.

– Dobra, poczekaj chwilę , zaraz wracam.

Po Jego wyjściu, chwilę później nad głową Lucyny rozległ się głośny stukot , jakby coś upadło na podłogę pietra. ” Co On tam kombinuje… Żeby się nie okazało, że to On upadł i będę Go musiała reanimować!?”  Jednak po chwili w drzwiach stanął Maciej z parą obuwia turystycznego… Nie były nowe, ale w dobrym stanie;

– Przymierz, to buty w których chodził mój wnuk Bartek, w czasie gdy bardziej cenił sobie towarzystwo swojego Dziadka, niż ekran swojego telefonu. ….Ile, żeśmy się nachodzili po lesie!..

Powiedział Maciej podając je Lucynie. Ta usiadła na Jego krześle I poluźniając sznurowadła włożyła na nogę jeden z butów.

– I co? …Mierzyłem od  Twojego trzewika , powinny pasować rozmiarem?

Lucyna wstała, Naciskając lewą nogą na której tkwił but;

– Subcio! … Już są Moje!

Uśmiech na twarzy Lucyny  pojawiał się częściej, niż w dni które do tej pory minęły. Ten uśmiech z nowych,  butów,  zaraził też Macieja…” A może nie zaraził!?… Może choruję na te samą radość co Lucyna?”

– Dobra. Uprzątnę tylko i się zbieramy … A tak w ogóle to sie szybko  i szykownie wyszykowałaś.

… I tu znów ich obopólny śmiech –  Jednak dolegało im to samo!… Porządnicki zabrał się za porządki a Lucynka zabrała się do swojego pokoju po swoją bluzę i plecak, zakładając na siebie w tej samej kolejności. Po chwili ubrana,  przemierzała hol , stąpając w czarnych skarpetach niosąc swoje nowe obuwie w rękach, W sionce dołączył do niej Maciej:

– Zaraz!?. A nie masz peleryny albo parasolki?… Harcerze przecież mają pałatki … Tylko mi nie mów, że nie jesteś Harcerką!?.

– Niech Pan już przestanie się ze Mnie nabijać… Nie mam żadnej z tych rzeczy!. Przecież widać.

” Jej uśmiech za chwilę sprawi, że wrócę się z powrotem po słoneczne okulary” Pomyślał wpatrując się w Lucynę.

– Dobra…  Temu też zaradzimy.

Odparł juz kompletnie gotowy do wyjścia z domu. Ubrany w swój stary mundur Leśniczego w barwach khaki…  Gdy Lucyna zakładała i podziwiała swoje nowe botki. On podszedł do szafy, wyciągając zza niej, dwie parasolki …Dzisiaj swojej  laski nie zabierze… Ma parasol.

– Ta mniejsza dla Ciebie… A ta „moja” – Dla Mnie.

Rzeczowo wyjaśnił rozdzielając parasolki.  Maciej zamknął  na klucz drzwi do holu, a gdy byli na zewnątrz – Drzwi wejściowe, przekręcając klucz dwa razy. Na dworze deszcz nie padał gęstymi wielkimi kroplami a cieniutkimi strużkami  w falach podmuchu, łagodnego wiatru. Nie było chłodno, co zdziwiło Lucynkę;

– Zza okna wyglądało , że może być chłodno…

– A jak wygląda „chłód”.

Spytał Maciej, lecz nie oczekiwał odpowiedzi, bo miał ciągnąć dalej swoją myśl, po zadanym pytaniu. Lucyna nie odpowiedziała, bo pomyślała, że starszy Pan znów z sobie właściwą  przekorą, będzie się z niej nabijał.

– Pytam, bo ludzie oceniają coś, ulegając sugestii…

– Oj o tym to ja dobrze wiem!…  A Pan nie ulega sugestii i pozorom?.

 – Ulegam i owszem … Jak każdy.

Maciej szedł przodem, wspierając się na nie rozłożonym parasolu…  Lucyna  rozkładając swój parasol, szła za Maciejem,  kamienistą , śliską i mokrą drogą w dół . Po paru krokach, przemyślając pytanie Lucynki, mruknął;

– Co za Mądralińska!?

… I potem słychać było już  tylko szum  spływającej wody drogą, i raz po raz toczących się w niej kamieni. Gdy wychodzili z wąwozu przez który wiodła droga, woda nią spływająca rozlewała się na asfaltową szosę i znikała za nią, w kolejnym wąwozie z którego dobiegał szum potoku. Deszcz przestał padać. …Zostały  po nim tylko ciemne plamy na marynarce Macieja.

– Idziemy teraz w gorę… Tu właściwie samochody nie jeżdżą, ale uważaj. ….Bo widzisz tu nie miasto, chodników tu nie ma..

Odezwał się do Lucyny, która usiłowała poskładać swój parasol… Bezskutecznie!. Maciej wbijając szpic swojej parasolki w pobocze, odebrał parasol Lucyny i jednym szybkim ruchem złożył;

– …On sie trochę zacina, trzeba mocno!.

Nie dodał go jednak Dziewczynie z powrotem, tylko łapiąc dwa parasole w dłoń ruszył szosą przed siebie.

– Dokąd My właściwie Idziemy? – spytała Lucyna rozglądając się po najbliższej okolicy.

– Najpierw po mojego pasa!… – odparła krótko  i stanowczo Maciej.                                                                                                                                         Lucyna nie odpowiedziała „Acha„, co miałoby potwierdzać, że przyjęła tę wiadomość… Szła milcząc i zastanawiała się; ” Ciekawe jak daleko?„. Wzdłuż pobocza którym szli, ciągła się skarpa, zasłaniając widok , po drugiej stronie drogi,  za gwałtownie opadającym korytem potoku, ciągła sie dolina na której w  sporej odległości od siebie, było widać dachy zabudowań.  Po chwili, oboje skręcili w stronę skarpy, schodząc z szosy. Doszli przed ogrodzenie, zarośnięte pnączem, tworząc  zielony parkan. Za tą mokrą zielonością Lucyna usłyszała psie szczekanie, lecz nie jednego psa;

– Kto tu mieszka?.

– Tu mieszka Weterynarz…

Odparł Maciej. Kilka razy naciskając przycisk dzwonka, na przymocowany do jednego z dwu drewnianych bali. Pomiędzy nimi tkwiła furtka zbita z desek. Wejście po chwili się uchyliło, a przez tę uchyloną szparę wyszedł do nich Pan w wieku Macieja, zamykając natychmiast za sobą wrota;

– …I co się  Durnoto wygłupiasz!?… Specjalnie wkurzasz moje psy Bęcwale.

Pomimo dosadnych określeń jakie użył do Macieja, obaj Panowie  wyglądali na rozbawionych. Ów Pan wyciągnął i podał rękę Maciejowi;

– Cześć Panie Leśniczy… A to, Twoja wnuczka?

… Ułamki sekund trwało nim Maciej odpowiedział. W tych ułamkach Maciej uruchamiał obszar mózgu odpowiedzialny z wyobraźnie i fantazje…

– Ta!?. Nie! …To moja nowa Dziewczyna  – obaj  zarechotali a Maciej ciągnął dalej;

– … Znałeś właścicieli  Gajówki?… To ich wnuczka. Pobędzie ze Mną.

Z powodu już  Podeszłego wieku, mózg Macieja nie pracował aż tak szybko, więc uznał, że najlepiej powiedzieć prawdę.

– Nie, nie kojarzę Ich… Chyba nie mieli żadnego zwierzaka?

Odparł weterynarz i znów się uśmiechnęli. Maciej nie chciał aby Henryk, zbyt dogłębnie, zainteresował się Dziewczyną. Więc  bagatelizując Jej obecność obok  nich, spytał;

– Małgośka już wyjechała?.

– A tak, tak, chodźmy na drogę.

Odparł Ów Pan, Maciejowi, lecz obracając się w stronę Lucynki, wyciągnął dłoń;

– Miło mi poznać… Henryk jestem.

Jegomość był niższego wzrostu niż Maciej i bardzo okrągły ..Nie tylko  po twarzy. Ubrany schludnie w marynarkę i wyprasowane spodnie w kant.

– Dzień dobry Panu.

Dygnęła Lucyna podając mu swoją dłoń z obawą, że zechce ją obślinić szarmancko  cmokając w nadgarstek… Nic z tych rzeczy, Henryk uścisnął ją tylko, potrząsając jej ręką. …W Tym momencie dobiegł ich głos klaksonu, samochodu zaparkowanego w dole obok zjazdu.

– Chodźcie!  Jest już  Małgośka.

Przerwał Maciej te niuanse  Henryka z Lucyną. Podeszli w dół do osobowego samochodu, na którym  było już  widać jego wiek…  Maciej szarpnął  tylne drzwi

– Wskakuj, Ja obejdę z drugiej strony.

Lucyna weszła do wnętrza pojazdu, tu wyglądał  lepiej niż na zewnątrz. Obok usiadł Maciej a po chwili na przednie siedzenie wgramolił sie Weterynarz. Samochód ruszył. Lucyna zauważyła w wstecznym lusterku , twarz kobiety. Była młodsza od dwóch Panów. Kobieta też zwróciła uwagę, że Dziewczyna  patrzy w jej odbicie. Mrugnęła okiem.

– Cześć Ślicznoto!

” Jaka „Ślicznota„?… Dzień Dobry się mówi” Oburzyła się Lucyna, ale nie odezwała słowem. Patrząc przez przednią szybę na drogę. Pomiędzy dwoma starszymi Panami a nieco młodszą Panią, która prowadziła samochód, zawiązała sie rozmowa. Lucyna nie słuchała o czym rozmawiają. Jechali drogą którą już poznała. Tylko jechali w przeciwnym kierunku niż wczoraj. Gdy dojeżdżali do wsi, bo było widać kościelną wierzę, samochód nagle skręcił w prawo i inną drogę. Kilka metrów dalej Lucyna zauważyła znak ” Górki 12km„… Lucyna musiała pociągnąć Macieja za rękaw jego marynarki , by  zwrócić uwagę na siebie. Bo  pochylony wspierał się o fotel kierowcy, zajęty rozmową. Gdy się odwrócił do Niej, spytała;

– To Te Górki?…

– Te, te…

Odparł Maciej i znów wdał sie w dalszy ciąg konwersacji . Samochód jechał  jednostajnym tempem, od czasu do czasu rozbryzgując kałuże na boki.  A na przedniej szybie, co chwile przepychały sie wycieraczki samochodowe. Lucyna nie mogła się doczekać, kiedy tam dojadą. Myślała o dzisiejszym poranku, innym niż te wcześniejsze. Wprawdzie  wstała z cieniem obaw ale malutkim a przecież im wyżej świeci światło optymizmu, tym cień obaw jest krótszy. Optymizm wstąpił w nią, gdy śmiała się i żartowała z Maciejem…  Potem już tylko patrzyła na drogę, licząc samochody jadące z naprzeciwka. Ne zauważyła nawet jak auto wjechało w gęściejszą zabudowę domów a wzdłuż ulicy pojawił się chodnik. Samochód zwolnił , z głównej drogi  wjechał  w boczną uliczkę i zatrzymał się przed wielką metalową brama z prętów, na której widniała  biała tabliczka z wyblakło- niebieskim napisem „Weterynarz”. Gdy brama się otworzyła, wjechali na podwórko, zatrzymując się przed garażowymi drzwiami. Deszcz znowu ustał. Gdy Lucyna wysiadła, dobiegło ją głośnie szczekanie psa, dochodzące z garażu.

– On już wie, że jesteś.. –  powiedział weterynarz podchodząc do drzwi.

– To Ty go trzymasz  w garażu!?. – zdziwił się Maciej.

– No a gdzie miałem go zamknąć!?… Nie mam takiej klatki, przecież to Bydle.

Odkąd z ust Macieja padło słowo „Pimpek”, Lucyna kojarzyła je z malutkim, rozszczekanym brzdącem, rzucającym sie do nogawek spodni listonosza…” A tu proszę- „Bydle”!?”. Jak się chwile później okazało, to wcale nie było przesadzone określenie na „pieska” Pana Macieja. Bo Gdy tylko Weterynarz uchylił garażowe drzwi, wybiegło z nich wielkie Psisko, rzucając się przednimi łapami na korpus właściciela, o mało go nie przewracając. szczekał radośnie, to skamlał …i znów szczekał , merdając ogonem tak, że za chwile mógłby mu odpaść.

– No już, już… Też się cieszę …Złaś ze mnie!

Maciej próbował uwolnić się od napierającego na niego psa, lecz bezskutecznie. Odpychanie go od siebie, skutkowało tylko tym, że piej jak bumerang wracał przednimi łapami w objęcia swojego Pana… Jednak pies szybciej się zmęczył i po chwili przestał stawać na tylnych łapach, za to wciąż merdając ogonem, biegał wokoło Macieja.

– No widzę, że z łapą już u niego wszystko dobrze?

Na twarzy Macieja było widać radość… Nie, nie  zadowolenie a szczerą radość, taką samą jak psa, na widok właściciela.

– No przecież to widać…

Odezwała się stojąca za autem Pani Małgosia. Pies słysząc ją, podbiegł łasząc się do niej. Pani sie pochyliła i tarmosząc za bujną sierść na głowie, pieszczotliwie mówiła;

– Dobra psinka dobrusia… Ti, ti, ti  Kudłaczu  jeden…..

Pies kolejno podbiegał do wszystkich. Podbiegł i do Lucyny, lecz nie tak jak do innych, obcierając sie o nich ciałem, lecz stając tuż przed nią, przekrzywił  łeb, popatrzył w jej oczy… Zaskomlał jakby  się zastanawiał ” Znamy się czy nie?”. Potem radośnie szczeknął i rzucił się na Lucynę! …W Jej objęcia. Dobrze, że stała tuż przy masce samochodu, bo inaczej pies przewróciłby  Ją na ziemię. Lucynę w pierwszej chwili ogarnęło przerażenie… Gdy ją  zaczął lizać po twarzy – Wstręt… A Potem już tylko czuła radość… W tym samym czasie Maciej widząc co sie dzieje krzyczał do psa;

– Pimpek zostaw! …Siad Pimpek …Siad!

Lecz pies ani myślał usłuchać właściciela. Wtedy zaskoczony i zdziwiony Henryk spytał Macieja;

– To Oni sie nie znają!?

-No coś Ty… Pierwszy raz się widzą na oczy….

Henryk podszedł do Lucyny, pies widząc , że idzie, stanął na czterech łapach i schował się, wciskając pomiędzy Lucynę a koło samochodu.

– Jedną rzecz Ci powiem Mała… Na ludziach to ja się mało znam, ale na psach i owszem …Musisz być Dobrym Człowiekiem , skoro pies polubił Cię od pierwszego razu…

Patrzył na nią z szacunkiem, jakby wiedział co mówi. Lucyna jednak, wątpiła w te dobroć, którą niby miałaby mieć w sobie… Henryk wyciągnął rękę do psa;

– No chodź, nie chowaj się… Popatrzymy tylko ostatni raz na łapę.

Pies pokornie wyszedł z kryjówki i podreptał za Weterynarzem. Maciej też był zaskoczony , całą sytuacją. Pierwszy raz widział, żeby Jego pies, tak się zachował w stosunku do osoby spotkanej pierwszy raz.; „A to lizanie po twarzy!?. ..Dziwne, naprawdę dziwne„-   I zamyślony poszedł za swoim psem i Henrykiem.

– Bałaś się?

Spytała pani Małgorzata  stojąca nadal za samochodem, obok drzwi kierowcy, których nawet nie zamknęła odkąd wysiadła z auta.

– I To jak Proszę Pani!… Ale tylko przez chwilę.

– Ja bym sie posikała ze strachu, jakby taki pies rzucił się na Mnie.

 Odparła wprost, nie ujmując w ładne słówka Pani Małgosia. Lekko trzasnęła drzwiami i podeszła do bagażnika.

– Co to z rasa proszę Pani?

Spytała Lucynka, bo pierwszy raz widziała Takiego psa. A widziała ich dość dużo w „Atlasie Psów”…

-Rasa!?…To mieszaniec, kundel… Ale na pewno jednym z rodziców był Owczarek Podhalański a drugim Niedźwiedź!

Śmiech Pani Małgosi, zabrzmiał podobnie jak jej auto przy odpalaniu. Lucyna też zachichotała. Małgosia podnosząc klapę bagażnika, wyciągnęła z niego samochodową miotełkę i pokazując ją Lucynie powiedziała Masz. Lucyna dopiero po chwili, zorientowała się  do czego miałaby Jej służyć … Bluza, zapięta pod szyję była cała pokryta sierścią psa. I śladami jego przednich łap.

-To cholerstwo trzyma się  Polarowej bluzy, jak noworodek cycka!

Pani Małgosia była bezpośrednia w swych wypowiedziach…  W Ogóle, Lucynka zauważyła, że większość osób Tu tak ma… Zdejmując z siebie plecak, przez chwilę zastanawiała się gdzie go położy, bo, wybetonowany  plac, był mokry od deszczu i pełen małych kałuż. Więc odłożyła na dach samochodu, zerkając na Małgorzatę.

– Śmiało!.. Ja tak odkładam zawsze swoją torebkę przy wsiadaniu. – uśmiechając sie odparła Pani Małgosia. Patrząc, jak Lucynka omiata się z sierści.

– Cosik Mi sie wydaje, że Ty tylko wyglądasz na Dziewczynkę ale z Ciebie to już Pannica…

Dodała widząc jak Lucyna omiata uwypuklone miejsce na klatce piersiowej. W tym momencie policzki Lucynki nabrały różowej barwy;

– Mam 14 lat. – odparła nie podnosząc głowy w stronę Małgorzaty, zawstydzona.

– Łoo!?… Na pierwszy rzut oka nie wyglądasz na tyle… Ale to doborze. Później się zestarzejesz…

Znów rozległ się śmiech, podobny do odgłosu odpalanego auta Pani Małgosi. Małgorzata powiedziała coś, o czym Lucynka doskonale wiedziała ;” Pozory mylą”… W tym momencie też,  z budynku wyszedł Maciej z psem na smyczy, który merdając długim ogonem, kręcił się wokół swojego Pana, zaplątując smycz miedzy nogami. Maciej nie nadążał przekładać smycz z ręki do reki, uspokajając psa;

– Weź  przestań  Pimpek! …No już idziemy stąd …Już, już.

Lucyna omiotła z siebie, tyle sierści ile się tylko dało omieść, podając miotełkę Małgorzacie, podziękowała i ubierając plecak , popatrzyła w stronę „Pana z psem”. Maciej podszedł do Nich;

– Małgosiu, to My tu wrócimy za godzinę… Tak jak żeśmy się „ugadali”?.

– Tylko żeby to była godzina !… A nie jak zawsze, plątasz się po wsi nie wiadomo gdzie i za czym!?…

– Oj no!?. Będziemy za godzinę Pani Złośnico…

Uśmiechnął się Maciej i ruszył w kierunku bramy, przez którą wjechali a która nadal była szeroko otwarta… Lucyna poszła za Panem z psem.

Idąc plątaniną uliczek wiejskiej zabudowy, Maciej podał smycz Lucynie, mówiąc.;

– Trzymaj mocno, żeby cie nie porwał za sobą… Nie lubi smyczy, to ogranicza jego

wolność co już nie raz mi udowadniał.

Lucynka z obawą pochwyciła smycz i przystanęła, poprawiając paski plecaka. Pies w tym samym momencie również przystanął. Gdy Lucyna ruszyła, pies ruszył za Nią… Po chwili znów przystanęła, bo przy poprawianiu  plecaka, jej warkocz utkwił pomiędzy nim a plecami… To normalne zjawisko, że warkocze długich włosów w coś się zaplątują lub o coś zahaczają. W tym momencie gdy znów sie zatrzymała, pies zrobił to samo, jakby na komendę. Nie uszło to uwadze Macieja. ” No co za „Dziad” !?… Ja mogę do niego gadać i gadać a się nie posłucha a Tej słucha,  nawet jak nic do niego nie mówi!?” – Zdziwiony był bardzo.

– Co się tak guzdrzcie?… Małgośka Mnie zabije jak nie wrócimy za godzinę… A właściwie to Która już jest godzina?

– Nie wiem Proszę Pana… Nie zabrałam ze sobą telefonu!

– Nie zabrałaś telefonu!?….Niemożliwe, Dziecko bez telefonu!?. – tymi słowami wywołał śmiech na twarzy  Lucynki. I dodał tak samo  przekornie;

– A liczysz kroki?.

To pytanie nie wywołało uśmiechu… Eksplodowało głośnym i długim  rechotem, który miejscami przypominał śmiech Pani Małgosi!. Aż Pimpek podniósł łeb do góry patrząc na śmiejących się Ludzi ;” A Tym Co?„. Lucyna nie zamierzała liczyć kroków… Było fajnie, tyle się znów działo. Po krótkiej chwili, cała trójka  zatrzymała się przed budynkiem na którego fasadzie obok wejścia widniała tablica z napisem „Urząd Gminny„.

– Lucynko weź psa, i kawałek dalej po prawej stronie jest Plac Targowy przed kościołem, tam  na Mnie zaczekajcie. Ja tylko pozałatwiam w Gminie to i owo i dojdę tam do Was… Tylko pilnuj Pimpka !.

Rzucił na odchodne, znikając w budynku Gminy. Lucynka przykucnęła, zrównując się z wielkością psa i łapiąc go za kudłatą głowę, patrząc prosto w oczy, powiedziała mniej-więcej to samo co Pani Małgosia; ” Dobra psinka dobrusia… Ti, ti, ti ” Kudłaczu”  jeden” a potem dodała ” Grzeczny bądź”. Pies liznął Lucynę swoim szorstkim językiem , obśliniając jej nos. Lucyna wycierając sie w rękaw bluzy, wydała przeciągłe; „Łeee„, ale zaraz dodała „Też Cię kocham„,  uśmiechając się do niego podniosła się i poszli w kierunku Targowiska.

Na placu targowym stał tylko jeden stragan, pokryty brezentową płachtą. Poza tym, oprócz błyszczących kałuż i wdeptujących w nie, od czasu do czasu, nielicznych  ludzi – Było pusto. Po drugiej stronie placu, przed Bramą Kościelnej Kaplicy Lucynka zauważyła kilka ławek. Poszli w ich kierunku, omijając jeziorka kałuż. Ławka przed którą się zatrzymali , była sucha. Bo deszcz nie padał już od dłuższego czasu a na niebie pomiędzy chmurami, coraz częściej zaczęły pojawiać się dziury w błękitnym kolorze oczu Dziewczynki. Lucyna usiadła stawiając plecak obok. Pies też wskoczył na ławkę i pakując się na Jej uda, przednią częścią ciała, ułożył wygodnie. „Aleś Ty ciężki!?” –  Pomyślała. I zaczęła przytulać i tarmosić jego futro wokół szyi i po grzbiecie. Pies był wniebowzięty takimi pieszczotami, raz po raz kiwał ogonem z zachwytu .Lucynie też to sprawiało radość. Zawsze chciała mieć własnego  Psa, ale rodzice się nie zgodzili.

…Czas oczekiwania na Macieja wcale im się nie dłużył i może dlatego w pewnym momencie ich błogość zakłócił samochód wjeżdżający, na plac od ulicy. Dotąd spokojny Pimpek zaczął szczekać , i uwalniając Lucynkę od swojego ciężaru zeskoczył z ławki. Lucyna zauważyła, że w otwartych drzwiach samochodu stoi Maciej. Machał  ręką ” No chodźcie już!„…  Poszli ….Raczej to Pimpek poszedł, ciągnąc za sobą Lucynę, która w ostatniej chwili złapała plecak do ręki. Pimpek tym razem nie mijał resztek kałuż, tylko parł do swojego Pana. Gdy przyciągnął Lucynkę do Macieja. Oznajmił Mu podwójnym szczęknięciem ” Przyprowadziłem Ją!..Nagroda, nagroda!” Pan pogłaskał psa, jakby doskonale go rozumiał; ” Dobre psisko, dobre„. Maciej otwierając tylne drzwi kiwnął tylko głową „Wskakujcie!” . Usiedli oboje.

– Ciekawe Kto potem będzie sprzątał te sierść?

Zapytała  Pani Małgosia, gdy patrząc w wsteczne lusterko, widziała jak przepychają się na tylnym siedzeniu. Auto ruszyło, zawracając w kierunku z którego przyjechali. Maciej nic nie odpowiedział Małgorzacie, tylko wskazując obiema rękoma na siebie, uśmiechnął się. Małgorzata na ten gest, burknęła tylko „Taaa„…

– To już minęła godzina? –  odezwała się Lucyna odpychając bez przerwy Pimpka, który natarczywie usiłował jej dać buziaka… Chropowatym ozorem.

– Chyba tak!?… Bo jak podszedłem po Tę Panią… To mnie opieprzyła!…

Powiedział Mateusz robiąc wymowny gest do Małgorzaty. Lucynka nie patrzyła na Nich, była zdziwiona faktem, że tak szybko minęła ta godzina.; ” Czas liczony przyjemnościami i szczęściem, jest co najmniej, trzy razy krótszy, od tego samego czasu bez przyjemności i szczęścia.” Ale przecież to jeszcze nie koniec tego dnia” – Pomyślała.

– Prószę Pana a będziemy mijać Obozowisko?.

– Nie… Harcerze rozbili swój obóz w Krótkie… To taki przysiółek dwa kilometry za  wsią. Nie z tej strony w którą My jedziemy… Pani Małgosia w swojej wielkiej dobroci, podrzuci nas do Basiów.

Odparł Maciej, znów wymownie patrząc na Małgosię. Ta uśmiechnęła się,  wydobywając z siebie znajome powątpiewające i przeciągłe „Taaa” . Czas podróży zleciał Lucynie na wygłupach z psem. Wygłupy skutkowały tym, że bez przerwy upominała ich „Ta” dwójka siedząca z przodu, na  przemian padały komendy typu; ” Ja  tu prowadzę Auto! …Uspokójcie się” albo; ” Przestań Lucyna… Bo On cię ugryzie„… Nic z tych rzeczy!. Pies bawił się równie dobrze co Lucynka. Nawet nie zauważyli, kiedy samochód przystanął obok Szkoły w Basiach… Nadając w ten sposób sens przemyśleń Lucynki o przemijaniu czasu. Gdy cała trójka wysiadła a auto Małgorzaty odjechało. Starszy Pan ściągnął, przekładając przez głowę i ramie swoją torbę, przy okazji strącając z głowy swoją czapkę… Maciej omotał  paskiem parasol Lucyny i z powrotem założył jak zawsze z tym, że z parasolem na plecach. Cwane, zauważyła Lucyna, podając Mu jego czapkę i  poprawiając swój Pakunek w który zaplątał się warkocz . Prowadząc psa na smyczy ruszyli drogą obok szkoły w stronę Gajówki.

-W tej szkole dorabiałem do emerytury… – wskazał Maciej parasolem na zabudowania szkoły.

– Ale nie jako Nauczyciel?

– Nie, nie!… A  czego mógłbym nauczyć dzieci,  jak zmyślać i kłamać?

Roześmiał się serdecznie. Lucyna robiąc naburmuszoną minię odparła równie złośliwie.

– Tego dzieci nie trzeba uczyć w szkole!… Od tego mają rodziców w domu…

Gdy Lucyna zauważyła, że idą kawałkiem drogi który pamięta spytała;

– Będziemy mijali Gajówkę?

– Nie, przed „chałupą Dawidów”, skręcimy w bok na te przełęcz.

Tu Maciej wskazał podnosząc znów parasol na wzniesienie, rozciągające się pomiędzy Czerwonym a  innym  szczytem, górującym nad Wsią. Tuż przed gospodarstwem, którego widok dobrze znała, skręcili w łąkę idąc jej miedzą, by po chwili wyjść na mniej kamienista szutrową drogę. Droga wyłaniała się z lasu po prawej stronie i skręcając łukiem od wzniesienia na które szli, ginęła pomiędzy domami, które Lucyna też już widziała tylko z innej strony. Nie podeszli jednak do nich, bo znów skręcając, weszli na ścieżkę prowadzącą przez porośniętą krzakami łąkę a za nią zaczynało się wzniesienie i las.

– Daleko stąd do Leśniczówki?.

– Mniej-więcej 20 minut z hakiem

– Z czym?

– „Hakiem”… Czyli to ile pójdziemy , zależy od tego, jak szybko pójdziemy i jak często będziemy przystawali. Wyjaśnił Maciej zależność haka, względem czasu pokonywanej drogi. Jemu przez ostatnie lata, coraz bardziej wydłużał się czas, pokonywania tej drogi. Bo choć Mokre od Basiów dzielił kilometr w linii prostej, to wzniesienie wydłużało tę odległość… „A przecież Starość ma swoje prawa i  dlatego podziękowali mi za prace!” – Pomyślał. 

…Pies ciągnąc za sobą Lucynę, parł znajomą dróżką w górę, pozostawiając Macieja nieco w tyle. Przez chwile znikli mu Oboje z oczu w gęstwinie lasu, lecz gdy doszedł do miejsca w którym wzniesienie, zamieniało się w stromiznę, zauważył ich jak wdrapują sie pod górę.

– Spuść Pimpka ze smyczy… Bedzie wam łatwiej. On nigdzie nie pobiegnie!

Zawołał do Lucynki. Ta szarpnęła uwięź i pies przystanął a, że był wyżej na wzniesieniu, Lucyna przyklękła przed nim odpinając smycz od obroży… A potem przekrzywiając się na bok usiadła czekając aż Starszy Pan do niej dołączy.

– Dobrze Ci się siedzi?.

Zapytał Maciej, gdy był krok od Lucyny. „Zawsze lepiej siedzieć niż stać” przeszło przez myśl Lucynie.

– Noo..A co?

-Nic..Popatrz teraz na kolana i sprawdź tyłek…

Na kolanach ulubionych Spodni Lucyny, widniały dwie mokre plamy, oblepione igliwiem, liśćmi i ziemią. Przetarła je dłonią i podnosząc, objęła dłońmi swoje pośladki, spodnie w tym miejscu były podobne, do miejsc na kolanach;

– Ee!.. To gruby materiał, nie przemokną…  W Leśniczówce ściągnę i wysuszę.

Niebo nad nimi, było wprawdzie pełne białych chmur, lecz przecież od dawna nie padało. Co Lucynkę  zaskoczyło,  „Przecież nie pada a wszystko wokół jest mokre!?„. Gdy sie podniosła, stojąc zrównała się wzrostem z Maciejem, bo stał poniżej. Lucyna patrząc w jego oczy, zauważyła, że mają piwny kolor… Jakoś do tej pory, nie przywiązywała uwagi do ich koloru.

– Pan ma „piwne” oczy!?

– W moim przypadku, kolor oczu nie odgrywa aż tak ważnej roli… Bardzie ważne jest żeby widziały – odparł Maciej, również wpatrzony w oczy Lucyny.

– Patrząc w oczy drugiego człowieka, można sie o nim sporo dowiedzieć… Potrafisz czytać z oczu?

Gdy Maciej zadał to pytanie, wzrok Lucyny umknął.

– Też  czasem unikam wzroku ludzi… Nie dlatego, że mogą w nich dostrzec prawdę o Mnie. Unikam ich spojrzenia, bo wole nie widzieć w Ich oczach, wrogości do Mnie – Kochając i oceniając jedyne po powierzchowności i pozorach… Bo Oni, żyją w takim świecie.

Kiedy Maciej skończył swój wywód, Lucyna znów spojrzała w jego oczy;

– A mnie jak Pan ocenia? – w jej błękitnych oczach widać było płomienie ognia płonącej niepewności.

– Na 6-tkę z plusem. I nie jedynie po pozorach… – odparł Maciej, i zamilkł na chwilę przekręcając głową na bok.;

– Chodźmy Lucynko, bo ten hak nam się bardzo wydłuży… Już południe.

Ruszyli pod górę, stromą ścieżką;

– A skąd Pan wie, że południe? …Nie ma telefonu ani zegarka a słońca też nie widać.

– Słońca nie widać, ale za to słychać dzwony z Kościoła we wsi. …Na Anioł Pański  biją.

Lucyna przystanęła znów na chwilę – Nasłuchując. Po zboczu niosło się echo dzwonów z kościelnej wierzy, wymieszane z szumem gałęzi drzew.

– Idźże Już Dziewczyno, nie blokuj przejścia.!… Co dopiero ruszyliśmy

 Poganiał ją Maciej, bo gdy ruszali, odepchnął się parasolem, nabierając pozornego pędu w górę, nie chciał zmarnować tej energii… Lucyna szła przodem. Jej warkocz  umościł się w kapturze bluzy, spoczywającym na plecaku. Pomimo to, raz po raz Lucyna odgarniała za uszy, kosmyki włosów, które uwolniły się  ze spleceń warkocza i łaskotały po policzkach. Szła i myślała nad tym, co Powiedział Maciej ” Przecież On zjawił się, bo o niego prosiłam… Miał pomagać i służyć Mi pomocą… Czy taki Ktoś ma prawo mnie oceniać?„. Maciej, gdy tak patrzył na idącą przed nim Lucynę, coraz bardziej upewniał się w przekonaniu, że jest wyjątkowa …I na takie traktowanie zasługuje. Gdy wyszli na przełęcz, Lucyna zapytała;                                                                                                                              

– Daleko jeszcze?

– Kawałeczek Kawałeczek okazał  się nie być Malutkim ” kawałeczkiem”. Bo jeszcze  chwile szli  schodząc w dół, nim Lucyna dostrzegła, że  pomiędzy drzewami, prześwituje niebo. 

Więc pognała z górki przed siebie… Znikając na chwilę  Maciejowi z oczu. Gdy wychodził z lasu, zastał Lucynę wpatrzona w dolinę Mokrego a Pimpek siedział na tylnych łapach, obok niej . Lucyna, stojąc na skraju łąki, patrzyła na to co przed nią. A przednią rozpościerał się widok na dolinę. …Właściwie Mokre było Kotliną z wąskim przesmykiem na Świat, na którego zboczu stała Lucyna. … Piękny widok, zapierający dech w piersiach. Omotana  widokiem,  nie mogła oprzeć sie myśli ; „Chciałoby się pofrunąć, widząc tak rozległą przestrzeń”… Rozłożyła szeroko ręce i pobiegła w dół łąki, po mokrej trawie, rozniecając na niej gejzery kropli wody . Pimpek nie ruszył za nią, siedział nadal, obrócił sie tylko w stronę swojego Pana, który przez moment stal w milczeniu patrząc na nich. Pies zaskamlał, jakby chciał zapytać; ” Ale nie odleci?„. Maciej podszedł do psa i głaszcząc go po głowie, powiedział do niego;

– Dziwna jest… Co nie!?.

Patrzył na Dziecko. Patrzył na jej radość. …I zauważył, że biegnie nie w tę stronę z Której jest Leśniczówka;

– Biegnij za nią, nim zabłądzi.

Powiedział do swojego psa. Pies zerwał się i popędził  za Lucynką , szczekając ” Mała wracaj, wracaj!„… Lecz Ona ani myślała wracać. Leśniczówka była po lewej stronie łąki, na której usiłowała wzbić się w powietrze Lucyna. Maciej poszedł dalej ścieżką, przez Brzozowy zagajnik, za którym zaczynał się już dawny ogród  Leśniczówki. Nie był ogrodem z prawdziwego zdarzenia. Zarósł trawą i chwastami,  samosiejkami Klonów, Topoli i Brzozy- Tam, gdzie kiedyś były pielęgnowane przez Marysie,  grządki z uprawami. …Większość drzew  w sadzie, które rosły w równych rzędach, zostały powycinane, bo ze starości przestały rodzić owoce, lub okaleczone czasem tylko cierpiały. Zostało tylko kilka wytrwałych, które wyglądały jak gdyby  rozbiegły sie po  łące. Maciej nie poszedł do końca ścieżka, która łączyła się z drogą biegnącą obok jego domu. Tylko idąc przez środek, tego co pozostało po ogrodzie, wszedł po kilku stopniach pomiędzy domem a szopą. Otworzył drzwi do domu, lecz nie wszedł. Przeszedł wokół domu obok studni i usiadł na ławeczce stojącej  pod Daglezją. Przez Wszystkich  nazywanym „Jedlica”… To drzewo posadził jeszcze jego Dziadek. Wyrosło na wysokie i  mocne stojąc na solidnym pniu górowało  nie tylko nad Leśniczówką ale i całym jęzorem doliny Mokre. Maciej postanowił poczekać, aż z za garbu łąki obok, pojawią się pies i Lucynka… Lub w odwrotnej kolejności, co było najbardziej prawdopodobne. Ściągnął przepasaną torbę, bo dawno nie nabił swojej fajki. …Gdy już kopciła się, zaciągana wetkniętym cybuchem w kąciku ust, Maciej wstał wypatrując czy nie nadchodzą …Zobaczył najpierw kudłata łepetynę Pimpka z wywieszonym językiem a po chwili, w rozpiętej bluzie i rozpuszczonych, rudych  włosach – Lucynkę.  Jej policzki miały kolor, napęczniałych owoców Wiśni z których  – jak zawsze, co chwile odgarniała długie kosmyki włosów. Ciężko oddychała, zmęczona, ale wyglądała na szczęśliwą. Gdy zobaczyła Macieja , zaczęła biec w jego stronę. Jej rozpuszczone włosy, zafalowały tworząc wachlarz z tyłu głowy, a biały kołnierzyk niebieskiej koszuli, ożył, odwijając się w górę szyi. Gdy już stanęła przed Maciejem, w jej błękitnych oczach widać było radość.

– ..I wie Pan , biegłam jak Głupia po tej trawie…  – mówiła szybko i chaotycznie, co chwile łapiąc oddech.

(…)… I jak Pimpek mnie dogonił to klika razy walnęliśmy Orła, bo On Mnie wywracał …Bo sie pod nogi pchał!…  Warkocz Mi sie rozplątał. Zgubiłam gumkę do włosów… – tu zrobiła głęboki wdech i wydech i odgarniając włosy z oczu, dodała radośnie; – Ale fajnie było!.

Na twarzy Macieja pojawił się promienisty uśmiech, przecież już dawno  zaraził się nim  od Niej… A widząc „Szczęśliwe Dziecko„, nie sposób ukryć radości. Wyciągnął fajkę z ust i usiadł ponownie na ławeczce.

– Balem się, że odfruniesz…

Lucynka przez kilka sekund nic nie odpowiedziała. Usiadła tylko przy Nim. Dopiero wtedy z wzrokiem śledzącym poczynania Pimpka zaczęła mówić;

– … Wie Pan, ja się modliłam o Pana… O Kogoś , kto będzie się Mną opiekował , kto Mnie bezpiecznie „odstawi” do domu… Ale wie Pan co!? –  popatrzyła na Macieja.;

– … Ja jeszcze nie chce wracać. Zatoczyłabym tylko kilka kółek i usiadła Tu w tym miejscu.

Maciej włożył fajkę do ust, kilka razy zaciągnął sie dymem , wpuszczając  cuchnące obłoczki – Odparł;

–  Kiedyś będziesz musiała  sama stąd odejść… Ty zdecydujesz Kiedy? Ja niestety nie zaprowadzę Cię do rodziców – Za rękę … Lubię jak Tu jesteś .

Maciej ściągnął swoją czapkę z głowy, przetarł czoło dłonią, z zaciśniętym w niej nakryciem i z powrotem założył czapkę. Potem wyklepał  fajkę o kant ławki .

– Też bym tak polatał  jak Ty, ale za stary na to jestem!

Wirus  radości  miał się dobrze, jego objawy nic a nic nie ustępowały, oblewając buzie uśmiechem –  Obojga.                                                                                                                                                                                                

  –  To co!?… Pora pomyśleć o obiedzie?

Na słowo „Obiad” Pimpek zareagował jako pierwszy, kilkukrotnym szczęknięciem ” Jeść, jeść, jeść!„. I pognał w kierunku wejścia do domu. Oni podnosząc się z ławki  zebrali się za nim…  Gdy stali już w sionce, ściągając swoje odzienie, Lucyna przeraziła sie, tego w jakim jest stanie… Czarna bluza – „Cała w sierści i trawie, przemoczona , brudna. Spodnie były podobne, tylko na niebieskim  bardziej widać!. …O przemoczonych i ubłoconych „nowych -starych butach nie wspominając”... Maciej zauważył, jej zniesmaczenie własnym wyglądem,  gdy już sie przebrał i wsunął na nogi jego domowe kapcie.

– No przecież widziałaś w łazience pralkę?.

– Ale do jutra mi To nie wyschnie…

– Ktoś nie tak dawno temu, sugerował, że może gonić na golasa…

Lucynka natychmiast się zaczerwieniła. Ale ją to rozbawiło. Maciej też chichotał, odmykając drzwi do holu.

– To ja idę przebrać spodnie. Powiedziała Lucynka wymijając go w korytarzu, bębniąc przy tym, bosymi stopami. Bo przemoczone skarpety trzymała w dłoni. Maciej z psem weszli do salonu. Lucynka pierwszą rzeczą jaką zrobiła po zamiennie ogrodniczek na krótkie spodenki, i spięciu nową gumką włosów w kitę, była chęć sprawdzenia wiadomości na telefonie… Zrobiła wielkie oczy ze zdziwienia, po uruchomieniu telefonu. ” Żadnej wiadomości!?… „- Pomimo zdziwienia, ucieszył Ją ten fakt ” Mogliby tak „Wszyscy” zapomnieć o Mnie na te kilka dni… Niczego nie chcieć, niczego oczekiwać . O nic nie pytać” – Pomyślała. Odsuwając szufladkę szafki obok łóżka, włożyła do niego telefon, a potem ją zamknęła. Stwierdziła, że jeżeli tylko telefon nie przypomni jej o swoim istnieniu, nie wyciągnie go z tej szufladyPodjęła jeszcze jedną decyzję ” Przecież zostanie Tu .jeszcze” . Wiec należało się wprowadzić. Otworzyła szafę. Z jednej strony wnętrze zajmowały cztery półki , druga część była wnęką z wieszakami.  Tylko dwie górne półki były zajęte, dwie pozostałe puste. Na jednej z pustych półek,  ułożyła swoją odzież. …Po ułożeniu i tak zostało jeszcze sporo miejsca. Na drugą wysypała wszystkie rzeczy , które nie nadawały się do zjedzenia. Resztę, czyli namiot i śpiwór wraz z torbą, wrzuciła na dno wnęki. A toaletkę, do wolnej szuflady w sofie.  – „Już sie wprowadziłam!” -Uśmiechnęła  się, na samą myśl o tym…  I zabierając to, co można było zjeść, poszła do Macieja.     

Gdy weszła do salonu, z prowiantem w objęciach, On siedząc w ganku na bujanym fotelu.  Trzymał w jednej dłoni ziemniak, nad rozłożoną starą gazetą, tak, że obierki skrobane nożykiem trzymanym w drugiej dłoni, przy obieraniu spadały na gazetę. Pilnie strzegąc grubości obieranej skórki, nie zwrócił na Nią uwagi. Lucynka  to co miała na rękach, chciała delikatnie postawić na blacie segmentu. kuchennego, lecz wszystko, gdy tylko zwolniła objęcia, rozsypało sie robiąc wielki raban. Dopiero wtedy Maciej zerkną;

– Uprzejmie proszę ładnie powkładać to do lodówki… A potem poszukać w szafkach na dole,  czegoś, czym można zetrzeć ziemniaki! – powiedział głośno przechylając się w jej stronę.

– A ma Pan robota kuchennego? – chciała określić to „czegoś” Lucynka.

Maciej pomilczał chwilę, aż obierka spadła;

– No, no… Wyciągnij i zrobimy placki ziemniaczane.

Gdy Maciej wypowiedział słowo „zrobimy„ – poczuła się jakoś tak ; „!?… Zrobimy. My zrobimy-. Poczuła się, jedną z części Ich obojga. Takiego uczucia nie miała dawno, nawet w stosunku do swoich rodziców – Nie pamięta, kiedy ostatnio, chciało choćby jedno z Nich, coś z Nią zrobić Razem…  Definicja Lucyny „O mijaniu czasu liczonego przyjemnościami” potwierdziła sie, gdy razem przygotowywali  posiłek. A potem jedząc, pomiędzy każdym następnym kęsem jedzenia, rozmawiali , żartowali i uśmiechali,  aż do momentu gdy na okrągłym stole w salonie, zostały tylko puste kubki i talerze…  A na nich ubrudzone sztućce.         

Wtedy właśnie, po 4-tym uderzeniu zegara, który w ten sposób ogłosił godzinę 16,00, na co do tej pory nie zwracali uwagi, Maciej wycierając usta a potem dłonie, białą  serwetką – Wstał;

– O juz tyle godzin!?… Wybacz Lucynko ,ale pora zapalić fajkę.

– To ja pozacieram ślady.

Odparła rozbawiona Lucyna, określając w ten sposób to, co robił do tej pory Maciej, czyli posprzątanie i pozmywanie naczyń po obiedzie.

– Jakoś nie mogę przywyknąć, do dymu z fajki…

Powiedziała  zbierając  talerze ze stołu. Maciej poszedł na werandę, siadając w swoim fotelu, gdzie na stoliku przed nim, leżała jego fajka i etui na tytoń. Po chwili, dym  wypełnił całą werandę zapachem i białymi obłoczkami, kopcącej fajki, wdzierając się swoim natręctwem  do salonu i nosa Lucynki. Pimpek, który przez cały ten czas, oczywiście po tym, jak dwa razy wylizał swoją michę po karmie – Leżał oddając się zasłużonej drzemce , teraz się podniósł i stanął przed drzwiami werandy ganku, które prowadziły na dwór. Zaczął drapać po nich łapą , spoglądając na swojego właściciela ” Człowieku no otwórz, siku mi się chce…”. Starszy Pan z niechęcą ale jednak wstał z fotela i nie wyciągając fajki z ust powiedział do niego otwierając  drzwi;

– Proszę Jaśnie Pana…

Pimpek w trzech susach, znalazł się na podwórku i pobiegł w ustronne miejsce, znikając mu z oczu. Lucynka widząc to, z niepokojem spytała;

– Pan się nie boi, że gdzieś ucieknie stąd?… Pogryzie Kogoś, albo  pożre jakieś leśnie stworzonko?…

– …Jak do tej pory, nic takiego się nie przytrafiło… Więc dlaczego mam mu nie zaufać?

Odpowiedział i zamknął drzwi za psem. Lucyna przez chwilę pomyślała ” Zaufanie nie jest takie lepkie, nie do Wszystkich się potrafi przykleić”    

Na zewnątrz po niebie cały czas wędrowały chmury, poganiane przez wiatr, wiejący od  strony  kotliny. Raz po raz, odsłaniając w ten sposób słońce, lecz to były za krótkie momenty na to, żeby dzień nabrał ciepła jego blasku. Nie było chłodno, to tylko wiatr sprawiał uczucie chłodu. Lucyna gdy już uporała się z naczyniami i porządkiem. Weszła na werandę, siadając jak uprzednio na krawędzi stolika, opierając się łokciami o parapet. Nie zniechęcił ją zapach dymu.;

– Nigdy Pan się nie zawiódł na zaufaniu?. – spytała patrząc przez okno.

– Oj , nie raz się zawiodłem… Ale czy to znaczy, że mam już nie ufać nikomu?

– Nie, no nie… Ale zawiedzione zaufanie, skutkuje coraz większym dystansem, strachem … ,Że potem juz ciężko jest zaufać Komuś innemu. To trudne przecież…

Odparła Lucynka, wodząc palcem  po kolorowych szybkach. Co było oznaką, że to trudny temat i szukając w myślach słów, by o tym rozmawiać, sprawdzanie czy kolor może być namacalny – Niewątpliwie pomaga w tym.

– Czyli rozumiem, że Ty już strąciłaś zaufanie do Kogoś?… I jesteś pełna strachu, dystansu i obaw do ludzi?… Jakoś nie widać tego po Tobie!

– Nie… Jakoś nigdy nie miałam zaufania do Nikogo, nie dla tego, że miałam obawy… Od mało Kogo wymagałam zaufania… Nie jest Mi potrzebne – W tym momencie odwróciła się do Macieja;

– (…)  Nie  było Mi potrzebne!. Uśmiechnęła się szczerą radością, bo przecież  chciała mieć Kogoś, kto potrafiłby jej zaufać… Dając tym samym znak, że jest dla niego ważna. …Takiego kogoś jak Starszy Pan.  Przecież dlatego wydarzyło się to, co się wydarzyło. To był powód dla którego chciała znaleźć swoich dziadków. By ją pokochali i zaufali, dając tego dowody. Bo jak do tej pory nikt z bliskich nie dał jej tego odczuć…” Teraz dopiero zrozumiała, że Starszy Pan jej ufa, choć Ona wcale nie daje mu powodów do zaufania”

Maciej tez się  uśmiechnął. Dziewczynka zrozumiała sens zaufania, o które spytał ją rano… Siedzieli tak jeszcze przez chwile, jak wczorajszego dnia. Ona patrzyła przez okno. On raz po raz puszczał kłęby  dymu… Do momentu w którym fajka się wypaliła. Maciej wtedy wstał, odkładając  fajkę, na wolne miejsce stolika, którego większą część zajmowała Lucynka a raczej jej dolna cześć ciała.;

– Pora popatrzeć co z Pimpkiem.

Lucynka, uwalniając stolik od swojego siedzenia odparła, że z przyjemnością pójdzie, tylko musi założyć na niebieską bluzeczkę z krótkimi rękawami coś więcej.

– Też ubiorę swoja kamizelkę. …Na mnie wygląda lepiej.

Odparł i obojgu zrobiło sie wesoło. Lucynka poszła po swój styrany polar a Maciej do sionki, gdzie na wieszaku wisiała kamizelka i oczywiście jego czapka. Po chwil wyszedł z Leśniczówki , na przemian gwiżdżąc  i przywołując psa;

– Pimpuś, Pimpuś!

Wielkie psisko wyszło zza szopy ” No co jest?” – Odszczeknął się i zamerdał ogonem. Dołączyła do nich Lucynka, idąc i nie patrząc pod nogi, tylko badała wzrokiem stan swojej ulubionej bluzy;

– Jak ja wyczyszczę tę sierść!?… Pani Małgosia mówiła , że ona jest;   „Przyklejona jak buzia niemowlaka do cycka”.

Maciej wybuchnął śmiechem.;

– Tak! …Takie porównanie, to mogła wymyśleć tylko Pani Małgosia… Nie martw się, mam na to sposób…

Gdy Lucyna stała juz obok i czochrała Pimpka po kudłatym grzebiecie, spytała;

 – Ten budynek gospodarczy służył jako stajnia…  Hodował Pan zwierzęta?

– „Szopa”?… O wszem, kiedyś była stajnią, ale za czasów mojego dziadka był w niej Koń… Potem już tylko kury i króliki tam urzędowały . A teraz są tam wszystkie inne czary, które nie pomieściły się w piwnicy… I legowisko Pimpka.

– Zamyka Pan psa w tej szopie?.

– Owszem, przecież nie wszędzie może ze mną iść… Tu spędza noce, ktoś musi nas pilnować a ja ze swoim wzrokiem i węchem się nie nadaje…

– Zamknięty w szopie?. To  jak pilnuje?.

– Nie zauważyłaś z tyłu budynku kojca?

– Szczerze to nie patrzyłam nawet uważnie… Moją uwagę przyciągało To

… I pokazała Maciejowi wiszące na ścianie szopy, orczyki , homonto, kilka podków  i innych metalowych elementów zaprzęgu, łącznie z drewnianym kołem od wozu.

– Aaa… To właśnie pamiątki po Dziadku i Jego Klaczy „Rozalki”

…” Namacalne dowody  czyjegoś istnienia” – Pomyślał Maciej, poprawiając jeden z zawieszonych krzywo orczyków. Lucynka obeszła za szopę, w poszukiwaniu „kojca”. Był nim ogródek z drucianej siatki – Płot ale osiatkowany również i od góry. Na tej części leżały liście i małe gałązki, które pospadały najprawdopodobniej w czasie nocnej burzy. W ścianie budynku przylegającym do kojca, było małe okienko i wąskie, szeroko otwarte do wewnątrz drzwi.

– Nawet spory!

– No Pimpek przecież nie jest mały!

Odparł Maciej i znów oboje się uśmiechali. Mijając szopę, poszli w górę drogi obok domu, tę po której wyszedł wczoraj Starszy Pan i spotkał Lucynę. Potem schodząc z tej drogi w ścieżkę, tę samą, którą dziś wracali, a która miała tu swój koniec… „Lub początek! Bo to zależało od tego w którą stronę się szło”… I To właśnie Maciej teraz tłumaczył Lucynie. Ona oczywiście wymądrzając się, tłumaczyła, że o tym doskonale wie, rozumie bo nie jest Aż takim Dzieckiem. Tak rozmawiając doszli do miejsca w którym Lucyna, próbowała się wzbić w powietrze… Przystanęli patrząc na kotlinę.;

– Zna Pan Wszystkich mieszkających tam w dole? – spytała Lucyna, próbując doliczyć się ilości dachów w dolinie.

– Tak, to raptem 5 domów, które stoją tu odkąd pamiętam.

Odpowiedział Maciej. Znał każdego z ich mieszkańców. Liczba mieszkańców Mokre, wprawdzie się zmieniała, bo Ktoś zmarł, lub urodził się ktoś Inny, lecz wciąż mieszkali w tych samych domach, których nie ubywało, ani nie przybywało… Znał wszystkie rodziny.

– Zimno mi w stopy proszę Pana, bo buty, które mi Pan dał, przemokły, więc założyłam na stopy te mokre skarpety, żeby już nie przemokły…

Maciej roześmiał sie gromkim śmiechem i pomyślał, że to w jaki sposób opisała powód  zimnych stóp,  nadal bywa Dzieckiem .

– Wracajmy do domu ścieżką, nim dostaniesz kataru.

Poszli . On długo nie mógł opanować śmiechu, który jak zawsze, udzielił sie i Lucynie, gdy zrozumiała z jakiego powodu go to rozbawiło.

Gdy doszli, Maciej powiedział do Lucynki, żeby zmykała do domu. Zostawiając buty w sionce. On zaczekał chwilę na Pimpka, który tym razem nie szedł z nimi, lecz sobie znanymi ścieżkami, sprawdzając wszystko, co mogło pozmieniać się w czasie gdy był u Weterynarza. Nie czekał długo, Pimpek po chwili sam wszedł do swojego kojca, wyłaniając się nie wiadomo skąd. Zamknął tylko bramkę;

– Pilnuj Nas Pimpek.

Powiedział na odchodne  a pies  odszczeknął ” Dobra!„… Maciej wszedł jeszcze do szopy, po wiklinowy koszyk zapełniony polanami drwa i wrócił z nim do Leśniczówki. Gdy ubierał swoje ciepłe kapcie, na drwa w koszyku, położył przemoknięte buty Lucyny i  wszystko zaniósł i postawił przed kominkiem. Potem znów wyszedł, na piętro domu. Na piętrze były dwa pokoje, które też służyły przeważnie tylko jego dzieciom i wnukom, gdy Te, odwiedzały Go  w dziczy. W szafie jednego z pokoi, były pantofle  wnuka, bo tylko one były zbliżone rozmiarem stopy Lucynki… Maciej zauważył, że Lucynka chodzi w skarpetach lub na boska, wiec pomyślał i o pantoflach dla niej. Gdy zszedł na dół do holu, usłyszał plusk wody w łazience, więc bamboszki zostawił pod drzwiami do jej pokoju…  Sam poszedł rozpalić w kominku, pomimo, że nie było chłodno ale stawiając mokre buty, przed paleniskiem, chciał aby choć odrobinę wyschły. Lucyna, gdy wracała z łazienki, ubrana w swój piżamowy dres i oczywiście na bosaka, gdy zobaczyła parę pantofli, uśmiechnęła sie i krzyknęła ;

– Dziękuję za pantofle , proszę Pana!

– Nie ma za co, odpracujesz w polu!

Usłyszała głos Macieja dobiegający z salonu. Nie chciała pokazywać się Mu w mokrych rozpuszczonych włosach. Weszła do pokoju, by nadać im właściwą formę… Maciej przy rozpalaniu ognia na palenisku, brudził ręce, które i tak nie były za czyste. Poszedł do łazienki i gdy wszedł… Zauważył  kobiecą bieliznę,  rozwieszoną na sznurku, który i owszem, jemu tez służył do rozwieszania prania… Tyle, że bielizna była innych rozmiarów i kształtu!… Zdeprymowany był tym widokiem. Odwykł!… Pospiesznie mył dłonie, uśmiechając sie pod nosem a gdy je wycierał, zauważył, że obok jego ręcznika wisi ręcznik Lucynki a na półce pod lustrem zielony kubek z uszkiem a w nim szczoteczka i pasta do zębów, też nie są Jego… „Trzeba będzie na powrót przywyknąć” – Pomyślał                    

  Ogień w kominku trzaskał, gdy wrócił do salonu. Postanowił znów nabić fajkę i posiedzieć. Zegar pokazywał 19,15… „Jakoś dziwnie szybko dzisiaj pędzi czas” – Nie pomyślał by tak, gdyby znał „Prawo Lucynki o przemijaniu czasu”.    

Z butelka wina, kieliszkiem oraz fajką w zębach, rozsiadł się wygodnie w fotelu na biegunach i zaspakajał swój nałóg z wielką przyjemnością… Gdy zegar wybił 20-stą w pokoju pojawiła się Lucyna. Podchodząc do Macieja zauważyła, że w kominku pali sie ogień. Zauważyła tez, że na stoliku, którym do tej poty przysiadała, nie ma już miejsca dla jej osoby. Dlatego zabrała krzesło, stojące obok stołu i wcisnęła się z nim na werandę, siadając obok drzwi wejściowych do ganku, naprzeciw Macieja. Gdy usiadła obok, wysunęła swoje stopy z ciepłych pantofli i wyciągając obie nogi, wsparła bose stopy o parapet, zamiast łokci jak do tej pory…

– Gustowne wdzianko – powiedział Maciej patrząc na nią.

-Służy Mi za piżamę… Nie obrazi sie Pan, że paraduje przed nim w pidżamie?

– Lepiej tak, jak bez!

Zarechotał starszy Pan, czym jak zwykle wywołał rumieńce na twarzy Lucynki. Lecz nie skomentowała tej uwagi, zmieniając temat;

– Zauważyłam, że rozpalił pan w kominku… Przecież niema „aż” tak chłodno. – odpowiedziała, poruszając palcami obu stup.

– A przepalam , tylko… Powietrze się przełamie a i Twoje buty podeschną…

Na te słowa, Lucynka obróciła się w bok zerkając na kominek. Wcześniej nie zauważyła pary butów, stojących obok otwartego paleniska.

– Oo.! Bardzo dziękuję proszę Pana.          

– Nie ma za co… Chyba chcemy, by jeszcze posłużyły, prawda?

Odparł Maciej, przepijając łyk wina, pomiędzy kolejnym pociągnięciem dymu z fajki. Lucyna już przywykła do tego zapachu. Założyła splecione ręce na piersi i wpatrując sie w paluszki swoich stup , spytała;

– Jaki to był dzień dla Pana?

To pytanie zaskoczyło Macieja… ” Jaki był ten dzień dla Mnie!?… Podobny jak Ten wczorajszy. I podobnie Miły– Więc odpowiedział;

– Miło się z Tobą spędza czas… A poza tym, to był  Dobry dzień…

– Miło, bo uważa Pan, że jestem miła …I dlaczego „Dobry”?

Maciej lubił, jak zadawała ciekawskie pytania;

– Mówiąc „Miło”, miałem na myśli nas Dwoje, nie tylko to, że Ty potrafisz być miła… Egoistko.

– Ale z Pana przekora!… Proszę nie kręcić i mącić, tylko szczerze odpowiedzieć…

Oboje jak zwykle chichotali.

– No przecież odpowiadam!

Starszy Pan tak się zanosił śmiechem, że zadławił sie dymem z fajki i kaszląc dodał;

– Znów to samo co wczoraj… Nie pomagaj mi, sam odejdę!

Śmiech trwał długo. Lecz gdy ucichł, Lucyna powtórzyła pytanie;

– No to jaki był to dzień dla Pana?

– Miły, bo miło z Tobą spędzam czas. Dobry, bo przynosił przeważnie radość, ze wszystkiego co działo się w nim… Zaliczyłem?

– Zaliczone!

– A Dla Ciebie jaki to był dzień?.

– Dzień małych radości proszę Pana.

– Małych?.

– Tak, Szczęście  powstaje z małych cegiełek radości … A dzisiaj dopiero postawiłam jego fundamenty… Z małych rzeczy, powstaje to co wielkie…

– Eno.!? – Znów mówisz jak nie Ty! – z niekłamanym uśmiechem na twarzy wtrącił Starszy Pan.

– A Pan, rzucając ” Eno”, to niby mówi po swojemu?

Znów po całym salonie rozległ się ich śmiech… A chyba nawet poza salon, bo usłyszeli szczekanie Pimpka;  „Ciszej Tam!„.  Na wszelki wypadek Maciej wychylając głowę ponad nogi Lucyny, zerknął  w stronę wjazdu od drogi.

Nie…. Nikogo nie widać„. – Upewniła go Lucyna przekrzywiając głowę w te sama stronę. A widząc, że jej nogi przeszkadzają w patrzeniu Maciejowi, zsunęła  je z parapetu, wkładając stopami w pantofle. Na zewnątrz zaczynało szarzeć. Lucyna podniosła sie z krzesła, by zobaczyć która godzina na zegarze, było po 20…

– Jemy kolację? – spytał Maciej, który też sie podniósł z fotela.

– Placki były pyszne… Ale jestem głodna.

Odparła Lucyna, odstawiając krzesło do stołu. Maciej podszedł do lodówki, gdy ja otworzył zauważył konserwę, którą kupiła Lucyna.;

– To co!?… Kanapki z konserwą?

– Jak najbardziej… Pomogę przygotować!

…” I tym razem czas spędzony wspólnie, przy robieniu kolacji a potem jej konsumpcji upłyną za szybko”. – Rozmyślała Lucyna gdy już leżała w łóżku. Wpadła więc na pomysł – Poprosi Ducha… I zaczęła modlitwę;  „Duchu, widzisz, że coraz bardziej sie  staram?… Spraw, aby czas, który przynosi radość i szczęście , zwolnił… Za szybko mija, nawet nie można go dotknąć i objąć, by poczuć jego wartości które z sobą niesie”.  … Obracając się na prawy bok zasnęła. 

Maciej długo jeszcze siedział, przed żarzącym sie kominkiem, zastanawiając sie, co powiedzieć jutro Lucynce o jej Dziadkach?. Bo dziś nie tylko poszedł załatwiać „swoje sprawy” w Gminie,  lecz też wypytać o losy jej Dziadków a to, czego sie dowiedział, na pewno nie sprawi jej radości… Lecz to nie był jedyny powód jego przemyśleń, który nie napawał Go optymizmem.

                                         Dzień małych smutków.

                                                               ***

 (…), Bo radość będąc lżejsza od smutku, uśmiechem szybciej potrafi ulecieć nie pozostawiając po sobie śladu… A to miejsce wypełnia  ciężka smuga smutku. która rozchodzi się bardzo powoli w myślach.                                                                                                                                                                      

(W tej części opowiadania nie pojawi się czas. liczony wskazówkami zegara, by nie odmierzać długości „Małych smutków”, choć przerywane od czasu do czasu uśmiechem, cały czas dają znać o sobie.)

                                                                      ***

Po spokojnie przespanej nocy, Niedziela powitała pogodnym dniem. Lucyna wstała pełna pozytywnej  energii… Z takim nastawieniem pojawiła się w salonie. Ubrana w niebieską bluzkę z krótkimi rękawami  a wiadomo; „Niebieski to pełen pozytywnych symboli kolor„… A poza tym pasował do niebieskich , krótkich spodenek z postrzępionymi nogawkami. Z tyłu głowy, staranie zapleciony warkocz jak zawsze na trzy i uśmiechem na twarzy.

– Oo.! …Dzień dobry!

Powitał ją Starszy Pan z takim samym uśmiechem na twarzy, który właśnie donosił na zastawiony stół śniadaniem, grzanki upieczone z chleba, który znalazł w tym, co włożyła do lodówki wczoraj Lucyna , lecz ten chleb nie nadawał się na nic innego, jak tylko na grzanki… Lucynka też odparła „Dzień Dobry” I usiedli razem, na przeciw siebie

– Smacznego! Lucynko.

– Wzajemnie proszę Pana… Smacznego!… To Pan nie jadł wcześniej?

– A nie… Przyjemniej Mi sie je w Twoim towarzystwie… Do tej chwili głodowałem!

Parsknęli śmiechem. Lecz już wtedy Maciej wiedział, że to nie będzie wesoły dzień. Podobny był do tego, w którym zmarła jego żona… Podobny, bo nie zgadzał sie tylko rok oraz  dzień tygodnia, poza tym  dat i pogoda za oknem, były te same… To był ten jeden z dwu powodów, dla których  wczoraj wieczorem, do późna siedział przed kominkiem, nawet wtedy, gdy zgasła w nim ostatnia iskra żaru. Tym drugim była kwestia jej Dziadków. Lucyna zauważyła, że zbyt długo Starszy Pan milczy, jedząc śniadanie. Wprawdzie nigdy do tej pory dużo nie mówił, lecz teraz wydało się jej to dziwne.; ” Ale przecież była mądrą i inteligentna „Dziewczynką” i szybko sie uczyła… Lekcję czytania z oczu odrobiła starannie!. Więc, gdy Maciej,  pochylając się sięgał po dzbanek z herbatą, popatrzyła w Jego oczy -” Miał rację!. Oczy nie kłamią, choć nie mówią też prawdy„ …To jednak zdradzają uczucia. Jego oczy wyrażały coś jak smutek, wymieszany z niepewnością…

– Coś się stało?… Coś złego ma Pan Mi do powiedzenia?. – spytała odkładając widelec na talerz z gorąca jeszcze grzanką.

– To co chcę Ci powiedzieć , nie jest „złe”, choć czasem potrafi zaboleć… Jedz. Zimna grzanka nie jest smaczna.

Lucyna niechętnie, odkrawając kantem widelca kawałek grzanki, nabiła  i dmuchając , przełknęła kawałek;

– Dobra…

Powiedziała zastanawiając się nad tym, jakie słowa mogą Ją zaboleć… „Bo przecież znała ich wiele. Od błahych i niepozornych wyzwisk , po oszczerstwa , pogardę i te, które nie wyrażają nic, poza tym, że mają zranić.” Czy chce jej powiedzieć, ze „Niestety ale musisz odejść stąd”, czy jakakolwiek inna decyzja związana z jej obecnością Tu!?… Po którymś kolejnym kęsie,  i następnej chwili milczenia nie wytrzymała oczekiwania.;

– No Proszę, noo!?… Niech Pan powie.

– Wczoraj w Łysicy byłem w gminie, nie tylko załatwiać – Swoje sprawy. – zaczął powoli.;

– Dopytywałem sie o Twoich dziadków…

Po tych słowach Lucyna już wiedziała; ” Za chwile powie ; „Oni umarli… Już nie musi  szukać.”… Pierwszego dnia pobytu… Pierwszego samotnego wieczora,  przed Ich opuszczonym domem, czuła że to jest  prawdą…

– Nie żyją? – zapytała a w Jej oczach pojawiły się łzy.

– Tak.

Odparł krótko Maciej. I znów zapadło  milczenie. Lucyna jadła  chłodną grzankę, przełykając kęsy razem z łzami spływającymi po policzkach w kąciki ust… ” Całkiem straciła smak ta grzanka, przez te łzy” .Odsunęła od siebie talerz z niedojedzoną grzanka. Łzy ciekły choć przecież, powinna być na nie przygotowana…

– A dokładnie to czego się Pan dowiedział? – spytała wycierając oczy nadgarstkiem dłoni.

– 15 lat temu się stąd wyprowadzili, gdzieś na Pomorze… Stamtąd pochodziła Twoja Babcia. Broński – Twój Dziadek, zmarł półtora roku temu… Ktoś z rodziny Brońskich  przyjechał Tu po śmierci Twojego Dziadka, załatwiać jakieś formalności, związane z ich dawnym domem – Gajówką.

Gdy skończył mówić,  Maciej wbijając widelec w kolejna grzankę, które stały w misce obok dzbanka na herbatę i przełożył na swój talerz.

– Zjedz chociaż jeszcze jedną… Do obiadu daleko. Popijając ciepłą herbatą, da się je zjeść.

Lucyna już nie płakała. Nie usłyszała jednak co mówił do niej Maciej. W głowie miała mętlik. Myśli wirowały mieszając się obrazami i słowami . Przypomniał Jej sie moment, gdy spytała Mamę o Biblię…  : „Mama już wtedy wiedziała, że dziadek nie żyje… Przecież Biblia przeleżała rok pod telewizorem, według jej słów!?…A Ona zarzuciła jej Kłamstwo„.  

Z drugiej strony jednak, to dlaczego Ją okłamywali gdy Dziadek z Babcią jeszcze żył?. ” Co się takiego wydarzyło w rodzinne jej Taty, że wyrzekł sie własnych rodziców!?A może to Oni wyrzekli sie Jego?”….Dlaczego Oni o tym jej nigdy nie powiedzieli. Jak była malutka to milczenie na ten temat  nie miało znaczenia… „Ale teraz, przecież choć jeszcze jest „dzieckiem”, potrafi ogarnąć rozumem więcej niż Oni – Z całym szacunkiem dla rodziców, taka jest prawda„…

 „Lucynko! „– Powiedział głośniej Maciej, wybudzając Ją z myślowego letargu. Spojrzała na Niego.

– Mówię, zjedz jeszcze jedną grzankę, popijane herbatą są do przełknięcia…. Do obiadu daleko

Powtórzył prawie to samo co kilka minut  wcześniej. Widział co się z nią dzieje, więc dała Jej te kilka minut. Lecz śniadanie nie będzie trwało w nieskończoność…

– Dobrze .

Odparła, chwytając za talerz z niedojedzoną, zimną grzanką. Maciej nalał jej do kubka herbatę i dokładając jeszcze jedną grzankę, powiedział.;

– Masz to wszystko zjeść… Proszę.

To „Proszę” przywróciło Lucynkę do rzeczywistości, lecz ogarną Ją smutek, a smutek wywołuje myśli dalekie od rzeczywistości… Maciej postanowił, że powoli zacznie sprzątać po śniadaniu… Nakładając wszystko co zbędne na stole, na swój pusty talerz, zaniósł i położył na kuchennym blacie. Na stole został tylko dzbanek z resztką herbaty, kubek z herbatą Lucyny i jej talerz z którego właśnie dojadała resztki po zapiekance.

– Jednak dało się zjeść?. – zapytał, z lekkim grymasem uśmiechu na twarzy.

– Owszem… I dobre było.

Odparła z takim samym uśmiechem –  Ledwo widocznym. W jej niebieskich oczach, już nie było łez… Zostały w nich tylko smutek.

– Nadal smutna?

– Oj to przecież potrwa jeszcze długo… Pan się szybko godzi z śmiercią Kogoś bliskiego? – spytała Lucyna, choć dobrze wiedziała, że Maciej chciał  ją pocieszyć…

– Z faktem śmierci, czy z tym, że to i tak było nieuniknione?

Odparł zabierając całą resztę ze stołu. Bo Lucyna waśnie skończyła jeść… Poszedł z naczyniami do kuchennego segmentu.

– Pogodził sie Pan?

Maciej wrócił i usiadł przy stole.;

– Tak, Każdy z nas kiedyś umrze , prawda?. Nie wiemy kiedy ani jak, lecz wiemy, że to będzie miało miejsce. – Skoro się urodziliśmy, to musimy umrzeć… Ale masz rację. Gdy umarła Marysia, nie mogłem sie z tym pogodzić długo… Potem się pogodziłem, a teraz znów nie mogę…

– Może To przychodzi z czasem? – głośno zastanawiała się Lucyna.

– Może i tak!?… Ale głównym powodem jest zrozumienie, że śmierć jest następstwem życia… – zaczął Starszy Pan, lecz przerwał o tym mówić i wstając powiedział tylko;

– Musze zapalać fajkę.

– To ja pozmywam i uprzątnę…

Odparła Lucynka i też wstając powoli z krzesła, podeszła do segmentu kuchennego. Maciej otworzył drzwi do ganku, szeroko. Usiadł w fotelu na werandzie, nabijając fajkę zaczął mówić dalej;

– Dzisiaj jest rocznica śmierci Mojej  Marysi…

Lucyna niewyraźnie słyszał co mówi Maciej, jego słowa zagłuszała  woda lejąca się z kranu. Zakręciła kurek;

– Przepraszam, co Pan mówił?

– Dzisiaj jest rocznica śmierci mojej żony… Pójdziesz ze mną na cmentarz? – miła nadzieję że powie „Tak„.

– Tak! …Oczywiście.

Odparła spełniając Jego nadzieje i odkręciła kurek z wodą , żeby zagłuszyć myśli, ale to nie pomogło… ” Na cmentarz chodziłam tylko na grób moich pradziadków, raz w roku… Te  30 minut, od przejścia cmentarnej bramy, do powrotu.” …Nie znałam pradziadków, umarli długo przed jej urodzeniem, wiec te wizyty były tylko uroczystością do odbębnienia. Dziadków Brońskich, też nie znałam. : ” Więc dlaczego mi Ich żal?… Dzisiaj i tak wspomnę o Was.. O Wszystkich wspomnę  Duchowi, który nie wiem ile ma wspólnego z Bogiem, ale jeśli Wy w niego wierzyliście, On mu to przekaże„- Myśli pieniły się w głowie Lucyny, jak piana wody, przepełniająca kubek.                                  

Maciej w tym czasie, rozpaloną zapałką, rozniecał tytoniowy żar, wciągając powietrze cybuchem. …Patrząc jeszcze chwile, na dopalający sie ogarek zapałki. Potem wstał;

– Idę wypuścić Pimpka!

Powiedział głośniej, tak aby Lucyna usłyszała i nie czekając aż odpowie, wyszedł drzwiami ganku, wkładając fajkę pomiędzy zęby. Lucyna usłyszała, lecz nadal była w innym Świece ” Nie tak miał się zacząć ten dzień… Miało być jak wczoraj a nawet  lepiej!… Prosząc o coś Ducha, prosi się z nadzieją że wysłucha …Ale czy musi?. Zdecydowanie lepiej dziękować Duchowi , za to, co na Mnie dobrego zesłał, niż porosić o coś, czego  nie spełni… Może Mój Duch nie jest jak Bóg –  Wszechmogący?.”

Maciej kopcąc fajkę, podszedł do kojca. Pies na jego widok zaszczekał kilkakrotnie; ” No co jest!?… Zapomniałeś o Mnie?„. Starszy Pan podszedł i otwierając bramkę, odparł na jego szczekanie;

– Co!?… Myślisz, że o Tobie zapomniałem?… Kudłaczu Jeden!

Pies wyskakując z kojca, oparł się o Macieja korpus; „Buzi, buzi!”. Maciej się uśmiechnął.

– A idź Bydlaku… Łapiąc go za łeb, potarmosił wielkie psisko. Pies chyba lubiła te pieszczoty. Po chwili jednak, znów stanął na cztery łapy i podbiegł do drzwi wejściowych domu i odwracając się do swojego pana, znów zaczął szczekać; „Dobra!..Popieściliśmy się …Teraz Jedzenie poproszę!„. Maciej cały czas się uśmiechał;

– Nie tędy Pimpek… Gankiem!

Pies nie lubił wchodzić do Leśniczówki schodami Ganku… Psy mają dobrą pamięć. Gdy był jeszcze małym pieskiem, pewnego razu schodząc z werandy, potknął się  na pierwszym stopniu od góry i bolesnymi upadkami, liczył każdy następny stopień, aż do podwórka ….Stąd jego niechęć do tamtego wejścia. Lecz myśl o czymś do zjedzenia, pokonuje nie takie bariery! Więc pognał po schodach w górę. Lucyna , wycierała ściereczką  dłonie i odciski palców, zacierając ślady po śniadaniu, gdy do salonu wpadł Pimpek. Na jego widok Lucyna rzuciła „No cześć Przystojniaku!”. Pies merdając ogonem podszedł do niej i polizał jej dłoń. Czym wywołał uśmiech, niewielki ale jednak!.  Do pokoju wszedł również Maciej. Pies zrobił kilka kroków w stronę Macieja, zamykającego za sobą drzwi ; ” Słyszałeś? …”Przystojniaku” do Mnie powiedziała. Słyszałeś, słyszałeś!?” Cały czas szczekał radośnie, podskakując i merdając ogonem. Psisko o mało nie wywróciło okrągłego stolika z tej radości, więc  Maciej zaczął go uspakajać.

– Pimpek no już!… Też się cieszymy, ale spokój!…

Pies chyba pojął o co chodzi Panu,  i obrażony pobiegł do swojej miski.

 – W dolnej szafce przy lodówce jest karma. dasz Mu?… Ja dopalę fajkę.

Powiedział do Lucyny i usiadł na swoim fotelu. Lucyna przy stałej asyście psa, z trudem wyciągała karmę i nasypała do jego miski. Potem biorąc krzesło z salonu, usiadła obok Macieja w tym samym miejscu co wczoraj, wyciągając te same. swoje zgrabne nogi, zapierając nimi o parapet „Piękna pogoda…”– Westchnęła patrząc w niebo. Było koloru jej oczu. Na błękitnym niebie ogromna tarcza jaskrawo- srebrnego słońca.” Bedzie upalnie”.- Odparł Maciej wypuszczając ostatnie kłęby dymu z fajki… Lecz nie wyklepał jej z resztek tytoniu, odłożył na stolik, ta przez chwile jeszcze wydawała z siebie ostatnie tchnienie mgiełki dymu. On naśladując pozycje Lucyny, przełożył obie nogi na stolik, obok gorejącej fajki, obie ręce przeplatając za głową na oparciu fotela. Siedzieli tak przez chwile w milczeniu, patrząc na niebo, ponad kolorowe szkiełka w oknach ganku. Słuchać było tylko chrupot karmy pochłanianej przez Pimpka.           

Lucyna pomyślała, że ; ” Mógłby padać deszcz… Za ładna pogoda na smutek”. Maciej zerkał raz po raz na Lucynę ale nie miał odwagi spytać, czy pogodziła sie ze śmiecą Dziadków… Siedzieli tak chwile nic nie mówiąc. Te chwilkę milczenia, przerwał Im zegar przypominając dziewięć razy, że czas nie stoi w miejscu. Maciej ściągnął nogi z stolika, chwile celując lewą stopą w swój pantofel. Udało się za trzecim razem, wiec wstał;

– Może weźmiesz  Pimpka na spacer, żeby się wyganiał, bo dzisiaj z sobą go nie zabierzemy… Dobrze?

” Tylko  ubiorę sandały” -Odpowiedziała i zrywając się ze stołka, pognała do swojego pokoju. Maciej nieco wolniej, poszedł za nią, lecz nie do Jej a do swojego pokoju. Stanął w nim, przed dużą szafą i otwierając lekko trzeszczący mebel, zmierzył wzrokiem jego zawartość; ” Co ja mam złożyć?… Marysia wiedziałaby co!. …Biała koszula to na pewno. Ale z krótkim rękawem, bo ciepło Bedzie. Marynarka w wyblakło niebieskim kolorze.. Bo też lekka i przewiewna… Ale Pojdę w granatowych wlangrelach, to co, że trochę już przytarte, spodnie od garnituru poprasowane w ” kantke”, nie nadają się na leśne ścieżki… Prawda Marysiu?” . W tym momencie usłyszał głos Lucyny dobiegający z holu.; ” A smycz gdzie Proszę Pana!?”

– Wisi w sionce na wieszaku!… Poczekaj chwilkę.

Maciej zabrał wszystkie trzy wieszaki; koszula, marynarka, spodnie i wyszedł do holu;

– Czy ja będę w tym wyglądał porządnie?

Spytał Lucynki , machając przed nią wieszakami z odzieżą.

– Marysia zawsze dbała o to, bym chodził szykownie ubrany, a to podobno Kobiety się znają na szyku?

– Odzież wygląda dobrze… Tylko nie ubierze Pan do tego swoich butów i czapki? – zapytała Lucyna, sugerując, że gryzłyby się z całością.

– Posłucham się Ciebie.

Odparł Maciej i juz chciał zniknąć za drzwiami, gdy Lucyna spytała ;

– A na spacer z Pimpkiem , gdzie?

– Na łąki za domem… On tam lubi ganiać. Właściwie to nawet nie potrzebna Ci smyczy.

Odpowiedział i znikł w swoim pokoju. Lucyna nie musiała wołać Pimpka, stał za nią, czekając aż otworzy drzwi do sionki a potem na zewnątrz domu. Gdy tylko otworzyły sie drzwi wejściowe, Pimpek szczeknął kilka razy; „To ja lecę Mała!” i pognał za dom, mijając olbrzymie drzewo. Lucynka poszła za nim, lecz usiadła na ławeczce pod drzewem. Uśmiechała się sama do siebie. …”Nikt z dorosłych nie pytał Ją o zdanie, co mają na siebie włożyć. Mamusia zazwyczaj stawiała ją przed faktem dokonanym, stając przed nią w nowym ciuchu, retorycznie pytając ” …I co ładnie wyglądam, prawda!?”. Tatuś tym bardziej… Zawsze zakładał to, co mamusia każe.  – Dlatego poczuła się w pierwszej chwili niezręcznie, gdy  Starszy Pan zapytał, co ma na siebie założyć. Dopiero gdy uświadomiła sobie, że pyta ją o to, bo liczy się z Jej opinią. – „Jednak jest dla Niego,  Kimś znaczącym”. To było miłe uczucie. Gdy Lucyna oswajała się z miłym uczuciem, usłyszała szczekanie Pimpka, stojącego na garbie łąki; „No co jest!?…Ile można czekać?”  Lucyna wstała i pobiegła do niego. On widząc, że się podniosła i biegnie w jego stronę, chyba uznał, że chce się bawić w berka, więc pędem pognał w górę łąki. Lucyna nie zamierzała się w to bawić,; „Zdecydowanie lepiej zbiegać z górki niż biec pod” – Pomyślała, i nie pobiegła za nim. …Nie było w Niej tyle radości co wczoraj; ” Smutek nie uskrzydla”. Usiadła, podciągając swoje zgięte nogi i objęła je rękoma, spierając na kolanach brodę. Wpatrywała się w dolinę;” Usiądę na zboczu góry zdarzeń i pooglądam  dolinę jej myśli” – Siedziała patrząc na krajobraz w dole. … Pimpek wrócił, oznajmiając to szczekaniem, lecz gdy zobaczył zamyśloną , swoją Nową koleżankę, usiadł obok niej, na dwu tylnych łapach i siedzieli tak przez chwilę, nasłuchując odgłosów dobiegających z doliny. Lucyna nie liczyła mijającego milczenia, ale po chwili uznała, że pora wracać ;

– Idziemy do domu Pimpek.

Powiedziała wstając z trawy, obcierając oba pośladki z zeschłej trawy i oboje poszli do Leśniczówki. Lucyna postanowiła wejść przez ganek, frontowym wejściem, lecz Pimpek z jakiegoś powodu nie chciał iść za nią, tylko podszedł obok studni i rozłożył się po jej zacienionej stronie.  Lucyna Gdy weszła przez werandę do salonu, zastała Macieja w salonie. Był ubrany inaczej niż dotąd… Wyglądał elegancko. Zrobił wrażenie na Lucynie, gustownie dobranymi częściami garderoby.

– Zdecydowanie, powinien się Pan ubierać w takie kolory, ta marynarka w kolorze wyblakłej ultramaryny – Super!

Maciej nie bardzo wiedział czy to wyblakły niebieski czy „ultra coś”!?. Chwycił za nogawkę spodni i podciągając za nią  pokazał założone, ciemnogranatowe zamszowe buty;

– Te zamiast oficerek?

– O Tak! …Pasują do całości… Tylko co ja teraz ubiorę, żeby wyglądać tak jak Pan?… Z prania które rozwiesiłam w łazience wczoraj wyschła tylko ta koszulka, bo jest z cienkiej tkaniny…

Maciej popatrzył na Lucynę ubraną w jej ulubiona bluzeczkę zapiętą aż pod szyję. krótkie spodenki…  Może były trochę za krótkie i te nogawki postrzępione!?.  Ale za to wystawały spod nich zgrabne nogi, zakończone czarnymi sandałkami na rzemykach.

 Nic Ci nie brakuje!… To ja jeszcze torbę wezmę, i przeczyszczę.  …I pójdziemy.    

– Przepraszam Panie Macieju… Obawiam się, że ta Pana torba, ni jak nie będzie pasowała do tego ubioru.

– To gdzie ja włożę fajkę, tytoń i inne duperele?… Wypcha mi kieszenie marynarki. …One, to są chyba tylko na ozdobę?  

– Ja wezmę swój plecak… Nie rzuca się w oczy.

 Maciej zamknął drzwi do ganku na klucz, przekręcając jak zawsze dwa razy. Ogarnął wzrokiem salon, zabrał ze stołu duperele  i wyszedł do sionki. Po chwili Lucyna dołączyła do niego z plecakiem na plecach, do którego włożył to, co zabrał z sobą. Gdy byli na zewnątrz, dwa razy przekręcił klucz w drzwiach i schował do kieszeni spodni… Chwilę zachęcali Pimpka by wszedł do swojego polowego lokum, bo jakoś mu nie w smak  było ograniczanie jego wolności, lecz uległ wdziękom tak elegancko ubranego właściciela. …I dopiero wtedy, Oboje poszli ścieżka do Basiów. Słonce świeciło mocno, lecz w cieniu drzew, panował przyjemny chłód. Szli powoli, przecież nigdzie się im nie spieszyło…  

Maciej szedł przodem, minęli Łąki i dochodzili do najwyższego punktu przełęczy, gdy Starszy Pan się odezwał nie odwracając głowy;

– Cały czas jak z  Tobą rozmawiam mam wrażenie, że rozmawiam z Dorosłym a widzę Dziecko.

– Wie Pan co!?… Wyczytałam w którejś z książek, że w każdym dorosłym, jest trochę z dziecka… Może to działa i w drugą stronę?

– Wątpię. …W dorosłych zostaje dziecko, bo każdy kiedyś był dzieckiem… A przecież dziecko nie rodzi się Dorosłym.

Na chwilę zamilkli. Pośród szumu lasu, który szumi nawet wtedy, gdy ani jeden liść na drzewie nie porusza wiatr, było słychać ich coraz głośniejsze oddechy. Schodzili po stromym odcinku za przełęczą, patrząc pod nogi… A to męczy tak samo, jak wychodzenie w górę. Maciej , lekko sapiąc znów sie odezwał;

– No i co na to odpowiesz Mądralo?.

– Może Ja Jestem wyjątkiem?… Przeczytałam książkę „Ciekawy Przypadek Benjamina Buttona” …Czytał Pan może? 

Lucynka mówiła coraz głośniej, bo mając krótsze nogi niż Maciej, wolniej pokonywała stromiznę ,zostając z tyłu. Maciej się zatrzymał obok drzewa i opierając się o nie plecami, wysapał; „Przystańmy na chwilkę”. Lucynie spodobała się ta propozycja, i szukając wzrokiem najbliższego drzewa, zsunęła z pleców swój ekwipunek. Nie musiała długo szukać odpowiedniego pnia, bo ten stal za jej plecami w postaci, jako podstawa wysokiej Sosny- Zaprała się plecami o nią. Była nieco powyżej Macieja, zauważyła krople potu na jego czole.

– To Ty już czytasz Fitzgeralda!?…

Zdziwił się Maciej patrząc na nią. Na jej czole, też były krople potu, nie zauważyłby przezroczystych kropelek, gdyby nie skrzyły się w słońcu.

– Yhm.!…  I ” Wielki Gatsby” też przeczytałam… Nie pisało na okładkach; ” Dozwolone od lat 18″… Proszę Pana.       

– … A Biblię też całą przeczytałaś?.

–  Nie, nie dobrnęłam do końca… Ale to nie dla Mnie! 

– No proszę Fitzgerald w sam raz dla Niej, a Biblia już nie!?…   

– Ja nie szukam dowodów prawdy, żeby logicznie wytłumaczyć na przykład  historię „Harry Pottera”. W przeciwieństwie do Biblii.

-… Logika,  to nie gra w której wygrywa ten, kto szybciej odpowie!… Zejdźmy z tej grapy!.

Maciejowi coraz bardzie podobała się rozmowa z Lucyną… Dziewczynka  z umysłem Dorosłego … Ale przecież od początku wiedziałem, że jest inna”  – Tłumaczył się sam przed sobą. Lucyna założyła swój plecak, pierwsze jednak odklejając swój warkocz od pnia, bo przykleił się do kory, jak do rzepu. I oboje zaczęli schodzić w dół.

– …A  Benjamin Button, tylko urodził sie starcem z wyglądu… Gdy Dziecinniał z każdym dniem  poznawał więcej, niż nie jeden starzec…

Maciej po kilku krokach, odpowiedział na wcześniejsze pytanie Lucyny.

– Oj, może ja najzwyczajniej za szybko dorosłam!?.

Odparła Lucyna, odgarniając kosmyk włosów ze spoconego czoła. Na chwilkę zamilkli, do momentu, gdy zeszli ze stromizny, wychodząc z lasu, na bardziej równą łąkę. Maciej przystanął, sapnął i ściągnął z siebie marynarkę składając ją w pół, lewą stroną na zewnątrz. Potem pochylił się i energicznym ruchem reki, dłonią strzepał runo z nogawek spodni. Gdy się wyprostował, przerzucił złożoną marynarkę przez ramię. Lucyna stała obok, wachlując dłonią twarz i szyję.

– A no właśnie, dorosłaś już do myśli, że Twoi dziadkowie nie żyją?…

Popatrzył na Nią. Nie przestała się wachlować. Jej oczy przysłoniła mgiełka z której mogłyby się zacząć skraplać łzy spływające po policzkach. Tak się jednak nie stało;

– Chodzi Panu o Dziadków Brońskich?… Czułam, że ich już nie ma… Ale wie Pan, to jak z buzią. Gdy przecierając policzek ręką, zauważę, że jest brudna z sadzy, to wiem, że najprawdopodobniej policzek też jest brudny. Wiec gdy mi ktoś powie, że;” Twój policzek jest brudny”-  przyjmę to ze spokojem… Dopiero gdy popatrzę w lustro, będę wiedziała jak bardzo się ubrudziłam…

Rzeczowo i konkretnie dla Macieja wyjaśniła  to Lucynka. Maciej wydobył z siebie tylko krótkie „Aha”… A potem dodał;

– Jesteś spocona, dlaczego nie rozepniesz tej bluzki… Tylko zapięta pod szyję?

Policzki Lucyny przybrały rumieńców intensywnej barwy różu, ale nie było to spowodowane przez upał;

– Mówiłam Panu… Z tego prania, które powiesiłam wczoraj, wysuszyła się tylko ta bluzka…

Tu Lucynka przestała sie wachlować dłonią i objęła nią swoją pierś.

– „Taa”  bielizna ma takie gąbeczki one długo schną…

Maciej tez sie przyrumienił, lecz bez skrepowania odparł;

– Oj tam!… Aż Tak dorosła to Ty nie jesteś… Przecież ja Ci nie każę rozbierać się jak do rosołu, tylko radzę rozpiąć jeden guzik!…

Oboje ruszyli dalej. Lucyna rozpięła jeden guzik, od razu poczuła chłodny powiew. A gdy mijali szkołę, rozpięła drugi… Przechodząc przez szosę, przecinającą Wieś na pół, Maciej nie skręcił w stronę Kościoła a w stronę, dobrze znajomego Lucynie, sklepu;

-U Hanki, jeszcze  otwarte, kupię z trzy świece. …Podaj ten Twój ekwipunek, tam jest w nim Mój portfel.

Powiedział zatrzymując się za przejściem. Lucyna podają plecak Maciejowi i z wahaniem w głosie spytała;

– Pójdzie pan do sklepu!?… To ja zostanę Tu. Poczekam.

– Wiem, boisz się Halinki, że rozpozna Kłamczuchę?

Lucynka tylko popatrzyła zmieszana na Macieja, nic nie odpowiedziała.

– Dobrze za chwilę wrócę. …Możesz iść po woli w stronę Cmentarza.

Powiedział Maciej. Przewiesił Plecak Lucyny na jedno ramię, i trzymając za jego szelki, wszedł do sklepu. Lucynka nie oglądając się za siebie, powoli szła w stronę Kościoła i cmentarza. Mimo , że wolno szła, gdy była naprzeciw cmentarnego ogrodzenia Macieja nadal nie było widać. Więc usiadła na tej samej ławeczce co dwa dni temu w czasie rekonesansu. Ławka stała niedaleko wejścia na plac przed Kościołem. Lucynka zauważyła, że coraz więcej osób zaczyna się pojawiać i znikać wewnątrz kaplicy… Zwróciła też uwagę na to, że większość mijając ją, odwracała głowę w jej stronę. … „Może co piąta Osoba powiedziała ;„Dzień dobry”-  inni mijają  w milczeniu„. …W śród kilku osób idących chodnikiem, wypatrzyła Macieja z przewieszoną przez ramię marynarką i papierowa torebką w lewej dłoni.  Szedł obok Pana, który też miał marynarkę, lecz czarną , ubraną i rozpiętą , spod której było widać białą koszulę, przepołowioną granatowym krawatem.  Maciej nie zauważył jej siedzącej na ławce, bo co chwilę zerkał na swojego towarzysza uwikłany w jakąś rozmowę z nim. Lucynka podniosła się z ławki, lecz Maciej razem z Panem, skręcili również z innymi idącymi obok nich w stronę placu przed kościołem. Po paru krokach stanęli przed wielkim krzyżem , wyrastającym z brukowej kostki pośrodku placu. Maciej podał rękę Panu a Pan Maciejowi i potrząsając nimi w uścisku  rytuału pożegnania,  Pan odszedł wchodząc do kaplicy. Maciej stojąc pod krzyżem obracał się wokół własnej osi, jak maszt radaru, wyłapując sygnału Lucynki. Gdy ją zauważył, machną ręką ; –  No chodź!. Lucynka podeszła do Macieja;

– Msza się za chwile zacznie, to Ta pora… Chodźmy stąd.

Powiedział to półgłosem, jakby chciał by nikt go nie usłyszał. Wejście na cmentarz było od strony Kościelnego Placu, te dwa miejsca rozdzielał masywny płot z kłutego żelaza. Weszli przez jego otwartą na oścież bramkę. Cmentarz był niewielki. Pośród wysokich i starych Dębów, rozsypane były mogiły z marmurowymi nagrobkami. Kiedy Lucynka była tu wcześniej, nie zauważyła, że tylna części cmentarza, zamiast  płotu, ciągnął  się na całej długości, wysoki kamienny mór, przylegający z jednej strony do Kościelnej kaplicy a kończył się małą kapliczką. Maciej skierował się właśnie na ten cmentarny mur. Większość grobowców przylegała do muru a na kamieniach tworzących go, widniały nekrologi z nazwiskami. Podeszli do jednej z takich tablic … W piaskowym Kamieniu widniał wyryty w nim napis ” Grób Rodziny Piwowarskich”..Żłobienie liter pomalowane było czarną farbą. Poniżej wypisano imiona i nazwiska zmarłych… Daty urodzin i śmierci. 

Milczeli Oboje. Maciej podając papierową torebkę Lucynie, założył na siebie marynarkę, pociągając ja potem, jakby chciał wygładzić miejsce na plecach w którym złożona była w pół. Potem podchodząc pomiędzy następną mogiłą, pochylił się nad grobem swojej rodziny i sprawdzając zawartość wypalonych zniczy, podawał Lucynie puste skorupki plastikowych zasobników.

– Wyciąg te nowe a Te powkładaj…

Powiedział podając ostatnią wypaloną skorupkę. Lucyna zauważyła, że Macieja oczy były zamglone a pod oczami czerwony nalot – ” Wspomnienia, smutek , żal… Taki nalot pojawia się właśnie z ich powodu”… Na samym dole kamiennej tablicy, Lucynka dostrzegła imię małżonki Macieja – Marii. Obok niej – gwiazdka narodzin i krzyż śmierci. Pomyślała; ” Po co wypisuje się te daty?… Przecież czas zamknięty pomiędzy narodzinami a śmiercią istnieje tylko w wspomnieniach najbliższych. … I tylko dla nich nadal  jest widoczny” . Lucynka postanowiła odmówić jakąś modlitwę. Nie bardzo wiedziała jak zacząć?… Przecież jedynym ogniwem, które ją łączyło z żoną Macieja, był On i jej fotografie nad kominkiem… Lecz po chwili kładąc rękę na sercu w myślach poskładała słowa;

„Duchu, jeśli tylko potrafisz, spraw aby Pan Maciej długo mógł spoglądać w wspomnienia o swojej Marysi, patrząc tylko wzrokiem miłości do Niej, nie żalem, że odeszła”

Maciej w tym czasie, przyklęknął jednym kolanem na nagrobnej płycie, z rękoma złożonymi jak do modlitwy, lecz nie modlił się… Mówił do swojej żony.;

 ” Wybacz moja Droga, ale po woli  zapominam te wszystkie dni z Tobą… Wiem, wiem , Ty powiesz, że to przez te fajkę i wino, choć mi się wydaje, że to przez starość, która teraz, coraz częściej  dopada Mój umysł… Miej  Tam na Mnie wzgląd, bym mógł rozumnie cieszyć się każdym następnym dniem do spotkania z Tobą… Wiem też, że to twoja sprawa, ta Dziewczynka Która stoi obok. …Wiedziałaś jak się zaczynam nudzić „samotnością? …Dziękuję ci Marysiu”

Maciej wstał na obie nogi i popatrzył na Lucynkę. Ta wpatrywała się w nazwiska;

– To cała Pan rodzina?

– Tu!?.  Nie …Tylko Dziadkowie. Ojciec , Mama i Marysia…

Lucyna w tym momencie spojrzała na Macieja wzrokiem pełnym złości i zobrazowała je krótkim:

– Oj przecież wie Pan o co mi chodzi!?

Maciej sie uśmiechnął; „A Ja Ci za Nią dziękowałem, Marysiu!?…”

– Wiem, wiem… Zażartować nie można?.

” Nie!” burknęła Lucynka.

– A pradziadkowie też Tu?… Czy wujkowie, ciocie?

– Tu w tej okolicy ród Piwowarskich rozpoczął się tylko od mojego Dziadka…  A Ojciec miał wprawdzie brata, ale zaginął w czasie wojny… Nie odnaleźli Wujka po wojnie… A Moja Mama, też nie miała tu nikogo ze swojej rodziny.

Wyjaśnił Maciej… Lecz w Jego głosie było słychać niechcenie… Nie chciał dzielić się swoją historią. Więc Lucynka poprzestała tylko na tym jednym pytaniu o jego rodzinę za to zadała kolejne.;

– A Jacyś Moi przodkowie są tu pochowani!?.

– O ile wiem, nie ma Tu nikogo o takim nazwisku.

– O tym to ja już wiem… Mi chodziło czy ktoś z bliskiej rodziny, albo dalszej?

– Mówię, nie znałem dobrze Twoich Dziadków… Ani nikogo z ich rodziny. Wybacz…

Lucyna poczuła się zawiedzona, taką odpowiedzią. Maciej liczył się z taka reakcją Dziewczynki, dlatego dodał na końcu słowo” Wybacz”, lecz podnosząc rękę wskazał na krzyż stojący obok małej kapliczki;

– Tam wszyscy palą świece za Dusze Tych, którzy zmarli a nie są pochowani na tym cmentarzu…

 Lucynka popatrzyła w tym kierunku. Podobny krzyż wielkością do tego który stał przed główną Kaplicą a pod nim wokół, kilka płonących jeszcze świec.

– Zapalimy tam jedną?

Spytała. Bo został tylko jeden z trzech zniczy. …Te dwa płonęły podpalone przez Macieja na grobie  żony Marysi i pozostałej Rodziny.

– Oczywiście, po to kupiłem trzy; Jedną dla Marysi, jedną dla dziadków i rodziców a  Tę tam zapalimy.

Odparł Maciej pokazując trzymany w dłoni znicz i oboje poszli pod Cmentarny Krzyż. Gdy już stali przed nim, Lucynka spytała;

– Czy jak tu się pomodlę, to moja modlitwa będzie tym samym, czym byłaby nad grobem moich dziadków?

– Myślę, że modlitwa odmówiona tu, za dusze które nie wiadomo gdzie są pochowane, ma swoją moc … Zależy od tego, czy modlisz się do nich aby Ich  nie zapomnieć, czy modlisz się w ich imieniu, prosząc o łaskę dla nich Najwyższego… Przestał na chwilę mówić i pochylając,  postawił podpalony znicz pod krzyżem.

-… Pomodlę się aby ich zapamiętać .

Przerwała Mu Lucynka. W jej głowie, nie mieściło się jeszcze pojecie Tego Najwyższego. Tym bardziej wypraszać dla nich łaski!? „…Przecież nie wie,  czym zgrzeszyli i czy w ogóle grzeszyli i czy w ogóle stanęli przed jego obliczem”… Chciała tylko by im było dobrze, tam gdzie teraz są… Więc zaczęła od słów.

„Życie człowieka jest zbyt skomplikowane, by mógł żyć tylko jednym, ziemskim życiem. Dlatego Duchu, który masz Mnie w opiece, jedną z części uwagi którą poświęcasz Mi, jeśli tylko możesz, przelej na Dziadków Brońskich, niech Im będzie dobrze, tam gdzie teraz są.. I powiedz Im, że będę pamiętała o Nich jak najdłużej potrafię”

Powiedziała to półgłosem, lecz wśród koron Dębów, rozłożonych nad cmentarzem jak kulistymi parasolami, jej cichy głos niósł sie we wszystkie strony, nie uciekając w niebo. Słysząc te słowa, kobieta stojąca opodal odparła; „Amen Dziewczynko Amen”.  Maciej był zdumiony… Nie umiał wydobyć ani słowa z siebie, wiec też tylko odparł „Amen” i kładąc rękę na ramieniu Lucyny powiedział;

– Chodźmy już za chwile skończy się msza. …Tłok się zrobi.

Lecz gdy byli w połowie drogi od krzyża do cmentarnej furtki na wierzy odezwał sie dzwon, ogłaszający koniec liturgii. Plac przed kościołem powoli wypełniał sie ludźmi wychodzącymi z Kaplicy;

– Wiesz zwolnijmy… Niech sobie pójdą. Jeszcze się ktoś znajomy do Mnie przyczepi, będą współczucia , wspomnienia… A jakoś nie mam na to ochoty.

Maciej zwalniając kroku i skręcił pomiędzy nagrobkami,  jeszcze raz zerknąć na miejsce spoczynku Marysi. Lucynka pokornie poszła za nim. Na miejscu, Maciej poprawił jeszcze szklane oprawy zniczy, przesuwając je w równe odstępy ” Wiem, wiem Marysiu. Ona też twierdzi , że jestem „Pedantyczny” – Uśmiechnął się na te myśl. Lucynka popatrzyła na nagrobek obok. Pod imieniem i nazwiskiem spoczywającej tam osoby, zauważyła napisany rok śmierci -” 1876″. Zdziwiła się;

– To ten cmentarz jest taki stary!?

– Są starsze groby od tego… Tyle to ma ten Dąb stojący za cmentarzem obok kapliczki Pomnik Przyrody… Pomniki wystawia się ludziom przeważnie po życiu a Ten tam, ma się jeszcze dobrze.

Odparł z przekorą w głosie Maciej. Wskazując na drzewo rosnące tuż za cmentarzem.

..I popatrzył na plac przed kościołem, który już prawie opustoszał… „Prawie” stanowiły dwie Panie rozmawiające ze sobą . Poszli znów do furtki. Tym razem gdy przeszli granice cmentarza, Maciej nagle syknął do Lucynki.;

– Odwróćmy się szybko!

Lucyna była zdezorientowana ” Po co? …Na co!?” nim zdążyła się obrócić, dobiegł ją głos Księdza wychodzącego z Kościelnej Kaplicy;

– Oo Macieju!?… „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze Dziewica”

– „Pochwalony!”

Odparł półgębkiem Maciej. Wiać było po jego twarzy, że nie jest zadowolony z tego spotkania. Ksiądz który go powitał, był tutejszym Księdzem Seniorem – Emerytem, który będąc tu przez lata na stanowisku Proboszcza, postanowił  pozostać tu nadal aż do śmierci.

– … Tak się właśnie zastanawiałem Macieju czy dobrze pamiętam!?…Dzisiaj jest rocznica śmierci Małżonki?

Dopytywał Ksiądz, podchodząc do nich. Gdy podszedł całkiem blisko i popatrzył na Lucynkę , ta dygnęła tylko nic nie mówiąc. Co nie uszło uwadze duchownego

– …Dziecko To ciebie nie uczyli w szkole, jak się wita Księdza?

Na co Lucynka bez zastanowienia odparła;

– Dzień dobry Panu!

…I jeszcze raz dla pewności dygnęła. Maciej z trudem powstrzymał wybuch śmiechu.

– To jest Twoja wnuczka!?

Spytał ksiądz Fabian – Bo tak się nazywał. I popatrzył na Macieja wzrokiem przepełnionym oburzeniem. Nie zaczekał na odpowiedź Macieja tylko znów się zwrócił do Lucynki.

– Oj coś mi się zdaje, że nie uważałaś na lekcjach religii… I ten ubiór!?… Skąpo odziana, roznegliżowana koszula,  aż grzech!..Mogłabyś chociaż zachować jakieś pozory przyzwoitości!.

Fabian był oburzony zachowaniem i wyglądem Dziecka. Co dało się odczuć po jego wzburzonym głosie, i czerwonych wypiekach na policzkach. Lecz , To Dziecko spokojnym głosem odparło.;

– Nie,  nie uważałam proszę Pana. Nawet na żadnej lekcji religii nie byłam… Może i jestem skąpo odziana ale czy Panu nie za ciepło w tym habicie? …A  w szkole uczyli mnie o szacunku do ludzi, nie o szacunku dla pozorów…

Gdy to Lucyna powiedziała. Maciejowi przeszło przez myśl ” A masz Klecho Jeden!..Nie wiesz z kim zadzierasz!”…Ale ze wstydu za Lucynkę chciałby się zapaść pod ziemię…” Położyć obok Marysi i  tam popłakać ze śmiechu!”.

– Nie, nie, nie… To nie może być Twoja wnuczka Macieju.

Odparł Fabian kręcąc głową  na boki z niezadowolenia.

– Bo to nie jest Moja wnuczka proszę Księdza… To wnuczka Brońskich, tych co mieszkali w Gajowce….

– Aaa, to teraz wiem..U Was to rodzinne!? …Oni też nie chodzili do kościoła!

Odparł Ksiądz patrząc na Lucynkę. Widząc, że nie nawróci  owieczki do stada i zniechęcony tonem rozmowy z dziewczynką, złożył tylko Maciejowi wyrazy współczucia –  Które trwały długą chwilę, aż Maciejowi spociła sie dłoń, którą Fabian ściskał, chyba wyrażając mocą uścisku -Moc kierowanego do Niego współczucia. Potem pożegnał się i zniknął w plebanii obok kościoła. Maciej wychodząc poza kościelny plac, energicznie wrzucił do kosza papierową torbę z skorupkami, mówiąc;

– Dziewczyno… Ale ty mi wstydu Narobiłaś!?…

– Ja?… Przepraszam nie bardzo rozumiem, co takiego mogło przynieść Panu wstyd?… To co Mu odpowiedziałam?

Maciej wydobył z siebie tylko „Yy” . Pomyślał, że właściwie Ona ma rację… Ale „Te Pozory”

– To o czym  mówiłaś nie było uprzejme w stosunku do Niego, ale możesz tego nie zrozumieć.. Nawet masz prawo. Bo nikt cię nie uświadomił…

–  Świadoma jestem… Przecież liznęłam biblie i nie tylko… Ale to On zaczął!

Przerwała Lucynka Maciejowi. Maciej znów się uśmiechną i odrzekł;

– A dobrze Mu tak!..Chodźmy do domu…

– Przynajmniej wiem, że moi dziadkowie nie chodzili tutaj do Kościoła…

Powiedziała Lucynka po chwili milczenia, gdy już z szosy schodzili w kamienistą drogę prowadzącą do „Bronczykówki” .

– …Co nie znaczy, że nie byli wierzącymi  Chrześcijanami .

 Zreflektował się po chwili Maciej. „…Ale wiedzieli o istnieniu Boga ….Ciekawe Którego?” – Zastanawia się Lucynka.  Słonce wisiało wysoko na niebie, więc upał stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Maciej na powrót ściągnął swoją marynarkę tak samo składając w pół i przewieszając przez ramię jak robił to wcześniej.;

– Dobrze, że mam koszulę z krótkim rękawem..Bo inaczej miałbym mokre od potu mankiety…

Powiedział, jakby sie tłumacząc z marynarki na ramieniu. Lucynka nawet nie zwróciła na to uwagi, jej myśli zaprzątało co innego; ” Ja narobiłam wstydu Starszemu Panu!?… No może trochę i tak?. Przecież mówił, że ludzi „kocha” się i za Ich pozory… Mogłam poudawać, przecież umiem..” Gdy to sobie uświadomiła popatrzyła na Macieja.

– Przepraszam Pana za to, że przyniosłam Panu wstyd w oczach tego Księdza…

– Oj!. Nie wracajmy do tego… Jak znam Fabiana, do następnego razu zapomni… Przecież to ja zasugerowałem Ci, że masz rozpiąć ten guzik.

Uśmiechnął sie Maciej.

– Tu nie chodzi o guzik, Pan dobrze wie…

Odparła Lucyna, odwzajemniając uśmiechem. Lecz ich uśmiechy szybko zgasły. „Bo radość będąc lżejsza od smutku, uśmiechem szybciej potrafi ulecieć nie pozostawiając po sobie śladu”… A to miejsce wypełnia smuga smutku. która rozchodzi się bardzo powoli w myślach.”

– To jak już tędy idziemy, to może podejdźmy do Gajówki?

Spytała Lucyna, tuż przed łąką, w którą mieli skręcić kierując sie w stronę przełęczy.

– A Właściwie… To co mamy lepszego do Roboty !?… Chcesz popatrzeć i poczuć Ich Obecność?

– Noo… Dokładnie tak chcę.

Odparła Lucynka. I ruszyła przodem, Przed Macieja.

– Nie pędź tak… Gajówka nie ucieknie.

Powiedział Maciej widząc, że Lucynka już chciałaby tam być. Dziewczynka zwolniła ” Właściwie to racja …Już nie ma sie do czego śpieszyć” – Pomyślała. Lecz Maciej zatrzymał się;

– Ale, ale… Nie zabraliśmy nawet wody. …I te Twoje eleganckie sandałki na nogach!?. O swoich trzewikach nie wspomnę …Noga poci się w nich jak diabli!

Mówił Maciej kręcąc jedną z odnóży, zakończoną jego obuwiem. Lucynka przyznała mu rację i zawróciła. Maciej  założył swoją marynarkę , bo już dość miał jej ciągłego udręczania mu życia tym, że albo, zsuwała się z ramienia, albo trzymając ją w zagiętej ręce, przyczyniała sie do jej drętwienia. Lecz po chwili znów ją ściągnął;

– Wsadzę do twojego plecaka… Mam jej dość! Ubrana, za ciepło, nie ubrana tylko sie pląta i przeszkadza w swobodzie.

Lucynka wzruszyła tylko  ramionami obciążonymi lekkością plecaka. Maciej łapiąc za jej warkocz, odsunął na bok ” Ciekawe jak Ona go zaplata?” – Pomyślał, i wcisnął swoje odzienie w otchłań  jej ekwipunku na plecach.;

–  Chodźmy… Pić chce Mi się bardzo.

Odparła Lucyna, gdy Maciej wpakował już marynarkę do plecaka. Czuła, jak wciskał zawiniątko, bo  odchylała się do tyły, pod naporem  ciężaru jego dłoni.; „Pewnie teraz ubolewa, że się Mu pogniecie!?”– Przeszło jej przez myśl. …Owszem Maciej wahał się, czy to aby dobry pomysł, lecz bardziej od pogniecionej marynarki, przerażała go myśl mokrej od potu koszuli pod nią, gdy będą wychodzili pod stromiznę zbocza. Ruszyli. Szli powoli;

– Ta fotografia która mam, jest czarnobiała… Szkoda nie widać nawet koloru włosów. …Może były rude jak Moje?.

– Odezwała się Lucynka.

– Nie widziałem przecież tej fotografii.

Odpowiedział Maciej, choć kojarzył wygląd babci Lucynki – Miała kręcone rude włosy tylko wypłowiałe czasem lat…  Koloru oczu nie pamiętał.;

 – O ile dobrze pamiętam, była takim samym rudzielcem Jak Ty.

Lucyna sie uśmiechnęła ” Ciekawe czy i charakterem jestem podobna do Babci?”- Ta myśl, była próbą wytłumaczenia, dlaczego jest inna nie tylko wyglądem od jej rodziców.

– A co szukasz podobieństw?.

Zapytał Maciej, w momencie gdy wdrapywali się po największej stromiźnie  i przystanął.

– No… Bo nic a nic nie jestem podobna do swoich rodziców, nie tylko z wyglądu…

Odparła Lucyna, odwracając  się do Macieja – Usiadła. Maciej zauważył jej spocone czoło i szyję. Spływające z nich krople potu po ciele, wsiąkały w cienką koszulę Dziewczyny, barwiąc je ciemnoniebieskimi  plamami wzdłuż nie rozpiętego rzędu guzików i w miejscach tuż pod jej małymi piersiami. Popatrzył na siebie… Widok był podobny z tym, że jego koszula, przyklejona była szczelnie do klatki piersiowej…

– Ty w ogóle jesteś „Inna” od Innych. …Jakbym z wanny wyszedł!

Powiedział gdy poprawiając swoją czuprynę, poczuł , że jest mokra.

– Ja muszę na chwile zdjąć plecak… Bo mi się przykleił do pleców.

Odparła Lucyna zsuwając szelki plecaka z ramion. Postawiła obok, lecz ten , robiąc kilka fikołków, wylądował pod nogami Macieja. Gdy go podnosił, poczuł że jest mokry w miejscu w którym przylegał do pleców.

– Dobra wezmę i poniosę.

Odparł, gdy Lucyna wyciągając rękę, aby go od niego zabrać. Te słowa przyniosły jej ulgę, dość już miała klejącego się bagażu. Grzecznie podziękowała ;”Dziękuję Bardzo” i cofając rękę, złapała za bluzkę i zaczęła nią poruszać, wentylując przestrzeń pomiędzy tkaniną a ciałem. Potem przekładając rękę z drugiej strony, chwaciła jej rąbek i powtórzyła wentylację pleców. Maciej usiłował zrobić podobnie, lecz jego koszula była zbyt obcisła, skończyło się tylko na tym, że w miejscu w którym złapał przepocona koszule, odcisnął się ślad brudnej dłoni.

– O masz!. …I ubrudziłem!. Nie pomyślałem, że plecak może być oblepiony.

Tłumaczył się Lucynie.

– Pan zawsze myśli nad tym co robi i przewiduje każdy swój ruch?

Zapytała Lucyna. I łapiąc koszulę w miejscu ramienia, znów energicznie nią potrząsała – Lewą a potem prawą stronę.

– A nie da się nie myśleć?

Odparł Maciej pytaniem na pytanie. Lucynka przestała sie wentylować, głaszcząc dłońmi swoje uda, zacytowała;

 „Ludzkie myślenie jest realizowane przez procesy psychiczne opierające się na systemie pojęć o różnym stopniu kreatywności łączone w mózgu w mniej lub bardziej świadomy sposób”

– Wyraźnie zaakcentowała; ” mniej lub bardziej świadomy sposób”.

– O a to czyje?

– Nie wiem!… Na biologii mieliśmy „Naukę o Człowieku” … Dostałam 6-ke z wypracowania.

– No co za Mądralińska.  Nooo!?.

Burknął Maciej. Przetarł czoło, złapał głęboki oddech i powiedział do Lucyny;

– Bierzmy się… Bo za chwilę wyschnę na wiór z pragnienia.

Lucyna się podniosła. Gdy się obróciła do Macieja plecami, On zauważył że jej warkocz wyciera przy każdym jej kroku, dokładnie przemoczone potem  plecy. To nie było komfortowe uczucie dla Lucyny, więc rozpięła dwa kolejne guziki , poluźnić  bluzkę, lecz tym samym odsłoniła swój tors ; ” Przecież nie zauważy… Znów zacząłby żartować, że sie rozbieram” – Pomyślała i dla pewności, by się nieco oddalić od wzroku Macieja, stawiała większe kroki. Maciej szedł powoli z plecakiem w ręce. Był zmęczony. Dawno nie nachodził sie tyle; ” No widzisz Marysiu… A Ty to przez tyle lat ganiałaś jak ta Sarna” – Westchnął do swojej zmarłej małżonki. …Gdy już wyszedł na przełęcz, Lucyny tam nie było, nie poczekała na niego. Wcale Macieja to nie zdziwiło, nie za bardzo gdzie było przesiąść w gęstwinie krzewów malin, przez które prowadziła wydeptana ścieżka. Wiedział, że na pewno będzie czekać  na skraju łąki pod lasem. Nie mylił się. Siedziała w cieniu drzew, które o tej porze dnia, rzucały cień na skraj łąki. Nic nie powiedział, tylko usiadł obok niej. Zauważył, że w pośpiechu zapina kilka guzików od swoje bluzki.

– Wyschłaś choć trochę?

– A nie bardzo. …Ale mi już lepiej..

Odparła, patrząc na krajobraz. …”Przecież lubiła to miejsce. Taka „dziura” w ziemi a  w niej schowane przed światem  Mokre”…

– Co? Myślisz o swoich Dziadkach?

 – A nie. …Teraz nie.

Odparła Lucyna. Bo pogodziła się z faktem, że przecież ich nie ma; „Szybko Mi to przyszło!?-Pomyślała.

– A „Drudzy Dziadkowie”?

Spytał Maciej, bo jak do tej pory nie wspominała o nich wiele.

– Piechocińscy?. … Babcia jest podobna do Mamy, albo mama do babci!?. W każdym razie, babcia traktuje mnie jak moją Mamę, bo też była jedynaczką. Uważa, że mam tylko ładnie się prezentować i posiadać w przyszłości dyplom wyższej uczelni, bo to jest niezbędne, żeby zostać Damą. Dziadek Anatol raczej Mnie lubi, bo jestem inna niż jego  córka i żoną. …Sam Mi to kiedyś powiedział.

Maciej miał sie odezwać , coś w stylu; ” Dziadkowie zawsze wolą wnuczki” – Lecz przemilczał. Ale On w każdym razie , lubił swoją wnuczkę i nie dla tego, że miała imię po Babci – Maria. Tymczasem Lucynka opowiadała nadal.;

(…)Jak byłam malutka… Miesza niż teraz.

Tu wymownie spojrzała na Macieja.

(…) To często tam byłam, nawet czasami nocowałam. Ale potem jakoś tak!?… Dziadek był  wziętym adwokatem, jak przeszedł na emeryturę, zaczęli myśleć bardziej o sobie. … Nie dziwie się Im, każdy chce osiągnąć spokój a taka „Mała” jak Ja, bez przerwy tylko by go burzyła…

– Pleciesz teraz bzdury.

Przerwał jej Maciej.

–  Owszem im człowiek starszy, tym  częściej chce odpocząć od zgiełku życia. …Chyba nie uważasz, że zaburzyłaś  mój spokój?. …Znaczy; „Chyba nie uważasz, że burząc Mój spokój, miałbym Ci to za złe”?

Poprawił się Maciej w swoim pytaniu. Lucynka po chwili milczenia w której zbierała myśli , odparła;

– Napomknęłam  Panu, że wtedy Tam się o Pana modliłam? …O kogoś takiego jak Pan, więc nie uważam, żebym cokolwiek burzyła… Duch mi Pana zesłał.

Lucyna uśmiechnęła się, spoglądając na Macieja.

– Popatrz, a ja miałem wrażenie, że to Marysia mi Cię podrzuciła, bo zaczynam rdzewieć ze starości..

Po tych słowach wstał i dodał;

– Chodźmy!. …Jak mi się chce czegoś napić!.

Lucynka też się podniosła i poszli nie ścieżką, lecz na skos łąki, kierując się na dach Leśniczówki, wystającym nad  grzbiet garbatej łąki. Pierwszą rzeczą jaką zrobili po dotarciu przed Leśniczówkę, było uwolnienie Pimpka, który zaczął szczekać, gdy tylko ususzał jęk ugniatanej trawy na łące pod ich stopami. Potem, porzucając wszelkie staranności – Czyli w obuwiu tak jak stali, weszli do kuchni zaspokoić pragnienie wodą z sokiem z czarnej porzeczki i mięty. Dopiero potem, pedantyczny Pan wraz z swoją Towarzyszką, wrócili do sionki.

– Idę się przebrać… Wszystko mnie swędzi.

Powiedziała Lucynka trzymając zdjęte sandały w ręce i poszła do swojego pokoju. Maciej chwile siłował się ze sznurówkami obu butów. Gdy się od nich uwolnił, wystawił je na zewnątrz. …Zapach potu, wydobywający się z butów, nie był jego ulubionym. Też zniknął w swoim pokoju, gdzie panował przyjemny chłód. Gdy już pozbył się z siebie koszuli i ubrał nieco sfatygowany czarny podkoszulek, poszedł do salonu.  Tam zastał Pimpka, wylizującego resztki karmy z swojej miski, gdy zobaczył Pana popatrzył na niego z wyrzutem; ” A jakaś dokładka!?…Chyba mi się należy, za to pilnowanie?” .-  Pan otwierając drzwiczki szafki wyciągnął z nich worek z karmą i dosypał do jego michy, wkładając go z powrotem,  wyciągnął plastikowe, okrągłe naczynie i nalał do niego wody, stawiając obok.. Pochylił się i klepiąc po grzebiecie psa ,westchnął.

– …No wiem, wiem zostawiłem Cię samego. Ale nie mogłem Cię zabrać do Marysi, ludzie we wsi by Mnie obgadali, że „Z psem na cmentarz!?’… Zresztą pewno już i tak gadają, bo Fabian puścił po wsi wici z Kim ja się to  zadaję!? ..

W tym momencie do salonu weszła Lucyna ubrana w czarne legginsy i taki sam czarny podkoszulek, trzymała to, co zostało z marynarki Macieja;

– O na czarno?… Tę marynarkę trzeba będzie pewnie uprasować proszę Pana…

Zasugerowała Maciejowi, który widząc  jej stan,  nie mógł odżałować tego, że włożył ją do plecaka Lucyny.

– Zawieś na oparciu krzesła. Najpierw musze ogarnąć , co zjemy.

Odparł Maciej przeglądając wnętrze lodówki. Zamknął po chwili a przyklękając  otworzył dolną szafkę. Patrzył do wnętrza  przekładając coś ręką;

– Umiesz przyrządzić spaghetti?

Po chwili zastanowienia  Lucyna wydała z siebie krótkie; ” Yy..Nie”.

– To nie przeczytałaś jeszcze książki kucharskiej!?…

Tu wybuchli Oboje śmiechem. I tu można byłoby zakończyć  „Dzień małych smuteczków” bo taki już nie wkradł się w ich myśli. …Maciej wyciągając opakowanie makaronu, wyciągnął przy tym Radość a przecież czas spędzany z nią, zawsze szybko przemija. Podczas wspólnie spędzanego czasu, rozmawiali  na nic nie znaczące z pozoru tematy… „Lecz jak zawsze, to tylko Pozory, bo Wszystko ma jakieś znaczenie, tylko nie dla Wszystkich  jednakowe”.  W tym  spędzanym razem czasie, była nauka gotowania, wspólny posiłek… Był czas na Posadówkę na werandzie, fajkę, kieliszek wina i wygłupy Lucyny z Pimpkiem. Popołudnie i wieczór były za krótkie na to wszystko…    

Wieczorem gdy Lucynka położyła się do snu, jak zwykle, kładąc rękę na piersi zaczęła;

” Duchu dziękuję Ci za następny dzień z Twoim udziałem i Macieja. … Jego żony Mari i Dziadków Brońskich… O  Was wszystkich wiem na pewno, że byliście ze Mną dzisiaj – W kolejnym dniu Cudu”

…Tym razem zasnęła nie obracając się na żaden bok… Zasnęła leżąc na wznak z dłonią na sercu…

                                              Długi Dzień błogości.

                  „Błogość, to chwila w której trzyma się szczęście za nogi.”                        

                                                           ***

Maciej spał dłużej niż zwykle. Wczorajszego wieczora długo jeszcze siedział po tym, gdy  Lucynka poszła spać… Z kieliszkiem i fajką siedział na werandzie oświetlonej blaskiem gwiazd i wzniecanym żarem w jego fajce. Wspominał przeszłość z Marysią.  Łzy, które popłynęły z jego oczu, uzupełniał łykami wina, przechylając kieliszek. „Oby „Jutro” był lżejsze!”– Pomyślał. Gdy maił wchodzić do sypialni, cicho uchylił drzwi do Lucyny pokoju… Spała, z prawą dłonią na sercu, lecz senne mary, lub On, swoją ingerencją sprawił, że przewróciła się na bok. Natychmiast przymknął drzwi…

Wszedł do swojego pokoju i przebierając sie do piżamy,  rzeczy które rozebrał zostawił na oparciu krzesła, bo drzwi szafy skrzypiały przy otwieraniu, nie chciał żeby to, niechcąco zakłóciło sen Lucyny, która spała za ścianą… A rano gdy wstał, uznał , że założy wczorajsze ubranie… „Spodnie co dopiero były prane, to dobrudzę„.

Gdy wszedł do salonu, usłyszał szczekanie Pimpka dochodzące zza zaciągniętych zasłon. Rozsunął je tylko tyle, by wejść na werandę i ubierając sandały na grubej podeszwie ( zawsze je zakładał gdy wychodził na zewnątrz, po to tylko by wyjść). Takich wsuwanych sandałów nie trzeba było zawiązywać, nadwyrężając z tego powodu stare kości, przy zginaniu. „Dzień zapowiada się taki sam jak wczorajszy – Ale tylko pogodą!”

Gdy wypuścił Pimpka z jego stróżówki, ten jak zwykle stanął pod drzwiami wejściowymi do domu, nie pod schodami ganku.

– No dobra! Uparciuchu… To musisz poczekać bo klucz jest po drugiej stronie w drzwiach!

Zaśmiał się do psa, ten odszczeknął „No to migusiem..Ja poczekam!”. Maciej wracając, nim jeszcze wpuścił psa do domu, rozsunął zasłony i do salonu wpadło słoneczne światło. Potem nasypał z górka karmę do jego michy. Gdy Pimpek jadł, On też pomyślał nad śniadaniem dla niego i Lucyny.

… Lucyna tego poranka rozbudzała się bardzo długo… Najpierw na lewym boku, w stronę ściany za którą była łazienka. Wczorajszy dzień mieszał się jej z sennymi majakami, tworząc scenariusz dziwnych zdarzeń, lecz których nie była udziałem, patrzyła na wszystko z oddali; „…Z bezpiecznego skraju Łąki, lecz była blisko każdego słowa wypowiadanego przez ludzi… Jej Babcia Anna, mówiła do jej Mamy; ” To przyjedź Agnieszko z Lucynką. …Przecież wiesz jak Ona lubi biegać po łące”… A Potem zobaczyła twarz Księdza Fabiana, była zmarszczona gniewem, jego usta miały nabrzmiałe wargi, które poruszając się jak rybie usta, mówiły z wyrzutem; ” Wszyscy jesteście Tacy sami… Do Kościoła nie chodzicie!” – W tym momencie z łazienki dobiegł ją  szum wody i odgłosy krzątaniny, więc  przewróciła się na prawy bok… Po tej stronie majaki znikły, pojawiły się zatrzymane fragmenty wczorajszego dnia. …Przeglądała je jak slajdy; „Dęby na cmentarzu. Cmentarny mur z nagrobkami. Klęczący Maciej na płycie grobowca. Jego twarz, z czerwienią pod oczami… I jej białe, spocone ciało w rozpiętej bluzce. Gdy słońce przebijało się przez  niebieską tkaninę, skóra nabierała błękitnej poświaty – Barwy Duchów i Aniołów…”. Lucyna, obróciła sie na plecy i patrząc w sufit, szukała błękitnej poświaty jej Ducha.- Nie znalazła… Mimo to cicho wyszeptała;

– Przecież wiem, że Tu jesteś…

Podniosła się z łóżka, siadając na jego skraju, gdy usłyszała skrzypienie drzwi w pokoju Macieja… A po chwili jęk klamki, drzwi od salonu. Przykładając obie dłonie do rozdziawionej buzi, od ziewania, rozciągła ręce na boki, wypinając klatkę piersiową –  Przeciągała  leniwie.

Potem, zupełnie podobnie do Macieja, chwile celowała w paszczę pantofli, nim poczuła ich ciepło. Niewątpliwie utrudniały to jej rozpuszczone włosy, zasłaniając oczy, gdy pochyliła głowę w dół. Gdy ubrała oba pantofle, jedną ręką zagarniając włosy i odrzucając w tył postanowiła tak wybrać sie do salonu. …”I co z tego, że odgarnięte włosy natychmiast wróciły, przysłaniając oczy!?”… Kręciły się długimi pojedynczymi kosmykami, zapamiętując splot wczorajszego warkocza.

Maciej w tym czasie siedząc przy stole, obierał wcześniej ugotowane na twardo jajka. Wyciągał je z rondelka, zalanego zimną wodą, żeby skorupka nie parzyła opuszków palców, lecz za każdym razem gdy wyciągał jajko z wody, i uderzając o naczynie pękła skorupka jajka,  odkładał je i  zbliżając palce do ust, dmuchał chłodząc opuszki palców. Lucyna pojawiła sie w momencie, gdy już wszystkie jajka ułożone na białym talerzyku, stały pośrodku stołu.;

– Dzień Dobry.

Powiedziała rozespanym głosem. Maciej popatrzył na nią, odrywając wzrok od resztek skorupek, które zgarniał dłonią do naczynia z wodą. Uśmiechnął się widząc Zielonego ludzika z rozpuszczonymi w nieładzie rudymi włosami.;

– Oo!?.  Dzień Dobry!… Pani sie wyspała?

– Wyspała, wyspała… Ale jakoś tak ciężko mi było wstać.

Odparła Lucyna przesłaniając usta zaciśniętą dłonią – Ziewnęła przeciągle. Potem drapiąc sie po swoim brzuchu , poczłapała do krzesła przy stole i usiadła. Gdy usiadła znów ziewnęła , tym razem nie zasłaniając ust, za to przytulając zgięte ręce do ciała i wzdrygnęła, budząc rozespane ciało. Maciej zabrał ze stołu rondelek, i podszedł do aneksu kuchennego.;

– Mamy resztkę chleba i resztkę masła… Po dwie pajdki zjemy?.

Odezwał się nie odwracając do Lucyny, zajęty smarowaniem kromek. Pytanie było retoryczne, skoro zostały cztery kromki… „No chyba, że Ja zjem trzy!?.”

Gdy położył już wszystkie na talerzyk, podszedł do stołu i znów popatrzył na Lucynkę. Ta oczywiście odgarniała plątaninę włosów, jak zwykle próbując zahaczyć je za swoje uszko – Bezskutecznie!. Więc obejmując obiema dłońmi włosy, przewinęła skręcając i wsunęła pod bluzę dresu na karku…

– Nie będą łaskotać Cię po plecach?

Spytał Maciej widząc, jak Lucyna walczy z włosami.

– Ee… To i tak przyjemne uczucie, jak już…

Odparła patrząc na Macieja swoją okrągłą uśmiechniętą buzią. Przy każdym takim szczerym uśmiechu jej nos, lekko zadzierał się do góry, a policzki pęczniały, co skutkowało właśnie zaokrągleniem  twarzyczki  Dziewczynki.

Maciej zostawił talerzyk z chlebem na stole i poszedł po herbatę w szklanym dzbanku i dwa kubki. Gdy wrócił  i położył wszystko na stole, usiadł na przeciwko dziewczynki mówiąc;

– Smacznego!. …Choć mało tego.

– Pójdziemy potem do sklepu?

Zaciekawiła się Lucynka słysząc określenie „Mało tego„.

– Nachodziłem się przez ostatnie dni… Zadzwonię do Małgośki, kupi nam… Tylko będziemy musieli zejść do szosy.

Lucynka w tym momencie zdała sobie sprawę, że rozmawiają o sobie, jako całości. …Bo to; „Pójdziemy”, „Będziemy musieli” – Nie że „Pójdę” , „Będę musiał”.

– Ale to nie już?… Ani za chwilę?

Dociekała Lucyna, bo też była zmęczona. Ostatnie dni, choć przyjemne,  były mączące.

– Nie, nie… Ona wraca z pracy po południu.

Odparł Maciej przełykając jedno jajek w całości. Lucyna widząc to parsknęła śmiechem, wypuszczając przy tym rozproszony strumień, właśnie przepijanej herbaty.

– Przepraszam!

Powiedziała nadal się śmiejąc, i obtarła usta rękawem bluzy. Maciej ostentacyjnie zrobił gest dłonią, przykładając do twarzy, jakby ją obcierał a następnie strzepnął nią. To wywołało jeszcze większy uśmiech u Lucyny, która zatrzęsła się, rozchlapując tym samym herbatę z kubka.

– Niby Taka oczytana a nie wie jak się zachować przy stole!

Odparł Maciej i też wybuchnął śmiechem… Lecz w myślach pojawił się maleńki smutek- Tyci, tyciutki; „Szkoda, że jest Tu tylko – Na chwile…”.

Zważywszy na obfitość i sposób zjadania jajek przez Macieja, śniadanie znikło w mgnieniu oka,  jak i zacieranie po nim śladu. Poczym oboje znaleźli się na werandzie, każde na swoim miejscu. Gdy już kopciła się fajka Macieja, Lucyna zauważyła, że przecież nie ma Pimpka;

– A Pimpek nadal zamknięty?

– A skąd!?… Rano zjadł dwie michy i przed śniadaniem poszedł na pole… Pewnie gdzieś uległ się na sjestę.

Lucynkę zastanowiło określenie „pole” więc postanowiła upewnić się, że właściwie skojarzyła;

– Znaczy na „dworze” jest?

Maciej popatrzył na Nią, zaciągając fajkę;

– No może być na dworze bo czasem zachowuje się jak Panicz.

Razem z dymem, buchnął śmiechem.;

– Tu mówi się o tym co na zewnątrz – „Pole” … Tylko to nie jest orne pole!

Nadal się uśmiechał.

– Oj… Przecież wiem!. Chciałam się tylko upewnić.

Odparła naburmuszona Lucyna i zamilkła na chwilę w geście dezaprobaty wobec Macieja. Oczywiście ta chwila nie trwała długo… Jakieś 10 sekund!;

– Dziś też będzie upalnie?

Spytała spoglądając w czyste, błękitne niebo.

– Na to się zapowiada… Dzisiaj też będzie upał, trochę dziwne, jak na początek Lata…

Lucyna pytając o pogodę, zdała sobie sprawę, że od kilku dni, nie popatrzyła na ekran telewizora… Bo tam zazwyczaj przewidywali  pogodę. Przez ostatnie dwa dni nie patrzyła na ekran swojego telefonu. „Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że czas liczę wydarzeniami, i porami dnia, nie cyframi na wyświetlaczu telefonu”… Od kilku dni nie sięgnęła do żadnej książki… „Życie pisało lepsze scenariusze” -Więc spytała Macieja.

– Co dzisiaj będziemy robić?

… Cały czas, brzęczało jej w uszach to „będziemy”.

– To, co codziennie robimy… Żyć pełnią życia!

Uśmiechnęła się Maciej odkładając fajkę na stolik i wstał;

– Pójdę zobaczyć co porabia Pimpek.

 – A ja się idę ogarnąć.

Odparła Lucynka i poszła do swojego pokoju.

Maciej otworzył drzwi ganku, zmieniając kapcie na sandały,  wyszedł na zewnątrz. Gdy tylko pojawił się na kamiennych stopniach , dobiegło go z oddali ujadanie Pimpka; ” Gdzie ten „Cholernik” poleciał!?„- Pomyślał Maciej i schodząc poszedł w stronę podjazdu przed domem. Głos dobiegał z doliny potoku za drogą, więc poszedł ścieżką w jego stronę. Z oddali zauważył, że Pimpek stoi na szeroko rozstawionych łapach z nastroszoną sierścią i sterczącymi do góry uszami, raz po raz skakał w przód  i cofał z powrotem. Wiedział , że Pimpek wypatrzył jakieś stworzenie i uznał, że się z nim zabawi, bo  Pan go zaniedbuje… Gdy podszedł całkiem blisko zobaczył pomiędzy krzakami paproci, trzęsącego się ze strachu Zajączka. …Maciej ocenił, że; ” Ma jakieś” 4- 6 miesięcy!? – „A Ty tu czego, tak daleko od łąki?” – Spytał, choć nie oczekiwał odpowiedzi. Zając był tak odrętwiały ze strachu, że nawet nie próbował uciekać gdy Maciej brał go na ręce. Pimpek skamlał wpatrując się w małe zwierzątko, merdając ogonem. Maciej wiedział, że pies nie chciał zrobić mu żadnej krzywdy świadomie, chciał się tylko zabawić.;” Pewnie to Ty go Tu przygnałeś z łąki co „Łabuzie”? „ – Popatrzył na Pimpka- Pan. Pimpek też popatrzył Maciejowi w oczy i odszczeknął; ” On się nie umie bawić w berka! …A w chowanego to już wcale!”. Maciej niosąc w objęciach wystraszone zwierzę, postanowił wypuścić je na łąkę za domem. Pies gonił wokół nich, merdając ogonem i skamląc; „Ja też chcę „Opa”!”. Gdy doszli przed dom, Maciej zauważył Lucynek siedzącą na ostatnim stopniu schodów do ganku. Siedziała międląc swój zapleciony warkocz rudych włosów.

Lucyna ubrana była w tę samą bluzkę i krótkie spodenki, bo gdy wróciła po śniadaniu, uznała; ” W niebieskim wyglądam ładnie!”. …A poza tym, chciała dobrudzić … Przecież nie będę codziennie rozwieszała swojego prania w łazience”...

Gdy ich zobaczyła zbiegła ze stopni, nie patrząc pod nogi. Pimpek gdy zobaczył biegnącą  Lucynę w ich stronę, zrobił to samo szczekając; ” Dobra, to teraz My się pobawimy w berka!”, lecz ku jego zdumieniu , Lucyna minęła go podbiegając do Macieja z zajączkiem w objęciach;

– To Zajączek? …O jaki śliczny!

Maciej popatrzył na jej zachowanie i pomyślał; ” Chyba dobrze, że chwilami jesteś jeszcze małą Dziewczynką, która cieszy się na widok małego puchatego zajączka”;

– To Marczak… Młody jeszcze…

– „Marczak” !?.

Spytała Lucyna, zastanawiając sie skąd taka nazwa małego stworzenia.

– No pierwszy miot po Parkotach…

Zaczął tłumaczyć Maciej, lecz doszedł do wniosku, że to tylko spowoduje jeszcze większa lawinę pytań, więc dopowiedział pytaniem;

 – Bo mógł się urodzić w Marcu?.

– To nazwijmy Go Mareczek!

Odparła Lucyna.  Pierwszy raz w życiu widziała dzikie zwierze z tak bliska. Choć Zajączka trudno nazywać „Dzikim zwierzęciem”!

– A mogę go pogłaskać?.

– Możesz… Ale już przesiąkł  moim zapachem… A poza tym jest cały mokry, cuchnący i zestresowany.

Odparł Maciej, ku niezadowoleniu Dziecka. Bo taka odpowiedź, spowodowała w niej wahanie, czy to zrobić czy nie?. Jednak pokusa była większa, wyciągnęła dłoń i przejechała po futrze wtulonego w objęcia rąk Macieja – Zająca. … „Faktycznie , futerko nie było ciepłe i miłe w dotyku, lepiło się do palców a dotykając ciała pod futrem, dało sie wyczuć jak drży.”

– Jemu jest zimno?

– Nie to ze strachu… Zestresowany jest. Musimy go wypuścić na łące.

Lucyna robiąc zawiedzioną minę pomyślała; „Szkoda” …Bo chciałaby zatrzymać miłe zwierzątko. ” …Jak byłam mała i zaczęłam koleżankować się z Zosią, to ona miała wtedy, takiego białego Króliczka – Leona, był taki miły w dotyku…”– Gdy sobie zdała sprawę, że to o czym teraz sobie przypomniała, to nadal są odczucia nieświadomego faktów  – małej dziewczynki – Odpowiedziała;

– Tak!. Tak będzie najlepiej. …Zróbmy to.

…Więc poszli oboje wzdłuż domu na łąkę. Pimpek, który do tej pory stała zawiedziony brakiem zainteresowania, postanowił przypomnieć im obojgu, że On nadal tu jest i poleciał przodem szczekając” Za mną proszę!. …Ktoś tu musi dowodzić operacją „Uwolnić Zajączka!”.

– Chwyć Pimpka, bo ten głupol znów będzie chciał go gonić.

Powiedział Maciej, klęcząc już w trawie łąki. Lucyna chciała objąć Pimpka w pół i przytrzymać, lecz jego gabaryty nie pokrywały się z zasięgiem objęć Lucyny. Wiec tylko wcisnęła dłoń pomiędzy szyję i obrożę, zaciskając ją  mocno w pięść. Gdy Maciej położył stworzenie w trawie, nie uciekło od razu, znikając w gąszczu traw. Zając leżał na boku, było widać jak bije ze strachu jego serce… „Przecież gapiły się na niego trzy paru oczu, w tym jedna, których właściciel mógłby go zjeść razem z futerkiem!”. W pewnym momencie zając zerwał się do szalonego pędu i zamiast kierować się na łąkę, pobiegł w stronę Leśniczówki.

„Panika i stres nie są dobrym „kompasem” – Pomyślał Maciej widząc zdezorientowanego zająca, lecz ten po chwili dając susa w bok, obok studni, zbiegł na wykoszona łąkę poniżej domu a potem zniknął w wysokiej trawie następnych pól.

Pimpek, gdy uszaty kłębek zerwał się nagle, odskoczył gwałtownie… „Nie, żebym sie wystraszył!. …Chciałem zrobić Zajączkowi miejsce!”.  – Lecz odskakując na bok, pociągną Lucynę, która nie zdążyła uwolnić ręki zaciśniętej na obroży, co spowodowało, że powalił ją na plecy. Psisko natychmiast sie zreflektowała ze swojego przewinienia. Pochylił nad Lucynką i zaczął Lizać ją po twarzy, mokrym i szorstkim językiem; „No sory, sory …Masz za to buziaczka!”

Łee!. Pimpek przestań!.

Śmiała się Lucyna, starając odsunąć łeb  psa – Bezskutecznie. W pewnym momencie pies, zaczął łapami szarpać jej ulubioną bluzkę, co już przestało być zabawne.

– Pimpek , bo mi podrzesz bluzkę!

Oburzenie Lucynki było wielkie. Maciej widząc to, krzyknął na Pimpka;

– Zostaw!… Siad!.

Pies usiadł obok, patrząc na Macieja z wyrzutem. Maciej popatrzył na  odsłonięty dekolt Lucyny, przy szarpaninie z Pimpkiem;

– Widzę, że pranie już wyschło?

Uśmiechnął się przekornie. Lucynka nie zamierzała zasłaniać tego miejsca.;

– A pewnie , że wyschło. …Zauważył Pan?

Maciej nadal się uśmiechał, lecz uznał, że wystarczy tych złośliwości z jego strony. Lucyna założyła obie ręce za głowę, i patrząc w błękitne niebo, westchnęła;

– Niebieściutkie…

Maciej przyjął taką samą pozycję, kładąc się obok.;

– Noo …Niebieściutkie.

Leżeli patrząc na błękit. Maciejowi zaraz przypomniały się szczenięce lata, wakacje, beztroska, błogość… ” Kiedy to wszystko przeminęło! ?” – Pomyślał. Lucyna leżała i jedyną rzeczą jaką czuła to Ową Błogość…  Tylko Pimpek nie wiedział co ma teraz zrobić; ” Iść sobie na łąkę. …Czy mam dalej tu siedzieć?” Dla pewności spytał Pana, szczeknięciem. Pan odpowiedział tylko „Zmykaj” i Pimpek pognał, na łąkę w poszukiwaniu amatora do wspólnej zabawy.

– Szkoda, że nie zabrałam kremu do opalania… Poopalałabym się, ale mam wrażliwą skórę na słońce

…I przykładając palec pod oko dodała.

Maciej popatrzył na profil Lucynki i nie zauważył ani jednego piega. Zauważył za to, że jej skóra na policzku nabrała trochę żywszych kolorów od pierwszego ich spotkania;

– To nie musi być krem… Elka smarowała się olejkiem kokosowym. Też ma wrażliwą skórę…  Jest w szafce nad zlewozmywakiem.

Odparł  Maciej, nie wspominając, że nie widział ani jednego piega pod okiem. Lucynka się uśmiechnęła. ;

– To akurat wiem o olejku kokosowym… Nie przypuszczałam, że i Pan może o tym wiedzieć!?

Lucynka była zdziwiona, skąd Starszy Pan, może wiedzieć takie rzeczy a już, że ma olejek kokosowy!?. Lecz uznała, że to jeszcze nie Ta pora na wystawianie swojego ciała na słońce.

– A pan się opala?

– Noo. … Fajką

Odparł i parsknął śmiechem. Lucynce nie udzieliło się jego poczucie humoru, za często przekornie żartował, choć czasem sytuacja była zabawna i adekwatna do przekory, to jednak „Ileż można?”.

– A Pan znów swoje!

– Nie, ” nie” opalam się. Wole czuć ciepło słońca na tym czarnym podkoszulku. Mało kiedy wystawiam swoje ciało Adonisa na słońce!

… Teraz Lucyna sie roześmiała, choć to znów była przekora z jego strony… „Potrafi być zabawny, wtedy gdy to sprawiało im obu przyjemność… Ale potrafił też współczuć w smutku. Potrafił pocieszać”. Potrafił jeszcze wiele innych rzeczy, które sprawiały, że dla Lucyny stawał się kolegą… Nic nie odpowiedziała, gdy wspomniał o Adonisie. „Bo ustępował urodą „charakterowi” Starszego Pana… A Poza tym, Maciej był obok a Adonis na stronach „Mitologii Greckiej”.

– Nie wiem jak Tobie?…

Odezwał się nagle Maciej.

(…) Ale ja czuję , że coś  Mi łazi po plecach!

..I tu gwałtownie usiadł, przekładając rękę za plecy i chwytając podkoszulek energicznie potrząsał. Lucyn też gwałtownie sie podniosła i odskoczyła na bok z okrzykiem „Łee!”. Potem parsknęła śmiechem;

– Położył się Pan na mrowisku!

Maciej wstał ciągle otrzepując podkoszulek;

– Noo… Tu zadziałała ta zasada o której pisałaś to wypracowanie. …O tych procesach myślowych. …Że ja się nie przyjrzałem!?

– A Taki niby Roztropny i przewidujący! …Myślałby Kto!?

Parsknęła śmiechem  jeszcze głośniej Lucyna i w tym momencie, zorientowała się, że właśnie odzywa sie coraz częściej  do Pana Macieja, jak do swojego kolegi… Starszego Kolegi. Któremu można powiedzieć prawie wszystko. „Prawie” – „Bo są sprawy o których Kobieta nigdy nie będzie rozmawiała z Mężczyzną, niezależnie od jego wieku”… Maciej natomiast już dawno oswoił się z myślą, że może Traktować Lucynę jak młodszą koleżankę.  Jeszcze chwile drapał po plecach, wciskając dłoń pod podkoszulek, a gdy ustąpiło nieprzyjemne uczucie, przełożył rękę do przodu, strzepując z nogawek ewentualnych intruzów, którzy też mogli opanować te miejsca;

– Dobra, pora nabić fajkę…

Odezwał się, gdy już przestał wymachiwać rękoma. Lucyna cały czas stała z boku , chichocąc. Choć też przez chwile powierciła się na boki, patrząc czy przypadkiem nie chodzi coś po Niej – Nic nie chodziło…

– To jak,  już idziemy do domu?.

– Jasne!.

Odparła Lucyna i oboje poszli w stronę schodów do ganku. Gdy wszedł do salonu spojrzał na zegar, było na nim kilka minut po 10-tej. ” Już Tyle godzin!?. …Czasie zwolnij!”.  – Choć wiedział, że jego prośba pozostanie głuchą, czas nie słucha nikogo! Niezadowolony z tego faktu, usiadł na swoim fotelu i zaczął nabijać fajkę tytoniem. Lucyna, gdy wchodzili usiadła przed werandą na ostatnim stopniu, opierając się framugę otwartych drzwi ganku i ściągnęła swoje sandałki. …Choć były ładne, to jednak nie praktyczne. To oplatanie i wiązanie rzemyków a poza tym, cienka i płaska podeszwa, która przyciągała wszystkie drobinki a te ugniatały w stopę.

– To już lepiej ganiać boso!

Powiedziała kładąc je obok.

– Te Pana są praktyczne.

Odezwała się patrząc na sandały Macieja.

– Bo to jest model dla leniuchów. …Ale mają jedną wadę, czasem lubią spaść ze stopy!

Maciej zapalił swoją fajkę. Gdy już dym snując, uciekał szeroko otwartymi drzwiami, przed schodami ganku pojawił się Pimpek, oznajmiając; ” Oto jestem!”.

– Dlaczego On nie lubi tędy wchodzić?

– Spadł z tych schodów jak był mały… Uraz mu został… Otworzysz Mu wejściowe drzwi, bo Mi jeszcze urwie klamkę. …Jakoś nie mogę odzwyczaić się ciągłego zamykania ich na klucz…

Lucynka wstała i poszła do sionki. Pies patrząc na nich, jakby wiedział o czym rozmawiają, bo poszedł w stronę wejścia i gdy Lucyna otworzyła drzwi stał już przed nimi merdając ogonem. Weszli do salonu, pies pierwsze kroki skierował do pustej michy, gdy zauważył , że jest pusta , popatrzył na Lucynę ” No nie bądź Taka! …Sypnij czymś!”. Lucyna zawołała do Macieja;

– Nasypać mu coś do miski?

– Nie! …On je za nas oboje. Nalej tylko wody.

Odpowiedział głośno Starszy Pan, puszczając kolejne kłęby dymu. Lucyna nalała wodę do michy i postawiła przed psem. Pies popatrzył najpierw na miskę, potem na Lucynę, zamerdał ogonem i rozchlapując wodę na boki, zaczął łapczywie pić.; ” Sie nagoniłem!. …No!”. Lucyna wracając do Macieja zabrała krzesło i usiadła tam gdzie zawsze, lecz teraz przy otwartych drzwiach. Wyciągał swoje nogi, zapierając piętami za parapet stopy.;

– Ale nogi Mi opaliło. …Choć specjalnie nie wystawiałam do słońca.

– Uhm!. …Jak się chodzi w krótkich spodenkach, to się nie powinno odzywać, że się specjalnie nie wystawiało..

– Nie pomyślałam. …I tylko niech Pan nie zaprzecza,  że nie da się nie-myśleć…

Maciej się uśmiechnął. Patrzył jak Lucyna, wygina swoje brudne palce stup. Gdy już  odłożył pustą fajkę na stolik, powiedział.:

– Pójdziemy do piwnicy. Poszukać dla Ciebie praktyczniejszego obuwia. …Może nie będzie tak ładne, ale z pewnością o wiele wygodniejsze…

Lucynka na słowo piwnica od razy skojarzyła je ze słowem strych”– miejsca pogrążone w półmroku i pełne tajemniczości. Pełne przedziwnych rzeczy – Tak przynajmniej było o tym w książkach, bo nigdy nie była w takich miejscach. Dlatego się zerwała ochoczo.;

– A mogę iść tam boso?

– Jasne, jasne. Tylko patrz pod nogi.

Maciej poszedł wyjściem przez sionkę, bo w niej wisiał klucz od Drzwi piwnicy. Lucyna zbiegała ze schodów nie patrząc pod nogi… Gdy starszy Pan zjawił się pod drzwiami piwnicy, Lucyna zaglądała przez jedno z okratowanych okienek, ale zakurzone od wewnątrz  i półmrok jaki panował po drugiej stronie okienka, powodowały , że widziała tylko własne odbicie na szybie. Gdy Maciej otworzył Drzwi a Lucyna weszła, wnętrze było dokładnie takie jak sobie to wyobrażała; ” Kamienna posadzka. Tak samo wyglądały ściany, tylko mury piwnicy nie były tak idealnie gładkie a miejscami zamiast kamieni, ciągnęły się fragmenty wymurowanie z czerwonej cegły. Wnętrze było niskie, jego odeskowany sufit spierał sie na kliku drewnianych belkach.  Wchodząc poczuła chłód pod stopami nóg. Było mrocznie, chłodno i tajemniczo”

Maciej wszedł za Nią;

-Tu nie ma światła, zdaje się na Twoje oczy… Po lewej stornie powinny być pudła…

 Piwnica zastawiona tyloma rzeczami i przedmiotami, że wydawała się ciasna a na dodatek podzielona na dwa pomieszczenia. Po lewej stronie, w rogu przy tylniej ścianie, stała szafa, która równie dobrze mogłaby stać w muzeum, jako eksponat… Na niej wiklinowe okrągłe koszyki, oblazłe w pajęczynę. Obok szafy drewniana komoda zamykana na wieko, też nadawałaby się na eksponat. Na niej stały poukładane pudła, i pudełeczka rożnej wielkości, aż pod sam sufit. Potem stała szafka segmentu kuchennego. Ale Ta, była z całkiem innej epoki, niż dwa poprzednie meble; „Chyba do muzeum się nie nadaje? „. Na niej też aż pod sam sufit były poukładane jakieś przedmioty, których pochodzenia ciężko było się domyśleć… Potem jeszcze jedna zakurzona drewniana szafa, stary stół, zastawiony różnymi przedmiotami, obok równie stare dwa krzesła , jedno położone na drugim. I potem znów kilka pudeł i pudełeczek ale już nie pod sam sufit.

– Weź to pudło pierwsze z lewej od strony okienka.

Dobiegł ją głos Macieja, lecz jego samego nie było widać… Bo Tamtą część piwnicy odgradzały meble, osłonięte, zakurzonym płótnem…” A może to płótno było szarego koloru?”

Lucynka chwyciła za kartonowe pudło odciągając od Saciny w stronę  światła które padało przez okienko do wewnątrz. Na górze pudła widniała przyklejona kartka z odręcznym starannym pismem” Obuwie Letnie„. Lucyna się uśmiechnęła; ” Od Razu widać Kto Pakował!”

W tym momencie pojawiła się Ta osoba, trzymając w ręce dwie butelki wina, pomiędzy palcami za ich zakorkowane szyjki.

– Poczekaj, odstawie je w bezpieczne miejsce.

Powiedział Maciej podnosząc butelki i wyszedł. Lucyna z babskiej ciekawości podeszła pod wejście pośrodku rzędu mebli.  Zauważyła, że za nimi też jest ściana. Piwnica była podzielona na dwie nierówne części. Ta po lewej była większa, ta po prawej mniejsza. Lecz gdy wetknęła głowę do niej, oślepił ją lustrzany blask światła, wydobywający się z okienka tuż przy poprzecznej ścianie rozdzielających pomieszczenia.

– O masz!. …Ciekawskie to, To!.

Usłyszała za plecami. Maciej właśnie wrócił.

– W tamtej części jest chłodniej, wiec tam jest spiżarnia. Trzymam tam worki z ziemniakami, zaprawy, przetwory… I inne Pierdoły, jak chcesz to popatrz?

Lucynie się odniechciało, bo te „Pierdoły” nie brzmiały zachęcająco.

– Dużo tych  skarbów!

Powiedziała patrząc na wnętrze, zagracone prze-różnościami.

– Cztery pokolenia, to się nazbierało…

 Odparł Maciej i  klękając, usiadł na swoich pietach przed pudłem.

– Cztery pokolenia!?…

Spytała Lucyna zdziwiona. Maciej nie odwrócił się otwierając pudło.

– Cztery, bo te meble pod spiżarnią, to  najmłodszej córki. …Popatrz do góry, na tę środkową belkę na wprost wejścia.

Odparł i zaczął wyciągać obuwie powiązane sznureczkami do pary, lub ich sznurówkami. Lucyna stała właśnie pod tą belką, lekko zadzierając głowę w górę. Pośrodku długości legara, na jego bocznej stronie pomiędzy wypukłymi gwiazdami,  widniał pokryty potarganymi „firanami” pajęczyn, wyżłobiony napis ” * AD. 1920 r. * „

– Ten dom ma 100 lat!?

Lucyna nie mogła wyjść z podziwu; „I nadal stoi!?”… Podeszła i przykucał obok Macieja, który już nie wyciągał  butów, tylko przekładał je w pudle. Obok leżało sporo Letniego obuwia a mówiąc, Maciejową przekorą. –  „Bardzo letniego obuwia!”

Lucyna ogarnęła wzrokiem porozrzucane wokół buty, niektóre naprawdę były stare i schodzone …”Zupełnie z innej epoki”.

– Przymierz  jakieś. Chyba, że nie są na topie, czy jak sie to po Waszemu mówi!?… Poszukamy w innym pudle jak nic Tu nie znajdziesz…

Uwagę Lucynki przyciągały płytkie czarne czółenka, na płaskiej podeszwie z ledwo widocznym obcasem. Były w dobrym stanie i rozmiarowo wyglądały też dobrze. W takie czółenka łatwo było wcisnąć stopę… Co zrobiła siadając, założyła jedno z nich na prawą, bosą stopę;

– Wow!?. One mają aksamitna wyściółkę?…

– A nie wiem?… To Dominiki… Pierwszy jej samodzielny zakup, gdy pojechała do Wielkiego Miasta z  Elką i Małgorzatą…

– Tą Małgorzatą?

– Tak , tak… Ona jest w wieku mojego Andrzeja. Ale lubiły się z Elżbietą…

Tu Lucyna na chwilkę zamilkła , kręcąc stopą oglądała jak wygląda w czółenku. Nie odzywała się, bo jej Tatuś, też miał na imię Andrzej… „Popularne imię w tych stronach” – Przeszło jej przez myśl.

– I Jak?.      

Zapytał Maciej patrząc na stopę odzianą w buta.

– Troszkę miała szerszą stopę… Ale ujdą… To ile lat ma Pana najstarszy syn?.

– Andrzej?… W tym roku skończy 43 lata…

– Mój Tata ma 36 lat… I też ma na imię Andrzej.

Lucyna pozbyła się ciężaru podobieństw imion. Maciej uważał, że im w rozmowie, miej miejsca na domysły, tym rozmowa jest treściwsza, więc odparł;

– Oo?… Nawet Mnie to nie zdziwiło. Mój syn też był zarozumiały, Dumny… Narwany i pobudliwy. Chciał zawsze więcej niż potrafił… Twój jest chyba taki sam?

– Podobny…

Odpowiedziała Lucynka, ” Bo jej Tato tych cech też nie był pozbawiony„… Ale dzisiaj nie chciała zaprzątać sobie głowy Rodzicami. …”Oni pewnie mają tak samo jak Ona?„.

– Daleko mieszka?

– Wyjechał do „Stanów” …Uciekł. …Ale co parę lat Mnie odwiedza z jego Amerykańską małżonką. A jego  Polskie Dzieci – Czyli moje wnuki, czasem wpadną z byłą Synową…

– Rozwiódł się!?.

– Zawsze gonił za Babami… Wiesz co, przestańmy o nim mówić.

Maciej też teraz , dzisiaj… Niechciał psuć Błogości, którą zaraził się od Lucyny, leżąc obok niej na trawie. Te kilka ostatnich dni, sprawiły Mu przyjemność, nie chciał jej trwonić rozmawiając o czymś, co niebyło tak do końca przyjemnością.

– A przymierz Te… Podał jej parę męskich klapek, podobnych do  Inblu, lecz też stare i sfatygowane. Lucynka zapierając stopę o stopę,  ciągła czółenka a na ich miejsce wylądowały klapki;

– Też są trochę szersze…

– Bo to też buty Średniej. To które bierzemy?

– Obie pary?

Odpowiedziała Lucyna uśmiechając się do Macieja. Maciej odpowiedział tym samym;

– Dobra, to pakujmy wszystko z powrotem i chodźmy z Tego muzeum wspomnień.

– Po co, Pan tyle tego trzyma?

– Z sentyment, z sentymentu Lucynko…

Maciej użył znów zdrobnienia odpowiadając, uznał, że już może… Lucyna je usłyszała, i choć w tym półmroku nie było widać, jej policzki nabrały rumieńców miłego uczucia…

Gdy wszystkie buty, były na powrót w pudle a Maciej starannie je zamknął, przekładając na przemian karton wieka i odłożył pod ścianę, wyszli przed dom.

Na zewnątrz przywitała ich fala gorąca i …Pimpek!?.

– To jednak zlazłeś po tych schodach Dzwońcu!?

Spytał go zdziwiony Pan, głaszcząc po łepetynie. Lucynka usiadła na pierwszym stopniu schodów obok dwóch butelek wina i przez chwilę zastanawiała się która parę ubrać; ” Do płytkich czółenek trudniej wlecą wszelkie drobinki. …Ale jak wlecą, trudniej będą miały wylecieć. ” – Ostatecznie wybrała klapki! Gdy ubrała oba, zrobiła kilka kroków;

– Mogą Być!

Oznajmiła po zakończonym teście przydatności do chodzenia.

– To trzeba to opalić!

– Że co?

– No fajkę idę teraz nabić.

Uśmiechnął sie Maciej i zabierając obie butelki z winem, poszedł schodami werandy. Był zadowolony, że ; „…Obuwie na coś się przydało„… I że tym „Cośem”, komu będzie służyło, jest Lucyna. Ona nie poszła za Nim. Razem z psem, wybrali sie poszukać spokojnego i najlepiej ustronnego miejsca, aby wystawić się na działanie promieniu UV. Po krótkiej chwili Lucyna znalazła takie miejsce, tuż nad Leśniczówką, przed Daglezją. …Drzewo o tej porze dnia, rzucało cień na dom i podwórko wokół niego, lecz przed nim, łąką tonęła w promieniach słońca. Postanowiła wrócić, po coś do leżenia, olejek i picie. Rozglądała się za Pimpkiem, ale ten, postanowił , że poszuka nadal… I zniknął. Przechodząc koło Daglezji, zauważyła Macieja siedzącego w swoim fotelu, w oparach dymu z fajki.

Maciej po tym jak wrócił z piwnicy, jedną butelkę wina wsadził do lodówki. Druga stała za nim w rogu  werandy. Wczorajszego wieczora opróżnił całą zawartość poprzedniej butelki. …  „I tak  było w niej „ledwo na dnie” – Dużo łez poleciało.” Dzisiaj jednak, myśli nie zaprzątały wspomnienia. …W ogóle cierpiał na bez-myślenie, poza poczuciem błogostanu  mózg nie generował wielu innych emocji. …”No może poza poczuciem szczęścia, ale to chyba nieodłączny element stanu w którym trwał?.”

Z tej mantry przywróciła go do rzeczywistości Lucyna wchodząc do werandy,  trywialnym na pozór pytaniem;

– …A co zjemy na obiad?. Głodna jestem.

Lucyna nim spytała Macieja o obiad , popatrzyła na zegar, ten wskazywał południe, co za chwile oznajmił też i Maciejowi, aż 12-ście razy!

Po 12-stym uderzeniu i po słowach Lucyny, Maciej niechętnie podniósł się z fotela, ale z fajką w zaciśniętych zębach. Wyciągnął ją z ust dopiero gdy stanął przed otwartą lodówką. Chwile patrzył otwierając kolejne szufladki zamrażarki, potem śmiejąc się odwrócił do Lucyny;

– Dziś będą pierogi z mięsem!. …Ostatnia paczka!.

To było jego ulubione danie. Szybko, syte i smaczne…

– Ale tak jak ostatnio z tymi skwarkami?

– To nie skwarki a drobno pokrojony Boczek przysmażony na oleju… Był!

Dla Lucyny, jedno od drugiego niczym się nie różniło… Pojęcie „skwarki” kojarzyło się z drobno posiekanym, wysmażonym boczkiem.

– Pyszne to było…

Odparła Lucyna, bo nie chciała, by Maciej pomyślał, że Ona nie widzi różnicy pomiędzy skwarkami a boczkiem.

– … Boczku już nie ma, ale za to jest słoik zasmażanej kapusty. …Jadłaś?

– Może być.

– No to mogę juz dopalić fajkę, jeśli wszystko ustalone – Proszę Jaśnie  Pani?

– Tak Janie…

Odparła Lucyna i Oboje  parsknęli śmiechem. Maciej wrócił na swój bujany fotel.

– Czy ma Pan jakiś  leżak, koc. …Coś co położę na mrowisku?

Maciej aż potrząsł swoim brzuchem ze śmiechu.;

– W sionce za szafą, tam gdzie parasole, jest oparty rozkładany leżak. A jak chcesz koc, to w Twoim pokoju w szafie na górnej półce będzie taki który będzie się nadawał…

Leżak był kiepską opcją, bo ustawiając go w stronę słońca, musiałby stać bokiem pochylony w stronę zbocza a to groziło jego wywrotką. Lucyna chciała  od razu iść po koc do swojego pokoju. Cieszył ją fakt, że Maciej ten pokój, nazywa „Jej pokojem”…

– A olejek?

Maciej nie odpowiedział od razu, gdzie jest?…  Wkładając cybuch fajki do uśmiechniętej buzi, zaciągnął kilka razy powietrze, nim razem z nim wypuścił kłęby dymu.

 – W szafce wiszącej nad pralką w łazience…

Odparł delektując się chwilą nałogu.

Lucynka  poszła do pokoju. Na półce nie był jeden, lecz 3 koce poskładane w prostokąt. Pierwszy od góry,  był czarnego koloru -frotte.; ” W sam raz, czarny absorbuje promienie, a frotte nie kłuje jak inne koce.” – Pomyślała biorąc go pod pachę. Po drodze zabrała olejek. … I krzycząc z holu; „Wyjdę przez sionkę!” – Wyszła na zewnątrz, po schodkach prowadzących do nikąd, minęła  Leśniczówkę górą.

 Gdy już wybrała odpowiednie miejsce i rozłożyła koc. Ściągnęła klapki z stup i swoją niebieską bluzeczkę… Gdy ją rozpinała ukradkiem zerkała wokół siebie; ” I co się rozglądasz głupia!? …Maciej przecież zauważył , że mam na sobie bieliznę z efektem Push Up. !” – Uśmiechnęła się gdy to pomyślała. Potem nalała na prawą dłoń, wylewając całą zawartość  z buteleczki w  garścią złożoną w łódeczkę olejek i posmarowała swoją białą skórę ale tylko z przodu, od szyi w dół aż po kostki nóg. ” Na plecach przecież będę leżała…”. Potem powycierała obie dłonie łapiąc za róg koca; ” Na czarnym nikt nie zauważy plamy”. Położyła się, przykrywając głowę swoją bluzką. W tym momencie z dołu łąki pojawił się Pimpek. Podszedł stając nad Lucynką; „Dziwny zapach!?. ..Liznę i skosztuje” – …I zabrał sie do oblizywania brzucha.

– Pimpek!

Wrzasnęła siadając Lucyna;

– Niedobry pies!…. Nie dobry!

Pies odsunął się w tył: ” Ten olejek też nie jest dobry. …O co tyle rabanu, liznąłem z dwa razy!?”. Lucyna położyła się z powrotem , poprawiając bluzkę tak, aby nie zasłaniała widoku Pimpka. Pimpek położył się obok… ” Zapomniałam o piciu” – Pomyślała jeszcze… Lucyna nie musiała długo czekać, aż poczuła ciepłe pieszczoty słonecznych promieni… Były zupełnie tak samo przyjemne i ciepłe, jak towarzystwo Macieja. Leżała tak , na czarnym kocu, pośród traw, kwitnących gdzieniegdzie Bławatków, Aksamitek i innych kwiatów… Raz po raz machając rękami odpędzała owady, które jak Pimpek, też chciały posmakować olejku kokosowego.

Gdy Lucyna wyszła a Maciej wypalił fajkę, wstał z swojego fotele i pierwszą rzeczą jaką zrobił, był telefon do Małgorzaty. Zupełnie zapomniał zadzwonić wcześniej do niej, prosząc o zrobienie Mu zakupów… Często Ją o to prosił, nie tylko On. W przysiółku, nie było żadnego sklepu, więc nieraz mieszkańcy Mokre, którzy z różnych powodów nie opuszczali swoich domostw, prosili Małgorzatę,  o kupno chleba, bądź innych drobnych zakupów, bo Ona na najczęściej jeździła do Świata.

Kiedy już ustalił listę, tego co mu potrzebne i umówili się na 14; 30  przy szosie… Maciej zabrał się za obiad. …”Wedle życzenia  Jaśnie Pani”. … Zegar wybił godzinę 14-stą. Pierogi i zasmażana kapusta juz od dłuższego czasu, były w końcu jego łóżka, zawinięte w białe ściereczki i przykryte Maciejową puchowa pierzyną, żeby długo były ciepłe… Maciej wyszedł do holu i otwierając okienko na końcu korytarza, z którego było widać Lucynę… Czego Ona nie przewidziała, że Maciej ją jednak widzi. – Zawołał;

Pierwszy usłyszał Pimpek, podnosząc alarm.; ” Wstawaj Mała!”. Lucynę też dobiegło to miłe  wołanie. zadarła głowę w tył w stronę Leśniczówki i zauważyła, że pomiędzy gałęziami wielkiego drzewa, widać patrzącego na nią Macieja.; ” Zapomniałam, że z tej strony tez jest okno!” – Uśmiechnęła się. Wstając założyła bluzkę, zapinając tylko kilka guzików, na wypadek, gdyby tłusty olejek, nie wchłoną w skórę a w tkaninę, robiąc ohydne plamy… Pimpek nie czekał aż Lucyna poskłada swoje legowisko, „Psy mogą leżeć na trawie”
… Dlatego pobiegł do swojego Pana szczekając ” Pierwszy będę!” . Lucynka wróciła do domu, tą samą drogą, którą z niego wyszła. W sionce stał już Maciej z kluczem w rekach. I merdający ogonem Pimpek.

– To nie jemy teraz?.

– Nie, najpierw idziemy po zakupy do szosy.

Odparł Maciej i biorąc od niej koc i pusta buteleczkę, odkładając  na szafę obok , dodał;

– Tylko migusiem!  Bo znowu się nasłucham…

Wyszli , Maciej w pośpiechu zamknął drzwi i łapiąc Pimpka za włosy na karku, delikatnie lecz stanowczo, zaprowadził, zamknąć go  w kojcu, tłumacząc się psu;

– Wybacz, ale na dół z nami nie możesz iść…

Pimpek chyba zrozumiał, bo bez oporów dał się zaprowadzić do swojego królestwa. Gdy już był w środku, odszczeknął sie tylko ” Sam bym trafił!”.

Poszli, szybkim aczkolwiek nie za szybkim tempem, bo to Lucyna idąc jako pierwsza, nadawała jego rytm. … Ale, że miała krótsze nogi od Macieja, nie można było określić go mianem „migusiem”. Lecz po chwili schodzenia, Lucyna  zauważał zaparkowany w drodze prowadzącej do Leśniczówki, samochód Pani Małgosi.  W aucie otworzyły się drzwi i wyłoniła się z nich postać Małgorzaty;

– No ile można czekać!?… Całe 3 minuty tu tkwię!

Roześmiała się serdecznie, na powitanie.

Lucyna na jej widok, podbiegła do niej;

– Oo! …Dzień dobry Pani!

 Małgorzata  nadal się uśmiechając, odparła jej; „Cześć Mała” . Lecz gdy spojrzała na Macieja , jej uśmiech zgasł;

– A Pan to jak zawsze. …Nigdy w porę!

I znów rozbłysła pogodna twarz Małgorzaty. Popatrzyła na Lucynkę; Miała rozpiętą bluzkę, spod której wystawał biustonosz z efektem Push Up. Nad nim, opalenizna koloru bladego różu, obsypana piegami pod szyją, takimi samymi jak pod oczami. Była uśmiechnięta i szczęśliwa.

– O widzę, że się że sie wystawiłaś na słońce!?. …Skóra różowa jak dupka niemowlęcia i te piegi!?

…Tu jak zwykle zarechotała jak silnik jej samochodu. Lucynka szybko dopięła jeszcze jeden guzik od dołu;

– W końcu mam Wakacje!.

Odparła odwzajemniając uśmiech. …Nie wie dlaczego, ale polubiła Panią Małgosię. …Chyba za Jej otwartość i szczerość?.

 Małgorzata Schyliła się do wnętrza pojazdu i wyciągał kartonowe pudełko z napisem „Maciej„. Lucynka zauważyła, że było napisane szminką, koloru ust Pani Małgorzaty. Zajrzała do środka pojazdu. na tylnich siedzeniach było kilka pakunków, opisanych tą sama szminką.

– Ja to zrobiłabym niezły biznes na tych zakupach dla Mokrego…

Odparła kobieta wręczając Maciejowi pudło.

„Jesteś mi winien 50 złotych” Dodała nadstawiając dłoń. Maciej sięgnął ręką do tylnej kieszeni wyciągając banknot, wręczył Małgorzacie mówiąc;

– Dziękuję Ci bardzo, moja Ty Doskonałości.

Kobieta wrzucając banknot do swojej torebki, wydając z siebie , znajomo brzmiące; „Taa” i wpakowała się w swoje auto, wycofując tyłem na szosę, krzyknęła przez uchyloną szybę ” Miłego Dnia!”  i odjechała z piskiem opon. Lucynka widziała już tu  podobne manewry; ” Ciekawe gdzie Oni uczyli sie jeździć?” …Droga powrotna zajęła im więcej czasu, bo gdy wracali pod górę wąwozem drogi, Lucyna co chwilę wdrapywała się na jego zbocza, patrzą co jest po obu jego stronach, będąc u góry za każdym razem pytała Macieja stojącego w dole; ” A ta łąka czyja?” . Maciej odpowiadał, choć Lucyna nie miała pojęcia o kim mówi. Wchodząc do salonu, Maciej popatrzył na zegar, była 15,20. Zabrał sie do opróżniania pudełka i wkładaniu do lodówki jego zawartości;

– Wejdź do Mnie do pokoju..Na końcu łóżka pod pierzyną, są owinięte pierogi i kapusta. …Przynieś tylko nie oba garczki na raz.

Powiedział do Lucyny. Ta była zaskoczona tym; ” Mam wejść do Jego pokoju, bez Jego obecności?… Czyli to rodzaj zaufania?”.

Poszła, otwierając drzwi, zauważyła , że jego pokój był nieco szerszy, też pomalowany na biało. Przy ścianie dzielącej jej pokój od jego pokoju, stała nocna szafka z taką samą nocna lampka jak w jej pokoju. Potem łóżko ustawione tak jak w jej pokoju – Pod oknem z zielonymi kotarami. Po jego lewej stronie stała duża dębowa szafa ” Takich już nie robią”- Pomyślała patrząc na nią. Po lewej stronie drzwi stał sekretarzyk z oszkloną witryną u góry.  Po prawej niewysoka  komoda z szufladami a na niej telewizor.; „Ciekawe czy ogląda?” . Nad telewizorem . było sporo fotografii oprawionych w ramki, tak samo jak i po lewej stronie nad sekretarzykiem, pełnym niedbale poukładanych książek ” No proszę!? . Jednak nie jest aż tak pedantyczny!?”. Ściana, pomiędzy szafą a sekretarzykiem, była obwieszona Jelenimi porożem, co nie specjalnie przypadło Lucynie do gustu… Przed łóżkiem stały dwa krzesła z tapicerowanymi siedzeniami i oparciem, wyglądające jak te buty w piwnicy – Zupełnie z innej epoki. Odchylając pościel, zabrała oba garczki. …Wbrew temu co sugerował Maciej i wychodząc z pokoju, popchnęła drzwi łokciem ręki w której trzymała garczek z kapustą, gdy usłyszała się trzask zamkniętych drzwi,  weszła do salonu.

– A mówiłem ; – Po jednym?.

Powiedział Maciej widząc Lucynę. Jak odgina ręce,  pod ciężarem zawartości obu naczyń.

– A co będę dwa razy chodziła?…

Uśmiechnęła sie, kładąc garczki na blacie kuchni. Maciej już miał naszykowane talerze a w dłoni trzymał płaską chochelkę;

– Ile Ci nałożyć?

– Dużo!

Odparła Lucyna. Ruch wzmaga apetyt a śniadanie było liche. Maciej sie uśmiechnął; „Szczęśliwe Dziecko – Pojedzone Dziecko”

Sobie nałożył na talerz resztę, która została, obficie oblewając zasmażaną kapustą.

Usiedli przy stole i zaczęli objadać się pierogami. Maciej widząc , że Lucyna szybko pochłania jeden za drugim pierog, przełykając jedzenie, powiedział;

– Nie pędź tak. …Posiłek przygotowywać można 10 minut, ale jeść go, najlepiej 10 godzin…

Lucyna popatrzyła znad talerza na Macieja i zwolniła tępo pożeranych pyszności.;

– Co będziemy robić po objedzie? … Tylko niech Pan nie odpowiada; ” Żyć pełnią życia”.

– Po objedzie, będziemy nadal Błogo spędzać czas, na nic nie robieniu…

Uśmiechał się jak zwykle, bo;  „Błogość, jest pogodna, beztroska i lekka. Podobna do Radości, co sprzyja uśmiechom”…

Długo siedzieli jedząc obiad, przerywając go rozmową o „Nic nie robieniu”. Maciej twardo trzymał sie tezy, że takie pojęcie ma sens, choć jest niedorzeczne. Lucyna przytaczała wyczytane w książkach mądrości, że nic nie robienie – „To zwykłe próżnowanie i wałkonienie a przecież Ona nie „próżnowała”. Gdy zjedli i razem pomyli naczynia po obiedzie. …Co było dla Lucyny, celebrowaniem bycia razem. Usiedli na werandzie. Starszy Pan jak nie co-dzień, bo wcześniej niż zazwyczaj, usiadł z lampką wina „Cabernet Sauvignon”, przyniesionego z spiżarni. Lucyna usiadła z szklanką wody z sokiem „Czarnej Porzeczki z Miętą”, którego resztę, która została w kartonie, wlała do szklanego dzbanka, dolewając wody. Lucyna jak zwykle ze stopami na drewnianym parapecie okna a Maciej z kopcącą fajką. Siedzieli wpatrując się w to co za oknem a obok nich Pimpek, też urządzał sobie poobiednią sjestę, bo oczywiście został zaproszony na obiad, ale po tym jak już Ludzie zjedli…

– Pana dzieci z wnukami, lubią To miejsce?

Spytała Lucyna, bo Ona, zaczynała Lubić. Czuła się tu dobrze. Tak jak nigdy dotąd…

Starszy Pan wypuścił dym z ust, zadzierając głowę , wydmuchał obłok nad głową;

– A Ty nie Lubisz rodzinnego domu?…

– Źle spytałam. …Czy czują się Tu dobrze?

To pytanie, też nie było z tych na które łatwo odpowiedzieć. Maciej się tylko uśmiechnął.;

– Moje dzieci i wnuki, przyjeżdżają tu dla Mnie. …A czy Im ze Mną dobrze!?-Chyba tak. …Przecież nie odwiedzałyby Mnie z obowiązku.

Lucynę usatysfakcjonowała taka odpowiedź, no bo skoro Ona – Obca …”Czuje się w towarzystwie  Macieja dobrze, to jak się może czuć przy Nim, ktoś bliski”

Maciej sięgnął po kieliszek z winem. robiąc łyk czerwonego trunku. Lucyna odkładając szklankę z sokiem, wzięła do rąk butelkę z winem, które pił Maciej.; „Mouton Cadet” – Przeczytała nazwę wina;

– Mogłabym skosztować?

Spytała Macieja , nie bardzo wierząc , że się zgodzi. Lecz Maciej ku jej zaskoczeniu, odparł;

– A polej sobie odrobinę. …Ot tego się nie umiera!.

Doszedł do wniosku, że te kilka łyków nie zawrócą Jej w głowie. … „I za mało by wpaść w nałóg”. Lucyna z ucieszoną miną, odlała sok ze szklanki do dzbanuszka i otwierając butelkę, pociągając palcami za korek, nalała wina. …Nie była to  odrobina, więcej nieco, bo Lucynie zadrżała ręka przy nalewaniu. Popatrzyła na Macieja  wydając z siebie „Ups!”, lecz Maciej nadal się tylko uśmiechał, choć nalała prawie tyle ile było w jego kieliszku!…

– A piłaś już jakieś wino?.

– Poza bezalkoholowym szampanem, przy okazji wszystkich Moich urodzin?. – Nie!

Roześmiała się Dziewczyna i zrobiła jeden łyk, czerwonego trunku. Maciej z zaciekawieniem patrzył na jej reakcję i był zaskoczony, tym w jaki sposób zrobiła ten łyk… Nie przełknęła od razu, lecz powoli, dzieląc go na kilka mniejszych przełknięć. Dopiero po tym, zrobiła lekko kwaśną minę, mrużąc powieki wzdrygnęła ciałem. Lecz wbrew widocznym oznaką, powiedziała z zadowoleniem – „Dobre”. Poczuła lekko cierpkawy smak, który pachniał; „Latem”. …Łąka i lasem za domem Macieja.”

” O Masz. …Co ja narobiłem!?. Podrzuciłem owieczkę głodnemu wilkowi!” – Pomyślał Starszy Pan, lecz ani myślał zabierać jej szklanki.;

– Dobrze, że Nikt nie widzi jak rozpijam nieletnią!

Lucyna popatrzyła na Niego swoimi błękitnymi oczami;

– Sama chciałam!

Widziała rozbawioną minię Macieja, wręcz zadowoloną, z tego faktu, że przy nim zbacza na drogę występku… Maciej  kilka razy zaciągnął fajkę, aż poczuł w nozdrzach zapach dymu i popatrzył znów w dal za oknem;

– Fajnie jest!.

Powiedział cicho; ” Chwilo trwaj” – Lecz to zdanie dudniło mu w głowie, bo jak do tej pory, to był bardzo przyjemnie spędzony czas tego dnia a jeszcze nie miało się ku zachodowi… Lucyna miała takie samo uczucie. Chciała by ten dzień, wymykając sie prawą przemijania,  potrwał jeszcze… Maciej robiąc kolejny łyk, zauważył piegi pod jej oczami i wzdłuż nosa.;

– A jednak masz piegi!. …I mówisz, że to od słońca?.

– Od słońca to je bardziej widać. …Mam je od urodzenia.

Zachichotała, bo nauczyła się od Macieja, że przekora jest dobrym materiałem na żarty. Maciej w pełni zgodziłby się z tym twierdzeniem, lecz tylko mruknął;

– O masz!. …Za szybko sie uczysz!.

Starszy Pan podniósł sie z fotela, a ten jakby uwolniony spod jego ciężaru, zaczął bujać się i gdyby potrafił mówić, na pewno krzyczałby teraz „Nareszcie Wolny!”. Maciej wstał, bo zamierzał wyczyścić fajkę, lecz patrząc na stan podłogi werandy, uznał, że dość jest umęczona. Podszedł do kominka w salonie i wyklepując o kamienne palenisko, kilka razy dmuchnął w cybuch; ” Bez wyczyszczenia jej się nie obejdzie” – Pomyślał i uchylił szufladkę w szafce z wazonem. Wyciągnął z niej szklaną popielniczkę i asesoria do fajki, spięte fotelowym brelokiem z ametystu. I znowu usiadł na werandzie obok Lucyny. Ta korzystając z tego , że nie patrzy przez tę chwilę, zrobiła kilka małych łyczków wina, lecz Maciej zauważył, siadając na wprost stolika na którym stała szklanka.

– Hola, hola, Droga Pani. …Nie tak szybko. Więcej nie będzie…

Lucynka się przyrumieniła. I postanowiła od razu zmienić temat;

– Ładny brelok…

– Ametyst. …Kamień Marysi. – Odparł Maciej, wyciągając cybuch z główki fajki a potem z cybucha ustnik i zamykając w dłoni kamień, chwycił w dwa palce szpikulec przyczepiony do niego i zaczął czyścić obie części fajki… „Nie miał ochoty na wspomnienia, nie Dziś!”…

Lucyna zauważyła, gest Starszego Pana i uznała, że to nie jest dobry temat w tym momencie, lecz na pewno do niego wróci kiedyś…

– Trochę mnie jednak opaliło?

Spytała niby od niechcenia. Maciej popatrzył na jej nogi i widoczny trójkąt jej ciała wystającego z dekoltu;

– Pierwszy raz widzę, żeby Kogoś opaliło na różowo!

Zaśmiał się Maciej, brudząc rękę szpikulcowym  wyciorem do fajki.

– To za kare!

– Burknęła Lucyna gdy zauważyła, szkaradną mazistą rysę na nadgarstku dłoni Macieja.;

– Zawsze tak się opalam, po kilku dniach opalenizna ciemnieje.. Oo!

– Oj no!?. Nie żebym sie naśmiewał. …Mogłabyś Mi podać kawałek papieru z rolki w kuchni?.

Lucynka wstała i po chwili przyniosła całą rolkę i z uśmiechem podając, kąśliwie powiedziała;

– Na wszelki wypadek, gdyby zachciało się Panu  nadal naśmiewać.

Siadając na swoim miejscu, wyciągnęła nogi na parapet i łapiąc za szklankę z winem, zrobiła ostentacyjnie  jego łyk. Maciej tylko pokręcił głową rozbawiony jej zachowaniem. ; ” Co za złośnica!?” I wytarł dłoń a potem wycior. Kilka razy powtórzył te czynność, oczywiście bez wycierania dłoni. Potem wszystkie części fajki połączył, wsadził w usta i z fajką w ustach wybełkotał; ” Może być!.” – Powiedział po wszystkim wstając i odnosząc brelok, wrzucając do szufladki a później odniósł rolkę papieru z popielniczką stawiając na kuchennym segmencie.

Wtedy zegar sześcioma uderzeniami, przypomniał, że czas jednak nie stoi w miejscu – Choć do tej pory go nie słyszeli bicia natręta. Słuchając jedynie siebie. Te uderzenia teraz też nie zrobiły na nich większego wrażenia… Lekceważąc Czas, cieszyli się Błogością. Maciej znów siadając obok Lucyny, nabił fajkę i znów weranda wypełniła się dymem. Raz po raz przepijał gorzki smak tytoniu, lekko cierpkim  smakiem wina. Za oknami nadal było ciepło, choć to nie był tak upalny dzień, jak wczorajszy… Przez cały dzisiejszy dzień, niebo było błękitne, teraz zmieniło nico swoją barwę na bardziej turkusową.

Bicie zegara obudziło jednak Pimpka, który przespał cały ten czas po obiedzie, leząc w miejscu gdzie salon łączył się z werandą, lecz nieco z boku wejścia na ganek. Pimpek podniósł się na cztery łapy ziewając,  wyciągnął swój jęzor mlaskając nim; ” A to czasem nie pora na kolację?” i popatrzył po Ludziach. Pan był wpatrzony w okno. Mała w te samą stronę… „Halo!. co jest z Wami!?” – Zaszczekał. Maciej popatrzył na niego;

– Idź połazić Pimpek przed kolacją…

Pimpek zrozumiał Pana i przeciskając sie pod wyciągniętymi nogami Lucyny, wyszedł przez ganek.

– Chyba już uraz do schodów Mu znikł?

 Oznajmiła  Lucyna wodząc wzrokiem za Pimpkiem.

„Cud, zwyczajnie Cud” – Uśmiechnął się Maciej, robiąc następny łyk wina…

Lucyna nie pozostała dłużna, też zrobiła łyczka, łapiąc za szklankę.

– Tylko nie  złap bakcyla. …Bo skończysz jak Ja.

Odparł Maciej patrząc na Lucynę przechylającą szklankę. Lucynie smakowało wino, lecz za każdym kolejnym łykiem, coraz bardziej czuła jego działanie. Było jej lekko, przyjemnie, miała ochotę się śmiać, żartować… „Tylko ta twarz!?”- Czuła jak jej policzki robią się coraz cieplejsze. Maciej zauważył jej przyrumienione policzki;

– Lucynko…

Odezwał się najładniej:

(…) – W tej chwili marsz do łazienki i przemyć zimna wodą twarz!. … Wino dopijesz dopiero potem.

Lucyna uznała, że to rozsądna propozycja. …”I że będzie mogła dopić to wino!”

Poszła do łazienki. Maciej zaczął się  zastanawiać; „Co się ze Mną dzieje!?… Przecież Bartkowi w życiu bym nie polał wina!?. …No Ale On nie jest jednak Nią, niczego Mu nie ujmując”.

Gdy Lucyna wróciła, co zajęło jej dłuższą chwilę niż myślał, spytał;

– Co tak długo?

– Iść tylko po to, by opłukać twarz zimną wodą?. …Marnotrawstwo czasu !

Maciej już o nic więcej nie  spytał. Roześmiał sie, uznając, że działanie wina, nie wpływa negatywnie na jej tok rozumowania.

– Zrobimy kolację.

Powiedział nim Lucyna usiadła. Ta popatrzyła łapczywie na niedopite wino w szklance. Starszy Pan ją uspokoił.

– Spokojnie, wino Bedzie do kolacji…

Maciej wstał i podszedł do lodówki, wyciągając z niej  pętko kiełbasy, które było na liście zakupów zrobionych przez Małgorzatę.

-Rozpalimy Ognisko.

Lucyna wiedziała o czym mowa. …”Przecież jeździłam na harcerskie biwaki”.  – W jej niebliskich oczach, zabłysły ogniki-  ogniska.

– Ale nie widziałam Tu nigdzie paleniska?

Maciej się uśmiechną, wskazując ręką w której trzymał pachnące pętko wędliny na kominek pod ścianą. Lucyna wdała z siebie tylko zdziwione „Aaa!?”, bo nigdy nie piekła kiełbasek nad kominkowym ogniskiem.

– Idziemy po odpowiednie drzewo.

Powiedział Maciej odkładając wędlinę z powrotem do lodówki. I poszli. Maciej założył swoje sandały, Lucyna poszła boso. Przestała zwracać uwagę na stan czystości swoich stóp…

Gdy zeszli na podwórko, Maciej zdecydował, że lepiej sam wejdzie po drwa do szopy, bo wokół gnotka stojącego tuż za bocznym wejściem, było sporo drzazg, po rąbaniu drzewa. Lucynka przystała na to, zresztą na razie nie była ciekawa tego miejsca… Poszła na ławeczkę  pod Daglezją i kładąc się na jej długości, patrzyła w koronę drzewa od wewnątrz,  przy pniu. Na samym jego  dole grube, długie i krótkie, obeschłe kikuty gałęzi. Im bardziej w górę, tym dłuższe i grubsze gałęzie, a potem się znów malały, tworząc nieregularny stożek. ” Gdyby tak Człowiek mógł rosnąć w górę, wypuszczając wciąż nowe pędy od swojego pnia życia…  Ciekawe czy przysłoniłby jego starość z której przecież się wzięły!?… O Rany!? …Chyba jednak mi to wino zaszkodziło, Maciej powiedziałby, że znów mówię jak Dorosła”- Pomyślała, patrząc na stare drzewo. Usiadła, w powietrzu unosił się słodki zapach jabłek; „Ciekawe skąd?”. Nie zdążyła nawet się dobrze zastanowić, gdy dobiegł ją głos Macieja.

– Jesteś Gdzieś!?

Maciej po wyjściu z szopy, nie widział Lucyny, dlatego zawołał.

– Tu jestem, na ławce!.

Odkrzyknęła i po chwili obok zjawił się Maciej.

– Czuje Pan ten zapach?

– No. …Tak pachnie Jedlica, zwłaszcza teraz gdy jest ciepło.

– Jabłkami!?. …Myślałam , że będzie pachnieć jak Sosna. …Żywicą jak każde iglaste drzewo.

Maciej się roześmiał;

– To nie jest Każde iglaste drzewo… Chodźmy. Jeszcze się nawąchasz tego zapachu.

Lucyna boso po trawie przeszła na schody ganku. Maciej podszedł do drzwi szopy, zabierając stamtąd koszyk z pociętymi gałęziami o prawie ciemnobrunatnym  kolorze kory. I postawił na pierwszym stopniu obok stojącej Lucyny.

– A to co?.

– A to drewno na ognisko- Śliwa i Jabłoń… Kiełbasa nie  będzie pachniała żywicą!.

Maciej pochylając się, rękom omiótł spodnie, klepiąc otwartą dłonią po udach po udach, były całe w zrębkach drewna, bo musiał przyklęknąć na stercie porąbanego drzewa, wybierając te, które były odpowiednie.

– Pimpek!

Zawołał gdy sie wyprostował. Pimpek jak zwykle, pojawił się nie wiadomo skąd ; „Jestem , jestem!” – Oznajmił dwukrotnie i merdając ogonem poszedł za nimi po schodach na werandę.  Maciej położył koszyk przed paleniskiem, wybierając z niego drobny chrust;

– To  na podpałkę

Zaczął wyjaśniać Lucynie, lecz ta tylko popatrzyła na niego swoimi błękitnymi oczami ” Człowieku ja już nie  mam 3 lata”.

– Dobra wiem!. …Nic nie mów. Tylko idź, pokrój pętko na kilka kawałków i ponacinaj.

W chwili gdy Lucyna, zajęła sie przygotowywaniem wędliny , Maciej rozpalił ogień w kominku. Kominek był stary z otwartym wysokim paleniskiem. Lecz zięć Macieja w czasie remontu domu, przerobił nieco kominek tak,  że paląc w nim, rozprowadzane ciepłe powietrze, do każdego z pokoi, zimą grzało cały dom. Miał pewne wady. …Czasem najzwyczajniej kopcił, ale ta wada nie przysłaniała jego zalet, ciepło i bliskości z ogniem!.

Ta wada dała znać po kilku minutach, salon wprawdzie nie wypełnił sie widoczną mgiełką dymu, ale cały pokój pachniał  zwęglonym drzewem.

– A patyk do nabijania kiełbaski?

Spytała Lucynka, niosąc talerz z przyszykowanymi porcjami kiełbasy.

-Popatrz zapomniałem… Ty idź po ten Twój koc.

Lucyna przez ułamki sekund zastanawiała się ” Jaki „Mój” koc?”, ale olśnienie rozbłysło w kolorze czarny frotte i podążyła do sionki, ściągając z szafy, za pomocą Macieja Laski- Koc. Przy okazji obrywając w ramię, pusta buteleczka po olejku. Gdy odbiła sie od jej ramienia spadając na posadzkę nie rozbiła się, lecz poturlała pod szafę; ” A siedź sobie Tam!” – Oburzyła się na nią Lucynka. …Wszystko dla tego, że Szafa zdecydowanie przerastała Ją wielkością i szerokością. Gdy wróciła Macieja nie było. Pimpek stał w drzwiach werandy wychodzących na pole;

„Uciekł od Ciebie!” zaszczekał. …Tyle lat przekory udzieliło się także Jemu… Bo Pan po chwili wrócił trzymając w dłoni, dwa długie Trójzęby zrobione z cienkich, metalowych prętów z drewnianymi rączkami.

Gdy Lucyna podziwiała „kije” do pieczenia. Pimpek podszedł do stołu, podnosząc na tylnych łapach, przednimi wsparł się o blat.; ” To pewnie ta kolacja dla Mnie!”. W tym samym momencie usłyszał za plecami;

– Pimpek!. …Tyle razy mówiłem, że co na stole to nie Twoje!

Krzyknął doniośle Starszy Pan, pies przestraszony odstąpił od stołu łasząc sie do Pana ” No przecież nie zjadłem. …Nawet nie liznąłem!”. Pan przykucnął obok skarconego Psa.

– Oj no, już dobrze… Przepraszam.

Powiedział czochrając psa… Pies Mu natychmiast wybaczył merdając ogonem szczeknął ;” Ale jeden kawałek dla mnie?”.

Maciej z Lucyną rozłożyli koc przed kominkiem, kładąc na nim stolik przyniesiony z werandy a na nim ustawili wszystko co niezbędne do kolacji… I oczywiście Lucyny szklankę z niedopitym winem. Maciej butelkę i kieliszek, postawił dla pewności nieco dalej , obok kominka, żeby Lucyna nie uległa pokusie.- Usiedli. Nabili na trójząb po dwie kiełbaski i trzymali nad ogniem, obracając to w jedną to w drugą stronę. Palące drzewno trzaskało pękając pod wpływem ciepła. Promienie buchały i przygasały. Po chwili salon wypełnił zapach pieczonej kiełbasy. Maciej ściągnął, jedną z nadzianych z nich , wprost na kromkę chleba, dmuchając  potem w palce. Z druga zrobił podobnie. I z kiełbasą Lucyny… A, że było pięć kawałków, ten nie usmażony, dał Pimpkowi, który cały czas, śledził dłonie swojego Pana. Lucyna odkroiła jeszcze gorący kawałek nożem i włożyła do ust;

– Huu!. …Gorącze!– Powiedziała z otwartymi ustami.

– Przepij łykiem wina!

Gdy zrobiła łyk wina, w gardle poczuła łagodność, lecz wolała chwilkę poczekać na następny kawałek, aż ostygnie.

– Nie pachną żywicą. …A wino podkreśla ich smak.

Powiedział Maciej tnąc swoją porcję na mniejsze kawałki, też się nie mógł doczekać aż je zacznie zjadać… ; „Harmonia w życiu nie ogranicza się przecież tylko do smaków” – Pomyślał . Po chwili jedli oboje, zagryzając chlebem i popijając od czasu do czasu, łykiem wina. Maciej oczywiście znów uległ, chwilowemu zamroczeniu, dolewając odrobinkę  wina do Jej szklanki. …Gdy po kolacji pozostał tylko bałagan na małym stoliczku, a zamiast płomieni w kominku tylko czerwony żar. Lucyna podnosząc sie z koca oznajmiła;

– Idę przemyć twarz zimną wodą.

– Dobrze, Ja to ogarnę… Nie spiesz się.

Odparł Maciej. Widział, że Lucyna jest zmęczona, bo wino pite pierwszy raz w życiu…” Ale tylko dobre wino, nie upaja a męczy”. Poza tym, on też odczuwał zmęczenie dzisiejszego dnia. ” A był od niej większy, starszy, choć niewiele mądrzejszy!”…

Lucynka poszła do łazienki i kilka razy przemyła twarz zimna wodą, chlapiąc przy tym szyję, i odsłonięty dekolt. Woda spływając po opalonej części cała nad biustonoszem, ta część która wystawała spod bluzki przez większą część dnia, zaczęła drażnić skórę. ” Nie mam siły, dzisiaj się nie wykąpie” –  Stwierdziła Lucyna drapiąc się po mostku w miejscu swędzenia.

Gdy wróciła do salonu, Maciej kończył wycierać talerzyki.

– Zmęczona?. …Idź się połóż. Ja tu ogarnę do końca i zrobię to samo.

Powiedział Maciej widząc skonane Dziecko.

– Dziękuję Panu… To był Bardzo przyjemny dzień z Panem.

Uśmiechnęła sie Lucynka i obracając na pienicie wyszła do swojego pokoju. Chwilę trwało nim się przebrała w swoją dresową pidżamę. Rzucając w nieładzie na fotel to, co z siebie zdjęła. W łazience umyła tylko swoją twarz i ręce ciepłą woda i mydłem. Nawet  nie uwolniła swoich włosów, ze splotu warkocza… Potem wystawiając nogi na umywalkę, umyła stopę, prawej i lewej nogi.  …Kiedy wróciła i położyła w łóżku, przykrywając kołdrą, kładąc prawą rękę na sercu, zdążyła jedynie powiedzieć ” Duchu Dziękuję!” … I usnęła snem zmęczenia.

Maciej krzątał się długo, porządkując salon i werandę. Potem nabił swoją fajkę i zapalił. Nie usiadł w fotelu;

– Pimpek pora na ciebie .

Powiedział do swojego Pasa, który już od dłuższej chwili stal na wyjściu z werandy, zastanawiając się czy schodzić schodami. Zszedł a Pan za nim z fajką w zębach. Na zewnątrz było już ciemno. W powietrzu unosiły sie zapachy łąki, lasu i Daglezji, mieszając w zapach „Lata”. Pimpek sam wszedł do swojego kojca, znikając w drzwiach szopy. Maciej zamknął bramkę, i poszedł usiąść na ławce. Niebo było pełne gwiazd „Jutro też będzie pogodny dzień… Oby chwilami był podobny do tego” – W myślach chciał, aby tak było. Siedział długo, oddalając koniec Błogości Dnia.

… Gdy szedł spać i przechodził przez salon, sprawdzając czy wszystko jest na swoim miejscu i jak być powinno, zegar wybijał północ.

                                                   Dziwny Dzień „Ewokacji”.

„Wyobraźnia jest płótnem dla wizji… Żeby tworzyć w niej obrazy, wystarczy tylko umiejętnie operować tym co było, tym co jest i tym, co może z tego wyniknąć.”

                                                                     ***

Lucyna otworzyła oczy, budząc się ze snu, w którym nic… Dokładnie nic Jej sie nie przyśniło. Wieczorem przymknęła oczy tylko na chwilę, a po chwili otwierając, zauważyła , że już jest poranek i kolejny dzień przed Nią… Leżała chwilę wpatrując się w sufit. Nie wypatrzyła , żadnej  niebieskiej poświaty. Ale w rogu pokoju nad szafą, zauważyła cień, który wędrując przez całą długość sufitu, zniknął nad jej głową. ” Jesteś Jednak?” – Upewniała się..                                                                                                                                       

Wczorajszego wieczoru, była tak zmęczona Błogością , że poddała się jej bez walki, zasypiając od razu, gdy tylko poczuła miękkość pościeli łóżka. Nie pamięta, by podziękowała Duchowi za kolejny dzień Cudu. Więc kładąc rękę na piersi zaczęła;

„Duchu, wybacz Mi, że nie podziękowałam Ci wczoraj, za to, że uczyniłeś ten dzień, jedną wielką Błogością, w której pławiłam się, upajając jak winem Macieja. –  Przyjemne uczucie. …Lecz nie o  tym winie , teraz pomyślałam… Przyjemna jest błogość!. „

Lucyna wstała. Czuła ciepło na brzuch i udach. Dres drażnił opalony naskórek. Rozpięła górę piżamy. „Poza białym miejscem, które ukrywał biustonosz, powyżej i poniżej skora nie była już  blado różowa a bardziej łososiowa. Podrapała się na brzucho po tej „łososiowatości” . ” Z nogami pewno nie lepiej”- Ale już nie sprawdzała…  Zapięła bluzę , a potem ściągnęła gumki trzymające warkocz w całości, ten po  kilku gwałtownych ruchach głowy na boki, rozleciał się w popłatane i poskręcane kosmyki rudych włosów. Lucyna chwilę zastanawiała się co na siebie włożyć, gdy już wymyśliła,  zabrała  zwijając w kłębek, rzeczy w których wczoraj chodziła ubrana, oraz ręcznik i wyszła do łazienki. Z zawiniątkiem pod pachą, zerknęła jeszcze uchylając drzwi do salonu. Okna były zaciągnięta zasłonami „Czyżby Maciej jeszcze spał?”– Zdziwiło ją to. Zawsze przecież pierwszy krzątał się porankami po mieszkaniu. Zamknęła drzwi z powrotem, lecz delikatnie, nie robiąc hałasu i w końcu trafiła do łazienki…                                         

Maciej po długim wieczorze, spędzonym na ławeczce przed domem, też szybko usnął. Lecz jego sen, pełny był majak… „Mieszały się w nich postacie  jego  żony z twarzą Lucyny i odwrotnie. Za każdym razem, gdy na niego patrzyły, uśmiechały się. Uśmiech promieniał jasnym światłem, co oślepiając oczy, rozmywało Ich postacie. W tak samo rozmytych postaciach, pojawiały się też jego dzieci. …Lecz ich uśmiech nie promieniał. …Radość na ich twarzach była widoczna, ale nie promieniała. We śnie ,średnia córka  Elżbieta spytała;  ” …I jak Ci tam Tatusiu?”. Odparł jej ; „Dobrze Córuś, dobrze, Mamusia przecież o mnie dba…” – I obejmując swoją  Marysię, przytulił do siebie”…

Obudził się z uczuciem, jakby wciąż tulił swoją żonę. …Co przypomniało Mu jak przyjemne  to uczucie. „Bo powoli zapominałem bliskości… –  Leżał, podobnie jak Lucyna wpatrując się w sufit i spostrzegł cień idący  po suficie, odwrócił się , odchylając zasłonięte okna. Za nim po łące przechadzał  Sarniak, odbijając swoją postać na białym suficie. ; „To ten sam, co tak nieładnie potraktował Pimpka” Pomyślał Maciej i zasłonił okno. Wtedy też dobiegł go odgłos otwieranych drzwi obok, a potem drugich do salonu;  „Uchy!? …Dziecko już się obudziło” – Uśmiechnął się na myśl o tym fakcie. Wstał , gdy juz zakładał ubranie, obwąchał wczorajszy podkoszulek.; „Jeszcze bym w nim dziś pochodził. …Ale mam towarzystwo Małej Damy – Znów się uśmiechną , rzucając zwinięty  podkoszulek na krzesło, ubrał biały i czysty, do spodni, tych co wczoraj…

Lucyna w tym czasie wchodząc pod prysznic, odkręciła wodę. Ciepła woda, najpierw zmoczyła włosy, potem spływając w dół, zmoczyła uda. Które w momencie zetknięcia z woda, zaczęły piec. Uda bowiem, nie były koloru łososiowego, były brudno-czerwone.; ” Ja Chromolę!. …Alem sie „urządziła!?” – Przez chwile pomyślała też; „Żadnego opalania więcej” – Ale przez krotką chwilę. Bo gdy już umyła swoje ciało, wycierając ręcznikiem  przed lustrem, w odbiciu zobaczyła, że tylko przód torsu jest opalony i jeden bok. Ręce od krótkich rękawów bluzki w dół… I nogi. od bieli kończących sie krótkich spodenek, po palce stup… Tylko od strony którą wystawiła do słońca. Reszta była biała…  ( !?) „O Szlak, nie wzięłam ubrania!”– Pomyślała słysząc na korytarzu kroki Macieja. Nie chciała zakładać z powrotem piżamy, więc jak tylko mogła, owinęła sie ręcznikiem, zasłaniając wszystkie Te miejsca, których  byłoby głupio pokazywać Starszemu Panu. Ręcznikiem zawsze owijała mokre włosy, te teraz, przegarnęła do przodu, jako kamuflaż tego, co wystawało ponad ręcznik. Stanęła koło drzwi, nasłuchując chwilę, gdy uznała, że nikogo nie ma, szybkim ruchem otworzyła drzwi i przebiegła do swojego pokoju, chichocąc przy tym…

Macieja nie było w domu, bo gdy już się ubrał, pierwszą rzeczą jaką poszedł zrobić, było uwolnienie Pimpka z kojca w  którym cały czas ujadał; ” Jest Ten co mnie tak urządzi! …No wypuść , że mnie wreszcie!. .. Już ja mu dam bobu!”.– Maciej ledwo przeciągnął skobel, pies pognał w stronę byłego ogrodu nad domem, gdzie sarniak nic nie robiąc sobie z jego szczekania, obgryzał pędy traw. Gdy go zobaczył w kilku susach znalazł się obok brzeziny a potem zniknął w lesie. : „Paczcie, no co za cykor!!”–  Zaszczekał pies,  lecz ani myślał gonić za intruzem. Powoli oddalił się w przeciwnym kierunku, puszczając mimo uszu przestrogę Pana ; „Pimpek, tylko nie schodź do szosy!”.   Gdy Maciej wrócił, zauważył w holu otwarte drzwi do łazienki i ślady mokrych stóp. Podszedł do drzwi łazienki, na pralce leżały brudne rzeczy Lucyny, a obok ręcznika zawieszona jej pidżama; ” No tak. …Proza życia”. Cofnął się, wystawiając głowę na hol;

– Piżamy zapomniałaś!  – …I roześmiał się głośno. Potem powkładał brudne rzeczy do kosza na pranie, bieliznę chwytając w dwa palce…     

Lucyna właśnie zakładała  ogrodniczki, przewlekając ich szelki na ramiona okryte białym podkoszulkiem. Gdy usłyszała Macieja, znów  zachichotała. ..”No przecież to było komiczne i tak deprymujące, że mógł to rozładować tylko „chichot” . Z mokrymi włosami i szczątka do włosów, weszła do salonu. Maciej właśnie odsłaniał ścianę. Pokój wypełnił się światłem, jak każdego poranka.

– Coś się Panu dzisiaj przyspało?.

– Czy ja wiem!?. …Ja zwyczajnie ostatnio wcześnie wstaję!.

Popatrzył na zegar, było wcześnie, bo kilka minut po 7-dmej. ” Chyba wczoraj wstałem później”- Dociekał, lecz nie podzielił się tymi wnioskami z Lucyną, która usiadła na stołku, walcząc z mokrymi włosami, usiłowała przywrócić im ład.;

– Ręcznik mokry, nie wytarłam dobrze.

Powiedziała patrząc na minę Macieja, który stał obok podziwiając jej zmagania. Nic nie opowiedział tylko wyszedł, po chwili wrócił z czystym, jasnobeżowym ręcznikiem i podał Lucynie , mówiąc ;”Proszę”. Ta odpowiedziała.; „Dziękuję bardzo”- I odkładając szczotkę, zaczęła energicznie wycierać głowę. W tej samej chwili rozległ się dźwięk telefonu Macieja, zamkniętego w szufladzie. ” Kogo licho o tej porze przyniosło” – Pomyślał podchodząc do szafki, otworzył szufladę i łapiąc telefon w dłoń przystawił od ucha, spytał; „Halo?”. Lucyna nie słyszała głosu w słuchawce…  „Te stare telefony tak mają, że trzeba je przyciskać do ucha, by słyszeć co Ktoś mówi”…. Maciej się uśmiechną. lecz nie patrząc na Lucynę, tylko gdzieś w dal, przez jedno z odsłoniętych wcześniej okien.; ” Ach To Ty Córeczko!?” zrobił zaskoczoną minę. Lucyna chciała wyjść, by nie krepować Macieja w czasie rozmowy z córka, lecz on widząc, że się podnosi, machną tylko ręką  w jej kierunku; „Siedź”- I nadal rozmawiał. To nie była rozmowa, właściwie on tylko rzucał pojedyncze krótkie zdania.; ” Stęskniłaś się?”, „…,Że gdzie?- Po tym pytaniu na twarzy Macieja , wyprostowały się zmarszczki na jego czole, nieliczne ale jednak… Było widać że, czymś się przejął. Nerwowo zaczął lewą ręką poprawiać czuprynę włosów na głowie.; ” A Michał cię zawiezie?”- Na jego twarzy pojawiła się ulga, wyrażona powrotem zmarszczek na czole, czyli do naturalnego wyglądu. Wskazującym palcem lewej ręki zaczął kręcić okręgi na kielichu dzbana; ” Ty uważaj na siebie”- Tu zmarszczki nieco się uwydatniły, zmarszczonym troską czołem. Potem Starszy Pan zwolnił intensywność zataczanych palcem okręgów i się uśmiechnął ” A dziękuję. …Całkiem dobrze sobie żyję” –  Po chwili odrywając palec od flakonu  spojrzał na Lucynę… Zobaczył , że śledzi go swoimi błękitnymi oczami ukrytymi pod mokrymi włosami. Uśmiechnął się mówiąc; ” A mam niespodziewanego gościa”- Znów odwrócił się bokiem, kreśląc koła na flakonie palcem;” Nie, nie znasz to. …Kobieta” powiedział znów zerkając na Lucynę. A Przyspieszając intensywnie okręgi,  od których intensywności zaczął poruszać się dzban falkonu, odparł ” Tak, tak Panna na wydaniu!” I sie roześmiał serdecznie.; ” Dobrze Kochanie, uważaj na siebie i zadzwoń jak już będziecie coś wiedzieć…. Dobrze?”. Maciej przestał drażnić,  wypalony z gliny dzban stojący na szafce.; ” No Pa, pa. …Pozdrów Marysię od dziadka„- Uśmiechnął się i po chwili odłożył telefon do szuflady.

– Córka jest w 8-mym miesiącu ciąży… Kolejnego wnuka, będę Miał.

Powiedział podchodząc  do stołu i siadając na krześle.

– Zadzwoniła, bo jakieś problemy z jej stanem  i wczoraj lekarz wypisał jej skierowanie na badania.

Widać było, że Maciej, jest przejęty. Trudno się nie dziwić Ojcu i Dziadkowi w jednej postaci…  Lucyna wróciła do wycierania włosów.;

– A Michał to zięć?. …Bo Marysia to wiem, że po Babci ma imię tak?

– Tak. …Słodkie dziecko. Ale nic a nic nie podobna do swojej babci. …Michał to zięć . Dobry z niego zięć i mąż i ojciec…

Maciej uznał, że może rozmawiać z Lucyna  na każdy temat, jaki podejmie. Miał nieodparte przeczucie, że jest wstanie wysłuchać wszystkiego i zrozumieć wszystko.; „Choć nadal zachowywać będzie się czasem jak dziecko”...

– Mówił Pan o 4-ech wnukach…

–  Tak, Bartek i Kasia, to dzieci Andrzeja z pierwszego małżeństwa. Marysia jest córą Dominiki a Ela mamą Michaliny.

– Też są jedynaczkami?… Znaczy Marysia już nie…

Uśmiechnęła się Lucyna, zaliczając gafę. Odgarnęła włosy za tył głowy;

– Resztę muszą doschnąć same. …Co z ręcznikiem?

Spytała pokazując wymiętoszony i mokry ręcznik.

– No jak „Co”?. …Od tej pory jest Twój. …Ale tylko na jakiś czas!

Roześmiał się Maciej podnosząc ze stołka. Poszedł do aneksu i otworzył lodówkę;

– Co dzisiaj zjemy?.

– Coś dobrego?. …Tylko nie  będziemy przepijać winem?

– O nie, nie. …Wino nie o tej porze odpada!.  …I jak dla Ciebie , to rozcieńczone wodą .

Oboje sie roześmiali. Lucyna miała jednak cicha nadzieję, że Maciej zmieni zdanie, bo ten napój, Szpryca, którym poczęstował ją pierwszego dnia, gdy była  spragniona, nie było tak dobre…” A w ogóle, wino nie gasi pragnienia, tylko pobudza zmysły”. Lecz nie  powiedziała o tym Maciejowi…

– Dobrze, zrobię kanapki z resztką wędliny, cienko pokrojoną cebulką  i kiszonym ogórkiem a na gorę ….Majonez?

Lucyna aż przełknęła ślinę i gdy ją przełknęła , odparł; „Brzmi smacznie”, Potem zwinęła ręcznik w rulonik, wstała z krzesła na którym siedziała a w to miejsce  rzuciła zrolowany ręcznik;

– To co mam, smarować kromki , czy pokroić cebulkę?

– Nie, nie. Dam sobie radę. …Ty czasem prania nie musisz zrobić?. Uśmiechnął się, odkręcając słoik z majonezem. Powąchał jego zawartość, mówiąc; „Dobry” – I postawił na blacie. Lucynka właściwie i tak miała zrobić „przepierkę” , więc chwytając za zwinięty ręcznik odparła ; ” Właściwie powinnam!” – I jak zawsze od kilku dni, z byle okazji, uśmiechając się wyszła. Maciej  kręcąc się przy śniadaniu, myślami był przy swojej najmłodszej Córce, która spodziewała się wnuka. …” Wnuka, nie Wnuczki”. To ma być chłopczyk i będzie. …No bo jak inaczej?”. – Już widział małego brzdąca ganiającego za nim z okrzykiem „Dziadziu, dziadziu…” .  Choć nie czuł sie Dziadkiem. ; „Wiek ma niestety swoje prawa. … Żadne z wnucząt na Mnie inaczej nie wołała.  A i własne dzieci, coraz częściej zwracają się do mnie, per. – Dziadku – Pomyślał. …Jego Wnuczęta od zawsze miały tylko jednego dziadka ,bez Babci. …Bartek jako najstarszy z nich, kilka razy pytał o swoja Babcię, choć tylko po to, aby poznać jej historię,  bez poznawania jej osobowości. – Nie pytał  o jej charakter, tylko o epizody z Jej bycia  z Dziadkiem. …Młodsze jeszcze nie dociekały.  

Lucyna uprała swoją bluzkę rękoma w umywalce, i powiesiła na sznurku, rozciągniętym pomiędzy ścianą a prysznicem. …Gdy uprała i wieszała krótkie spodenki, uświadomiła sobie, że przecież w domu nigdy nic nie prała.; ” Wszystko zawsze robiła Mama… Jednak jestem rozpieszczoną Jedynaczką!” – Samokrytyka niestety nic a nic nie złagodziła  odczucia, że Mama robiła to, nie tylko z dbałości o wygląd córki…  Na sznurku po powieszeniu dwu mokrych ręczników, niebieskiej bluzki i krótkich spodenek , zostało nie wiele miejsca. Wzięła bieliznę, którą zakłada się przez nogi, wrzucając do umywalki . Zachichotała, bo przypomniał się jej wcześniejszy epizod… Gdy wyprała obie części bielizny, chwilę zastanawiała się, szukając nie rzucającego się w oczy miejsca do powieszenia, lecz takiego nie było. Wieszając obok już wiszącego prania , przeszło jej przez myśl ” Faktów nie da się ukryć!”. Potem  mając na względzie -Pana Porządnickiego, przetarła podłogę i umywalkę. Wtedy popatrzyła w własne odbicie w lustrze, widziała twarz pokrytą piegami pod oczami i obok sterczącego noska . Wszystko pomiędzy wilgotnymi długimi rudymi włosami. Patrząc swoimi błękitnymi oczami w odbicie , pokręciła noskiem i robiąc głupie miny pomyślała.;” Nic a nic nie jestem podobna do rodziców…  A „Taka”  Zośką to odbicie jej Mamy… Zośka!?”- Uświadomiła sobie, że zapomniało o telefonie, który do tej pory nie dawał o sobie znać.  Obtarła dłonie w ręcznik Macieja i zabierając z wieszaka swoja piżamę poszła do pokoju. Piżamę, rzuciła na nie zaścielone łóżko i usiadła obok niej, wyjęła telefon z szuflady i nacisnęła „off”… Niestety ekran pozostał czarny. Podłączyła do ładowarki, zostawiając na sofie, pod telewizorem i poszła w rozpuszczonych włosach do Macieja. 

Maciej właśnie stawiał na środku stołu  dzbanek z herbatą i dwa kubki. Po środku talerzy zapełnionych kanapkami, zrobionymi z kromek pokrojonego chleba  … Obok talerza Macieja, była jeszcze deseczka i nożyk. Lucynka pomyślała; ” Zapomniał uprzątnąć,  po przygotowaniu kanapek?. …A Taki z Niego porządnicki” –  Usiedli. Lucyna wzięła jedna kanapkę, w momencie gdy miała ugryźć kęs, kanapka w swojej wielkości się wygięła, gubiąc plasterek kiszonego ogórka i brudząc nos Lucyny majonezem… Poczuła lepkość majonezu na nosie i obtarła go nadgarstkiem ręki a potem ręką obtarła o spodnie…  Maciej widząc to, wstał i nic nie mówiąc podszedł do  aneksu zabierając z niego rolkę papieru, wrócił i postawił obok  Lucyny, potem usiadł, biorąc jedną kanapkę. Położył na deseczce i pokroił nożykiem na mniejsze kawałki. Wziął jeden z nich, włożył do ust i zaczął międlić. Lucynka widząc to, powiedziała;

 – Taki Pan Cwany!?…

Maciej nadal  milczał, choć poruszał ustami przeżuwając jedzenie w buzi. Ponownie wstał podchodząc do aneksu, chwile pogrzebał w jego szufladzie i wyciągnął podobną deseczkę do krojenia i nożyk. Poczym znowu wrócił do stołu, kładąc na nim nożyk i deseczkę, przed Lucyną. Nadal międlił w buzi jedzenie. Gdy usiadł i przełknął, spytał:

– Jaśnie Pani, czegoś  jeszcze Życzy?.

Lucyna  natychmiast przysłoniła  usta  lewą dłonią ściśniętą w piąstkę, aby nic z nich nie wypadło w tej chwili. …Szelki ogrodniczek raz się napinały a raz, odstawały luźno pod wpływem ruchów brzucha, trzęsącego się od śmiechu.

– Pani się nie śmieje. …Pani je!

Odparł też uradowany Starszy Pan.  Lucyna położyła nadgryziona kanapkę, na deseczkę i w ślad za Maciejem,  pokroiła na małe kawałeczki. Gdy odstawiała nożyk, uśmiech z jej twarzy znikł. ; ” Mama robiła zawsze „małe” kanapki dla Niej… Czy to czasem nie  objaw Troski?” – Pomyślała  biorąc do ręki mały kawałek… Maciej zauważył, jak nagle zgasł uśmiech z twarzy Lucyny;

– Co Ci?.

– A nic. …Mama podawała mi zawsze, już pokrojone na mniejsze kanapki.

– Aaa. Objaw ewokacji?

– Yy!? . …Że co?. …Czy nie prościej powiedzieć było, że przywałuję obrazy wspomnień, widząc pokrojone na mniejsze części kanapki?

– Nie byłoby ani prościej, ani krócej. …Mądralińska  i tyle!

Odparł Maciej zabierając się za dalsze konsumowanie  śniadania. Lucynka poszła w jego ślady. Maciej nie zdążył zjeść pierwszej kanapki gdy  usłyszał drapanie do drzwi na ganku i szczekanie Pimpka; „Halo proszę otworzyć!. …Przecież czuję śniadanie!”

– Dobrze. Ja pójdę niech Pan siedzi.

Lucyna poderwała się z miejsca, i poszła do werandy. Chwile mocowała się z kluczem w drzwiach, gdy je otworzyła, razem z Pimpkiem do wewnątrz wleciał zapach poranka. Pachniało  lasem i łąką.

– Dziś też będzie pięknie?

– Powinno „Być”!. …Zostaw otwarte drzwi.

Odparł Maciej, wkładając do buzi kolejny kawałek kanapki.  Lucyna wróciła do stołu i usiadła, też krojąc następna kromkę na mniejsze, zaczęła jeść. Pimpek, po wejściu do salonu, udał się wprost do swojej michy, gdzie jego Pan, już dawno nasypał z górką karmę. Więc wszyscy zajęci byli śniadaniem. Maciej jedząc zerkał na Lucynę. Miała naprawdę długie włosy. Rozpuszczone i poskręcane w spiralkę, spływały po ramionach, czasem włażąc na kanapkę. Wtedy Lucyna energicznym ruchem reki, odganiała natrętne kosmyki. Ruszając przy tym głowa na boki. Z każdym kęsem jej policzki  pęczniały, połyskując różowoczerwoną opalenizną. Lucyna zauważyła, że Maciej się jej przygląda.;

– Palec Pan ugryzie , proszę Pana.

Starszy Pan się uśmiechnął i skierował wzrok na talerz. Lecz chwytając kolejny kawałek, znów na Nią patrzył. Chciał Ją zapamiętać. …A raczej tych chwil z nią, nie zapomnieć. Poza tym była ładną Dziewczynką a jak wiadomo ” Bóg dał nam oczy, żebyśmy mogli widzieć piękno i je podziwiać”. ;    …”Na Marysię też często patrzyłem. Jak jadła, czy jak siedziała na werandzie czytając książkę… Jej rozbiegane zielone oczy i wymalowane uczucia na twarzy. …Lubiłem patrzeć jak we śnie, rumieniły się Jej policzki, od ciepła puchowej poduszki, która obejmując tuliła pod głowa.”-  O Masz!. I mnie się udzielają wspomnienia.; ” Ech Maryśka, Maryśka. …Wiesz co robisz?”.   Maciej był nadal przekonany, że to ingerencja jego żony sprawiła, że pojawiła się Lucyna w jego życiu.           

Lucyna czuła na sobie wzrok Starszego Pana, ale nie przeszkadzały Jej – Jego spojrzenia. Przecież też często obserwowała jego zachowanie, mimikę twarzy. …Patrzyła w oczy. „To chyba normalne – Gdy ma się obok siebie druga osobę, którą się lubi!?.”

– Co dzisiaj?. …Jakie plany?.

Spytała Lucyna, po to tylko , aby spytać… Bo wiedziała, że i tak dzień który się zaczyna, dla Nich, każda chwila w nim, jest nieprzewidywalna. Nic nie musieli, poza zwykłymi  rzeczami codzienności.

– Dzisiaj pora się wybrać do Halinki. …Pierogi się skończyły!

Uśmiechnął się Maciej, przełykając ostatni kawałek kanapki. Lucynie  z wiadomych powodów, jakoś się nie śpieszyło do konfrontacji z Sklepową, ale przyjmowała taką ewentualność, że kiedyś do tego dojdzie. A skoro pójdą do sklepu to może!?…;

– A podejdziemy przy okazji do Gajówki?.

Spytała, bo choć ostatni dzień, był Błogi, to jednak wszystko zaczęło się przecież za sprawą jej Dziadków. Chciała zobaczyć  Dom Dziadków i poczuć ich obecność”

– A jak inaczej?.

Odpowiedział Maciej. Wiedział, że Lucyna na pewno nie zapomniała poco Tu przyjechała. Już wczoraj zaplanował, że wybiorą się w tamto miejsce, „Więc  dlaczego miałbym odmówić?”. Lucyna się ucieszyła, lecz nie z uśmiechem na twarzy. Jej oczy tylko rozbłysły zadowoleniem. Też dojadła ostatni kąsek kanapki i nalewając herbatę z czajnika do kubka, zrobiła kilka łyków. Potem wstała z kubkiem w ręce i weszła na werandę. Usiadła na skrawku małego stolika, który lekko się przechylił na swoich koślawych nogach. Lucyna o parapet, wspierając obie dłonie z kubkiem herbaty w jednej z nich, zamyśliła się.; ” Ciekawe jak wyglądałyby śniadania w domu Dziadków?” Podniosła się ze stolika, który zachybotał, co sprawiło, że spadła z niego fajka. Lucynka ugięła nogi kucając i podniosła fajkę. Gdy stała, przyłożyła główkę fajki do  nosa; „Dziwne!?. Dym jednak mniej cuchnie” – Pomyślała odkładając fajkę na stolik. Maciej w tym czasie stał już przed  zlewozmywakiem kuchennego aneksu, zmywając talerze. …Wolał zrobić to sam. Odwracając się do Lucyny, która podchodziła do niego, sięgnął swoją ręką po kubek, który trzymała w dłoni.

– Uu!. Ostrożnie jeszcze nie wypiłam!.

Odparła w pośpiechu dopijając resztkę herbaty i podała kubek Maciejowi. Potem odgarniając włosy z prawego policzka, czyli ze strony w którą się obróciła, wracając do stołu spytała;

– A To o tej Pannie na wydaniu, to nie  o Mnie było?

Maciej się roześmiał. Zakręcił wodę. I zaczął przecierać umyte talerze.

– Najmłodsza córka, zawsze chciała mieć Drugą Mamusię. …Nie dla niej, ale dla Mnie!.

Gdy skończył wycierać, odłożył talerze na ich miejsce i podszedł siadając przy stole;

(…) Zawsze chciała Mnie wyswatać, więc jak powiedziałem , że jestem w towarzystwie Kobiety, to od razu zaczęła wypytywać.

Promienisty uśmiech Lucyny, nie był wywołany myślą zamążpójścia a tego, że mówiąc o Niej,  – Nazwał Kobietą.  ” Bo przecież jeszcze nią nie jestem. …Chyba?”.

– Chciała, żeby Pan nie został tu sam, jak się Ona wyprowadzi?

– Oj. Ona myślała o tym, jak jeszcze tu mieszkali z Michałem.  Ale na pewno miała też na uwadze to, ze kiedyś stąd odejdzie…      

Odparł Maciej. Wszystkie Swoje dzieci, kochał. …Lecz nie Wszystkie jednakowym uczuciem. Gdy daje się komuś miłość a ten Ktoś odwzajemnia to z podwójną mocą, zawsze jest bardziej kochany. Tak Maciej kochał najmłodszą córkę. Może dla tego, że była najmłodsza?. A może dla tego, że odwzajemniała to uczucie kochania z podwójną siłą?.

(…) – Moje Dzieci,  mówią na ich rodzinny dom Odludzie. …Bo takim jest. W pobliżu nie ma zbyt wielu miejsc pracy . Pojechali Tam, gdzie była praca i mniej wymagające życie. Nie mogłem im zabronić…

Lucyna spojrzała w oczy Macieja. Oblały się mgiełką;

– Tęskni Pan?

– Owszem. Ale mam świadomość, że  Moje miejsce jest Tu a Ich ,Tam… Przywykłem do bycia samemu, do samotności jeszcze nie miałem okazji przywyknąć, dzięki Tobie.

W oczach Macieja znikła mgiełka. Uśmiechał się jak zwykle. Bardzo dużo uśmiechają się Oboje. Lucyna pomyślała; ”…Dal Macieja to bez znaczenia, już ma zmarszczki na twarzy. Ja jednak powinna ograniczać  mimikę uśmiechu, lub używać więcej kremu „ – Co ją bardzo rozśmieszyło!. A fakt, że Maciej prawi  Jej coś na kształt komplementu, odbił się  jeszcze czerwieńszą –  czerwienią na policzkach. ;” Pewnie teraz wyglądam jak rumiane jabłko” – Ostatnia myśl która przyszła jej do głowy!

– Teraz to wyglądasz jak rumiane jabłuszko na gałęzi w słoneczny dzień!

Odparł  Maciej widząc jak sie rumieni… Maciej wstał, rozglądając się za Pimpkiem, bo coś podejrzanie nie rzucał się w oczy, odkąd usiedli do śniadania. – Pimpek poszedł do holu… Jak wyjadł wszystko z miski.     

Dla starszego Pana ta odpowiedź Lucyny  oznaczała tylko jedno; ” Pimpek znów coś nawywijał!”. Wszedł do holu, Pimpek leżał na końcu korytarza pod okienkiem wychodzącym na Jedlice. Gdy zobaczył Pana , zamerdał ogonem, lecz nie podniósł się. Maciej podszedł i uklęknął przed nim, w tym momencie zboczył, że prawa przednia  łapa, którą boleśnie uszkodził  Sarniak, cała jest w ślinie.;

– Boli cię?. …Pokaż.

Starszy Pan delikatnie  obmacywał łapę. Nie była spuchnięta, lecz gdy chwycił w miejscu co dopiero zagojonej blizny, pies zaskamlał z bólu.

– … Wiem. moja wina. Henryk mówił, żebyś na razie nie ganiał. …Ech Biedaczysko Ty Moje”

Lucyna stała z tyłu i przyglądała się Maciejowi z jaką czułością obchodzi się z psem.;

– Kocha go Pan?.

–  Czy kocham!?. …Jest dla mnie jak Człowiek.

Odparł Maciej, podnosząc się z kolan. Przeszedł pod drzwi do sionki i klepiąc ręką w udo, z czułością półgłosem powiedział: ” No chodź tutaj, chodź…”. Pies wstał i ze spuszczoną głową merdając ogonem podszedł do swojego Pana. Maciej patrzył czy utyka na tę łapę.  Nie utykał, lecz gdy przenosił na nią ciężar własnego ciała, widać było, że łapa sztywnieje. ..Czyli , że sprawiała ból. Maciej głaszcząc po karku swojego psa, obwiniał się; ” Przepraszam, za dużo wolności  Ci daję. …Moja wina Dzwońcu”.  – Pies patrzył  w oczy Macieja, raz po raz skamląc; ” Nie przejmuj się, poleżę troszkę to przejdzie”. Potem odwrócił się i podszedł do Lucyny, usiadł przed Nią , wyciągając bolącą łapę …  Maciej był zaskoczony, taką reakcją Psa. Nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Pies trzymał wyciągnięta łapę, nie, żeby pokazać  że boli, bo trzymał ją długo wyprostowaną.  Czekał aż Lucyna chciwi go za łapę. Lucyna myślała, że to jedna z sztuczek których nauczył go Pan.  Wtedy Maciej się odezwał.

– Nigdy nie uczyłem Go „Podaj łapę”. …On chyba chce, żebyś ją dotknęła?.

 Lacuna przykucnęła i objęła łapę, patrząc w oczy Psa.  W chwili gdy to zrobiła, Pimpek polizała jej dłoń, skamląc; ” Dziękuję. …Twój dotyk przynosi ulgę.”. Pimpek cofnął łapę stając na czterech nogach i położył się w tym samym miejscy z którego wstał.  

Maciej nie mógł wyjść z podziwu więzi, jaką łączyła jego psa z Lucyną. Gdy Lucyna sie podniosła, nadal czuła ciepło jego łapy na swojej dłoni…

– Dziś nie pójdzie z Nami. …Myślę, że woli posiedzieć w szopie.

Odezwał się Maciej do Lucyny. Nie Mylił się… Bo gdy, po godzinie, byli gotowi do wyjścia w stronę Basów a Maciej zamykał drzwi na klucz, Pimpek wprost spod drzwi Leśniczówki , podszedł do drzwi szopy, usiadł czkając aż Pan je otworzy.

-„Już, już” – Odparł Maciej patrząc na niego, lecz nie poszedł  w kierunku czkającego psa, tylko popatrzeć czy bramka kojca zamknięta jest na skobel, dopiero później uchylając drzwi szopy , odezwał się do psa.;

– Odpocznij  Chłopie!.

Pies zamerdał ogonem i szczekną „Taki mam zamiar!” i zniknął za zamykającymi się drzwiami.

– Wszystko mamy?

Spytał Maciej Lucynę, nim zaczęli iść w górę na przełęcz.

– Bartka  buty na nogach są, plecak jest.  …A w nim butelka wody z sokiem, którą Pan wczoraj przelał z dzbanka i nawet telefon wzięłam!

 Zameldowała Lucyna. Bo gdy zbierali się do drogi, telefon był już załadowany. …A na nim kilkanaście nieodebranych połączeń od Zosi!. Ale nimi postanowiła zająć się później.  Maciej, przebrał biały podkoszulek na ten wczorajszy przepocony i czarny, bo gdy On, szykował się do drogi , pomyślał; ” Ubrudzę się za szybko, choćby od paska  torby”. – Tą , przełożona przez głowę na ramie, zwisała pod prawą ręką w której dłoni ściskał  swoją laskę. Oczywiście odziany w oficerki na nogach i swoją czapką na głowie.  Poszli. Pogoda była taka sama jak wczorajszego dnia – Ciepło, ale nie upalnie. Maciej szedł przodem, Lucynka za nim. Szła i zastanawiała się.; „Ciekawie, czy Dziadkowie mieli psa?”…              

– Nie wie Pan, czy przy Gajówce był Pies?

– Nie, jakoś nie zwróciłem na to nigdy uwagi, ale wiesz co!?. …Tu prawie przy każdej zagrodzie oddalonej od Wsi, jest „Jakiś” pies…       

 Psy, odstraszały Sarny, Dziki i inne zwierzęta od gospodarstw i pilnowały dobytku swoich właścicieli. W Leśniczówce też,  od zawsze był Pies. Pimpek mieszkał w niej od 12 lat, nie był już młodym psem.  Lucyna  zapamiętała obraz, pochylonego nad swoim psem Macieja . Kiedyś czytała książkę o pewnym aktorze ; Robercie Williamie Barker  …Wszyscy właściciele psów, którzy je kochają,  chyba znają ten cytat którego jest autorem ; ” Ktoś, kto nigdy nie miał psa, przeoczył cudowną część życia”. Postanowiła, że kiedyś,  będzie miała psa!… Gdy doszli do Widokowej łąki, Maciej chciał na chwilę przysiąść na jej skraju, lecz Lucyna powiedziała, proszącym głosem;

– To od domu jest pięć minut drogi. …Wolałabym posiedzieć przy Gajówce.

Maciej się zgodził, przecież tu zawsze mogli podejść na spacer… „A Tam było trochę dalej, a poza tym, to Dom jej Dziadków.-  Poprawił torbę, odpowiadając; „Dobrze”  – I odpychając sie laską, nadając jak zwykle pozorny pęd swojej posturze – Ruszyli dalej. Gdy byli w połowie schodzenia stromizną, Lucynka czując, że rozpuszczone włosy przez cały dzień, przyklejają się do czoła, spytała;

– Zmachałam się i kiepsko mi sie schodzi. …Włosy lecą na oczy. Przystaniemy?.

– No też sie zmachałem.

Maciej zrobił jeszcze dwa kroki do najbliższego drzewa i obracając sie do Lucyny, oparł plecami o pień. Popatrzył na Lucynę. Miała spocone czoło i czerwone policzki, podrażniona  opalenizną skóra, czerwieniała od potu.

– Uda Cię nie pieką?.

Spytał Maciej, bo domyślał się jak mogą wyglądać widząc tylko wystajecie kolana i łydki spod nogawek.

– Swędzą.

Odpowiedziała Lucynka drapiąc spodnie na udach. Druga ręką usiłowała zsunąć szelki z plecaka. gdy się jej to udało, usiadła na środku ścieżki, zajmując jej całą szerokość.

 „Uff” , sapnęła i otwierając plecak wyjęła butelkę z sokiem. Odkręciła, korek zaciskając w dłoni i przyssała się do butelki. …Nie wiele wypiła, bo pomyślała, że; ” Gdyby widziała To Pani Małgosia, nie omieszkałaby skomentować; ” Przyssała się jak  niemowlak do  cycka”!” – I Parsknęła śmiechem, dławiąc się przy tym .

– A Tobie Co!?

– A Nic, nic. …Nadal mam Te  Pana „ewokacje”

Lucyna usiłowała zrobić kolejnego łyka, lecz jej śmiech to utrudniał.  Maciej nie zgłębił tematu. Widział wesołą Lucynę i to Mu wystarczyło, lecz widząc jak ślini do butelki, odparł tylko;

– Tak. …Wypij już sama wszystko.

Lucyna  na te słowa,  rozbryzgał mgiełkę napoju, nie mogąc opanować śmiechu. Śmiała się jeszcze zakręcając butelkę z połową zawartości, a przecież zrobiła tylko kilka łyków. Maciej widząc, że jest gotowa do dalszej drogi upewnił się;

– Dobrze. …Odpoczęłaś?.

–  Tak możemy iść dalej.

Lucynka założyła paski plecaka na ramienia i zaczęła iść, wymijając Macieja , podpierającego nadal pień drzewa. Nie rozmawiali więcej ze sobą, aż do miejsca w którym weszli na drogę prowadzącą do Gajówki. Lucyna przez cały ten czas, usiłowała wyobrazić sobie Dziadka i Babcię Brońskich. ” Nie da się zawsze, wyobraźni przekłuć w rzeczywistość. … Takie rzeczy to tylko w ” Alicji z Krainy czarów” , lub ” Harry Potterze” –  Pomyślała. 

Maciej zastanawiał się, czy nie wstąpić do Marysi, Jak juz Tu jest!?.

– Pierwsze do  Gajówki czy do sklepu?

Spytała Lucynka wchodząc na kamienista drogę.

– Do Gajówki, nie będziemy przecież taszczyli zakupów. …A właściwie to popatrz  która to już godzina?.

– Po słońcu Pan nie rozpozna?…

Uśmiechnęła się. Maciej  również. Pamiętał , to jego przekorne pytanie; „Dziecko bez telefonu!?”. Teraz Lucynka sie zemściła. Ona  zsuwając tylko jedna szelkę plecaka sięgał do wewnątrz, wyciągając telefon;

 – „10,10” Proszę Pana.

– Uu!?. Sporo!. …A O której wyszliśmy?.

– Jak pakowałam telefon, to było parę minut po 9-tej. …Ale przecież nie poszliśmy od razu.

Maciej i tak się zastanawiał,; ” Gdzie  po drodze” zgubili” co najmniej 20 minut!?”… Gdy poszli dalej, na podwórku domu Dawidó”- Tego domu z ciągle ujadającym psem przy budzie- Stała Staruszka, ta sama, którą pierwszego dnia pytała o Gajówkę. Staruszka gdy ich zobaczyła, wlepiła na moment oczy w Macieja a potem, swoim piskliwym i zachrypłym głosem zawołała;

– Ło,  to Pan Leśniczy!?. …A zaczem tu przygnało?

– Dzień  Dobry pani Teklo!

Odkrzyknął Maciej i przystanął. Staruszka podeszła do nich. Na jej pogodnej twarzy, było widać bruzdy zmarszczek, na głowie miała chustę z frędzelkami, a spod niej wystawały siwe włosy.

– A idziemy  Oboje  do Gajówki.

Tu Maciej pochwycił Lucynkę za ramiona, przepychając ją lekko pomiędzy niego a Starą Kobietę. Lucyna nie protestowała, zastanawiała się tylko poco?; „Co mam Cię bronić, jak nas zaatakuje!?”. Staruszka zmierzyła Lucynkę wzrokiem;

Wnusia? – Spytała, bo nie była pewna. …”Te jej rude włosy!?. – Znała dzieci Macieja. Znała całą jego rodzinę, żadnego rudzielca w niej nie było”.

– A nie. …To wnuczka Brońskich.

– No co też Pan powie!?.

Kobieta była zdziwiona i zaskoczona, czego objawem było złożenie rąk jak do modlitwy. Staruszka, uwalniając swoje ręce z wzajemnego uścisku, sięgnęła do kieszeni fartucha który miała na sobie po okulary. Założyła, zsuwając z głowy chustę w tył. Miała całkiem długie włosy, jak na Staruszkę, lecz wszystkie były idealnie siwe. Gdy złożyła okulary, spierające się na jej nosie, Lucynka pomyślała, że przypomina , ; „…Te wszystkie Babcie z bajek, których ilustracje oglądałam na stronach książek.”

– Niech no Ci się przyjrzę.

Powiedziała Staruszka, gdy juz patrzyła czterema oczami na Lucynkę.

– A, no podobna jesteś do Anki. …No coś Takiego!?. Włosy masz tylko długie, a tak to cała Babcia Ania.

– Znała Pani Moja Babcię?

W Lucynie eksplodowała nadzieja. ; „Oto jest Ktoś, od kogo mogę się dowiedzieć dużo o swoich dziadkach”.

– A tam znałam!?. …Wiadomo, to przecież była Moja sąsiadka, ale żeby coś bliżej się poznać, to nie…

W Lucynie, zaczął opadać kurz po eksplozji, rozwiewany słowami Staruszki. Maciej Który cały czas trzymał ręce na Jej ramionach, czuł jej emocje, więc zapytał Teklę:

– To może przysiądziemy u Pani i chwile Lucynce poopowiada o Brońskich tyle ile wie?

– A no, no. …Chodź Kochanieńka za Mną, chodź, chodź…

Staruszka poszła przodem. Za nią Maciej z Lucyna, wciąż spierający ręce na jej ramionach. Wtedy z szopy obok, wyszedł mężczyzna. Lucyna też go już poznała. -To był ten Pan z tą samą czapką z pomponem na głowie. Ów pan gdy tylko otworzył drzwi, głośnym wrzaskiem zaczął uciszać psa, który bez przerwy ujadał.;

– Cicho bydziesz cholerniku!. …Do Budy!

Pies, podkulił ogon i schował się w swojej budzie, chyba nie był szczęśliwym  psem?… Pan zdjął czapkę, obcierając nią czoło, potem strzepnął i znów założył na głowę;

– Łoo. Maciej!?. …A Ty tu za czem?.

Spytał widząc Macieja. On odklejając dłonie od ramion Lucyny odparł;

– A przyszedłem popatrzeć Franek, czy czasem jakichś kłus nie szykujesz.

…Tu Maciej roześmiał się. Mężczyzna nie od razu zaraził się jego śmiechem, dopiero po kilku sekundach parsknął;

– Ty już jesteś emeryt, Ty mi możesz. …Wiesz co!?

Obydwaj rechotali. Lucynka nie bardzo wiedziała z czego. …” Ale skoro ich to bawiło?.”

– Ty idź z Matką Franka, a ja z Nim pogadam chwilę. …Dobrze?.

Lucyna tylko skinęła głową i poszła za Staruszką. Ta zaprowadziła ją na bok domu, do wnętrza altany, która wyglądała  o wiele bardziej Staro, od Staruszki. Z jej dziurawego dachu, półmrok wnętrza penetrowały długimi językami, promyki słońca. Obok drzwi wychodzących  z domu na altanę, stała ławka z oparciem.  Staruszka usiadła, ściągając z nosa okulary a potem, przez głowę zawiązaną na szyi chustę, odłożyła po lewej stronie .Gdy tak siedziała, poklepała otwartą, prawą dłonią o siedzisko ławki. zaraz obok niej;

– No siadaj Dziecko tu koło Mnie…

Lucynka usiadła. Staruszka pachniała trawą, nawet na jej fartuchu było widać przylepiane źdźbła. Staruszka położyła rękę na lewym udzie dziewczynki. Lucyna wyczytała kiedyś, ; ” ,Że dotyk, jest „Matką wszystkich zmysłów”. I u starszych ludzi, buduje bezpośrednią więź, komunikowania się z ludźmi”.-  Wiec gdy Staruszka położyła jaj dłoń na udzie, wiedziała, że jest Jej przyjazna. Starsza panie klepiąc w udo spytała;

– To co chcesz wiedzieć?.

– Wszystko.

Odparła Lucyna, uśmiechając się do Staruszki czule.

– Wszystkiego to nawet tak Stara Kobieta jak ja nie wie…

Odparła odwzajemniając czułość, takim samym pogodnym uśmiechem.;

– Ale dobrze, to powiem ile wiem…

…Tu znów delikatnie klepnęła w udo Lucynę i zaczęła opowiadać. Mówiła wolno i półgłosem,  często przerywała łapiąc oddech, chyba z powodu słyszalnej chrypki;

 – Twoich Pradziadków znałam bardzo dobrze. Twoich Dziadków prawie w ogóle.  Twoim pradziadkom nie było dożyć Mojego wieku. Zmarło się obojgu o wiele za wcześnie. Mieli dwoje dzieci, Jolę i właśnie Antoniego.  Antoni wyjechał stąd jeszcze za  kawalera. Wrócił jak już oboje rodzice zmarli i przejął po nich gospodarkę. Przyjechali  tu z Końca Świata. Nie byli już młodzi, mieli syna. …Starszy miał na imię Wiesław a młodszy, ten Tu urodzony – Andrzej. Wiesiek był starszy od młodszego brata o sporo lat, bo Twoja babcia wprowadziła się tu, jak była już w ciąży…

Przerwała staruszka na chwilkę. Tym razem jednak nie  klepała Lucynki, ale pogłaskała po udzie Lucynę.

(…) Ty pewno jesteś Andrzejowa?.

– Tak, mój Tato ma tak na imię.

Potwierdziła Lucyna, w jej głowie zaczęły pojawiać się obrazy rozmazanych postaci;  Pradziadka Brońskiego i Wiesława, brata jej Taty.

– …No tak myślałam! ( Znów klepniecie w udo). Bo wiesz. …Jak Andrzej mógł mieć 9 lat!?.  …To w Któreś  wakacje Twoja Babcia Anna, wysłała ich do swojej rodziny, tam gdzie urodziła Wieśka. Posłała ich samych, bo Wiesiek już był wyrośnięty. …Cała Mama. Andrzej podobny był do Ojca.   …Po tych wakacjach nie wrócili. Nie było ich z rok. …A może trochę więcej?. …Tu te Chłopaki nie mogły się znaleźć. Bez przerwy mieli z Nimi problemy, może temu wysłała  ich do swoich rodziców!?. …No nie wiem?. …W każdym razie z powrotem wrócił tylko twój Ojciec.  …Znaczy się z Twoim Dziadkiem i Babcią, bo Oni do Nich pojechali jakiś czas później. …Moj z Frankiem, pilnował  Ich obejścia i gawiedzi przez ten czas, w zamian za to, mogliśmy wyrabiać ich Koniem na naszych morgach. …We wsi gadali, że Wiesław utopił się w jeziorze, ale czy to prawda. …Tego Ci nie powiem?.

W tym momencie Staruszka zauważyła, że Lucyna patrzy na języki promieni oblizujące metalowy, wysoki dzbanek z jednym uchem, stojący na stole w kącie altany.;

– To ja kompociku przyniosę.

Lucynie nie chciało się pić, choć patrzyła na dzbanek, nie widziała go. W głowie miała obraz tego wszystkiego o czym opowiadała Stara Kobieta. Nie zdążyła jej podziękować za kompot, nim Staruszka wstała podchodząc do stołu. Zabrała dzbanek i znikła w drzwiach do domu, wracając po chwili z dzbankiem i szklanką z cienkiego szkła. Położyła na ławie. Potem podeszła do stołu, zabierając stojące krzesło przy nim, przywlekła łapiąc za oparcie i postawiła przed Lucynę a na nim dzbanek i szklankę i usiadła obok;

– Napij się. …Z zeszłorocznych jabłek.

Odezwała się, znów kładąc rękę na jej udzie. Dzbanek nie wyglądał, na zbyt zadbany. Lecz Lucyna nie chcąc urazić Gospodyni, chwyciła za ucho nalewając do połowy szklanki kompot. Potem zrobiła kilka jego łyków. …Był słodki, smakował świeżymi jabłkami i tak samo pachniał.

– Dobry , prawda?

Odparła Staruszka patrząc na Lucynę. Ta kiwnęła głową, cicho odpowiadając ; „Tak”. Zadowolona kobieta zaczęła mówić dalej.

– Na czym Ja , Ten tego!?. …A jak wrócił tylko twój Tata, to Oni całkiem zdziwaczeli. …Zawsze byli  Odludkami. Choć nie powiem, jak obaj chłopaki za życia Tego starszego,  tu jeszcze mieszkały. …Często przysiadałyśmy Tu z Twoją babcią, gdy wracała ze wsi, gadałyśmy o różnych rzeczach, ale unikała tematu swojej rodziny. …Potem ( Tu pogładziła udo)…Potem już nigdy do Mnie nie wstąpiła. Mało kiedy zaglądała do Wsi, przeważnie to Antoni jeździł wozem do wsi, Ona nie…

Rozmowę przerwało pojawienie się Macieje. Wyszedł zza rogu domu. Podszedł do stołka, postawionego przed Lucynką, wyją jej pustą szklankę , która nadal ściskała w dłoni i nalał kompotu a następnie wypił duszkiem, opróżniając całą szklankę, stawiając obok dzbanka pustą. Lucynka obawiała sie, że Maciej zaproponuje by juz poszli do Gajówki . A Ona przecież niewiele sie dowiedziała… Maciej ku jej zaskoczeniu powiedział co innego;

– Lucynko, to może ja pójdę teraz do Wsi, zrobię zakupy, zerknę na cmentarz i tu wrócę?. … Pani Dawidowa  z pewnością ma Ci jeszcze wiele do opowiadania?

Lucynkę ucieszyła propozycja Macieja. Z jednej strony nie bardzo była gotowa na ewentualna konfrontację ze Sklepową z drugiej, interesowało ją wszystko co tyczyło się jej Dziadków.  Miała odpowiedzieć, że się zgadza, lecz przerwała jej Staruszka, mocno klepiąc w udo;

– Lucyna!?. …To masz imię po Prababci. …Mówiłam, że znałam ich dobrze!?…

Maciej popatrzył tylko na Lucynę, składając usta w słowa; „To ja idę„. I odwracając się do Starej Kobiety juz głośno powiedział;

– Pani Teklo,  ja musze do Wsi. …Wrócę po Lucynę.

– Dobrze, dobrze Panie Leśniczy.

Odparła Staruszka, jakby było jej obojętna obecność Macieja i snuła swoje opowiadanie nadal.   Maciej odwrócił się i poszedł. Przez chwile widziała  Lucyna, jak szedł drogą w stronę wsi. A Staruszka ciągła dalej;

(…) Lucyna  z Starym Brońskim. …Znaczy Twoi pradziadkowie, byli na moim weselu. On przyjaźnił się z Moim Starym. …

Lucyna siedziała i słuchała opowieści o Pradziadkach. Cierpliwie znosząc klepnięcia i głaskania po udzie. Wypiła cały kompot z dzbanka, wlewając do szklanki  ubrudzonej odciskami palców Macieja. Zapamiętała, że Pradziadkowie zostali pochowani w Górkach na cmentarzu, bo tam z kolei byli pochowani rodzice Starego Brońskiego . A na tutejszym cmentarzu, leży tylko jego siostra Oboza po mężu… Opowieści Staruszki przerwał jej syn, pojawiając się przed altaną, oznajmił; ” Matka, Ja jadę do pola.” Potem poszedł w kierunku podwórka z którego rozległ się warkot traktora i ujadanie psa. Gdy ustał warkot oddalającego się traktora i szczekanie psa. Staruszka nagle podniosła się z ławki, wspierając na udzie Dziewczynki;

– Wiesz Ty co, Skarbeńku, Ja muszę na obiad postawić Frankowi, jak wróci głodny będzie… Posiedź tu chwilkę sama, Ja tu wrócę za chwilę z kartoflami.

Staruszka znikła w drzwiach, zamykając je za sobą. Lucyna zsunęła plecak, który nadal tkwił na jej plecach. Zaplątując włosy w jego szelki, chwile uwalniała się z więzów.  Potem wyciągał z niego telefon, czas który pokazywał zaskoczył Ją;  11,50 …!?. Wypiła resztkę soku z butelki, przepijając zdziwienie, ';” ,Że już tyle czasu upłynęło!?.”  Wtedy pojawiła się w drzwiach staruszka niosąca na wielkim porcelanowym półmisku pokrojoną w kawałki Szarlotką. Wzięła pusty dzbanek a w to miejsce postawiła półmisek z plackiem.;

– Pewnie głodna jesteś?. …Częstuj sie Dziecko, ja już wracam. Już, już.

…I znikła w otwartych drzwiach, by po krótkiej chwili, w której Lucyna złapała kawałek ciasta i ugryzła, pojawiła się z powrotem z koszykiem pełnych ziemniaków w jednej ręce i dzbankiem napełnionym kompotem w drugiej.

– To ja jeszcze garczek z wodą doniosę i coś na łobierki.

Powiedziała znikając wciąż  w otwartych drzwiach. …Ciasto było pyszne! Lucyna sięgał po następny kawałek.

– Smakuje co?.

Usłyszała głos wychodzącej z odrzwi Staruszki, która tym razem je przymknęła. Pociągając za klamkę dłonią, w której trzymała obity,  pusty  garczek. W drugiej ręce przyniosła ładniejszy,  zapełniony do połowy wodą. Przesuwając chustę na kraj ławki, postawiła na niej oba garczki. Potem założyła okulary i wsadzając rękę do garczka z woda, wyciągał ociekający kroplami nożyk. Usiadła z boku Lucyny, przysuwając do siebie koszyk  a pomiędzy niego a swoje stopy, pusty garczek..;

– No i już. …O czym To ja!?.

Staruszka wyjęła  ziemniaka łapiąc w jedną dłoń w drugiej miała nożyk, którym zaczęła obierać skórkę, ale nie tak staranie jak Maciej. Lucyna była ucieszona opowieścią o jej pradziadkach, ale wolała dowiedzieć się czegoś więcej o swoich Dziadkach, więc podpowiedziała.;

– …,Że Moja babcia przestała się z Panią się spotykać.

– Aa!. …No widzisz. Anka, znaczy Twoja Babcia i Dziadek, to do kościoła nie chodzili… Ale nieraz potem, jak grabiłam siano w polu, widziałam jak siedzi pod lasem i przekłada pomiędzy palcami paciorki różańca. …A w Jakiego Ona  Boga wierzyła To nie wiem?…

Tu Pani Tekla, przerwała sięgając po następny ziemniak.

(…)Ludzie gadali, że to przez to, że jej starszy syn zginął, zrobiła sie taka… Zaniedbywała Twojego Ojca. …Choć On też Złotkiem nie był. Nigdy nie powiedział Mi Dzień Dobry. We wsi, mieli Go za łobuza…

Starsza kobieta  mówiła i sięgała po kolejne ziemniaki nie przerywając ;

(…)Jak skończył  tutaj szkołę, to Brońscy wysłali go do rodziny Anki. …Podobno jej rodzice mieszkali gdzieś nad Morzem?. …Od tego czasu widziałam go może ze dwa razy. Ale już był wyrośniętym Młodzieńcem. Ostatni raz gdy tu był, musieli sie o coś pokłócić, bo przez okno widziałam jak szedł w stronę Gajówki  a potem,  nim zjadłam obiad, wracał ciągnąc za sobą jakieś tobołki i wyglądał, jakby piorun w niego strzelił…

Staruszka się zgięła łapiąc za garczek pełen obierek i włożyła do kosza z ziemniakami. Potem sięgnęła po garczek z obranymi, które wrzucała do garnka z woda. Przesuwając dzbanek i pusty półmisek po cieście, postawiła na skraju garczek z ziemniakami. Lucyna opróżniła półmisek słuchając Staruszki, nawet nie zauważyła kiedy!?. …Staruszka wycierając obie dłonie o fartuch zaczęła dalej mówić.;

– Potem Twojego ojca już nie widziałam. …Kilka miesięcy późnie, Twoja babcia zachorowała. …Na co nie wiem, ale marniała w oczach… Z Dwa lata po Tym, wyprowadzili się i Gajówka do dzisiaj stoi pusta.

Staruszka położyła dłoń na udzie Lucynki, głaszcząc je.

– Jesteś podobna do swojej Babci. …Do Antoniego nic a nic!. Twój Dziadek prawie nigdy się nie uśmiechał, a jak sie odezwał do kogoś, to Panie!. …Święto można by ogłosić, że Antoni przemówił. Mój parę razy był u Niego, bo Konia umiał oporządzić, to Mu tam czasem coś pomagał. Jak wracał i pytałam co tam u Nich, to tylko zawsze machał ręką; ” Oni niemowy jakieś chyba, co Ci mam powiedzieć!?”. …No bo tak było. Oni Inni byli…

Staruszka  nogą odepchnęła kosz  i znów wspierając się na udzie Lucynki wstała, łapiąc za garczek z obranymi ziemniakami.

– Pójde, postawie na kuchni i  zaraz wracam.

…I poszła, kładąc na odkryty garczek, pusty półmisek po cieście. Lucyna zauważyła, że z altany znikły dziurawiące ją promienie słońca. Spojrzała na telefon, była dokładnie 13;00. ” O Raju!?. …Ale zleciało!?”– Pomyślała. Nie liczyła czasu. Po każdym słowie Staruszki, w wyobraźni pojawiały się obrazy tego o czym mówiła. Widziała  wszystkich w różnych sytuacjach. ;  „Swojego Tatę jako małego „chłopca” ale o twarzy, jaką zna. Widziała swoich dziadków  –  Takimi jak pamiętała ich z fotografii.  Wizerunek, swojego  zmarłego Wujka , upodobniła do twarzy swojej Babci na zdjęciu”… Po chwili otworzyły się drzwi i weszła Staruszka, siadając obok, jak wcześniej kładąc rękę na jej udach, jeszcze raz klapnęła;

– Bo widzisz , zapomniałam Ci powiedzieć. …Jak Twoja Babcia była już chora. …To było też, jakoś tak końcem Lata. W nocy od uderzenia piorunem, zajęła się ich stodoła. …Była duża ze stajnią!. Mój wtedy z Frankiem, nim się zebrali i tam poleciał zajęta ogniem już była cała.” Coś-tam”  próbowali gasić.  …Tyle co psa odpięli z budy i Konia  wyprowadzili ze stajni nim sie zawaliła, ale był tak popalony!?. …A nim przyjechała Straż, nie było co gasić!. …Spaliła sie z całym dobytkiem, do ostatniej deski. Mój wziął psa i Ogiera. Wtedy nie było tulu Ciągników. Końmi wyrabiało się w polach. Ale Ogierowi się zdechło tydzień po pożarze.  Ich Burek długo u nas był przy budzie, chował się do budy, gdy usłyszał jakiś głośniejszy huk. …Może też temu stąd wyjechali? – Nie mieli Tu za wiele…

Staruszka pogłaskała Lacunę po udzie, potem wspierając się na nim, podniosła. Zabrała koszyk, wrzucając na garczek z obierkami swoja chustę i weszła do domu, ze słowami ” Już Przyjdę”. To nie było „Już”. Lucynka wylała resztkę kompotu z dzbanka i wypiła, jakby chciała ugasić pożar, który płoną w jej wyobraźni, palącej sie stodoły.” Dlaczego Tato nigdy Mi o tym nie opowiadał. …Zupełnie jakby było Mu to obojętne”?- Myślała Lucyna. Zastanawiała sie, co spowodowało, że odszedł od swoich rodziców, bo jak do tej pory, nie znała powodów. Nim wróciła Staruszka, Lucyna zauważyła na drodze prowadzącej ze Wsi – Macieja. Szedł, z wypchana torbą, podpierając się swoja laską. (…)

                                                                 ***

Maciej gdy zostawił Lucynkę w towarzystwie Pani Dawidowej, poszedł najpierw do sklepu Haliny. Wbrew obawą nie było w nim Jej właścicielki a jej córka – Justyna. Z nią Lucyna tez się spotkała, to ta dziewczyna żująca ostentacyjnie gumę. W sklepie zeszło mu chwilę, nim zrobił zakupy i porozmawiał z  Justyną i Innymi ludźmi, którzy pojawili się w międzyczasie na zakupy. …”Takie „Wsiowe” plotki!” . Potem Maciej podszedł na cmentarz, ale nim wszedł przez plac Kościelny, usiadł na ławce przed cmentarzem , ściągając swoją czapkę, odłożył obok i nabił fajkę. Jak tylko puścił z niej pierwszy obłok dymu, z nikąd pojawił się Ksiądz Fabian;

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja…

Ksiądz zaczął mówić swoje „Dzień dobry” siadając obok. Lecz Maciej  dokończył za Niego;

(…) Zawsze Dziewica!. …Ty to się pojawiasz zawsze nie wiadomo skąd!

Stary Ksiądz się uśmiechnął.

– Opatrzność czuwa wszędzie!

Maciej też zachichotał. Tak naprawdę, lubili swoje towarzystwo, choć bardzo różniły ich poglądy.

– Byłaś , czy dopiero pójdziesz?

Spytał Ksiądz Fabian Macieja, odwracając sie w stronę cmentarza.

– Pójdę. …Nie chce Jej nakopcić .

Ksiądz Fabian popatrzył na smugi dymu nad ich głowami i zaczął;

– ” Albowiem popełniasz grzech przeciwko życiu(…)”

– Weź Mi tu nie piernicz. …Proszę Cie!. …Moja wola – Mój nałóg!

Przerwał stanowczo Maciej, lecz dusząc kciukiem żar w fajce, postanowił nie kopcić fabianowi przed nosem, ; „Bo to już podchodziło pod  grzech 5-tego przykazania ;”Nie zabijaj”

– Co się stroszysz !?

Odparł Ksiądz. Patrząc na zdenerwowanego Macieja. Nie pomyślał, że wywoła taką reakcję swoimi słowami.;

– Zapal tę fajkę. …Coś Ty sie taki nerwowy zrobił?.

– A jakoś tak…!?

Odparł Maciej już spokojnie. Wyciągnął z kieszeni pudełko zapałek  a z niego zapałkę i dziobiąc nią fajce, mówił dalej;

(…) Coraz bardziej oddalam sie od Boga. …Może nie od wiary w niego?. Bardziej uciekam od tego, jak interpretują  tę „wiarę”,  Tacy Klesi jak Ty. …Z całą powagą i szacunkiem dla Ciebie…

Ksiądz chwilę pomilczał i po namyśle odparł;

– Ty kiedyś taki nie byłeś. …Zmieniłeś się wraz ze śmiercią Marysi, obrażając się na Boga i Kościół. …Ja cię proszę Macieju , wróć…

– Jeszcze nie teraz Fabianie.  Jeszcze nie… Podobno Chrystus jest miłosierny. Nie obrazi się, że poczekam na ostatni moment?

Odparł Maciej zapalając zapałkę , i wzniecając nią żar w fajce.

– Może się okazać Macieju, że to będzie już za późno. … A Ta „Mała Pyskata” gdzie znikła, wróciła skąd przyjechała?

– A nie. …Zostawiłem Ją u Tekli. …Prawda , że pyskata!?

Uśmiechną się Maciej, szukając potwierdzenia w oczach Księdza.

– Oj prawda, prawda. …Wygadane to, To!

Ksiądz odpowiedział uśmiechem. A po chwili milczenia spytał;

– W ogóle, to jakim cudem trafiła na Ciebie?

– Spotkałem ją  na polanie „Pod Dębem”, jak sie modliła!.

Maciej pomyślał, że ta informacja, zaskoczy Księdza. Lecz Fabian nie wydał być się zaskoczony tym faktem.

– Nie uda Ci się Macieju… Byrska mi opowiedziała jakimi słowami modliła się na cmentarzu. …Podobno było słychać nawet po drugiej stronie przy Remizie?  Zaraz, czekaj mam tu gdzieś!?…

 Tu Ksiądz włożył rękę w kieszeń habitu, wyciągając brewiarz , otworzył na stronach rozdzielonych karteczką. Wyciągnął ją i przeczytał;

„Życie człowieka jest zbyt skomplikowane, by mógł żyć tylko jednym, ziemskim życiem. Dlatego Duchu, który masz Mnie w opiece, jedną z części uwagi którą poświęcasz Mi, jeśli tylko możesz, przelej na Dziadków Brońskich,”

– …Byrska niby stara, ale pamięć Baba ma!. …Choć to nie tak do końca szło.

Odparł Maciej gdy Ksiądz Fabian skończył czytać. Fabian włożył kartkę z powrotem w strony brewiarza i schował go do kieszeni.

-… W Tobie cała nadzieja Macieju. …Nie zapomnij  zabrać Tego dziecka, jak będziesz  wracał.  …Z Panem Bogiem!

Ksiądz wstał  i poszedł w kierunku kościoła nie odwracając się za siebie. Nie czekał czy Maciej odpowie na pożegnanie czy nie. …Wiedział, że Maciej musi sobie przemyśleć.  Maciej nie miał za bardzo co „przemyśliwać'. Miał już klarowny obraz, tego jak postępować w stosunku do Lucyny. …Nie chciał nikogo zmieniać,; ” Co najwyżej pokazać Mu inną drogę”. Gdy wypalił fajkę,  podniósł się łapiąc czapkę w rękę, którą podpierał się laską i poszedł na grób Marysi. Zapalone, przez niego znicze w Niedzielę , jeszcze płonęły. Na dnie roztopionego wosku dopalały się ogarki knotów. Ukląkł ,  kładąc na ziemi obok nagrobka czapkę z laską i się pomodlił  do Samego Boga i Marysi.;

„Boże, który wszystko widzisz i wszystko wiesz. Popatrz na Mnie teraz… Na tego który przestaje Ci ufać, bo niepotrzebnie tworząc człowieka dałeś mu wolną wolę. …Marysiu Jeśli jesteś w Gronie Aniołów Boga, mniej Mnie nadal w swojej opiece. I zsyłaj na Mnie to, co uważasz za najlepsze”

Maciej wstał, spierając się na swojej lasce, nie robiąc znaku Krzyża. Potem zgiął się i podniósł nakrycie głowy, zakładając je  od razu.. Popatrzył na dopalające się świece i powiedział Cicho „To Ja idę do Niej. …Wiem, że tego byś Chciała”. Wyszedł stukając delikatnie  laską, o każdy kolejny nagrobek  ” Nie spijcie!”.

Gdy skręcał na drogę prowadzącą do Gajówki i domu Tekli, pochłonięty był przeglądaniem obrazów wspomnień, lecz nie tych związanych z  Marysią a ostatnich wydarzeń od pierwszego dnia spotkania z Lucyną.  Gdy dochodził do Dawidówki, zobaczył Lucynę siedzącą samą w altanie…

                                                                             ***

(…) Lucyna zobaczyła Macieja, jak wpatrzony pod swoje nogi idzie powoli. Gdy i On ja spostrzegł, uśmiechnął sie do Niej. Potem zniknął za domem, by po chwili wyjść za rogu budynku;

– I Jak, pogadałyście sobie?

– Oj Starsza Pani dużo rzeczy  Mi opowiedziała, nawet nie wiem, czy wszystko spamiętam!

Roześmiała się szczęśliwa. Szczęśliwa była też, że Widzi Macieja, nie tylko z powodu historii , która właśnie poznała.

– Pan wiedział, że przed domem stała stodoła?.

– Tak, wiem. Spłonęła. …W Mokrym było podobno widać łunę nad  Przełączą. Ale sam na własne oczy nie widziałem… Pamiętam ją.  Pomiędzy nimi stała Ta studnia, która stoi do dzisiaj…

Lucyna była bardzo ciekawa miejsca w którym stała Stodoła. Ona nie zauważyła żadnych śladów po niej. …”Bo przecież nawet ich nie szukałam.”

– To co pójdziemy Tam?

Zapytała, pełna ochoty, pójść choćby w tej chwili.

– Oj!. Nie patrzyłaś na ekran telefonu?

Powiedział Maciej pokazując na telefon, leżący obok Niej. Lucyna chwyciła go. Gdy włączyła, jej oczy zwiększyły rozmiar; 14,20!. – Posmutniała, ale z nadzieją w głosie spytała:

– To może jak wrócimy, to po Obiedzie? …Na dłuższy spacer?

Maciej stał , chwilę się zastanawiał; ” Właściwie nie jestem głodny. …A gdyby nawet to przecież kupił „to i owo”… Pimpek z pewnością da sobie radę w kojcu wody miał nalane sporo w starej  obciętej balii.

– Dobrze, pójdziemy teraz. …Głodna Jesteś?

– Nie, zjadłam bardzo dobrą Szarlotkę!

W Tym momencie do altanki weszła Staruszka;

– O Pan już wrócił? …Szybko żeś się uwinął. …Albo to już tyle czasu minęło?

– Raczej to drugie Pani Teklo!.

Roześmieli sie oboje. Stara Kobieta popatrzyła Maciejowi w oczy i sie odezwała;

– A chodźże Mi  pomóc,  bo mi się zamek w drzwiach do piwnicy zaciął i ni jak nie mego otworzyć.

Maciej zdębiał!?  ” Jakie drzwi do piwnicy!?. …Przecież w tym domu nie ma piwnicy!” Ale gdy zobaczył oczy staruszki, zrozumiał, że chce coś od niego, czego nie powinna wiedzieć Lucyna.

– No dobra Pani Teklo…

Odparł i opierając laskę o ścianę, wszedł do środka za Staruszką. Przeszli przez kuchnię wchodząc do Izby. Tekla uklękła przed dużą szafą z dwiema szufladami u dołu, i otwierając jedna z nich, wyciągał z niej Zawiniątko. Potem gdy wstała, rozwinęła chustę, która skrywała metalową , prostokątna szkatułkę. I podając Maciejowi powiedziała;

– Opowiedziałam Temu dziecku co wiem, ale nie opowiedziałam całej prawdy. …To należało do jej Babci.

 Staruszka wepchnęła  Mu do rąk, metalową szkatułkę. Maciej chciał otworzyć i zobaczyć co jest w środku, lecz Stara kobieta, kładąc rękę na szkatułce, odparła;

– Nie teraz. …Teraz schowaj i nie pokazuj Jej. …Dopiero jak sam zobaczysz co zawiera, zdecydujesz…

Maciej posłuchał Tekli. Upychając szkatułkę w torbie, poszli do altany. Gdy weszli, Lucyna zobaczyła, że Jego policzki, oblane są czerwienią. Pomyślała , ; „,Że to od mocowania się z drzwiami”. …Maciej mocował się całkiem z czymś innym!

– Dziękuję Pani Teklo.

– To ja dziękuję Panie Leśniczy.

Stara Kobieta uśmiechnęła, widząc zaczerwienioną Twarz Macieja a potem zapadło niezręczne milczenie. Maciej przerwał je;

– To My już będziemy się zbierali…

– A co tak Was gna?. …Ja stroje żur z kartoflami. Jest na tyle, Franek wszystkiego nie zje…

– Nie, nie… bardzo Pani dziękuję, ale nie zostaniemy na obiedzie.

Odparł Maciej. Niechciał nadużywać gościnności Staruszki. Lucyna, po słowach „Żur”, też zrezygnowała z obiadu, nadal miała w ustach smak ciasta.  – Wstała ;– Bardzo, bardzo Pani dziękuję!. …To wszystko było dla mnie bardzo ważne, co Pani mi opowiedziała.

Lucyna nie bardzo wiedziała jak ma podziękować Staruszce. …”Objąć Ją i przytulić!?. Po chwili namysłu właśnie tak zrobiła. Objęła Staruszkę w pół i przytuliła sie do Niej. Jej fartuch pachniał trawą, jabłkami  i plamami żurku na fartuchu. Na twarzy Staruszki pojawił sie uśmiech, klepiąc Ją po ramieniu odparła;

– Oj , nie ma za co Moja Kochana. …Nie ściskaj Mnie tak mocno, bo oddechu złapać nie mogę.

Lucyna uwolniła Ją z objęć. Była jej wdzięczna, że przybliżyła Ją, do  Dziadków. …Do całej Rodziny Brońskich.  Gdy  pakowała telefon do plecaka, pani Tekla zauważyła pustą butelkę…

– Czekaj Skarbeńku, dam Ci kompotu.  Choć tyle mogę, jak nie chcecie obiadu…

Staruszka weszła do domu, pojawiając się za chwile z pełną butelką dobrego kompotu z zeszłorocznych jabłek i  podała Lucynie. Ta podziękowała z uśmiechem na buzi, zapakowała butelkę, założyła swój plecak i poszli z Maciejem, który odwracając się na rogu domu, powiedział do stojącej w altance Staruszki ” Do widzenia Pani Teklo”. Gdy szli przez podwórko, pies nie zaszczekał ani raz, choć stał przed swoją budą i śledził ich każdy ruch…

– Bardzo Miła Pani.

– Owszem, choć jej Syn, aż taki miły nie jest jak Ona. …To Ona zrobiłaby wszystko dla Niego.

Odparł Maciej, poprawiając swoją torbę, która pod ciężarem zakupów, obijała jego bok… Gdy dochodzili  na Brończykówkę , Maciej wskazał  swoja laską w miejsce, gdzie stała stodoła.

– O Tam była stodoła, a stajnia stała bliżej studni…

Lucyna zeszła z drogi idąc przez niekoszoną od lat łąkę.  Gdy doszła w wskazane miejsce przez Macieja, faktycznie, tuż za studnią, w trawie porośniętej chwatami i Pokrzywą , dało się wyczuć pod butami, zarośnięte gruzowisko. Im dalej od studni, tym trawa była gęściejsza . Gdy zrobiła jeszcze parę kroków, zauważyła kawałek kamiennego muru, ledwo wystającego ponad murawę; „Duża Była” – Powiedziała do Macieja. I idąc z powrotem w stronę studni, przegarniała butem trawę, jakby szukając  widocznych śladów jej istnienia. Nie wiadomo, czy to przypadek, czy siła wyższa, sprawiła, że w miejscu gdzie zaczynało sie gruzowisko, Lucyna natrafiła na kawałek metalu wystającego z ziemi. Zgięła się łapiąc za ten kawałek i pociągła. Jej oczom ukazała sie końska podkowa. Nadżarta rdzą z jednej strony wygięta i odkształcona  od działania ognia. Podniosła w górę, pokazując Maciejowi, ten był zaskoczony;

– Ty to masz szczęście, tyle lat tu czekała aż ją znajdziesz.

Powiedział i podszedł do ławki z rozłupanego Bala.  Lucynka podeszła do Niego, podając trzymaną w dłoni podkowę. Maciej wziął do rąk, przecierając dłonią ziemię i rdzę;

– Wiesz , że przynosi szczęście?

– Wiem…

Odparła Lucyna, ; „Bo przecież właśnie sie do niej uśmiechnęło” , – Choć wiedziała, że nie tylko dzięki podkowie… Maciej usiadł, ściągając z siebie swoją torbę powiedział; „Zapalę fajkę.”. Usiadł na ławce obok torby. Wyciągnął z niej fajkę, zerkając na metalowe pudełko, które odstał od Tekli. Gdy podeszła do niego Lucyna, zamknął torbę, zapinając zapięcie. Lucyna usiadła obok, bliżej domu. ;

– Wie Pan jak wyglądał ten dom w środku?

Spytała patrząc na Gajówkę. Maciej nabijał fajkę;

– No pewnie. …jak już Twoich Dziadków tu nie było, ja przychodziłem tu prawie codziennie. …Nie bez powodu nazywa się Gajówką.

– Oo!?. …To może Pan powiedzieć jak Tam wygląda?

Maciej właśnie odpalał fajkę, więc nie odpowiedział od razu, dopiero gdy spowiły ich obłoki dymu, zaczął opowiadać.;

– Zaraz za drzwiami jest sionka. …Taka jak w Leśniczówce, tylko ta jest pośrodku domu. Z niej prowadzą drzwi w lewo i w prawo a na przeciwnej ścianie od drzwi wejściowych, stały drewniane schody na strych a obok zamykany właz do piwnicy…

Maciej pociągnął kilka razy fajkę i wyjął z ust. Popatrzył na Lucynę, ta siedziała wpatrzona w budynek, więc zaczął mówić dalej.;

…Drzwiami po prawej, wchodziło się do kuchni, bo była blisko studni a jej okna wychodziły na podwórze. Z kuchni były drzwi do następnego pomieszczenia. Tam pewnie była sypialnia Twoich dziadków, z dużym stołem i krzesłami. …I  z kaflowym piecem aż po sufit. ( …)

Maciej nie wiedział czy był tam taki piec. Gdy On pojawił się pierwszy raz w tym domu, jego pomieszczenia były kompletnie puste i zdewastowane. Po Owym piecu, została tylko ubrudzona sadzą dziura do komina i kilka potłuczonych kafli. …Maciej znów zaciągnął fajkę.;

(…)  – Z tego pokoju, są następne drzwi do mniejszego pokoju. …To mógł być pokój Twojego Taty. Z niego wychodziły następne drzwi do izby. …Tam się prało, myło. Tam trzymało się rzeczy, które służyły Domowinką. Z nich wychodziły  drzwi do sionki…

Maciej znów wyją fajkę z ust. Lucyna  nadal patrzyła na dom;                                                   

– Czyli można było przejść z sionki, przez wszystkie pomieszczenia i wyjść w niej z powrotem?

– Dokładnie tak.

Wyobraźnia Lucyny, pracowała na pełnych obrotach.; ” Kuchnia, przyległy do niej pokój i pokój jej Taty, były pełnie postaci  Dziadków i rodzeństwa.”

Maciej znów włożył fajkę do ust, lecz nie zacisnął zębami, tylko trzymał w dłoni.;

– Obok studni zaczynała sie stajnia. Była duża. W niej Twój dziadek trzymał Konia, Krowę z Jałówką i był w niej też kurnik i kilka klatek z Królikami. Gdy jeszcze Byli, nie raz wdziałem Antoniego jak siedział przed stajnią na niskim stołku okrakiem przed gniotkiem i klepał kosę. …Echo niosło się aż do Wsi. …Stajnia była murowana z trzech stron, do niej przylegała stodoła, pełna siana i omłóconej słomy. Na końcu stodoły, od strony łąki w jej rogu, zaraz przy ścianie z bali, rósł wysoki Buk.  …Pomiędzy domem a stajnią tez rosło drzewo, chyba to był Klon?.

Lacuna nie patrzyła już na dom, a w puste miejsce, to w którym znalazła podkowę.  Tam stały zabudowania stajni i stodoły, na które tu wszyscy mówili „szopa”. Maciej znów zaciągnął kilka razy fajką. Wciąż wpatrując się w Lucynę. Siedziała jak zahipnotyzowana;

– Stodoła, zajęła się podobno od uderzenia błyskawicy w Buk. …Był wysoki,  stał podpierając wiekową  ścianę z bali …Spłonął od żaru płomieni, jak i to drzewo obok stajni…

Gdyby teraz ktoś popatrzył w oczy Lucyny, widziałby w nich płonącą koronę drzewa z którego  wzbijają się w ciemność krwawiące żarem  liście. …Dodała wcześniejszą wizję Staruszki, do tej opowiadanej przez Macieja. …Jej Twarz poczerwieniała od tego żaru. Maciej przestał mówić, wyciągnął z kieszeni brelok ze szpikulcami i zaczął dłubać w fajce. Lucynka sie ocknęła, gdy skończył się seans wyobraźni. Zsuwając z ramion plecak,  sięgnęła po  butelkę z kompotem.

– Wszystko widziałam, proszę Pana.

To  o czym opowiadał Maciej nie do końca było prawdą, lecz opowiadając wyobrażał sobie to właśnie tak, kojarząc  różne obrazy, powiązał je w jeden, Ten specjalnie dla Lucyny.

– Długo Tu Pan przychodził?

– Nie pamiętam. Rok może dwa?. …Potem tylko okazjonalnie, Zimą po siano dla zwierzyny i sól do lizawki. …Albo jak w okolicy był jakiś wyrąb.

– ” Lizawki”?. Co to Takiego?

Uśmiechnęła się Lucyna. Maciej w tym momencie zdał sobie sprawę,; ” fakt  – Już  uwidział  wszystko –  Co chciała zobaczyć”.

– A to bryły soli do lizania, przez Sarny, Jeleni e. ..Dla Sarniaków, Zajęcy  i innej gadziny w Lesie…

Maciej uporał się w końcu z fajką i postanowił nabić jeszcze raz a potem, jak wypali, pójdą z powrotem do Mokrego. Lucyna łapczywie piła kompot. Starszy Pan widząc to, powiedział tylko.;

– Tak. …Znów naśliń . Mi jak się pić będzie chciało, ślinę przełknę…

Lucynie tym razem zaśmiały  sie tylko oczy, przymrużone od zadartego nosa i nadętych policzków. Zrobiła jeszcze dwa łyki i odstawiła butelkę od ust, zakręciła i wepchnęła w plecak.

– A Pójdziemy, przez tę polanę z kapliczką?.

– Ona sie nazywa „Pod Dębem”. …Wiadomo dlaczego.

Wyjaśnił Maciej odpalając fajkę. Właściwie było Mu obojętne, którędy będą wracać. ;”Nigdzie sie przecież nie śpieszył. Nic, nie wymagało od niego pośpiechu”… ” A jak stoimy z czasem?” Spytał pomiędzy jednym a drugim pociągnięciem fajki. Lucyna sięgnęła do swojego plecaka, wyjmując telefon, zerknęła; „Jest wpół do piątej”- Oznajmiła półgłosem.  Maciej pomyślał ” Nie jest źle. …Może do 18,00 dojdziemy do domu, idąc przez Polane”

– Głodna nie jesteś?

– Nie. …Jakoś nie czuję głodu jedzenia a inny głód, też już powoli zaspokajam. Będę syta jak podejdziemy pod kapliczkę, proszę Pana.

– No znowu gada jak dorosły!?. …Oddajcie Mi Dziecko!.

Roześmiali sie Oboje.  Lucyna odkładając swój telefon wyciągnęła z plecaka notatnik, a z niego wyjęła fotografię i kartkę z modlitwą, podając Maciejowi , on zagryzając fajkę w zębach, pierwsze wziął  kartkę. Lucyna złożyła ją podwójnie… Najpierw z długości, po starym zagięciu a potem jeszcze raz, zaginając obie części, by zmieściła się w notatniku. Więc gdy Maciej rozłożył kartkę, przecinały ją dwie krzyżujące sie linie.

– Zaginaj po pionowej teraz a potem dopiero w pół. …Popatrz, papier zaczyna sie przedzierać.

Powiedział Maciej pokazując Lucynie, poziomą szparę w miejscu przecinających się zagięć. Kartka musiała mieć już swoje lata, zagięcie przy-brązowiało, papier  był poszarzały ze starości po brzegach, jaśniejąc do środka składania…  Maciej przeczytał tekst, był napisany czarnym atramentem, starannymi literami.;

– No Tak mniej-więcej wtedy się modliłaś. …Ale to Mi wygląda bardziej jak list do Boga, niż modlitwa.

– Wiem. Też tak pomyślałam. …Ale jednak ma coś z modlitwy?

– O tak…

Odparł Maciej oddając kartkę Lucynie. Ta  w zamian podała Mu fotografię.  Maciej chwycił czarnobiałe, pożółkłe zdjęcie. Nie było aż tak  stare na jakie wyglądało, bo gdy na odwrocie zobaczył datę; „1983”. ; „…To było po pożarze, czyli nie „aż” tak dawno.( Przynajmniej dla Macieja.)” –  Na zdjęciu byli oboje Brońscy. Widać było zmęczone twarze, choć sie uśmiechały do aparatu. Twarz Anny Brońskiej nie była tak pogodną,  jaką zapamiętał. Opis na odwrocie był napisany tym samym czarnym atramentem, co na kartce.

– To po Nich Mi zostało. …I ta podkowa.

Odparła pogodnym głosem obracając w dłoniach podkowę, przyglądała się jej z każdej strony. Odkładając z powrotem na ławkę , dodała;

– No. …I jeszcze wirtualny obraz w wyobraźni, Tego miejsca. Wywołany tą. …Jak to szło – ewokacjom !?

  Maciej sie roześmiał, mało mu fajka nie wypadła z ust.; „Bierzmy sie stąd!”  – Powiedział zakładając swoja torbę a potem czapek na głowę. Lucyna pochowała ostrożnie swoje skarby, przełożyła paski przez ramiona i odgarniając rozpuszczone włosy z twarzy ruszyli drogą w górę na Polane. Dzień nadal był pogodny, choć niebo nie było już błękitne a szafirowe z białymi o kształcie  i konsystencji pianki – Pojedynczymi chmurami.     

… Szli,  Lucyna za Maciejem . Oboje milczeli, ale dobrze Im się szło. Lucyna idąc pod górę, już wiedziała Dlaczego jej Tata, nie chciał rozmawiać z nią o Dziadkach, Bracie… Rodzinie Brońskich. „Uznał że to, mogłoby rozdrapywać stare rany a chyba nie był gotowy na ten ból i nie chciał, bym była częścią tego bólu” – Pomyślała i postanowiła, że nie będzie z Nim na ten temat rozmawiać, dopóki sam nie zechce. „Wtedy będę przygotowana!”   Maciejowi natomiast nie dawał spokoju prezent od Tekli.; „Co w nim do Cholery jest!?. …O masz!. Zaczynam przeklinać.”- Uśmiechnął się nad swoją „Dziecinną ciekawością” i Starczym zniecierpliwieniem. „

Gdy dochodzili do Polany, z daleka zobaczyli, że Ktoś wymienił  wokół kapliczki kikuty na fioletowe, prześwitujące w słońc sztuczne kwiaty.  …A jak już rozsiedli się na resztkach ławeczki, Lucyna  spierała się, że to Fiołki. Maciej obstawał bardziej za dzikimi Storczykami. „Ale robił to z czystej przekory, bo przecież było widać, że to Fiołki!”. …Nikt z Nich nie dociekał Kto przyozdobił kapliczkę?. …Siedzieli o wiele za długo, niż planował Maciej. Wypili resztę kompotu, On wypalił fajkę. Powspominali ich spotkanie, lecz bez ewokacji …I po 40-stu minutach zaczęli schodzić w dół  zbocza Czerwonego,  do Leśniczówki.   Zeszli drogą, od jej końca. Ciągła się od doliny Mokrego, obok domu Macieja, aż prawie pod sam szczyt, rozmywając sie w gęstwienie drzew i krzaków.  Gdy pomiędzy drzewami było już widać dom, usłyszeli szczekanie Pimpka.;

– Pewnie się nie mógł doczekać. ..Biedak

Odparła Lucyna słysząc szczekanie.

– Nic Mu nie będzie, nie pierwszy raz został na cały dzień w Domu. …I nie pierwszy raz, bez jedzenia. Dzień postu mu nie zaszkodzi!

Odparł Maciej, też uradowany , że słyszy swojego Psa. Gdy już ich cała trójka weszła do domu i gdy przebrani w kapcie pojawili się w salonie, Maciej wyciągał zakupy z torby tak, by Lacuna nie zauważyła wewnątrz niej, metalowej szkatułki . Wiedział, że jest dociekliwa i inteligentna i na pewno zainteresowana byłaby , ;”Skąd się „To” tam wzięło!?.”  – Gdy rozpakował. Lucyna  właśnie wracała z werandy;

– Ja za niosę. ..I powieszę. A Pan zrobi dobrą kolacje.

– Ni,  nie.  Sam zaniosę a Ty nasypiesz  Pimpkowi  karmy .

…I podejrzanie szybko chwycił za torbę wychodząc! – Dla pozorów, choć nie tylko, bo poszedł potem do łazienki. Lucyna wysypała resztkę karmy z worka. Chwilę szukała kosza, do którego wcisnęła worek. A potem nalała wody do czajnika i załączyła go. Wtedy zegar oznajmił 8 razy, że jest ;20;00. Lucyna spojrzała w kierunku werandy, robiło sie szaro. Do pokoju wszedł Maciej, ubrany w biały podkoszulek.

– Poszedłem przebrać, bo czarny gryzł Mnie w plecy!

Powiedział, lecz skłamał!. …”To był tylko pretekst, by ukryć w pokoju szkatułkę ” Pozory budują kłamstwa”.

– Czuje zmęczenie a Pan?.

– Też. …I żeby była jasność. – Jutro się niegdzie nie wybieram!

– Co na kolację?

Spytała  Lucyna, kiedy Maciej stał już obok.

– Kupiłem bochenek chleba, kostkę masła , dwa pomidory i dwa ogórki,  gałkę wędzonego sera i. …I więcej się nie zmieściło.- Znów skłamał!.

– „Gałka” wędzonego sera?

– Tak. Nigdy nie jadłaś?. …To dzisiaj chlebuś z masełkiem i z wędzonym serem a do tego Pan Maciej, kieliszek wina!.

– Egoista!

Roześmiała się Lucyna. Maciej nie był jej dłużny;

– Dziecko!.

Chwile stali śmiejąc się. Maciej zabierał sie do przyrządzenia kanapek,  gdy z plecaka Lucyny, który zostawiła obok michy Pimpka rozległ  sie dźwięk ” Odbierz, odbierz' odbierz!”;

– O Popatrz, to Ty masz telefon!?.

– Dobra, dobra. …Odbiorę bo to na pewno Zośka.

Definitywnie zakończyła żarty Macieja Lucyna. Sięgnęła po telefon i usiadła przy stole.;

– No Halo!.

W Telefonie przez chwile nic nie było słychać a po chwili;

– Nosz Ty Małpo Jedna!. …Debilko, Kretynko, Odmieńcu!. …To ja sie już zastanawiałam czy nie dzwonić do twoich rodziców, że zaginęłaś . …Ja już Wariatko myślałam, że Cie zgwałcili i zabili a ciało zakopali. …Czego fona nie odbierasz!

 Maciej patrzył na Lucynę i słuchał. Słysząc tak czułe  słowa  do Lucynki od  koleżanki, uśmiechał się. Lucyna zauważyła i tylko zrobiła  minę, przepełnianą agresją do Macieja. On mało nie roześmiał się w głos i wrócił do smarowania kanapek.

– A bo mi się rozładował a zapomniałam gdzie go położyłam.

Lucyna wiedziała, że to głupie wytłumaczenie, ale dzisiejszego dnia wyobraźnia już tak została nadszarpnięta, że jej  półki były puste.

– Co Ty bredzisz!?.

Lucyna miała rację, Zosia nie uwierzyła!

– Tłumacz i to szybko,  bo za chwile Capstrzyk!

– Nie da się szybko! . Lampuciara a nie wie, że im woniej tym przyjemniej!?

– Ty. …Sobie uważaj Małpo!

W słuchawce rozległ się śmiech. Maciej niektóre pojęcia ogarniał, ale nie bardzo mógł pojąć, co w tej całej wymianie uprzejmości jest śmiesznego!?. „No Dziecinada!?”

– Zosiu, obiecuje jutro z samego rana tyrknę , teraz nie mogę rozmawiać.

– Lucynka!?. Tobie Ktoś tam w tej chwili nie przykłada lufy pistoletu do głowy. ..Nie możesz rozmawiać!?

W telefonie znów rozległ się piskliwy chichot. Który udzielił się wszystkim słuchającym te rozmowę.

– Spadaj  Wariatko!. …Do Jutra!

Odpowiedziała Lucyna kończąc połączenie. Maciej nadal się uśmiechał.;

– Zastanawiam się.  Ze  Mną mówisz jak Człowiek a  do Twojej koleżanki , jakim językiem?

– Gdybym z Nią rozmawiała tak jak z Panem, nie byłaby Moją koleżanką, proszę Pana. Wie Pan. … Nie akceptuje  kolokwialnego języka,  jakim rozmawiam , choćby z Zuzą.  Ale nie zrobię nic, aby to zmienić.  …Bo mogłoby sie okazać, że zostanę sama. Mój Świat jest inny niż Ten Pana…

Macieja  zatkało  i nie wiedział co odpowiedzieć. Więc tylko nakładał cienkie plasterki pokrojonego sera na posmarowane kromki chleba. Potem nałożył na talerz a z szuflady wyciągnął  dwa nożyki i dwie deseczki i ze wszystkim podszedł do stołu. Lucyna zauważyła deseczki i  zaczęła chichotać.

– Szybko się Pan uczy!.

-Dobra , jeszcze herbata  dla Ciebie…

Powiedział, nie komentując zaczepki. Popatrzył tylko  na Lucynę, obracającą jednym palcem telefon na stole. Gdy mówił do niej szczególny akcent padł na słowo „Herbata”. Lucyna przestała kręcić telefonem i spojrzała na niego anielskim spojrzeniem, błagającym o wino.

– Nie wyspowiadam się Fabianowi. …Deprawuję „Małoletnią”!.

Odparł Maciej w ogóle się nie uśmiechając , wrócił  do aneksu, przyniósł 2 kieliszki i wino. A siadając na przeciw Lucyny,; ” Nalał po tyle samo do obu kieliszków!?”

– Jeszcze Kilka dni i zaczniesz palić fajkę?

Parsknęli jak zwykle  śmiechem,; ” Choć to wcale nie było śmieszne!”. Siedzieli krojąc małe kawałki kanapek, na takie jakie każdemu z osobna odpowiadały i jedli, po chwili Maciej się odezwał.

– Pokaż jeszcze raz te Twoje „skarby”.

Lucyna podniosła się, podeszła do plecaka i wróciła z podkową, fotografia i listem, kładąc na stole.

– Podkowę przybija się na progu drzwi wejściowych wygięciami do wewnątrz, żeby z chałupy szczęście nie uciekało. A jak się wiesza, to zawsze wygięciem w dół, żeby nie uleciało…

– Powieszę w swoim pokoju w dół. …Progów w drzwiach nie mamy.

Odpowiedziała Lucyna i cały czas patrzyła na Macieja , kiedy sięgnie po kieliszek. Maciej w końcu sięgnął po kieliszek;

– To wino jest dobre do takich serów. …Tylko dlatego Ci polałem.

Tu popatrzył wymownie.”Skoro tak popatrzył to po co mówił?” – Pomyślała Lucyna. I złapała za nóżkę  kieliszka, robiąc łyk. Nie wiele rozmawiali. Pimpek jak zjadł swoją michę, poszedł pod okno do holu. Gdy zjedli kanapki a w kieliszkach było ciągle wino, usiedli na werandzie, patrząc jak  Mokre tonie w mroku, a nad nim, pojawia się coraz więcej gwiazd. Maciej oczywiście,; „Oswajał Lucynę z nałogiem, popełniając  grzech  5-tgo przykazania „Nie zabijaj”, bo przecież truł Lucynę i siebie dymem z jego fajki” .  Tak było do momentu, gdy zauważył , że źrenice niebieskich oczu Lucyny, coraz częściej przymykają się bez kontroli.;

– Szoruj do Spania. …Nawet nie musisz się w piżamę przebierać. …I tak nie zdarzysz.

Lucyna pokornie wstała i poszła do swojego pokoju , zostawiając niedopity kieliszek wina na stole w salonie. Weszła do pokoju, Poza dolną częścią bielizny, pozbyła się wszystkiego co miała na sobie, niedbale rzucając na fotel. Potem w miejsce górnej bielizny założyła świeży biały podkoszulek, kładąc się na łóżku nie zdążyła się nawet przykryć pościelą, tak szybko zasnęła.                                                       

Maciej dopalił fajkę. Opróżnił swój kieliszek i Lucyny. Potem poszedł cicho do swojego pokoju, przez chwile w holu nasłuchała, czy z pokoju Lucyny nie dochodzą jakieś odgłosy. Niczego nie usłyszał, więc  delikatnie otwierając drzwi własnego pokoju, wszedł zabierając z niego szkatułkę i wrócił do salonu siadając przy stole. Najpierw oglądał  metalową szkatułkę obracając w dłoniach. Usłyszał głuchy odgłos obijających sie o jej ścianki przedmiotów wewnątrz. Postawił na stole i otworzył wieczko. W środku, na górze pliku kartek leżały okulary i czarne pióro do pisania z złoceniami. Okulary były w delikatnej oprawie. ;”Mogły należeć do Brońskiej?”- Przeszło przez myśl Maciejowi. Wyciągnął okulary i pióro, kładąc obok skarbów Lucyny, które nadal leżały na stole, choć po kolacji nie było juz ani śladu. Maciej wsadzając rękę do szkatułki wyciągnął cały plik poskładanych kartek w pół, odwracając położył na stole. Kilka pierwszych kartek, które wcześniej znajdowały się na dnie szkatułki było nie zapisanych. Brał po jednej i otwierał. Gdy wziął następną i otworzył, zobaczył  tekst napisany takim samych charakterem pisma i tym samym kolorem atramentu, co na kartce Lucyny. Sięgnął po nią. Była bardziej zniszczona, niż te w szkatule, ale na pewno pisała je ta samo osoba. Położył list Lucyny na stole i zaczął czytać ten który wyciągnął;

” Wiesiu. Nawet nie wiesz jak Tęsknię za Tobą. Ile ja już łez wylałam, tylko Bóg jeden raczy wiedzieć. Choć przecież pozostawiłam Cię w Jego opiece… A nie po to, żeby mi zabrał Ciebie. No bo poco Ty byłbyś Mu potrzebny?. Skoro wiedział, że bardziej potrzebują Ciebie Ja!.  Modlę się Do Boga Ojca i Jego Syna. Modlę się do Matki przenajświętszej, aby zesłali  Mi zrozumienie, lecz Oni chyba Głusi są, bo ni jak zrozumieć intencji  Boga nie potrafię. Ludzie mówią, że Wola Boska jest ostateczna. Ja jednak pogodzić się z nią ciągle nie umiem.”

Gdy przeczytał odłożył obok rozwartą, sięgając po następna kartkę;

 „Wiesiu. Nie potrafię wybaczyć Andrzejkowi. Nie potrafię wybaczyć Bogu. Andrzej sie całkiem ode Mnie odwrócił i Od Ojca. Gdyby wtedy nie poszedł nad to jezioro, pewnie byś żył?. Ale po co Bóg zabrał Ciebie za Jego grzechy?. We Wsi wytykają Mnie palcami, że do Kościoła nie chodzę. Jakby Bóg. mieszkał tylko w Kościele. Andrzejek płacze po nocach , wiesz… Wybacz młodszemu Bratu za Mnie. Niech nie płacze więcej.”

Odłożył kolejna a następną zaczął czytać;

„Dzisiaj modliłam się do Boga Wiesiu. Nadal nie umiem Mu wybaczyć, ale pogodziłam się z Jego zamysłem. Bóg tak chciał, Wiesiu. Trudno jest uwierzyć w Niego i godzić się na Jego wyroki, to  wychodzi poza Ludzkie zrozumienie. Ja sobie tłumaczę, że zrozumiem wszystko, gdy dołączę do Ciebie, bo chyba Bóg Mnie woła… A Ciebie zabrał bez słowa. Andrzej pokłócił sie z Ojcem, bo On go dalej obwinia. Ja już Mu wybaczyłam, choć odwrócił się od Nas….Wielką krzywdę Mu wyrządziliśmy .”

W Końcu sięgnął po ostatnią z nich.;

„Synku, pogodziłam się z Bogiem. Dzisiaj spłynęło na Mnie zrozumienie. Każde z Nas, żyje własnym życiem, którym kieruje Bóg. To, że życie Każdego z Nas, może czasem zaplątać się w życie Innych i razem rosną w słońcu szczęścia. Wcale nie  znaczy, że dla Boga są jednością.  Choć ich połączył… Bo przecież z różnych ziaren wyrosły. A Bóg zabiera tylko plon. Jeden dojrzewa wcześniej, drugi później, ale wszystkie trafiają do Pańskiego spichlerza. …Idę Do Ciebie Mój synu.”

Gdy Maciej kończył czytać w oczach miał łzy. ; „Równie dobrze, Ja mogłem pisać podobne” listy” do Ciebie . …A Może to Ty chciałaś, żebym ja Je przeczytał?. …Może po to, przysłałaś tu, to Dziecko?. …Czy chciałaś, tylko dać Mi znać, że jeszcze nie „dojrzałem”, że jeszcze długo mogę rosnąć, zaplątując się w życia Innych a nie szukać, Ciebie obok? ”    

Maciej obtarł łzy.  Popatrzył na leżące obok siebie kartki. Mógł się tylko domyślać , jaka tragedia spotkała Dziadków Lucyny. …I że ta tragedia odcisnęła też  piętno na jej Ojcu. Postanowił jednak nie pokazywać tych „Listów do Wiesława” Dziewczynce.;  „Ona chyba oswoiła się z myślą, że lepiej nie rozgrzebywać starych kopców, skoro do tej pory rosną na nich kwiaty”           

Maciej wstał, podszedł na werandę,  gdzie na stoliku stała butelka z winem i kieliszek. Nalał sobie do niego wina i wrócił z kieliszkiem w ręce do stołu; ” Zrobię Marysiu jak mówisz, będę żył, ale nie masz nic przeciwko, że czasem westchnę do Ciebie?”– Maciej przechylił kieliszek wypijając zawartość duszkiem. Wziął pióro do rąk, ściągnął jego nasadkę i odsłonił  ostrze stalówki. Przeciągnął  stalówką po jednej z niezapisanych kartek, lecz tylko zajęczała  , żłobiąc pusty ślad na kartce. Rozkręcił na pół pióro, w środku był pojemnik a w nim jeszcze atrament, wiec zakręcił z powrotem i potrząsł piórem w ręce, znów przejechał stalówka po kartce, tym razem bezszelestnie ślizgała sie po tafli białej kartki, zostawiając za sobą czarny ślad atramentu. Postanowił, że Okulary i Pióro odda Lucynie, tylko jeszcze nie wiedział ;”Jak to zrobić?”. … Wszystko spakował z powrotem do szkatułki, oprócz kartki, którą Lucynka znalazła. Zostawił obok reszty jej rzeczy, złożoną wpół. I zabierając szkatułkę poszedł do swojego pokoju, mówiąc śpiącemu Pimpkowi pod oknem , ciche „Dobranoc Psie”. …Ukrył szkatułkę, pomiędzy sterta ubrań na półce w szafie, wciskając najgłębiej jak potrafił. Potem,  podobnie do Lucyny, lecz ściągnął  tylko buty i skarpety ,poszedł spać. Nim usnął, przykrył sie jeszcze pierzyną…

                                                      Dni „Beztroski”

             ” Beztroska jest siostrą Radości. …Tylko troszkę od nie głupszą…”

                                                                  ***

Maciejowi śnił się Salon; „Siedział przy okrągłym stole, pośrodku salonu. Nad stołem sterczało 6 par powyginanych nóg krzeseł, odłożonych „Bo i tak nikt na nich nie siadał”.  Z czterech sztuk, na podłodze  zostało jedno – On na nim siedział… Trzymając w ręce pióro ze szkatuły, pisał list do żony na poszarzałej kartce papieru. Gdy nagle za plecami usłyszał jej głos; „Maćku. …Po co do Mnie piszesz?.  Wystarczy,  że sie odwrócisz”… – Odwrócił się gwałtownie, lecz za plecami zobaczył tylko Łąkę a na niej Lucyną usiłującą wzbić się w powietrze „…  Otworzył oczy. Nad głową zobaczył biały sufit, lecz ubrudzony zielnością zasłon z jego okna. Jaśniejszej był niż zwykle. ” Ciekawe która to już godzina?  …Coś za jasno!”. Uchylił zasłonę okna, do wewnątrz wleciało jaskrawe światło dnia. Zasłonił wypuszczając ją z dłoni.  A potem sięgnął tą dłonią do szufladki w szafce obok łóżka, wyciągnął z niej swój zegarek na pasku. Na zegarku marki „Calvin Klein” ( Prezencie od jego Żony)-  Wskazówki pokazywały godzinę ; 9,10  „!?. – Niemożliwe!”.-  Strzepnął zegarkiem, lecz to nie zmieniło położenia wskazówek. Położył do szufladki i zasuną. Potem  z powrotem się położył. ” Ciekawe, co ten sen ma oznaczać”- Zastanawiał się przywołując w pamięci jego obrazy. Nigdy nie zastanawiał sie, czy jego sny mają jakiś wpływ na jego realne życie.; ” Więc dlaczego teraz mam się tym przejmować? „- Przeciągnął się  ziewając. Dobrze się spało, dobrze Mu się leżało. Przypomniał sobie co zawsze mówiła jego żona, gdy nie chciało się jej wstać; ” Daj jeszcze pootulać się w pościelowym Niebie. …Śmiała się wtedy zawsze” – Też w tej chwili się uśmiechnął.; ” Widzisz prawda?… No dobrze Kochanie, już mi lepiej ze świadomością, że cały czas „skądś tam” patrzysz na Mnie i pomagasz powstać, po każdym potknięciu” – Błądził myślami patrząc na sufit.

Gdy tak leżał na wznak z rękoma pod głową, usłyszał za oknem szczekanie Pimpka. To dobiegające z za szopy, czyli z jego kojca było jednak inne. Usiadł jeszcze raz odsłaniając okno, ale już na dobre, szarpiąc jego zasłoną w bok. Widok z okna jego pokoju obejmował cześć ogrodu, z rozbieganymi drzewami i  w oddali Brzezinę,  pod lasem. Tam spostrzegł Lucynę, biegającą za psem,: ” Biega  za Pimpkiem w  samej bluzce!?”. Lecz, gdy podniosła ręce odpychając Pimpka, zauważył, że ma spódniczkę;” Coraz krótsze te spódniczki” – Uśmiechnął się stając obok łóżka. ” Ja tam jednak wole Moje spodnie!”… Wstał, na świeżą bieliznę, ubrał  już lekko ubrudzone spodnie a ten sam nieświeży, czarny podkoszulek – Zostawił.  Potem w łazience, kilka razy łapiąc go  za dolną cześć. odsłaniając brzuch a potem rozciągając  kołnierzyk , obficie spryskał swoje ciało – Dezodorantem… „Dla Niepoznaki!”. Zauważył, że Lucynka już była w łazience, na sznurku wisiały jej krótkie spodenki, biały podkoszulek i dwie części garderoby, którą on brał w dwa palce… ; „A poza tym widomo. … Niezakręcona pasta do zębów której korek  leżał obok szafki umywalki, lustro i wszystko wokół niego z śladami kropli wody, potrząsanych przy suszeniu włosów ,tak jak na kabinie prysznicu na którym tkwił przerzucony mokry ręczni. To poza kroplami wody gdzieniegdzie tkwiła jeszcze topniejąca piana po kąpiel. O  mokrej posadzce z płytek –  Nawet nie ma co wspominać”…– Uśmiechnął się. Uginając nogi, by minąć sznurek z praniem, stanął przy okienku. Z niego też było widać Brzezinę. Na łące przed nią, Lucyna turlała sie po trawie a Pimpek usiłował ją zatrzymać i dać jej buziaka; ” Dlaczego Beztroska,  kojarzona jest zazwyczaj z dziecinną zabawą!?. …Chyba dla tego, że dorośli nie potrafią się bawić bez opamiętania!”– Pomyślał widząc beztroskie igraszki Lucyny i zabrał się do zacierania śladów po Lucynce. … Z takim samym uśmiechem, tylko nieco później już w salonie, mył kubek po kleistej mazi, która Lucyna zrobiła sobie na śniadanie. Ta  kleista maź,  była najprawdopodobniej „Zupą  Grzybową ” , której jedno puste i drugie nietknięte , leżały na obsypanym kruszkami chleba, blacie aneksu.         

Maciej gdy Tu  wchodził, zauważył, że okna były szeroko odsłonięte, na stole nadal leżały skarby Lucyny, lecz brakowało jednego krzesła. Drzwi od ganku były szeroko otwarte, zastawione brakującym krzesłem na którym siedziała Lucynka. Z zewnątrz do salonu wpadało ciepłe powietrze. …”To będzie upalny dzień”– Pomyślał. Usiadł na werandzie, na swoim bujanym fotelu, przed stolikiem z leżącą na nim fajką i mieszkiem tytoniu… Oraz małym talerzykiem z kromką niedojedzonego chleba…

                                                                        ***

Dla Lucyny Ta noc,  była podobna do poprzedniej. …Bo nawet nie wie, kiedy zasnęła a jak otworzyła ocz wczesnym porankiem, był już koleiny Dzień… Zaraz po otwarciu oczu, jak zwykle zobaczyła biały sufit z tym, że tego poranka plafon podwieszony pośrodku, świecił się bladożółtym światłem. Wyglądał jak okrągła wysepka pośród Oceanu Bieli. …”Zapomniałam zgasić światło!?„- Było pierwszą myślą po przebudzaniu. Chwile leżała na wznak, potem przewróciła się na prawy bok, wystawiając na kołdrę swoją  lewą nogę w kolorze karminowej czerwieni na udach i kontrastującą z nią bielą pod kolanami i na łydkach.; ” Choć przez chwile musze się poopalać leżąc na brzuchu”- Wniosek nasunął się sam, gdy spojrzała na swoją nogę. Leżała na chwilę na boku, usiłując wywołać  obraz wczorajszego wieczoru w swojej pamięci, ale od momentu gdy jedli kolacje  i raczyła winem, – Nie pamiętała nic. …” Wino plus Dziecko równa się niepamięć?”– Postanowiła wyciągnąć wnioski z tego równania ; ” Jak Maciej zaproponuje Mi kieliszek wina, poproszę tylko by nalał pół”… – Przewróciła się znów na wznak odsłaniając obie nogi, energicznie przerzucając kołdrę na drugą połowę szerokiego łoża.  Obie ręce podłożyła pod głowę i patrząc na żółtą wysepkę, zaczęła mówić;       

        – Duchu, wybacz , że tak beztrosko zwracam sie do ciebie, nie kładąc nawet dłoni na sercu, bo i tak, przecież cały czas czuję w nim Twoja obecność. …Dziękuję Ci, że obdarowałeś  Mnie wrażliwością, pozwalając nad nią zapanować wtedy, gdy powstają z niej łzy. …Dzięki temu nadal będę się uśmiechała w każdym następnym dniu Cudu…”  

     – Chyba się na mnie nie obrazi?” – Pomyślała gdy juz skończyła do Niego przemawiać. Leżała jeszcze chwileczkę, potem sięgał po telefon leżący na szafce; „6,25″, zobaczyła zerkając na godzinę i odłożyła z powrotem. Wstała . zakładając kapcie. W majteczkach i białym podkoszulku, cicho podeszła do ściany, dzielącą jej pokój z pokojem Macieja, przytykając do ściany ucho, ale nie usłyszała nic, poza biciem własnego serca. Tak jak stała, uchyliła drzwi na  hol a potem drzwi do salonu. Gdy weszła, dopiero wtedy przeciągła sie leniwie,  wydając z siebie cichy pomruk Lwa i zamlaskała dwa razy… Salon tonął w białej poświacie zasłon. Rozświetlały wnętrze, rozpalone słońcem – Srebrząc się. Podeszła i rozsunęła obie a wtedy do pokoju wpadło jaskrawe światło dnia aż przymknęła oczy od  tej Jasności. Weszła na werandę otwierając drzwi do ganku. Wtedy usłyszała szczekanie Pimpka. Zsunęła ze stóp pantofle i boso, zeszła po schodach. Schodząc czuła każdy zimny stopień, do momentu gdy stopa zetknęła się z kożuszkiem podwórka. Gdy podeszła do furtki  kojca, Pimpek przestał szczekać, popatrzył na nią przekręcając głową, jakby się zdziwił; ” Mała!?”. Lucyna wypuściła psa, ten merdając ogonem, zaczął sie do niej łasić i lizać po udach; „Całuję nóżki  Droga Pani!”. Lucyna się uśmiechnęła, lecz odparła tylko cicho” Oj przestań, to nie udka z kurczaka!” I odepchnęła psa. Gdy szli do domu, tak samo cicho powiedziała „Schodami Pimpek, bo Pan śpi”. Gdy to powiedziała, pomyślała;  „A gdyby jednak już nie spał i zobaczył Mnie tak ubraną? … Ee, lepiej tak ubraną niż w ogóle!” – Zachichotała i zaczerwieniła się na samą myśl o tym… Pimpek pokornie poszedł za Lucynką. W salonie Lucyna, otwierając kolejne dolne szafki aneksu, szukała karmy dla Pimpka. Znalazła w środkowej szafce, nie worek a plastikowy pojemnik z karmą. Była trochę inna od tamtej, ale nasypała do Pimpka miski. …Dla Pimpka było to bez różnicy, bo od razu zaczął jeść. Lucyna przykucnęła obok jedzącego Psa i głaskając po karku półgłosem powiedziała. ” Nie „mlaszcz tak” Piesku i się zachowuj jak zjesz… Pan śpi”. Co do sposobu zjadania śniadania Pimpek nie zmienił jego sposobu, ; „…Co do zachowania!? –  Jeszcze przemyśle”. Lucyna podniosła się , wychodząc drzwiami obok sionki, cały czas starając się nie robić nadmiernego hałasu, poszła  prosto do łazienki, zabierając stamtąd swoje pranie rozwieszone na sznurku a potem weszła do swojego pokoju, rzuciła pranie na łóżko a potem rzuciła się  obok sama. Było jej lekko, radośnie i wesoło, jakby wczorajsze wino, nie utraciło jeszcze swojej mocy. Leżała na miękkiej pościeli, łapiąc za swoje popłatane długie włosy a potem powoli  upuszczała ich rude kosmyki na roześmianą twarz. Ani razu nie wróciła pamięcią do wczorajszych „ewokacji”. Bo przecież  poznała już Dziadków na tyle, ile można poznać „nie istniejących realnie„… Resztę –  „Wyciągnę” od  Taty  gdy wrócę!”.       

Gdy już kilka razy, jej rudość włosów wymuskała policzki, podniosła się i zajęła codziennością poranków, czyli przepierką, kąpielą, ogólną toaletą i doprowadzaniem do ładu swoich długich włosów po kąpieli. …Potem zastanawiała się chwilę, co założyć zamiast upranych krótkich spodenek. W końcu ubrana w niebieska bluzeczkę i spódniczkę, która od krótkich spodenek różniła się tylko długością i brakiem kieszonek. Z  zaplecionym warkoczem na trzy,  pojawiła sie w salonie. ;” Pora na jakieś śniadanie?”- Uznała, że przecież ma 2 opakowania zupki ” Grzybowa”. ;” Czyli jedna dla Mnie, druga dla Macieja. …O ile w końcu się obudzi!?”.Zagotowała wodę w czajniczku, zalewając tylko jedna zupkę w kubeczku, bo Starszy Pan wciąż nie dawał oznak, że już sie obudził. Pomyślała; „A niech sobie pośpi. …W końcu są Wakacje!”. Gdy zupa dochodziła w garnuszku, uwalniając  całą chemię,  jej zawartości, Lucynka postawiła krzesło na werandzie, stawiając na stoliczku talerzyk z dwiema kromkami chleba, przesuwając fajkę i tytoń Macieja. Usiadła z kubkiem w jednej ręce i z łyżeczką w drugiej  – Jadła.  Raz po raz, odkładając łyżeczkę i zagryzając kęsy kromki chleba. Pimpek na chwilę pokręcił się koło Małej, ale najwidoczniej nie gustował w takim specjale . Więc prześlizgując sie pod nogami Lucyny  w trzech susach pokonał stromiznę ganku, zniknął pomiędzy domem a szopą. Gdy Dziewczynka zjadła śniadanie, miała pozacierać wszystkie ślady po sobie, lecz uznała, że na to, ma jeszcze trochę czasu; ” Przecież nie jestem aż tak porządnicka jak Starszy Pan. …Zrobię to potem… (Określenie „potem” nie znaczy „później” czy „za chwilę”, tak określa się najbliższy czas, który będzie mniej ważny, niż obecny!). Lucyna odłożyła tylko kubek do zlewozmywaka i pobiegła za Pimpkiem, lecz nie w pokonując schodów w trzech susach…

                                                                     ***

(…) Maciej kończył dopalać fajkę, gdy w dole przy ganku pojawił się najpierw Pimpek z czółenkiem w pysku a za nim po chwili Lucyna , wrzeszcząc ; ” To nie jest śmieszne!. …Niech ja Cie dorwie!”. Choć głos nie był radosnym okrzykiem. Lucyna promieniała radością. Pimpek wbiegł po schodach na werandę, upuścił obślinione obuwie, i pakując się Panu przednimi łapami na kolana, szczeknął;   ” Cześć!. …Daj buziaczka na Dzień Dobry!”. Rozbawiony Pan, wyciągając fajkę z ust, i  złożył je w ciumek , lecz Pies się chyba przeraził i tylko liznął Pana w ucho. Potem odskoczył łapiąc z powrotem trzewik, schował sie z nim, pod stołem w salonie.

Lucyna wbiegając po schodach zauważyła Macieja, krzycząc do niego „Dzień Dobry”, minęła, wpadając do salonu z wrzaskiem; „Pimpek Oddawaj!”. Pies zauważył ,że Lucyna znowu nie chce się już bawić w te zabawę, podszedł do Niej z butem w pysku a Ta, zabrała obśliniony trzewik. Lecz nie była zła, nadal w jej oczach było widać figlarne ogniki. Lucyna wróciła na werandę i siadając na swoim miejscu, znów tak jak wtedy, gdy próbowała latać,  zaczęła szybko i chaotycznie  mówić, tym razem, co chwile łapiąc oddech;

– Wstałam, czekałam aż Pan  się obudzi. …Chciałam zrobić śniadanie dla nas Dwoje, ale Pan spał i spał. …To zjadłam Sama …Potem pod zagajnikiem walczyłam z Pimpkiem- Prawie wygrałam, ale but mi spadł i ten Czort Mi go zabrał!…

Tu Lucynka westchnęła „Uch!”. Potem pochyliła sie zakładając obślinione „czółenko ” na nogę i znów mówiła.;

– Dzisiaj jak wstałam, to poczułam takie, takie…  ( „takie, takie”  to chwila na szukanie odpowiedniego określenia na beztroskę)

–  …No wie Pan, wszystko wydało mi się jakieś bez większego znaczenia, na to, co przydarzy mi się dzisiaj, czy potem… ( znaczenie słowa „potem” tez już tu padło)

…Tu Lucynka zauważyła talerzyk z niedojedzoną kromką chleba;

– Ale, żeby nie było!?. …Ja wszystko już posprzątam…                                                                                   

Maciej gdy Lucyna skończyła, roześmiał się kolebiąc na fotelu.

– Nie odbieraj Mi chleba. …Też musze mieć jakieś zajęcie.

Maciej widział w jej oczach tę beztroskę, nie chciał jej mącić podobnymi do beztroski prozaicznymi rzeczami;

– Ja zadbam o porządek za nas Dwoje. …Wyłączając Twój pokój. Tam możesz bałaganić do woli.

Maciej nadal się śmiał. Lucynie to ostatnie zdanie nico zmąciło nastrój, bo ostatni obraz jaki zapamiętała wychodząc z pokoju, to pobojowisko  na niezaścielonej pościeli wymieszanej z ciuchami .

– A Co?. ..Zajrzał Pan tam?

– Nie. …Pamiętam jak wyglądały pokoje moich córek, gdy były w twoim wieku… One nadal nie są porządnickie.

Bujany fotel  Macieja nadal kołysał się wesoło. Lucynka też nadal była wesoła, lecz wstała i zsunęła ze stop, oba czółenka. Zsuwając to lewe,  które Pimpek trzymał w swojej paszczy,  wydobyła z siebie  „Łee!”, a potem boso pobiegła, nie odwracając się do Macieja, odkrzyknęła ;

– To ja lepiej posprzątam!

I znikła z salonu. Pimpek stał nadal obok Pana. Maciej podniósł się z fotela i ukląkł obok niego;

– Pokarz te łapę Łobuzie.

Obiją łapę,  i przesuwając po niej zaciśniętymi dłońmi patrzył na reakcję Psa. Ten w pewnym momencie zaskamlał; ” Boli!” i odruchowo chciał cofnąć łapę, lecz Pan za mocno trzymał…

– No tak, łapa boli nadal. …Ale na wygłupy ochotę masz, co?. …Ych Ty Gamoniu!

Pies zamerdał ogonem i liznął Pana w policzek ” Dobra masz buzi. …Tylko puść mi już łapę„. Maciej uwolnił  łapę a pies natychmiast oblizał bolące miejsce. Maciej wstał i podszedł do stołu. Wziął list i otwierając  przeczytał wzrokiem  tekst. Składając z powrotem kartkę w pół, cicho wypowiedział zapisany fragment  „(…) Nie daj Mi Panie utracić czucia Całym sobą”… – Odłożył kartkę na blat stołu, na nią położył fotografię a na nich położył podkowę. Potem podszedł do aneksu zająć się śniadaniem, innym niż Grzybowa zupka. Pimpek z werandy, w której było coraz cieplej, przeszedł do holu, pod okienko wychodzące na Daglezję. Lucyna,  gdy Maciej przyrządzał swoje śniadanie, właśnie gładziła narzutę, na zaścielonym łóżku. Robiąc to, niechcąco uderzyła w telefon łokciem, lezący na kraju szafki.; „Miałam tyrknąć do Zośki!”. Chwyciła telefon na wyświetlaczu była ” 10,20″ ; „Powinna już Małpa nie spać” – Wywołała  jej numer. Telefon przez chwile wydawał  buczenie „Dzwonie, dzwonie, dzwonie” – Potem usłyszała w słuchawce ; „Halo?”

– No cześć Zołzo!.

– Eno!?.

Usłyszała w odpowiedzi i się roześmiała, pytając;

– Co tam słychać w Obozie?

– A nic, dzisiaj mamy iść nad rzekę, będziemy się w niej pluskać. …I się opalę może?

– Mnie już opaliło, ale tylko z przodu…

Pochwaliła się Lucynka koleżance.

– Nie  mów, ze leżałaś toples przed dwojga staruszkami?.

Lucyna po tych słowach przestała sie uśmiechać;

– Głupia jesteś, Moi dziadkowie umarli…

– Ty, to gdzie Ty jesteś teraz?

– Jak najdalej od ciebie Małpo!

Odparła Lucyna przerywając rozmowę, używając określenia „Małpo” nie miała na myśli nic miłego. Odłożyła telefon biorąc się za porządkowanie półki w szafie. Lecz po chwili telefon sie odezwał: ” Odbierz, odbierz, odbierz” – Odebrała, przysiadając na łóżku.

– Eno!?. …Coś Ty taka?.

Usłyszała w słuchawce głos koleżanki.

– A bo mnie wkurzasz!

– …A bo to pierwszy raz?. …A Ty Mnie niby nie wkurwiasz?(Zosia nie odebrała tak stajennego wychowania jak Lucynka)

W  słuchawce rozległ się chichot a potem , koleżanka powtórzyła pytanie;

– Gadaj w końcu gdzie Ty teraz jesteś?

– Mieszkam u  znajomych Dziadków ( Skłamała). …Ne mówiłam Ci już?

– Ty ostatnio nic do fona nie mówiłaś, nawet nie raczyłaś odbierać Krejzolko .

– Oj no, weź!. ..Tyle rzeczy się dzieje.

-Ty. …Ty nie zapomnij  o powrocie. …Dobra  Ja lecę, Bo mnie wołają. … I odbieraj fona !.

 Gdy telefon sie rozłączył, Lucynie przeszło przez myśl; „Ta , już wiszę przy telefonie Zołzo jedna!”.– Telefon włożyła do szufladki i zasunęła ją ostentacyjnie. Po głowie rozeszło się jednak echo; „Ty nie zapomnij o powrocie”. Wstała , poprawiając wgniecioną swoim ciężarem narzutę łóżka i poszła do Macieja. Maciej właśnie dojadał ostatnia kanapkę z wędzonym serem, stojąc nad stołem z pustym talerzykiem. Gdy wepchnął ją do buzi zabrał kubek ze stołu. Na widok Lucynki, przełknął kawałek w całości i spytał;

– Ta zupka!?. …Nie będziesz głodna do obiadu?

– Nie. ..Zawsze mogę się zapchać  pajdą  chleba!.

Maciej Pojął  aluzje, uśmiechając się. A potem podszedł do zlewozmywaka.  Lucyna poszła na werandę. Usiadła na swoim stołku, przekładając swój warkocz do przodu przez ramię. Nogi jak zwykle oparła stopami o parapet. Gładząc warkocz zaczęła cicho;

– Czas tak szybko leci z Panem…

Maciej nie słyszał znaczenia słów. Wiec zostawił wszystko i podszedł stając w drzwiach werandy.

– Ty coś mówiłaś?

Tak” Odparła Lucyna również cicho. nadal gładziła swój warkocz. Maciej stał z boku, nie widział jej oczu, gdyby widział, to spostrzegłby że spowijała je  mgiełka, razem ze smutkiem i rozterką. Maciej widząc  zachowanie Lucyny, usiadł obok niej na fotelu;

– Co się stało?

Spytał. Już patrząc w jej oczy.

– Czas tak szybko leci z Panem. …Jeszcze kilka dni zostało.

Maciej się uśmiechnął. Bo myślał, że problem tkwi  znów w dociekaniu prawdy o Jej Dziadkach .Lecz ten problem Dziewczynki , ucieszył Macieja.;

-Mi z Tobą za to, czas się wlecze. …Potem po nocach spać nie mogę – Rozpatruje każdą chwile z Tobą. …I porankami przysypiam!

Parsknęli śmiechem. Lucyna owijając kitkę warkocza wokół palca, odparła

– Lubię Pana Towarzystwo. …Przecież Pan wie. …Jest Pan dla Mnie jak Dziadek a nawet czymś więcej…

Maciej nie odpowiedział od razu, sięgnął po fajkę, dopiero nabijając w nią tytoń odpowiedział.– Ty już od dawna jesteś dla Mnie czymś więcej niż Wnuczką. …Jesteś, jakby to powiedziała  Ania z Zielonego Wzgórza; – „Przyjaciółką od serca”.

Maciej poklepał kieszenie swoich spodni, lokalizując  pudełko z zapałkami. A na twarzy Lucyny w tym momencie zaokrąglały się opalone  policzki i w oczach pojawiły sie łzy radości. Nadal trzymała warkocz w lewej ręce, dłonią prawej ręki zaginając wskazujący palec, obtarła spod oka radość , wycierając potem palec w swoją bluzkę, nie zwracała uwagi czy zostanie na niej plama. Potem ściągnęła swoje nogi z parapetu, wstała i uśmiechając powiedział;

– To ja pójdę po te zapałki.

Maciej rozkołysał swój fotel;

– Powinny jakieś leżeć na kominku…

Lucyna wróciła po chwili, podając Maciejowi pudełko z zapałkami, potem znów usiadła na swoim miejscu, w pozycji takiej jak zawsze;

– To co będziemy robić przez te wszystkie dni?.

Maciej wzniecił żar w fajce, kilka razy zaciągając cybuch w kąciku ust, wypuszczając nosem dym  a łapiąc fajkę w dłoń odparł;

– Jak Co!?. …Ty będziesz liczyła czas beztroską a Ja będę usiłował zakłócać ją, chwilami rzeczywistości! Roześmiali się, uśmiechem uwalniając szczęście. …Które dotarło nawet do Pimpka, leżącego na końcu korytarza holu, pod oknem; „Tu się dżemie!. …Zważcie na Mnie, choć jestem tylko Psem…” – Odszczeknął sie kilka razy i zamerdał ogonem.    

Te dwa następne dni były podobne do Tego – Podobne , bo różniły się porannymi rytuałami, menu śniadań, obiadów i kolacji. Tematem rozmów i  przekornych żartów. Różniły się jeszcze w wielu innych aspektach przemijania – Choćby durnymi  wygłupami  Lucyny z Pimpkiem!. Czy kolorem opalenizny Lucynki, która często wystawiała swoje ciało na promieniowanie „UV”, bez konieczności pokrywania się filtrem. …Podobne były pogodą, upalnych dni Lata. …Podobne były co wieczorne Posadówki na werandzie, w których Maciej oddawał się swoim nałogom, deprawując Lucynkę , wlewając  kilka kropel wina do jej kieliszka. Podobne były słowa Lucynki, które wypowiadała do Ducha, bo  zaczynały się od słowa „Dziękuję” a kończyły na słowie „Cud”.  …I podobnie Wszystkie szybko mijały.

                                                                      Długi Dzień

Gdy budzisz się rano i zaczynasz myśleć o Jutrze,  to oznacza, że Dzisiaj przed tobą długi dzień.

                                                                               ***

Wieczór poprzedzający Ten poranek, nie  różnił się od tych minionych. Choć,  wczorajszego popołudnia zadzwoniła do niej Zosia, pytając jak rozwiąże problem powrotu. …Przez te trzy dni beztroski, kilka razy rozmawiały przez telefon, lecz krótko i zdawkowo. Wczorajsza rozmowa, na temat wyjazdu też była zbyt krótka; ” Jak mrugniecie powiek, wpatrzonych w wieczność” …Dlatego Lucyna nie zapamiętała tej chwili. Kładąc się wczorajszego wieczoru spać,  jak zawsze zasnęła w błogiej nieświadomości, tego , jakie ma znaczenie dzisiejszy dzień. Nie było to jednak błogi sen, w przeciwieństwie do wielu wcześniejszych. Te  przecież po zamknięciu oczu, kończyły sie po chwili, gdy je otwierała następnego poranka. Lecz Ta noc, była inna… Bo gdy tylko usnęła, znalazła się na ławce pod Olbrzymią Daglezją; „Obok niej siedziała Zosia. Żartowały chichocąc, w pewnym momencie koleżanka,  szturchając ją łokciem w bok, odwróciła do niej. …Miła pogodną twarz Macieja, spytała; „Pora wracać?”. …Lucyna otworzyła Oczy. ; „Zaraz. …Jakie „wracać!?”.– Wróciła z sennej mary w rzeczywistość- Przypominając sobie telefoniczna rozmowę z Zosią, na temat wyjazdu. Rozbudzone myśli  zawirowały; ” To Już?”. …W pokoju panował mrok. …Mrok nie ciemność nocy, bo ta jest jaśniejsza. Ale nawet w tak zupełnej ciemności, można byłoby zauważyć, błyszczące krople żalu łez w jej oczach; ” Za szybko przeleciało”. Przewróciła się na wznak, żeby łzy nie kapały na poduszkę. Leżała przeglądając najświeższe  wspomnienia. …Na czarnym tle, pojawiały się kolorowe obrazy wszystkiego od dnia wyjazdu, do wczorajszego wieczoru. Musiał to być długi seans, bo kilka razy przecierała ręką oczy nim na powrót usnęła.- Pojawiając się w kolejnym śnie; ” Siedziały wśród wrzosów z Marią ,( Żoną Macieja)na skraju Brzeziny, patrzyły na Leśniczówkę. Marysia kładąc swoja dłoń na Jej ramieniu powiedziała;” Dziękuję”. Potem wstała, zaczęła iść ścieżką w stronę Basiów. Lecz po chwili odwróciła się, mówiąc; ” Nie siedź tak. …Idź do Niego. To przecież jeszcze nie koniec”.  …Lacuna znów otworzyła oczy. W pokoju panował półmrok. Usiadła odsłaniając okno. Za oknem słońce  wdzierało się powoli na łąkę za domem, rozświetlając Brzezinowy Zagajnik… Puszczając zasłonę sięgnęła po telefon; 4,00. Położyła się. Była spocona. Piżama gryzła ciało „Przecież to nie piżama. …Piżama powinna pieścić” -Pomyślała rozpinając bluzę zielonego dresu. lecz po chwili usiadła ściągając z siebie bluzę, odrzucając zwiniętą w kłębek obok. Odchyliła kołdrę ubrana tylko w spodnie, podeszła do szafy, wyciągając z niej biały podkoszulek z czerwona plamką soku z porzeczek; „Te plamę zrobiłam pierwszego dnia w Leśniczówce”- Ubrała ją, wygładzając na niej zmarszczki. Potem usiadła ściągając ciężkie dresowe spodnie, założyła bieliznę rzuconą wieczorem na oparcie fotela ” Ale zrobiłby się czerwony, gdyby otwierając drzwi i zobaczył Mnie w tym momencie!?”- Zachichotała , przysłaniając usta zaciśnięta piąstką ręki. W majteczkach i podkoszulce znów położyła się do łóżka , przykrywając pościelą.; ” Od razu lepiej” – Poczuła błogość pościeli. Przewróciła się na prawy bok, jak zawsze wtulając w poduchę.; ” …Tak, przecież to jeszcze nie koniec, jeszcze mamy cały dzień przed sobą”– Pomyślała i znów zasnęła, tym razem niczym nie śniącym się snem…

                                                                             ***

Maciej w przeciwieństwie do Lucyny, miał świadomość mijających dni.;” Przecież odliczam każdy z nich”. Wieczorem wiedział, że to przedostatni taki wieczór. Ale uznał, że im później Lucynka zda sobie z tego sprawę, tym krócej będzie bolało. Sam oswoił  się  już z myślą, że to koniec. …W jej towarzystwie nabrał w sobie tyle życiowej energii, że dugo jeszcze będzie ona oddalała wizję samotności… Wieczorem położył się spać długo po Lucynie. Rozkoszował się wspomnieniami związanymi z Nią. …Wrzucając gdzieniegdzie wspomnienia o Marysi i jego Dzieciach. Położył się spać pogodny. I jego sen tej nocy był inny, w przeciwieństwie do poprzednich nocy, nic Mu się nie śniło… Zamknął oczy wieczorem i otworzył rano, nadal w pogodnym nastroju. Wstał wcześnie bo gdy spoglądał na zegarek, który dostał od żony, była na nim parę minut po 4;00. Chwilę poleżał, przeciągając się i ziewając. Za ścianą słyszał odgłosy Lucynki ” Chyba ma niespokojny sen?.”  Gdy leżał patrząc na sufit zauważył podobny cień, który widział kilka dni temu, pomyślał, że to Sarniak znów chodzi po łące nad Leśniczówką.; „Nie!… Przecież  za słabo słońce  świeci by rzucać miraże!”.- Siadając uchylił zasłonę w oknie. Z  Brzezinowego Zagajnika właśnie zerwał się ptak, o bardzo jaskrawym upierzeniu – Prawie biały. A potem rozpłynął się w malutkich obłoczkach na  tle szarości fioletów „Ametystowego”   nieba. Pozostawiając jedynie rozchybotaną gałąź na której przysiadł.; „Dziwne!?” -Pomyślał wpatrując się w niebo, z nadzieją, że go jeszcze zobaczy.- Nie zobaczył. Położył się z powrotem, zasłaniając okno. ; „A podrzemię jeszcze chwilę” – Zrobił to z pełnym przekonaniem, że kontroluje jej przebieg. Ale gdy znów za jakiś czas spojrzał na zegarek , była już” 6,30″…Gdy się pojawił 30minut później w salonie,  ubrany  był w te same spodnie zakładane od kilku dni, które zmieniły kolor na bardziej intensywnie brudny… Oraz w lekko wilgotny, lecz świeży, czarny podkoszulek, który uprała Mu Lucynka wczorajszego wieczoru, wieszając koło swojej bielizny.  Maciej Gotowy był do wyzwań, jakie postawi przed nim kolejny dzień!. …Więc zaczął od tego, że usiadł na werandzie, nabił fajkę a potem z fają w zębach , leniwie szedł po schodkach, uwolnić Pimpka. Gdy Psisko wyszło z kojca jak zwykle radośnie witając Pana szczekaniem; „Dziś nie będzie buzi, buzi. …Pierwsze micha!” – Pognał przez schody ganku na werandę a potem do salonu. Maciej nadal leniwie z fajką w zębach, przeciągnął sie kilka razy i powoli zaczął wchodzić po schodach. W drzwiach werandy pojawił się Pies pośpieszając Pana ;” Ruchy, ruchy ,Człowieku. …Micha pusta!”. Lecz Pan go skarcił „Cicho bo obudzisz Lucynkę!”. Pies nie poczuł się skarcony, ale zamilkł. Gdy Maciej w końcu napełnił jego miskę a Psisko, zaczęło śniadanie, do salonu weszła Lucyna w  poplamionym podkoszulku, naciągniętym na majteczki .  Z rozczochraną fryzurą długich falujących włosów, zasłaniając dłonią rozwarte ziewające usta ,spytała;

– A Tu co taki hałas robicie!?”.

– Yy. To nie Ja to Pimpek. …Zaraz a ty wczoraj nie poszłaś spać w tym swoim dresie?.

Lucynka dopiero teraz uświadomiła sobie, że przebrała dres, gdy się przebudziła. Ale jej twarz nic a nic nie zrobiła się czerwieńsza…

– Poszłam, ale za ciepło mi było, więc przebrałam się w coś przewiewniejszego…

– No , prawie jak do rosołu, ale ten mamy tylko w zupkach błyskawicznych!

Roześmiał się Maciej, jak zwykle zarażając Lucynkę.

– Pana krepuje Mój wygląd?

– Chwila!?. …To ja mam mieć uczucie skrępowania?

Już w głos śmiał się Maciej. Lucyna wystawiła język, robiąc nadętą minę, co Macieja prawie doprowadziło do płaczu ze śmiechu. Lucyna po tym jak pokazała język Starszemu Panu, też już nie mogła powstrzymać śmiechu, obróciła się;

– Idę się ubrać. …Nim Pan pęknie!.

…Potem, gdy była już gotowa iść do Macieja. Usiadła jeszcze na fotelu z ręką na piersi i zaczęła;

Duchu, nie wiem co miały znaczyć te sny, które na Mnie zesłałeś. Lecz na pewno nie zrobiłeś tego bez przyczyny. …Dziękuję Ci za wczorajszy dzień i spraw aby Ten nie był gorszy”

Wstała i poszła do Salonu…

… Gdy  Lucyna wyszła, Maciej jeszcze chwilę uspakajał się, wdychając nosem powietrze, bo usta zaciskał, by przestały się uśmiechać. A Potem zabrał się za śniadanie; „Dzisiaj będzie jajecznica z… Z jajek!. Bo nic innego nie ma!” – Ta konkluzja , uświadomiła Mu również; ” Trzeba będzie wybrać się na zakupy!”. Gdy na stole Maciej stawiał dzbanuszek z herbatą, pojawiła się Lucynka w standartowym ubraniu; „Niebieska  bluzeczka, krótka spódniczka, warkocz z tyłu głowy i bose stopy”.  Pimpek , który leżał pod stołem, a wcześniej się z Nią nie przywitał, bo zajęty był śniadaniem, wstał i podszedł oblizując  jak zwykle uda, szorstkim jęzorem.;

– Pimpek weź przestań. …Fuj!.

Maciej widząc to powiedział.

– Jemu utkwił w pamięci ten kurczak w rosole…

Lucyna  popatrzyła na Starszego Pana kiwając głową „Taa, co Ty nie powiesz!?”. A potem usiadła przy stole;

– O jajecznica!?..

– Uchm. …Dziś musimy wybrać się na zakupy.

Odparł Maciej. Od kilku dni, Lucynka wszystkie zaimki, odnoszące się do ich Obojga,  traktowała jako coś naturalnego. Lecz w tej chwili gdy usłyszała  „Musimy„. Posmutniała.

– Pan wie, że to nasz przedostatni dzień?

– No Co Ty powiesz!? . …Już!? – Maciej dokładnie powtórzył to, co przed chwilą pomyślała Lucyna.

– Wiedział  Pan. …Tylko cicho siedział.

Uśmiechnęła się. Wiedziała, że Starszy Pan, bardzo realnie stąpa po ziemi. ; „Któreś z nich Dwoje, przecież musiało  trzymać rękę na pulsie wszystkich wydarzeń. …Kto jak nie On?

– Tylko Mi tu nie zacznij rozpaczać z tego powodu!. – odparł  Maciej przełykając jajecznicę. Obawiał się, że jednak będzie ją to bolało.

– Nie. jeszcze przecież cały dzień przed nami. – odparła.

– Osz!. Cybuch mi się zatkał.

Powiedział Maciej. I odetchnął z ulgą, że ; „Jeszcze Ją nie boli„. Wstał z fotela i podszedł do szafki z flakonem, jak zwykle wyciągnął  Ametystowy brelok z przyborami do fajki. Wrócił siadając z powrotem na fotel.

– Dlaczego powiedział Pan, że to  kamień żony…

–  Bo Jej. …Nie uwierzysz. Znalazła go przy Brzezinie, takiego poranka jak dzisiaj…

Maciej na chwilę przerwał rozkładając fajkę na części. A potem popatrzył na Lucynę,  mówiąc:

– To trochę dziwna historia, chcesz posłuchać?

– Głupio się Pan pyta. …Przecież ja na drugie imię mam „Dziwna”

Maciej się uśmiechną i zaczął mówić dalej.

(…) To wydarzyło się Latem, jakoś!?.  Pod koniec  Sierpni a może to Jednak był Lipiec!?. Mniejsza!. Pogodne niebo wczesnymi porankami, nad zielonością gór w czasie wschodu słońca, nabiera szaro- fioletowej barwy – Dzisiaj też takie było rano, zerknąłem na nie…  Ona śmiała się zawsze-  że to od wrzosów, niebo robi się tak fioletowe . Lubiła wrzosy. Lubiła niebo zabarwiane ich kolorem. Nieraz wychodziła wcześnie w pogodne dni by usiąść  na skraju Brzeziny popatrzeć na wschód słońca, swój ogród i Leśniczówkę… Brzezina była wtedy mniejsza. …Teraz tak zarosła.  Tego dnia , wyszła wcześniej przysiadając koło kępy wrzosów, patrząc czy niebo nabierze ich kolorów, wtedy zaczęło ją coś uwierać w pośladek, myślała , że to kamyk. Gdy zobaczyła  na ręce, jaki to kamyk nie mogła uwierzyć, że to przypadek. …Kilka tygodni później zaniosła w Górkach do Jubilera a On oszlifował i zrobił z niego ten wisiorek… Zawsze nosiła go na szyi…

Lucyna słuchała  w milczeniu, choć chciała; ” Wybuchnąć, eksplodować!?. … Że w tym  samym miejscu siedziała z Jego żoną we śnie. Kotłowało się w jej głowie, lecz ostatecznie ani słowem  nie przerwała Maciejowi, uznając, że Jej sen, to znak od Ducha i gdyby miała opowiedzieć go Starszemu Panu, już dawno by ją olśnił – Dlatego postanowiła o Niczym Mu nie wspominać.

 Maciej skończył opowiadać i skończył czyścić fajkę. Popatrzył na kamień,  przypominając  sobie słowa listu, pisanego przez Babcię Lucyny ” ( …) To, że życie Każdego z Nas,  zaplątuje się czasem w życia Innych i razem rosną w słońcu szczęścia. Wcale nie  znaczy, że dla Boga są jednością.  Choć ich połączył… Bo przecież z różnych ziaren wyrosły. A Bóg zabiera tylko plon. Jeden dojrzewa wcześniej, drugi później,(…)”. Uśmiechnął się ; ” Wiem, tym kamieniem nadal się oplatam  wokół Ciebie Marysiu”. Odpiął wisiorek, kładąc obok Lucyny na stoliku powiedział; „To prezent ode Mnie”.

Lucyna się oburzyła.

– Nie mogę  przyjąć to pamiątka po Żonie!. …Po  Pana Marysi.

– Ona pewnie by chciała?. …Prawda Marysiu?

Odparł Maciej znów patrząc w gorę i ku zaskoczeniu Lucyny uśmiechał się. Maciej popatrzył potem na Lucynkę.;

– Widzisz. …Nie zaprzeczyła!

Lucyna też się uśmiechnęła z jego przekorności. Lecz nadal była przeciwna jego decyzji . Maciej, rozpalając zapałkę , przyłożył do nabitej fajki i cmokając, rozniecił w niej żar. Lucyna nie sięgnęła po kamień, nadal sie wahała.

– Jest Pan pewien, że powinnam go wziąć?

– Z kamieniem czy bez, zapomnieć się nie da. …Lecz czasem zbyt często przywoływał Mi myśli o tym, że Jej już niema. …Niż wspomnienia  o tym, jak bardzo się  kochaliśmy… Weź, na pewno nie miałaby nic przeciwko temu.

Lucyna zdjęła nogi z parapetu, sięgnęła prawą ręką i zaciskając kamień w pięści, przycisnęła do serca

– Wie Pan. zawsze myślałam, że Duch to mężczyzna. …Wie Pan; – ” On – Duch!? . A co, gdyby Moim Duchem okazała się kobieta”?

Maciej się roześmiał;

– To Na pewno byłaby nim Marysia!. …Wiedziałem , że to Ona Mi Ciebie podrzuciła!

Lucyna też się roześmiała, lecz przestała tkwić w niepewności, którą właśnie Maciej potwierdził…

– Wierzy Pan w To co teraz powiedział?

– Nie mam powodów by nie wierzyć. …Gdy w moim sercu spalają się odczucia,  nie gaszę związanych z nimi wątpliwości – domysłami, bo to wznieca chęć szukania  dowodów… Sama wiara Mi  wystarczy.

Lucyna nic nie odpowiedziała. Zaciskała ze szczęścia  kamyk w garści ; „Już Cię nie wypuszczę Mój Duchu”.

Maciej znów cmoknął kilka razy w cybuch i rozżarzył fajkę, bo już zaczynała przygasać;

– Dobra, „Oddajcie  Cesarzowi co cesarskie a Bogu co boskie”  – powiedział Maciej wypuszczając kłęby dymu.

– Racja, ale może Boga w to nie mieszajmy?. …Choć uwierzyłam, że istnieje Istota Wyższa.

Maciej się uśmiechną i kręcąc głową jak zawsze odparł;

– No Co za Mądralińska, noo!? – …I zamilkli, lecz jak zawsze, tylko przez chwilę. Bo po tej chwili Lucyna  spytała;

– To gdzie i kiedy na te, zakupy?

– Jeszcze nie wiem!?. … Muszę podzwonić , Tu i Ówdzie. …Przyniesiesz telefon i zeszyt?. …Proszę.

Maciejowi dobrze się siedziało. Takie siedzenie sprzyjało jego myślą, bo wybiegając poza zakupy .  …Miał Plany związane z powrotem Lucyny. Ta podniosła się z krzesła;

– Dobrze, i tak miałam iść schować brelok z innymi skarbami…

Lucyna wyszła wracając za moment z zeszytem i telefonem Macieja. Podała Mu i poszła do swojego pokoju. Maciej zagryzając fajkę w zębach, wziął zeszyt i telefon, obracając kartki zeszytu, położył na stoliku, zerknął na zegar w salonie, była ; 8,45. …Wykręcił numer telefonu Wojciecha. Gdy Ten odebrał –  zaczął; ” No cześć Gamoniu!” … 

Lucyna w pokoju, otworzyła szufladkę szafki, gdzie obok telefonu trzymała swoje skarby. Chwile przewracała kamień w dłoni; ” To Pani sprawka. …Wiem o tym!” – Uśmiechnęła się kładąc kamyk do szufladki, zasunęła. Potem cały czas uśmiechając się, uchyliła zasłonę okna i popatrzyła w stronę Brzeziny nad ogrodem… Gdy wróciła na werandę, Maciej prawie kończył rozmowę; „No, Cześć!”  – Potem chwila przerwy i uśmiechnięty odparł do telefonu;  ” Wiem, wiem odrobię Ci w polu !”. A potem telefon położył na stoliku.

– Co Pan znów kombinuje?.

Maciej popatrzył na Nią, stale się uśmiechając. ;

– Mówiłem załatwiam Ci powrót.

– No niech Mnie Pan nie wkurza!…

Lucyna usiada. Maciej coraz bardziej był rozbawiony;

– A bo widzisz, obóz na którym tak  miło spędzasz czas…

W tym momencie, rozbawiło to też Lucynę. …Choć jeszcze nie znała zakończenia.

( …) Jest na terenie Nadleśnictwa, który Harcerze dzierżawią… Więc nie odmówią drobnej  przysługi Nadleśnictwu… O ile będzie miejsce ,  to może załapiesz się z Nimi do domu?. …Źle kombinuję?

– Nie no, chapeau ba. … Duch wiedział Kogo mi przysłać.

 Nie ciesz się za wczas!… Sprawa w Toku.

Odparł Maciej. Lucyna jednak czuła. : „Uda się!”. …Choć przecież wiedziała, że ; „Duchowi lepiej dziękować za to,  co na Nią zesłał dobrego.  …I nie oczekiwać a prosić.”

Maciej rozbujał fotel i zadowolony z siebie, bujał tak w własnej chwale . Lucynka  znów wsparła swoje nogi o parapet;

– A co z tymi zakupami?

– Dzisiaj jest Sobota. …Poza pieczywem i czymś do kanapek. – Na kolację i śniadanie, Mi niewiele potrzeba. W lodówce jeszcze się coś  znajdzie. …Nie mówiąc o spiżarni.

Maciej zatrzymał rozbrykany fotel,  kładąc obie nogi na podłodze werandy i popatrzył na zegar.;

– Jest dziesięć po dziewiątej. …Lepiej  teraz pójść do Halinki. Bo po południu, może nie być już chleba…

– …Ale mogę pójść w czółenkach?

– A pewnie. …Znów będzie upał, Ja też pójdę, tak jak siedzę.

Roześmiali sie  oboje;

-Fona  brać?. …Żeby wiedzieć która godzina. – zaczęła tłumaczyć  Lucyna. powód dlaczego chce wziąć telefon.

– A po co?. …Jak tylko z tego powodu, to lepiej Dziś, nie liczyć czas…

Odparł Maciej i wstał z fotela przywołując Pimpka. Ten pojawił się wchodząc do salonu. Do tej pory leżał pod oknem. Maciej przywołał Psa, by sprawdzić co z jego łapą. …Była w porządku. Pimpek tylko dziwnie patrzył na Pana, gdy Ten obmacywał jego łapę; „Masażystę umówiłem na inny termin”.

 Musimy zabrać smycz. …Nie zostawię go dzisiaj samego.

Lucynka wstała i odniosła krzesło do salonu;

– To ja pójdę po plecak, on jest lepszy niż To, co Pan na siebie zadziewa!.

...I chichocąc wybiegła z salonu. Maciej schował telefon do szufladki szafki. Ogarnął wzrokiem salon; ” Wszystko na swoim miejscu”. Usiadł na ostatnim stopniu schodów, nakładając swoje sandały. …Choć nie tylko po to usiadł obejmując swojego Pas, bo było widać, że chciał się przytulic do Pana. Gdy Lucyna weszła do salonu i zobaczyła Te dwójkę, zrobiło się jej ciepło na sercu ; „Pan obejmujący swojego psa”. …Czy to nie „słodkie?”.  ( To była przekora).

– Co Wy sie tak tulicie!? – spytała i zaraz się poprawiła;

– Pan i pies. …Znaczy.

– Nie krepuj się. …Możesz Mi mówić „per' Ty”. …Bo widzisz Pimpek, teraz ta młodzież to jakaś Inna…

Parsknęli  śmiechem, co nie spodobało się Pimpkowi ;” Tak brutalnie przerywać miłą „chwilkę czułości. …Ech Ludzie!?”.Szczeknął kilka razy i pognał w dół na schody do nikąd, choć te schody prowadziły przecież na To, co kiedyś było ogrodem… Lucyna usiadła obok Macieja , zakładając swoje czółenka na bose stopy.

 Naleci Ci igliwia i śmieci. …Nie boisz się, że będzie ugniatało?

– Ee. Wyściółka jest  miła. …A jak mi coś wleci to usiądę i wytrzepię, przecież mówił Pan, że mamy czas…

Maciejowi to wystarczyło. Podniósł się i zamknął drzwi werandy przekręcając klucz, potem klucz wsadził do kieszeni a potem odklepał kieszenie, sprawdzając ich zawartość.

– No tak!. Zapomniałem;  portfel, zapałki i smycz...

Lucyna zachichotała;

– No. Wiek ma swoje prawa! Maciej popatrzył na Nią, kręcąc tylko głową; „Taa, co Ty nie powiesz!?” i wsadził rękę do kieszeni, wyciągnął klucz, otworzył drzwi ,  wszedł do środka znikając w salonie. Lucynka nadal siedziała. Gdy znów staną w drzwiach, wstała i zeszła w dół. Maciej kolejny raz powtórzył proces zamykania drzwi. Dołączył do niej gdy stała już w ogrodzie ;

– Smycz wsadzę Ci na plecy.

Powiedział rozpinając plecak i wcisnął do wewnątrz smycz. A potem szybkim ruchem zagarnął warkocz do plecaka i zapiął.

– No Taa!.  Chłopczyku ile Pan ma lat? – roześmiała się Lucynka, usiłując wyciągnąć swój  warkocz.

– Przy Tobie o wiele mniej!.

Odkrzyknął gdy już był kilka kroków dalej. Przeszli przez ogród do Brzeziny, Lucyna zwolniła rozglądając się za wrzosowiskiem. Ale poza kilkoma wrzosami zarośniętymi bujna trawą. Nie znalazła  podobnego miejsca jak to ze snu. Maciej wyciągnął rękę;

 To wrzosowisko, było tam, gdzie teraz są tarniny, przed ścieżką …Czas robi swoje.

Powiedział widząc, że Lucyna sie rozgląda wokół.  Lucynka zrobiła kilka kroków w stronę, którą pokazał Maciej. Pomiędzy ciernistymi pędami  tarniny, była tylko warstwa  uschłych liści, nawianych przez wiatr i  przerośnięta trawą . Za nimi była ścieżka, a potem białe pnie Brzóz. Lucyna nie odrywając wzroku od zagajnika półgłosem cicho zaczęła mówić;

– Nie powiedział Pan,  ile mięło lat od śmierci Pana żony. …Wie Pan, że nie jestem aż Takim dzieckiem, wyczytałam datę obok krzyżyka…  25 lat temu. Okrągła rocznica…

– Mówiłem . … Nie liczę lat.

Przerwał Jej Maciej. lecz Lucynka nadal mówiła.

– (…). Wszystko od pierwszego dnia jak tu przyjechałam, układało się w połączoną różnymi splotami całość … Taki warkocz na trzy. –  tu Lucyna łapiąc za swój warkocz, przerzuciła na przód. Gładząc jego kitkę.

(…)Jakby świadome działanie?. …Nie ma Pan czasem takiego wrażenia?.

– Wrażenia!?. …To się Dzieje. …Chodźmy już Moja Ty „Dziewczynko”.

Uśmiechnął się Maciej. Lucyna odrzuciła warkocz w tył i poszła za Nim. Też pogodnie się uśmiechała. Pierwszy przystanek zrobili  po chwili, gdy doszli do łąki z widokiem na Mokre. Pierwszy usiadł Maciej, sięgając do kieszeni po woreczek z tytoniem i schowaną w nim fajką. Lucynka  szła wolniej, patrząc na pejzaż. Usiadła obok Macieja i ściągnęła plecak, kładąc za siebie, a potem się położyła wspierając na nim głowę;

– Coraz Cieplej się robi. …

 Powiedziała przysłaniając rozwartą dłonią tarczę słońca, ale dłoń była za mała na Wielkie Słońce.

 A tam. …Jak porankami niebo robi się  szaro-  fioletowe, to oznacza  rychłą zmianę pogody. …Masz chody u Tego swojego Ducha…

– Lucyna usiadła.;

–  A dlaczego się ono takie robi. …Wie Pan?.

– Wiem Mądralo.

Odparł Maciej usiłując jak najmniej rozsypać tytoniu nabijając fajkę. Gdy już dociskał kciukiem główkę fajki.  Lucynka położyła się znów i jednak Mu wytłumaczyła.;

– Bo w powietrzu jest duża ilość wilgoci i pyły…

 Ja wole myśleć, że to jednak od wrzosów.

 Maciej usiłował wyciągnąć z kieszeni pudełko zapałek . Niestety musiał się podnieść a żeby to zrobić, musiał podeprzeć sie rękoma, więc  położył tytoń na klatce piersiowej Lucyny;

– Z półeczki nie spadnie!

 Jest Pan okropny!

Roześmiała się Lucyna. Maciej wyciągnął zapałki i usiadł z powrotem, zabierając ciężar z nad jej piersi

–  …Zdecydowanie wole myśleć , że to od wrzosów, bo tak jest piękniej.

W dole łąki od strony Mokre zauważyli biegnącego do Nich Pimpka.

 A Już myślałem, że się zapodział.

Uśmiechnął się Maciej rozniecając  żar w fajce. Pimpek , gdy do Nich dobiegł, radośnie merdając ogonem, zaczął od „Buzi, buzi” z Lucynką. Ta się nie mogła wymknąć bo stał nad Nią okrakiem;

 Złaś!. ..No złaś!

 Lucyna walczyła z psem. …Oboje chyba lubili tę zabawę. Lucyna jedną ręką odpychała jego głowę, drugą usiłowała złapać go za kark i przewrócić na bok, albo chwytała za łapy rozciągając je, wtedy Pimpek trącił równowagę. Pies oczywiście się nie dawał, dając Jej obślinione buziaki jęzorem po twarzy;

– Będę przez Ciebie miała liszaje!. ..Usz. Ty!.

W końcu Lucynie udało  przewróć psa na bok,  i teraz to Ona przygniotła go swoim ciałem. gdyby Pimpek zechciał wstać na cztery łapy, pewno nawet nie poczuł by jej ciężar, ale; „Czego nie robi się dla zabawy?”. Gdy juz przygniotła psa do trawy, wstała unosząc ręce w geście tryumfu , krzycząc ; – Ha!. I kto jest lepszy no Kto!?                              

Była cała w trawie, z wymiętym białym kołnierzykiem, z rozpiętą  w czasie szamotaniny bluzka ( …o wiele poniżej biustonosza „PUSH UP”)  Maciej widząc jej wygląd i wcześniejsze wygłupy  pomyślał ;” Jeszcze kilka minut temu przy Brzezinie, nie była dzieckiem. …A może to jakaś „Hybryda”? – Uśmiechnął się. Lucyna po chwili tryumfu, doprowadzała się do ładu, otrzepując z siebie źdźbła trawy, zapinając przy okazji kilka guzików. Była spocona i czerwona po policzkach. Lucyna spojrzała na Macieja. Poprawiając kołnierzyk, spytała;

– Pan z nim nigdy nie walczył?.

 – Jakoś nie. …My jesteśmy dwaj starsi i poważni Panowie.

Lucyna wygładziła kołnierzyk i bluzkę dłonią. Znów popatrzyła na Macieja.

– Pan się nie boi starości. …Pan się boi, że zapomni jak to jest Bawić się bez opamiętania.

Maciej szukał miejsca o które mógłby wytrzepać fajkę. I ręką z fajką błądziła przez chwile.

– Starość to taki stan, w którym strach, widać w oczach staruszków jedynie wtedy, gdy pomyślą, że mieliby przeżyć swoje życie jeszcze raz „Tak samo”. …Ale masz racje  bałem się.- Monotonii bezczynności. …Bo przecież stary jeszcze nie jestem!.

-A,  bał się!?. …To dlaczego teraz  Pan się nie tarza ze swoim Psem po trawie?

Maciej nie znalazł nic, o co mógłby wyklepać główkę fajki. teraz rozglądał się za pudełkiem zapałek, żeby jedną z nich przegrzebać w fajce.

– Ja się dobrze bawię rozmawiając z Tobą.  –  Starszy Pan się roześmiał. I wstał, znów rozglądając się w około siebie.;

– Nie widziałaś gdzieś pudełka z zapałkami?.

– Widziałam. …Yy!? . …Znaczy czuje.

Lucyna obróciła sie do Macieja plecami, na jej podudziu tkwiło zgniecione pudełko zapałek , a wokół na trawie, rozsypanych kilka z nich. …W czasie szamotaniny, pudełko znalazło sie pod Lucynką. Maciej odkleił pudełko od spoconej nogi;

– Jesteś dobrym antidotum na wszystkie moje lęki… I obawy.

Stwierdził, gdy kucając zbierał rozsypane zapałki i wkładał na powrót do pudełka. …Gdy już pozbierał te, których nie przegapił, wstał wyciągając jedną z zapałek i zaczął grzebać nią w fajce. Lucyna gdy doprowadziła się do ładu, założyła swój plecak;

– To co idziemy?

– No. Pójdziemy. …Tylko włożę moje rzeczy do twojego plecaka, bo  inaczej będę miał pełną kieszeń zapałek.

– Zapałki niech Pan wciśnie do kieszonki koło notatnika…

Doradziła Lucynka i gdy Maciej zasunął zamek plecaka, poszli dalej. Pimpek po zabawie, też doprowadzał się do lepszego wyglądu, czochrając łapą sierść w miejscach które uznał za stosowne. A potem poszedł za Nimi. Gdy zaczęli schodzić z przełęczy, słońce było juz na tyle wysoko, że Maciej czuł je na swoich plecach, pomimo, że promienie przedzierały się przez gałęzie drzew.;

– …Jak będziemy w sklepie, przypomnij żebyśmy kupili butelkę wody.

– Jedną?

– Jedną. …W spiżarni jest jeszcze kilka. Tę weźmiemy na drogę powrotną…

– Przewiduje Pan, że możemy jak ostatnio wyschnąć z pragnienia?.

Maciej nic nie odpowiedział, to pytanie było retoryczne. Lucynka zadała je tylko dla tego, że po tym, jak się odezwał , pomyślała; ” …Zdolność przewidywania, przychodzi  z wiekiem. …Dlatego młodość jest tak nieroztropna „.Uśmiechnęła się. ;”Bo nieroztropność jest lekka i lubi tarzać się w trawie”!.Szła za Maciejem, ciesząc się, że Ma; „Za Kim iść”!.Gdy zeszli po drugiej stronie przełęczy i przechodzili obok Dawidówki. Lacuna zerkała w stronę obejścia Staruszki Tekli. Maciej to zauważył;

– Co masz tam ochotę pójść?

– Nie. …Mówiłam, że temat Dziadków juz zakończony. …Fajna Ta Pani, pomyślałam, że jej chociaż zakrzyknę „Dzień Dobry”?.

– O patrzcie państwo jaka łaskawa….

– Ej no!.

Lucyna sie roześmiała. Poprawiając plecak, pognała przodem stawiając większe kroczki. Pimpek też się wzburzył na swojego Pana, szczeknął ” Nie dokuczaj Jej!”. I zwiększając tępo przekładania czterech łap, dołączył do Lucynki. Zatrzymali się obok szkoły. Maciej wyciągnął z plecaka smycz i zaczepił za obroże Pimpka;

– Ty się tak na mnie nie patrz!. …Ciesz się, że nie zakładam Ci kagańca.

Powiedział Starszy Pan, w momencie gdy pies  popatrzył na niego wzrokiem pełnym żalu.;

– Trzymaj Go. …Ciebie się lepiej słucha. …Coś Ty zrobiła z Moim Psem!?

Zwrócił sie do Lucynki oddając jej smycz. Lucyna zachichotała;

– Ja nic. …On zawsze taki był.

Przechodząc przez jezdne podeszli pod sklep Pani Haliny. Lucyna pozbyła się strachu, przed konfrontacją ze Sklepową. ;” Dużo czasu już upłynęło a czas zaciera ślady”. Maciej chwytając smycz, zabrał Lucynie i przywiązał ją do stojaka na rowery, który stał w kącie placu. …Zawsze gdy przychodził z nim do sklepu, zostawiał go w tym miejscu, a potem gdy wracał po niego, dawał mu smakołyk, jako zadość uczynienie za chwilową rozłąkę, wiec Psisko nie wzbraniało się… Wiedział , że będzie nagroda. Gdy  Pimpek zajęty był obwąchiwaniem stojak, oni weszli do sklepu;

– Dzień dobry Pnie Leśniczy – powitała Macieja , Pani Halina.

– A Dzień Dobry Pani. –  odparł Maciej i uśmiechnął. Lucyna weszła chowając się za Maciejem, lecz Sklepowa ją zobaczyła.

– Oo!. Dzień dobry Mała Kłamczucho!.

…”Jednak nie zapomniała”. Lucyna zza pleców Macieja, odpowiedziała ciche; „Dzień Dobry„. Lecz Starszy Pan zagarniając Ją ręką, przepchnął przed siebie. Wtedy Lucynka jeszcze raz powtórzyła „Dzień dobry” i dygnęła z uśmiechem na twarzy  (Udawanym!).

– I niby Pan Leśniczy to Twoja rodzina?. – spytała  sprzedawczyni, akcentując „Twoja rodzina„.

-Prawie  jak rodzina. …Znam  Jej rodziców. –  Maciej nie skłamał. … Nie powiedział całej prawdy. Poklepując Lucyną po ramieniu dodał.

– To dobre Dziecko!.

W tym momencie Lucynka poczuła się Doceniona.

– Ale Mnie okłamała.  Oo!

– Opowiadała Mi o tym. .. Nie przyszło Pani na myśl, że mogła się bać Ciekawskiej Baby?. – Maciej  powiedział całą prawdę i uśmiechnął się do Haliny.

– Osz Ty!?. ..Jak Ja Ci dam Ciekawską Babę!.

Lucyna zauważyła, że sklepową nie uraziło to określenie, bo śmiała się do Macieja. ” Oni tu naprawdę mają dziwne okazywanie wzajemności” – Pomyślała. Maciej nie chciał rozwijać tematu ” Kłamczuchy” , wiec zastosował starą i sprawdzoną taktykę odwracania uwagi – „Przez zagadanie” .  Pytając  o zdrowie, rodzinę i o to, jak „idzie interes?. …A Potem do sklepu weszli Inni klienci, co spowodowało, że Sklepowa swoje zainteresowanie przeniosła na Nich, wracając za ladę. Oni bardzo szybko zrobili zakupy, pakując je do plecaka i papierowej torby, bo plecak Lucynki wszystkiego  nie pomieścił. …Lucynka oczywiście przypomniał Maciejowi o Wodzie . Maciej nie zapomniał o smakołyku dla Pimpka a Lucynka nie zapomniała pomyśleć o lodach, przechodząc koło chłodziarki. Gdy wyszli ze sklepu, mówiąc ogólne; „Do widzenia„, Maciej podszedł do Pimpka, który chwile wcześniej wstał, widząc że wychodzą;

– Chyba Ci się nie dłużyło Pimpek?.

Spytał Pan uwalniając go od stojaka. Pies zaszczekał ; „Dobra, dobra. ..Nagroda!”.

– Trzeba gdzieś siąść nim się lody roztopią.

Powiedziała Lucyna rozglądając się za ławkami. Niestety jedyne ławki, na których można było przesiąść, były dopiero przy Koście. Ale zauważyła przystanek, na którym wysiadła przyjeżdżając do Basiów.

– Usiądziemy na przystanku?

Spytała patrząc na Macieja jak drażni się z Pimpkiem, podtykając pod nos czekoladowego wafelka a potem go cofał.;

– Dobra. …Chodźmy usiąść bo Mi rękę odgryzie.

Gdy podeszli do ławeczek, Maciej przywiązał smycz do szczebla ławeczki i rozpakował wafelka, przełamując na pół , jedną połówkę dał Pimpkowi. ;

– Zjadłby od razu cały i nawet nie poczuł smaku…

Wytłumaczył Lucynce patrzącej na to co On robi. Lucynka zabrała się za odwijanie lodów. ;”Waniliowe z orzechami , oblane czekoladą” – Powiedziała wręczając Maciejowi jeden.

– Dawno nie jadłem loda…

– Tego się nie je!

Zachichotała Lucyna, zaczynając od zlizywania twardej powłoczki czekolady. Maciej wbrew temu co stwierdziła Lucyna, ugryzł kawałek i  robiąc rybie usta,  wyseplenił;

– Lubię jak się rozpuszcza w buzi…

Lucyna wolała swoją metodę oddawania się słodkiej przyjemności. Właśnie dobierała się do wewnątrz skorupki czekolady.

– Lubił Pan pracę w szkole? –  spytała patrząc na budynek szkoły.

– Owszem. …Może dlatego, że nie miałem do czynienia z 14-sto latkami!

Zachichotała Lucyna. Podstawiając drugą dłoń pod loda . ;”Za ciepło” – Powiedziała  oblizała dłoń z kapiących na nią słodkości.

– Przeszłam z Panem kilka razy tą ścieżką. …Widziałam, że męczy sie Pan. …Niech Pan nie mówi, że to nie prawda!… Ja wiem, że wcale nie chodził Pan tu, żeby dorobić…

Maciej słuchał Lucyny i się zastanawiał :” Wygląda jakby to  Ktoś  przez Nią przemawiał.”

– Jestem brudna po twarzy od czekolady?. …Że mi sie Pan tak przygląda. – powiedziała Lucyna  oblizując patyczek;

– Nie. zastanawiam się czy Ty, to na pewno „TY”!?.

– Jestem Sobą. …Pan uważa nadal, że to co mówię nie pasuje do obrazu Dziecka? – Taka abstrakcja?

– Oj !. Weź no!?. …Mów po Ludzku. …Nie filozofuj i nie mędrkuj Mi Tu… – przerwał jej Maciej. Też oblizując patyczek.

– Pff!. …To ja się produkuję, żeby wyjść na poważną i mądra. …I Dobrą Dziewczynkę – Bo sam Mnie Pan tak nazwał w sklepie a Pan Mi tu od; filozofii i mędrkowania –  wyjeżdża!

– Oo!. Teraz mówisz prawie  normalnie!

Roześmieli się oboje, co Pimpkowi przypomniało o drugim kawałku batonika, wiec się odszczeknął.; „Dobra, Wy się śmiejcie. …A ja poproszę o drugi kawałek!”. Starszy Pan podał Pimpkowi drugi kawałek batonika.

– Chodźmy, nim znów zaczniesz Przewód Doktorski.

– Przewód?. A co Ja, elektromonter?

Zachichotała Lucyna podnosząc się z ławki. Lecz Maciej się odezwał:

– A może jeszcze fajkę nabije?.

– A nie lepiej zejść z Tego upału?.

– No racja!. …Wiesz, Ty sie robisz taka jak Ja!…

Starszy Pan odwiązał Pimpka i poszli obok szkoły, potem obok Dawidówki… I gdy dochodzili do zarośniętej łąki przed przełęczą, byli już mokrzy od potu. Lucynce ciążył wypakowany zakupami plecak, a Maciejowi pociła sie ręka od torby,  którą w niej trzymał.

– Usiądźmy na skraju Lasu, tam jest cień.

Powiedział Maciej obcierając pot z czoła nadgarstkiem reki  w której trzymał torbę,  bo drugą wspierał się o żerdź, resztek drewnianego ogrodzenia. Lucyna weszła kilka metrów w las, siadając na mchu, który  dywanikiem rozłożył  się na ściółce leśnej, obrastając  pień drzewa. Zsunęła balast  z pleców. Jak zawsze przy tej okazji wachlując bluzką z każdej możliwej strony. Maciej usiadł obok. Nie na mchu a na wyściółce z igliwia.

– Nie sprawdził Pan, czy mrówek tu nie ma!

Usiłowała żartować Lucyna. Maciej  trzy razy wydobył z siebie. ; „Ha, ha, ha„. A potem dodał „Normalnie boki zrywać!”. I też zaczął wtłaczać  powietrze pod podkoszulek. Nawet Pimpek, zaczął napowietrzać swoje futro, drapiąc łapami, jak zawsze Tu i Ówdzie.

– Spuść ze smyczy tego futrzaka. …Tu już można.

Upał na pewno dawał się Psu we znaki. Bo gdy go Lucynka wypięła smycz z obroży, pognał na zacieniony kawałek łąki i zaczął tarzać się w trawie. Lucynka nie zwracając uwagi na to, że Maciej siedzi obok, rozpięła wszystkie guziczki odsłaniając piersi , zakamuflowane pod efektem Push UP .  Ściągając przesiąkniętą potem bluzeczkę, podniosła się i podeszła do krzaków rozkładając na nich odzienie.

– O , jednak się trochę opaliłaś.

Odparł Maciej. Miał ochotę zrobić to samo co Lucyna, ale pomyślał;” Nie ta figura”. ..Poza tym, nie był aż tak,  spocony. Za to zsunął sandały z nóg i biorąc je w dłonie razem z torbą, poszedł szukać wygodniejszego miejsca. Znalazł je nad pniem, przed którym umościła się Lucynka. Usiadł zakładając jedną nogę za drugą i strzepywał igliwie ze stóp.

– Trochę!?. …Nigdy nie byłam tak opalona.

Maciej nie mógł ocenić tego „trochę” w tej chwili, bo Lucynę zasłaniało drzewo.; Dość trochę? – Sprecyzował. Lucyna właśnie tak uważała, że jest „Dość trochę” opalona.

– Chce Pan wodę?

– Tak i tytoń z fajka i zapałki. …Jeśli byłabyś tak uprzejma?.

– Jestem!…

Zachichotała, wyciągając  woreczek z tytoniem i fajką, potem włożyła do woreczka pudełko zapałek  i podeszła do Macieja zabierając także wodę  w butelce.

– No, jednak sporo cię opaliło,  rano po nogach nie było widać, że aż tak…

. Lucynka się uśmiechnęła. Miała satysfakcję z swojej opalenizny. ; „Ciekawe czy Zośka sie opaliła?” Pomyślała wracając na kępkę mchu. Gdy usiadła zadała Maciejowi trudne pytanie.

– Czy uważa Pan, że wyglądam atrakcyjnie?.

–  Atrakcyjnie?.  Pod jakim względem?. … Wyglądu?

– Tak!

– No wiesz, wygląd to rzecz gustu a o gustach się nie dyskutuje…

– To frazes proszę Pana. …Gdyby o gustach  się nie rozmawiało. Nie byłoby wernisaży, wystaw, czy Pokazów mody, nie wspominając o krytykach.

– …Chciałem zmienić temat! … Nie Mędrkuj!

– Nie ucieknie Pan od Tego. …Za nic!. – Lucyna śmiała się, Głaszcząc  się po brzuchu, jakby chciała poczuć te swoją opaleniznę namacalnie.

– Rozpatrując z pozycji Dziadka, jesteś ; Ładną Dziewczynką. … Mówiliśmy już o tym.

– A z pozycji  mężczyzny?.

Lucyna nie dawała za wygraną.  Maciej szukał w myślach wykrętów, by nie powiedzieć wprost, że owszem; ” Dla Niego wygląda atrakcyjnie”. … Ale ta atrakcja ograniczała się wyłącznie do podziwiania Jej wdzięków . …Poza tym była wciąż Dzieckiem . Ale skoro zaczęła ten temat!? -Żeby nie było, że podobają Mi się małe dziewczynki!?. –  Gdy nie znalazł wykrętu, powtórzył to co pomyślał;

– Wyglądasz atrakcyjnie, ale to dla Mnie ogranicza sie tylko do podziwiania twoich wdzięków. Nic ponad to…

– Uznam to za Komplement!

– A tak w ogóle, to skąd Ci przyszedł taki temat do głowy?. – ” Moje Dziecko „

– Pan jednak żyje w innej epoce , proszę Pana.

– Epoka nie wiele ma do rzeczy. … A ogólnie pojęta Kultura i obyczaje. ..Zasady.

-Ogólna Kultura, zasady i obyczaje!?. …Pan się pewno naczytał Edwarda Burnett’a Tyrol’a!?…

– Nie mogę!. Nie mów, że czytałaś jego wydania?

– Nie! W szkole mieliśmy  „Historie i Teraźniejszość”. …Teraz wiedza jest inna…

– No. Ty też  jesteś „Inna” …Za dużo i za szybko człowiek chce wiedzieć. …Uznając siebie za Autorytet, przestaje liczyć się z Innymi. – powiedział Maciej i rozżarzył fajkę. A gdy już rozeszły się po lesie kłęby dymu, dodał.;

– Dobrze jest dużo wiedzieć. …Źle jest wiedzieć za dużo.

– A zna Pan ten cytat?- „Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Daj mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego.”

– Tak,;  Reinhold Niebuhr…

– Wiedziałam. …Pan pasuje do tych słów Idealnie. …Ale . Cierpliwość  Dziecku zajmuje zbyt długo czasu, żeby się pogodzić z tym, czego się nie rozumie, więc Dzieciom  wydaje się, że mogą zmieniać wszystko… Bo wszystko dla Nich przecież jest takie samo…

– Nie Mędrkuj!

Starszy Pan  nie widział, ale Lucynka sie uśmiechnęła. Ona nie widziała z kolei, że On też się śmieje… Maciej postanowił już nie dociekać, skąd się u niej wzięła ta mądrość. …Tylko pogodzić z faktem jej istnienia. Pimpek  w czasie gdy Oni zajęci byli rozmową, najpierw wytarzał się w trawie, potem pobiegł do leniwie cieknącego źródełka w mokradłach fosy, oddzielającej łąkę od drogi, przy okazji obwąchując nosem, wszystko co tylko pachniało interesująco. A, że wszystko było interesujące, trwało to długo. Obwąchał też rozwieszoną na krzaku tarniny wyschnięta bluzeczkę Małej i  podbiegł od Niej. ; ” Już wyschła, ale nadal Tobą pachnie” Oznajmił szczekając i merdając ogonem, lecz ona wyciągnęła rękę z rozwartą szeroko palcami dłoni;

   – O nie, nie, nie. …Spadaj!.

– Dal czego tak nieładnie mówisz do Pimpka?.

– Ma mokrą i ubłocona sierść. …A poza tym widzę , że ma Mnie ochotę polizać, choć nie jestem tak opalona jak ten czekoladowy wafelek !.

– Pimpek zrozumiał gest. ; „Nie będzie całusków!?.  …A to idę do Pana” i pobiegł do Macieja. Maciej nie miał sprzeciwów do obejmowania i przytulania Psa, co wyraźnie widocznie odbiło się na podkoszulku i spodniach… Ale to mała cena  za odrobinę obopólnej miłości… Z zaciśniętą w fajką w zębach tarmosił Psa. Lucynka się podniosła, patrząc na te ich pieszczoty.;

– Pójdziemy?.

– No, trzeba się brać!.

Lucyna podeszła do bluzki i ostrożnie ściągając ja z krzaka, założyła. ;

– Wysuszyła się. …Ale teraz jest nagrzana!.

– To ją teraz powieś w cieniu!

Roześmiał się Maciej, zajęty czyszczeniem fajki. Gdy ją wyczyścił , wsadził do woreczka razem z pudełkiem zapałek  i obmiatając dłońmi stopy, założył na nie sandały. Wszystko przy asyście Pimpka. Potem Maciej się podniósł. Gdy to zrobił kilka razy ugiął nogi w kolanach;

– Zasiedziałem się. …Jak Mi sie teraz nie chce iść !. …

– Też mi się nie chce .

Odparła Lucynka , zapinając bluzkę na dwa guziczki. Potem łapiąc za plecak podeszła do Macieja i pochylając się zostawiła plecak a łapiąc z za butelkę do połowy opróżnioną przez Macieja, zaczęła łapczywie pić.

– To na zapas! –  powiedziała , gdy już ugasiła pragnienie. Przykucnęła i włożyła  do plecaka  mieszek  Macieja.

– Butelki nie chow. …Z torby łatwiej wyciągnąć.

Odparł Maciej i po chwili z torbą pełną zakupów i butelką , weszli na ścieżkę prowadzącą do Leśniczówki.  Gdy później schodzili na łąkę za przełęczą, papierowa torba była lżejsza o zawartość butelki i mokra od potu, choć sama sie nie pociła, tylko przesiąkła potem podkoszulka Starszego Pana.

– Siądźmy.

– Uchm. Znów mam mokre plecy.

Ochoczo zgodziła się Lucynka na te propozycje, ściągając plecak, położyła na ziemi w tym samym miejscu  – Z wygniecioną trawą przez Nich, gdy szli do Basiów. Usiadła wyciągając spocone nogi;

– Która może być godzina?

– Nie wiem, jak siedzieliśmy po tamtej stronie, nie słyszałem dzwonów. …Ale chyba już jest po 12-tej!?. …Słońce jest wysoko.

Odparł Maciej siadając obok Lucyny. Ta jednak zgięła obie nogi, bo drażniła je trawa. Objęła je dłońmi.

– Ostatni rzut oka na Mokre…

Powiedziała półgłosem. Maciej obcierał czoło podwiniętym z brzucha podkoszulkiem, ale poza brudem,  który zostawił na nim Pimpek, nie wiele to dało. Lucyna popatrzyła na niego;

– Ubrudził się Pan po czole.

I puszczając swoje nogi, dłonią przejechała po jego czole. ;” Łee!”. Powiedziała , gdy obtarła czoło Macieja, wycierając dłoń o trawę.  Starszy  Pana, gdy Lucyna swoją dłoń przyłożyła do jego czoła, poczuł, że jej dłoń jest przyjemnie chłodna.

– Ostatni dla Ciebie, ja tu zostaję…

Odparł po wszystkim Maciej, przekładając obie ręce za siebie, zapierając się nimi i  rozprostował nogi. Lucynka oparła brodę o kolana.

– Przywykł Pan do Mnie?.

– Przywykł, Przyzwyczaił, to zbyt proste określenie. …Ale spokojnie!. Poradzę sobie, potrafię i Odwyknąć. ( Uśmiechnął się).

– A Mi będzie brakowało rozmów z Panem…

– Dlaczego!?. …Ja rozmawiam z żoną od 25 lat…

– Bo Ona jest cierpliwa! –  Lucyna roześmiała się w głos. Kolebiąc przy tym kolanami na boki.

– I odpowiada Mi tak , jakbym chciał usłyszeć?.

– No dokładnie tak!

…Zamilkli. Maciej zastanawiał się, jak właściwie miałby rozmawiać z Marysią. ; „Przecież to rozmowa w myślach a myśli są Moje!?”. Lucynka nic  nie myślała. Patrzyła na stado gołębi krążącymi nad Mokre… Siedzieli dłuższą chwilę, aż gołębie przysiadły na jednym z dachów w dolinie.

– Chodźmy. Pimpek pewnie już czeka przed Leśniczówką.

Powiedział Starszy Pan, podnosząc się z trawy. Lucynka również wstała, zakładając plecak. Maciej złapał torbę, tym razem za uszy, nie ściskając jej pod pachą i poszli. Pimpek czekał na Nich, leżąc przed schodami do ganku. Lecz gdy ich zobaczył, nie zerwał się, podniósł tylko łeb i ziewną wystawiając język. Oni chcąc wejść po schodach, musieli go przekroczyć. …Znaczy Maciej przekroczył, bo Lucynka prześlizgnęła sie bokiem. W salonie panował przyjemny chłód. ;”Zupełnie jak na dłoni Lucyny” – Pomyślał Maciej.

Lucyna siedziała jeszcze na ostatnim stopniu, ściągając ze stóp czółenka, stopy były całkiem brudne.

– Będę musiała wziąć kąpiel. Jestem cała przepocona i brudna!

– Nic nie stoi na przeszkodzie, tez się później pójdę opłukać, tylko rozpakuje Nas…

Odpowiedział  Maciej patrząc na zegar pomiędzy półkami . Wskazywał godzinę „13;00”. Co oczywiście oznajmił jednym uderzeniem.  Lucynka przechodząc przez salon boso, postawia swój plecak na stole i poszła do swojego pokoju. Maciej najpierw rozpakował zakupy z torby, potem z plecaka, przy okazji wyciągając swoja fajkę i uznał, że pora na przerwę w bujanym fotelu. Lucynka gdy weszła do pokoju, zabrała tylko mokry ręcznik po porannym suszeniu włosów, który niestety nie wysechł rzucony niedbale na fotel. …Obwąchując go poszła do łazienki. Przechodząc przez hol krzyknęła;

– Wezmę Pana ręcznik… Mogę!?

…I nie czekając co Maciej odpowie znikła w łazience. Maciejowi było obojętne.; „Jeszcze jest kilka upranych. …Wszystkich nie zmoczy!” – Uśmiechnął się, oddając nałogowi palenia tytoniu. Gdy zegar oznajmił, że jest już ;”13,30″ Maciej nadal siedział na werandzie a w salonie pojawiła się z powrotem Lucyna z mokrymi i rozpuszczonymi włosami;

– Nie chciałam Panu  za bardzo zmoczyć ręcznika…

– Uhm. …I teraz masz mokry podkoszulek na plecach.

Zauważył Maciej, gdy Lucyna zabierała krzesło na werandę. Gdy postawiła krzesło na swoim miejscu. odparła; „Wyschnie” I przerzuciła włosy na przód. Usiadła, pochyliła się potrząsając włosami. A potem się wyprostowała i oparła o krzesło, odgarniając tylko twarz. Miała na sobie krótkie spodenki, bo już doschły, wiec poprawiając ich postrzępione nogawki, wyłożyła nogi na parapet. I czystym dużym palcem u stopy, zaczęła gładzić czerwone szkiełko, jakby chciała zabarwić go na czerwono.

–  Ładne te witrażowe szybki.

 Odezwała się Lucyna, przekładając swój palec na następną szybkę lecz nieco jaśniejszą. Witraż ciągnął  się przez cała długość oszklonego ganku, przedstawiał  czerwone róże  z zielonymi liśćmi,  na niebiesko, granatowo – fotelowym tle. Nie był wiele wyższy niż dwie długości stopy Lucynki,  bo któregoś dnia mierzyła  zapierają stopę nad stopą …Taki przerywnik , pomiędzy szybami okna a parapetem. Maciej dopalił fajkę, odłożył wstał z fotela, potem przesunął go stając przy oknie, wyglądał  przez nie. ;

– Ale upał. …Teraz ja się pójdę odświeżyć a potem ten obiad?.

– Właściwie to nie jestem głodna. …W upalne dni nie chce mi się jeść. – odparła Lucyna odrywając swoje stopy od okna. I pochylając się na krześle znów zaczęła  obiema rekami potrząsać swoją grzywą;

– Wyjdę na chwile na słońce, niech przeschną.

– Dobrze, to teraz ja się pójdę odświeżyć

Powiedział Maciej patrząc na Lucynę jak kręcąc głową we wszystkie możliwe strony, odgarnia rękami włosy w górę. Co powodowało, że rudość jej włosów jeszcze bardziej rudziała.

Yy!?. …Tylko troszkę  mokro w łazience. …Nie widziałam nic czym mogła bym przetrzeć?

Uwaga Lucyny wcale  nie zdziwiła Macieja. ; ” No tak i pewnie na umywalce zostały włosy. A na ściankach kabiny  prysznica piana.” – Standard! ” – Uśmiechnął się. …Gdy po chwili wszedł do łazienki natknął się na niebieską bluzeczkę i bieliznę rozwieszoną na sznurku. ; ” No zapomniałem jeszcze o tym”.

Lucyna gdy Maciej wyszedł, jeszcze chwilę wstrząsała włosami na głowie, lecz zrezygnowana stwierdzając.; ” Szkoda marnować energii„. Założyła swoje czółenka i zeszła na podwórko. Pimpka nie było już przed schodami. Gdy podeszła pod Daglezję, zauważyła go leżącego za nią, od strony zbocza ogrodu nad domem.  Leżał w słońcu, co zdziwiło Lucynę. Pies gdy ją wyczuł, podniósł się i poszedł do Niej. Lucyna usiadła na ławeczce, Pimpek  podszedł kładąc się zaraz przed jej nogami, opierając o nie swoje ciało. Jego futro było gorące. Lucyna zaczęła go głaskać po karku i boku, mówiąc półgłosem; ” To się Panu zachciało ciepełka!?.” . Pies popatrzył, ziewną wystawiając język; ” Mam więcej kudeł niż Ty. …A popatrz juz są suche”. – Ale  i tak był wniebowzięty pieszczotami Lucynki. …Zwłaszcza tymi, gdy ściągając swoje butki, stopami masowała jego grzbiet. ” Coś chyba wspominałem o masażu!?. ..Tak mi rób!”. Lucyna też czuła się dobrze, gdy jej stopy dotykały futra i ciała Pimpka; ” Takie przyjemne uczucie. …Ale na tak wielkiego Pasa to rodzice się nie zgodzą” . Lucyna cały czas się uśmiechała. Uśmiech nie znikł nawet gdy pomyślała; ” Nie pamiętam tylu dni z uśmiechami, szkoda, że to ostatni z Nich”…

Starszy Pan, gdy już się odświeżył , wycierając do mokrego ręcznika, który miał być podobno.;  „nie za bardzo zmoczony”. Gdy już ogarnął porządkiem łazienkę. Otworzył szeroko okienko, przewieszając  przez jego  wnękę mokry ręcznik. Nie było to łatwe, bo przeszkadzał mu sznur z praniem Lucynki i jego czarnym podkoszulkiem, który chwilę wcześniej uprał. W tym momencie pod okno przybiegł Pimpek spod Daglezji; ” A Już myślałem, że to jakiś intruz!” – Zaszczekał gdy zobaczył Macieja w oknie i wybiegł na skarpę ogrodu. Tam po chwil dołączyła do niego Lucyna.

– Wie Pan. …My idziemy na łąkę.

– Idźcie, ja zmajstruję jakiś obiad.

Odparła Maciej odwracając się od okna , wyszedł z łazienki do salonu. Nie zabrał się za majsterkowanie obiadu.;” …Zdążę. …Spokojnie wypalę fajkę” – I usiadł w swoim fotelu, zerkając na zegar. Była „14,20”. …”Dzisiaj coś się wlecze ten dzień. …Pewnie dla tego, że ostatni Taki – Pomyślał nabijając fajkę.

Lucyna z Pimpkiem poszli na łąkę w to miejsce, w którym dzisiaj już byli. Gdy Lucyna siadała na trawie, znalazła kilka zapałek, które wypadły rano z pudełka. Położyła się przekładając ręce za głowę, żeby jeszcze trochę wilgotne, rozpuszczone włosy nie zaplatały się w trawę. Patrzyła w czyste, błękitne niebo. ;”Tyle rzeczy się we Mnie zmieniło przez te parę dni. …Może dlatego Maciej powątpiewał czy Ja, to „Ja” ?. …Nie zmieniło się nic, co zmieniłoby Mnie. Nadal jestem sobą, inaczej tylko widzę… ” – Uśmiech znów pokazał się na jej twarzy. ; Duchu -Mój Duchy Marysi. …Wybacz że tak bezpośrednio zwracam się do Ciebie, ale przez to zdrobnienie na pewno nie ucierpi Twój majestat. …Pewnie teraz też się uśmiechasz jak Ja?… Od pierwszego dnia, uplatałaś warkocz Moich chwil, splotami Cudów, za które chcę Ci bardzo podziękować. …I dziękuję z Ametyst. …Za każdym razem zamykając go w dłoni, będę czuła Twoją obecność bardziej. …Wspominając chwile z Maciejem i Tobą. …Bo czasem  rozpuszczą się sploty,  jak włosy warkocza, zmywane łzami realnych wydarzeń, schną potem na wietrze niepamięci. …To po to, dał Mi ten kamień Maciej, żeby jak Jemu i Mi przypominał Ciebie…” – Z twarzy Lucyny uśmiech nie zniknął jeszcze długo…

Macie w tym czasie przygotowywał obiad.  Obieranie ziemniaków, smażenie wieprzowych polędwiczek i robienie sałatki „Kolesław” było bardzo męczące i pracochłonne. Dlatego gdy już wszystko było przyrządzone i pozacierał ślady po gotowaniu,  usiadł na werandzie odpocząć, z fajką w zębach. Patrzył  na wejście do werandy. ;” Ile razy tak Siedziałem z fajką, czekając aż sie pokarzesz wchodząc po schodach!? . …Zawsze gdy Mnie zauważyłaś , uśmiechałaś się, mówiąc – Czekałeś na Mnie?- Warto było?. Odpowiadałem Ci zawsze – Bardziej niż całe złoto Świata!. … Pamiętasz Kochanie. …Zawsze w Soboty robiłaś polędwiczki.  …Gdy odeszłaś,  robiłem je sam Naszym dzieciną. On śmiały się ze Mnie, że tak jak Ty, to nigdy gotować się nie nauczę. …Ale  każdy sobotni obiad znikał w mgnieniu oka… Ciężko Mi było bez Ciebie. …Żyłem dla naszych Dzieci, więc  bark Ciebie,  był o te miłość do Nich – lżejszy. Gdy wyszły z domu na swoje, przywykłem do bycia samemu. …Temu Dziecku , powiedziałem właśnie tak, że przywykłem do bycia samemu, ale nie powiedziałem, że nie przywykłem do samotności!. …Bo tego nie potrafię… Wiedziałaś prawda?. …I Dlatego podesłałaś mi Lucynkę, bym choć przez chwile nie  myślał – Co Mam z sobą zrobić!?. …Ona jutro wyjedzie, ale czas który tu spędziła, pozwolił mi oddalić widmo samotności na długo. …I wcale Mi nie będzie brakować widoku  Babskiej  bielizny na sznurku w łazience!” – Maciej wesoło  rozbujał fotel…    

Gdy zegar oznajmił cztery razy, że jest 16,00, Maciej wstał z fotela.; ” Gdzie ich „licho nosi”?. Gdy tylko o tym pomyślał, usłyszał szczekanie Pimpka. ; ” Czuje polędwiczkę!. …Jedna dla Mnie!” . Pimpek pokonując stromiznę schodów na ganku w kilku susach wylądował na werandzie, merdając ogonem, tańczył wokół Pana. Ten spytał psa . ;” A gdzie Lucynka?”. Pies przestał biegać i popatrzył na schody; ” Ona ma tylko dwie nogi”. W tym momencie na schodach pojawiła się Lucyna. Na Jej twarzy malował się pogodny uśmiech;

– Ale się duchota zrobiła!.

– Oby to nie skończyło się burzą! – oznajmił Maciej,  patrząc przez okna werandy na wschodnią stronę Mokre.

– Sama popatrz.

Lucyna spojrzała, nad szczytami gór po drugiej stronie przysiółka nie było widać chmur, lecz niebo z błękitu, zmieniało się w szarość a szarość mieszała się z zielonością lasów. W tym momencie poczuła tez lekki ciepły powiew. Lecz to nie była bryza, bo drzewa  na stoku potoku zaszumiały poruszając konarami.

– Ale , że . ; Dzisiaj?.

– Za dnia?.  …Raczej nie!?. … Jak już,  to wieczorem… Chodźmy bo obiad stygnie.

Odparł Maciej i z werandy przenieśli się do salonu. Lucynka usiadła przy stole a Maciej podszedł do aneksu, nakładając na talerze obiad. Pimpkowi wsypał do jego michy karmę, polewając tłuszczem z polędwiczek i na gorę, jak wisienkę na torcie, położył jedną z nich. ; „Proszę Jaśnie Pana” – Powiedział kładąc michę na ziemi. Pies od razu zajął się degustacją…

– Ale pachnie!. …Co to jest? –  spytała Lucyna czując zapach  pieczonej polędwicy.

– „Coś dobrego” –  odpowiedział Maciej, podając i Jej talerz.                                                                                     

Sam też za chwilkę usiadł ze swoim talerzem i zaczęli jeść, lecz po kilku kęsach jedzenia z szafki z flakonem, dobiegł ich odgłos telefonu.

– Ja przyniosę. –  powiedziała Lucynka zrywając się z krzesła.

Maciej jednak wstał, podszedł do aneksu łapiąc za ściereczkę obtarł usta i ręce. Lucynka, siadając na swoim miejscu, położyła telefon obok Jego talerza i  dalej rozprawiała się z swoim kawałkiem mięsa. Maciej podszedł i biorąc telefon w dłoń . ;

– No część! –  Całkiem głośno powiedział Maciej a potem jego twarz rozpogodniała. ; – …No Popatrz Wojtku. Mówisz , że nie było problemu?.  – w tym momencie Maciej popatrzył na Lucynę. ; – No dobrze, pozdrowię Ją. …Tylko jak to nazwisko?.  –  Maciej zaczął  kiwać głowa „przytakująco”. ; – Dobrze, dobrze!. ; -roześmiał się  a potem dodał. ; –  „Spadaj Gamoniu” . ; – Wyłączył telefon i idąc odnieść go na jego miejsce, cały czas się śmiał.

– Co Pana tak cieszy? – spytała Lucyna.

– A, zabierzesz się z Harcerzami. …Dzwonił Wojtek.

Maciej wrócił na swoje miejsce i nim wbił widelec w kawał mięsa i zaczął odkrajać kawałek, odezwał się. ;

– Masz pozdrowienia od Pani Sikorskiej. …Zna Cię?

– Oo!?. Tak to  Drużynowa od Zośki. …Kilka razy byłam z Harcerzami na biwaku – odparła Lucynka.

– Aa!. …I musisz pokryć  ubezpieczenie. …Czy coś innego!?. Ale to niewielka kwota podobno…

– Wiem, wiem. – uśmiechnęła się Lucyna i zaraz dodała. ; – Przecież nie pierwszy Raz z Nimi pojadę.                                            

-Ole ostatni raz Tak pojedziesz? –  Starszy Pan, też nie krył radości, lecz miał nowy problem z którym nie omieszkał podzielić się z Lucynom.;

– Jutro musimy przyjechać do Krótkie przed  9-tą. …Ciekawe czym się Tam dostaniemy?.

– W Niedzielę nie jeżdżą Busy? – zastanawiała się głośno Lucynka

– Ha!. …Właśnie nie mam pojęcia, czy jeżdżą czy nie!?.

Maciej znów przerwał jedzenie. Znów podszedł do aneksu powycierać dłonie i usta a potem znowu wyciągnął telefon z szafki.  Lecz  tym razem nie wrócił do stołu, tylko trzymając aparat pomiędzy barkiem a przechyloną głową, wyciągnął zeszyt i przewracał kartki. Gdy znalazł to, czego w nim szukał , wrzucił zamknięty do szuflady, biorąc słuchawkę w dłonie, wystukał numer. Gdy telefon skończył swoje ” Dzwonię, dzwonię, dzwonię” Maciej z wahaniem w głosie zaczął mówić; ” Dobry Wieczór Małgosiu. …Nie przeszkadzam?”. …Lucyna nie odwróciła się do Macieja. Oddawała się jedzeniu, zaspakajając  głód. Gdyby sie odwróciła, widziałaby cała gamę min Starszego Pana – Od niepewności do satysfakcji. Starszy Pan przez kilka minut rozmowy nie odezwał się do słuchawki ani raz, słuchał tylko, robiąc dziwne  miny. Co najwyżej dało się słyszeć ciche „Aa” , „Yhm” i dobrze znane „Taa”.  Dopiero potem nieśmiało zaczął; ” Dzwonię bo mam sprawę. …Nie wiesz czy rano jedzie jakiś bus do Górek?”. Maciej spytał przekładając telefon do drugiej dłoni , przytknął do drugiego ucha. ; ” Acha!… Pytam bo musze być  przed 9-tej rano w Krótkich„. Na jego  czole zmarszczki przybrały fakturę ściśniętego miecha akordeonu; ” …Ne Ja!. …Lucyna  wraca”. Gdy odparł, zmarszczki sie nieco rozciągły; ” …Chwile temu sie dowiedzieliśmy”. Maciej znów przełożył telefon; ” Jesteś Boska!”  Prawie krzyknął. Co spowodowało, że Lucyna popatrzyła na niego. Jego czoło było oblane potem a policzki miały kolor matowego różu, lecz uśmiechał się „od ucha do ucha”; ” …Wiem, wiem. …Też Cię „Kocham”. Maciej gdy  skończył rozmawiać i odłożył telefon na miejsce, zasuwając szufladkę, przetarł dłonią spocone czoło.;

– Ja się z Nią boje czasem rozmawiać. …Jest gorsza od Ciebie.

Powiedział podchodząc do stołu i siadając na krześle. Lucyna sie uśmiechnęła.;

– „Gorsza”?. …Podobno jestem Dobre Dziecko?  – odparła z rozbrajającym uśmiechem.

– Dobrze, dobrze. …Nie łap mnie za słówka. ; – odparł Starszy Pan. – Bus wyjeżdża z Basiów o 7,30, potem następny jest dopiero przed południem…

Zaczął naświetlać sytuację Maciej. Lecz przerwał , bo zauważył, że Lucyny talerz był pusty. Więc chwycił za swoje sztućce by w końcu zjeść posiłek, lecz to o czym zaczął mówić zaniepokoiło Lucynę.;

– Będziemy musieli iść tak wcześnie z moim bagażem  przez górę do Basiów?.

Maciej tylko pokiwał przecząco głową, bo buzie miał zapełnioną jedzeniem.

– To jak my dojedziemy do tego Krótkie?. – zaniepokoiła się Lucynka.

Maciej przełknął  i odparł;

– Poranna Masza w Kościele zaczyna się o 7,30. …Pani Małgosia wybiera się z swoim mężem właśnie na tę mszę. …Podrzucą nas do Krzyżówki.

Odparł Maciej i zabrał się do dojadania zimnego obiadu… Lecz i tym razem Lucynka mu przeszkodziła.;

– …Jaką Krzyżówkę?.

Maciej popatrzył na Nią, gestykulując trzymanymi sztućcami w dłoniach, skinął głowa na talerz. ; ” Daj zjeść!”.  …Lucyna  wystawiając przed siebie obie rozwarte  dłonie, odpowiedziała w ten sam sposób. ;” Ależ proszę, bardzo. …Jedz„.  …Maciej zjadał posiłek . Lucynę zjadała ciekawość. Więc patrzyła jak je, by nie przegapić momentu gdy skończy. Maciej , zerkał na Nią, jadł i zaczynał się uśmiechać, co nie służy  procesowi zjadania. Ostatnie kęsy zmiótł z talerza zapychając nimi usta, potem przełknął i odłożył sztućce na talerz.;

– I jak Ci sie podobało przeżuwanie?

– Średnio. …Nie domyka Pan ust! – parsknęła śmiechem. lecz po chwili całkiem poważnie  powtórzyła pytanie. ; – Co to za Krzyżówka?.

– Oj, przecież już jechałaś. …Skrzyżowanie drogi  do Gorek z drogą do Mokre, zaraz za Wsią… Nie pamiętasz?.

– Aa!. …Już myślałam, że to jakiś inny przysiółek  – odparła, lecz z pewnym wahaniem w głosie , dodała;

– Będziemy w Obozie przed 8-mą?. …To godzinę za wcześnie.

– Zawsze możemy wysiąść w Górkach  i iść na nogach do Krótkie. – uśmiechnął się Maciej.

Lucyna  odpowiedziała takim samym uśmiechem. ;”Bedzie czas „zintegrować” się z Harcerzami”. –  Zwłaszcza ta integracja, ja rozbawiła. Maciej podniósł się ze stołka zbierając ze stołu talerze;

– Dobra, ja pozmywam a Ty może zadzwoń do Dziadków?. … Póki nie jest jeszcze późno.

– Ma Pan rację . –  odpowiedziała podnosząc się ze stołka i dodała. – Dziękuję za bardzo smaczny obiad!.

– Na zdrowie, na zdrowie Moje Dziecko”!. Obydwoje wymienili uśmiechy i Lucynka znikła w swoim pokoju. Gdy Maciej kończył zmywać, zegar wybił 18-stą. ; ” A jednak czegoś mi będzie brakowało Marysiu” – Pomyślał chowając dwa talerze, na już ułożona zastawę. ; „Teraz wystarczy jeden talerz”…     

Lucyna gdy wróciła do pokoju, od razu sięgnęła po telefon dzwoniąc do swojej Babci. Długo nikt nie odbierał, lecz po chwili usłyszała;

– Halo?.

– Cześć Babciu. …To Ja.

– Lucynka!?. …A właśnie o Tobie myślałam. …”Myślałam”  to mało powiedziane. – Ja się O Ciebie martwiłam!. …Wczoraj Mama dzwoniła,  żeby Mi przypomnieć. …O której będziecie z powrotem?

– Nie wiem Babciu, wyjazd stąd  jest jutro o 9;00. …Nie wiem ile trwa podróż ale chyba około 3-4 godziny!?…

Lucyna , mówiąc „stąd” miała na myśli „stamtąd” . …A ile mogła trwać podróż, nie miała pojęcia;

– To wiesz co Dziecko, ty zadzwoń do mnie jak już będziecie dojeżdżać. …Tylko tak z pół godziny wcześniej, żebym sie zdążyła zebrać…

– Dobrze Babciu…

Lucyna chciała zakończyć rozmowę, lecz  Babcia znów zaczęła;

– Wiesz co. …Spotkałam dwa dni po twoim wyjeździe Helenkę Sikorską.(…)

Babcia nie mówiła szybko. Starannie dobierała słowa. …Wiedziała co chce powiedzieć a to oznaczało tylko jedno – Kłopoty!

 –  …Wiesz Te, co to  jest w Harcerstwie. ..Ona jest córką Bożenki,  tej naszej sąsiadki. .. Szła ubrana w ten mundurek  i ciągła za sobą wielgachna torbę podróżną.                                                                                                                                

Lucyna w tym momencie usiadła na fotelu. Jej mięśnie zwiotczały, twarz pobladła. A myśli nabrały takiego pędu, że w głowie się Jej zawróciło. ; ” No to już po Mnie!”.  Babcia mówiła dalej.;

– Spytałam gdzie sie wybiera, a Ona, że jedzie na Obóz jako Opiekunka. …To Ja jej powiedziałam, że Ty też pojechałaś na obóz Harcerski do tych!?… No do Górek. …Wyobraź sobie, że Ona właśnie tam tez jechała, tylko jej coś wypadło  i musiała jechać dzień później.

Lucyna milczała, szukając w głowie kłamstw, które posłużą jako obrona.

– …Jesteś Tam?. – Milczenie Lucynki nie uszło uwadze Jej Babci.

– Jestem,  jestem. – odparła.

– Co ja to miałam!?. ..Aa!. I wyobraź sobie Ona ta Sikorska,  zadzwoniła do Mnie przed południem, bo sobie przypomniała naszą rozmowę, po tym, jak Ktoś z Nadleśnictwa  dzisiaj u nich się pojawił. …I wiesz co Ona Mi powiedziała!?.

Lucyna mogła tylko przypuszczać, co mogła powiedzieć . …”Za krótki czas, by wymyśleć „wiarygodny” scenariusz kłamstw”. Wtedy przypomniała sobie co Maciej mówił; ” Cena prawdy i kłamstwa, jest taka sama”. Więc postanowiła powiedzieć prawdę.;

– …Że Mnie Tam niebyło?…

– No, dokładnie tak. …Ale zaraz dodała, że z Nimi wracasz. …Co Mnie troszeczkę  uspokoiło!. …I teraz powiedz Mi moje Dziecko. …Gdzie Ty właściwie jesteś?

– W Basiach Jestem Babciu. – Odparła Lucyna. – …Szukałam Dziadków Taty.

Lucyna w tym momencie uznała, że ; ” Prawda zaboli mniej„. …Babcia na chwilkę zamilkła a potem Lucyna usłyszała w telefonie juz spokojny głos  Babci, ;

 – I nie znalazłaś. …Prawda?. …Jak ja sie O Ciebie martwiłam!. Po tym telefonie od Sikorskiej w pierwszej chwili chciałam zadzwonić do Agnieszki. …Ale nie zadzwoniłam. …Może i lepiej!?

– Lepiej  Babciu. …I proszę Cię nie dzwoń do rodziców.

– Skoro wracasz cała i zdrowa. …Nie będę psuła Im urlopu. …A My sobie porozmawiamy jak wrócisz Kochanie… Tak?

– Tak! Babciu. …Kocham Cię!

– …I z wzajemnością Moja Kochana, z wzajemnością. …Zadzwoń te pól godziny przed przyjazdem i nie wymyśl znów coś głupiego!.

Babcia sie rozłączyła. Lucyna siedziała na fotelu, nawet nie zwróciła uwagi, że usiadła na białym podkoszulku, który ma jutro założyć . Siedziała a z oczu ciekły jej łzy; ” Kłamstwa są lżejsze, gdy się je wypowiada. …Dlatego trzeba ich o wiele za dużo, by mogły dorównać  wagą  prawdzie”.- Obtarła łzy, wycierając dłonie w podkoszulek. Nie myślała nad tym co powie Babci, gdy przyjedzie.  …”Przecież nie musze już kłamać” . W tym momencie usłyszała głos Macieja z holu;

– Jak masz otwarte okno w pokoju to je zamknij albo podeprzyj. …Wiatr się zerwał.

Lucyna wstała i podeszła do okna. Nie po to, by sprawdzić czy jest otwarte. …”Nigdy go nie otwierałam!„. Poszła popatrzeć na niebo nad lasem, po tej stronie było jeszcze niebieskie, ale „czuprynami” Brzóz w zagajniku, tarmosił wiatr. Rzuciła telefon na łóżko i poszła do Salonu. Maciej przy asyście Pimpka, zamykał drzwi werandy od strony schodów. Lucyna spojrzała na niebo nad doliną. –  Zlało się kolorem z górami nad nią, granatowo-szary  kolor a nad nim kłębiaste chmury,  ubrudzone jakby ktoś brudnymi rękoma obcierał w nie łzy…

– Bedzie Burza?. – spytała.

– W nocy – Odparł Maciej przekręcając klucz w drzwiach ganku.

– Oby tylko jutro nas nie zmoczyło… – zaczęła Lucynka, lecz zamilkła. ; „Maciej nam nie da zmoknąć”.

On właśnie siadał w bujanym fotelu, głaszcząc Pimpka;

– Dzisiaj spisz w domu. …Na siku wypuszczę Cię później.

 Powiedział śmiejąc sie do swojego psa. Pies chyba zrozumiał o co chodzi, bo tylko sie odszczeknął ; ” No dobra!” i poszedł na swoje miejsce leżakowania pod okienko w holu. Lucynka przytaskała swoje krzesło, ustawiając tam gdzie zawsze. Lecz nie usiadła na nim, spierając  jedną ręka o oparcie odwróciła się do Macieja i zaczęła cicho mówić. ;

– Tyle Pan dla Mnie zrobił. …Nie wiem jak mam  Panu  Dziękować?

Maciej akurat sięgał po fajkę. Popatrzył tylko na  Nią. Wziął fajkę  wkładając do woreczka, zaczął upychać w niej tytoń;

– To działało w dwie strony. …Kochanie.

To słowo „Kochanie” padło pierwszy raz z ust Macieja, lecz dzisiejszego dnia po raz drugi Lucyna  je usłyszała. …”To nie jest „Kochanie” wypowiedziane obojętnie. …To jest uczucie” – W Oczach Lucyny znów sie pojawiły łzy;

– Mówiłam, że sobie Pana wymodliłam. …Ale Pan ma te same moce co i Mój Duch. …Lecz zawsze widoczny obok!… Ale  przecież głupio byłoby, gdybym sie do Pana modliła, dziękując za to,  co Pan dla mnie robił…

– O nie, nie!. …Modlitwa odpada. ..Prostsza jest rozmowa . – Maciej się uśmiechnął.

Lucyna znów zaczęła obcierać dłonią  łzy  a dłonie później wycierać w podkoszulek.;

– Lucynko. …Nie o piersi! – zaśmiał się Maciej.

– Ale teraz przynajmniej wiadomo gdzie są! – odparła Lucyna śmiejąc się przez  łzy. Maciej rozbujał swój fotel szukając zapałek w kieszeni spodni. Lucynka odwróciła się i poszła do kominka, wracając po chwili grzechocąc pełnym pudełkiem zapałek. Podała je Maciejowi, mówiąc ; – Proszę a potem usiadła na krześle…    

Maciej gdy już rozniecił żar w swojej fajce, przypomniał sobie o prezencie od Tekli. ; „Skoro płacze, to te kilka kropli więcej nie zrobi różnicy” – Pomyślał  podnosząc się z fotela, rozżarzoną fajkę zostawił na stoliku;

– Coś sobie przypomniałem. …Moment. Zaraz wracam. 

Powiedział do Lucynki i wyszedł. W pokoju oprócz kasetki od Dawidowej, zabrał z szuflady medalik z łańcuszkiem. Gdy wrócił Lucyna nadal raz po raz obcierała łzy. …Położył metalowe pudełko na stoliku a medalik nadal trzymał w zaciśniętej dłoni.;

– Gdzie masz swoje „skarby”?. …Mogłabyś przynieść;  list , zdjęcie i  kamień?.

– A tak… Co Pan kombinuje? – Spytała Lucynka, lecz nie dociekając, wstała i poszła, za chwile wracając ze swoimi skarbami. Usiadła na krześle, kładąc je na stolik mówiąc ;” Proszę”.

Maciej usiadł, rozniecając z powrotem żar w fajce. Potem  otwierając dłoń zaciśniętą  w garść, położył na stoliku medalionik.;

– To łańcuszek ze świętym Judom od Spraw Beznadziejnych. …Kupiłem go dla żony, gdy juz zostały nam tylko modlitwy.(…)

Maciej rozbujał fotel i puścił kilka Klębów dymu. Lucyna wzięła medalik w dłoń .

– …Może nie tymi słowami się modliłem!?. …A może taki był zamysł  Boski. …Nie wiem?. Medalik nie pomógł.  …Za to w sam raz, będzie na zawieszenie kamienia …

– …Ja się do Boga  nie modlę. …Już wcześniej mówiłam. …Prościej byłoby się pomodlić do Pana…

– Pana Wszechmogącego – Przerwał jej Maciej. ; – A ja!?. …Nie wiele mogę.

Lucyna trzymając łańcuszek w prawej dłoni. lewą dłonią w dwa palce chwyciła medalionik z wizerunkiem świętego;

– Od spraw Beznadziejnych?.

– Tak. …Możesz czasem westchnąć do Niego. … Ale gdy uznasz, że to On ci pomógł…

Maciej znów puścił kłęby dymu i zatrzymał fotel. Fajkę zacisnął w zębach i sięgnął po metalową kasetkę. Otworzył wyciągając jej zawartość na stolik a potem  łapiąc fajkę w dłoń powiedział;

– To Prezent od Dawidowej. …Nie wiedziałem czy Ci go dać!?. …Ale to przedmioty Twojej Babci Brońskiej.

Powiedział Maciej znów wprawiając fotel w monotonny ruch. Lucynka odłożyła medalionik, ciągle się wahała czy go przyjąć. Wzięła do rąk najpierw okulary, chwilę  obracając we wszystkie strony, potem wzięła  pióro i ściągając zasuwkę, zrobiła ślad na jednej z wielu kartek wysypanych z kasetki. Atrament był ten sam, co na liście znalezionym w Biblii. Lucyna złożyła pióro z powrotem odkładając na bok  i łapiąc za pierwszą z brzegu kartkę,  rozłożyła i zaczęła czytać. Lecz po chwili złożyła ją z powrotem na pół odkładając na inne.

– …To bardziej jest dla Taty, niż do Mnie…

Z jej oczy popłynął potok łez. Maciej odłożył fajkę , wstał i poszedł do aneksu, przynosząc stamtąd całą rolkę papierowego ręcznika. Wręczył go Lucynie. Która już nawet nie próbowała obcierać łez dłonią.;

– Trzeba będzie uzupełnić zapas łez… – odparł wracając do aneksu w salonie.

Pojawił się z powrotem z dwoma kieliszkami i nową, otwartą butelką wina z lodówki.

– Tamta butelka wyparowała.  …Ciepło było przez ostatnie dni.

Mówił nalewając do obu kieliszków po tyle samo wina. Lucyna urwała kawałek papieru ręcznika i obtarła nim pod oczami i policzki, zgniatając go po wszystkim w mokra kulkę, którą położyła na stole. Wzięła do reki pióro, zaciskając je w dłoni.

– …Modlitw tym piórem na pewno nie będę pisała.  – powiedziała i odłożyła pióro do kasetki a na nie powkładała  wszystkie kartki  listów  z tym który znalazła w Biblii.  Na to, położyła okulary i zamknęła.

– Tu i teraz Dziadkom dam odpocząć.  W domu Pomęczę Tatę…

Szkatułkę położyła na podłodze obok  rolki papieru przy nodze  krzesła. …Nie dla tego, że na stoliku było mało miejsca. Wolała nie wracać pamięcią. : „Co z oczu to z serca” – Pomyślała. Maciej ponownie rozsiadł się w swoim fotelu. Popatrzył na Lucynę. Choć wciąż jej oczy były mokre,  przestały skraplać się łzami. Chwycił za nóżkę swojego kieliszka.;

– Uu!?. To Po co ja Ci tyle polałem, jak już nie płaczesz?.

Lucyna sie roześmiała, wyciskając ostatnie łzy z oczu.

– Żebym się teraz z kolei  śmiała?.

Odparła łapiąc za swój kieliszek. Zrobiła mały łyk. ;  Zimne!  – Odstawiła na stolik, biorąc w ręce medalik i kamień. Chwilę sie siłowała z spinką łańcuszka, gdy go rozpięła, przewlekła przez wisiorek z Ametystem . Potem trzymając za oba końce łańcuszka,  przełożyła przez szyję spinając pod brodą przesunęła medalik z wisiorem na pierś. Potem uwolniła  włosy uwięzione pod łańcuszkiem z tyłu głowy.

Pasujecie  do Siebie. – odparł Maciej, który czas śledził poczynania Lucynki.

– „Pasujemy”?…

– Tak. Ametyst do Ciebie…

– Dziękuję. …A Ja Panu nie mam co dać… – Posmutniała mówiąc to.

– To już przerabialiśmy przed chwilą. …Dałaś Siebie. Mówiłem  – To działa w dwie strony…

Lucynka znów sięgnęła po kieliszek.;

– …A mogę sie upić?

– Jednym kieliszkiem!?… Nie żartuj  Dziewczyno .

…Lucyna tego wieczoru wypiła dwa kieliszki wina.  Siedzieli do późna w nocy. Maciej jak zwykle wplatał w rozmowy z Lucyną swoją przekorę. Ona nie pozostawała Mu dłużna. …W końcu wiele sie od niego nauczyła. Rozmawiali , śmiali się. Lucyna nie upiła sie tymi dwoma kieliszkami wina, lecz bardzo ją zmęczyły… Tak bardzo, że gdy się kładła spać zapomniała, że jutro,  będzie za parę godzin. Ściągnęła tylko krótkie spodenki, rzucając na zmięty podkoszulek. … I sama jak zwykle, po wypiciu wina,  rzuciła się w toń  pościeli. – Usnęła leżąc na brzuchu…   

Maciej oczywiście wypił więcej niż dwa kieliszki. … I Nie był zmęczony nimi. …Musiał pozacierać ślady po deprawacji Dziecka. Poodkładać wszystkie rzeczy na swoje miejsce. ; „Rzecz jest zawsze przypisana do jakiegoś  miejsca… Nigdy odwrotnie!”.  Oczywiście „Jaśnie Pana Pimpka” wypuścił na wieczorną toaletę w świetle rozbłysków na niebie i pomroków burzy.  Gdy pies wrócił,  nastawił budzik, o którego istnieniu,  już zaczął zapominać. …I w końcu, ze spokojem sumienia i duszy , błogo zasnął…

                                                 Ostatni Dzień?…

„Ludzie przychodzą i odchodzą… pojawiają się i znikają z twojego życia prawie tak jak bohaterowie ulubionej książki. Kiedy ją w końcu zamykasz, postaci opowiedziały swoją historię i zaczynasz czytać nową książkę z całkiem nowymi bohaterami i ich perypetiami. I po jakimś czasie koncentrujesz się na nich, a nie na tych z przeszłości. (Nicholas Sparks)

                                                            ***

Tej nocy Obydwoje spali mocnym snem.  Nie zakłóciły go nawet burze, przetaczające się nad Leśniczówką. …Nie mieli także snów – Spali szczęśliwym nic nie śniącym się snem. … Inaczej było z Pimpkiem, którego grzmoty burzy przywracały o zawrót głowy. Wstał z pod okienka w holu i zapierając sie łapami o klamkę drzwi do pokoju Macieja, wszedł do środka, pakując się na łóżko swojego Pana.  – Czując jego bliskość, był spokojniejszy i bezpieczny.      

Maciej obudził się jeszcze przed tym, nim budzik zacząłby wrzeszczeć. ; „Wstawaj, stawaj, wstawaj!”. …Dlatego pierwszą rzeczą jaką zrobił, to zablokował dzwonek, waląc dłonią w obudowę budzika. Dopiero potem poczuł ciężar na swoich nogach. Żeby się przewrócić z boku, do pozycji w której mógłby usiąść, musiał wpierw uwolnić swoje nogi przygniecione ciężarem Pieska. Więc wysunął je zginając w kolanach i dopiero usiadł. Pimpek choć nie spał, nie zamierzał ułatwiać swemu panu zadania. ;”Dobrze Ci się leży?” – Spytał  Maciej psa, choć wiedział, że z pewnością mu wygodnie. Usiadł opierając się plecami o poduszkę. Budzik wskazywał ; 5,20. Maciej  odwracając się bokiem do okna za sobą uchylił zasłonę. Za oknem było szaro i mokro; ” No tak. …Jak inaczej?. Pogoda w sam raz na rozstanie” – Pomyślał puszczając zasłonkę. Odchylając kołdrę wstał, przeciągając się i ziewając, popatrzył na psa ; „Ostatni „Taki” Dzień. …Trochę szkoda , co!?.” Pies nie podnosząc łba ze swoich łap, w odpowiedzi ziewną tylko; ” A no. …Znowu będzie nuda”.     

… Gdy Maciej  odwiedził łazienkę , założył na siebie schodzone spodnie, ale za to świeży czarny podkoszulek a potem ogarnął porządek w pokoju, brutalnie wypędzając psa z łóżka, poszedł do Salonu. Pogrążony był w szarym półmroku. Odsłonięcie zasłon na niewiele sie zdało, światło które wpadało do salonu, tylko  rozrzedziło szarość, która go wypełniała. Potem  wypchał Pimpka do sionki. ; ” Całą noc przesiedziałeś w domu. …Chajda na pole !. Michę dostaniesz jak się przewietrzysz”. Pies  z miłą chęcią korzystał z tej propozycji. Maciej zamykając za nim drzwi, poszedł do  werandy pakując się na fotel i jak zwykle, dzień zaczął od nabicia i wypalenia  fajki.    

… Gdy już szaro- siny dym, połączył się z szarym półmrokiem salonu , podniósł się, słysząc szczekanie Pimpka; ” Zrobiłem swoje!. ..A teraz Micha!” . Nim poszedł otworzyć drzwi Paniczowi, wcześniej sypną karmą jak zwykle z górką… . Popatrzył na zegar; 6,00. „Pora Ją obudzić”-  Najpierw wpuścił Psa,  ten nie poleciał wprost do swojej miski tylko poszedł za Panem. Przeszli  do holu, stając przy drzwiach Lucyny , Maciej  zastukał w drzwi.; „Lucynko Pora wstawać” – Powiedział półgłosem. Chwile odczekał, lecz nie usłyszał żadnej reakcji więc zastukał nieco głośniej i nieco głośniej powiedział.;

– Wstajemy Moja Panno!.

Pimpek który stał za nim, uznał, że ;„Takie budzenie” jest zbyt delikatne” – I nie zwracając uwagi na swojego Pana  przednimi łapami wsparł sie o klamkę otwierając drzwi na oścież i w dwóch susach znalazł się na łóżku.; ” Pimpek przestań!”.- krzyknął Maciej. Lecz Pimpek nie zwrócił na te słowa uwagi, depcząc po kołdrze, pod którą spała Lucyna dobierał się do jej twarzy, wielgaśnym jęzorem ; ” Wstawaj Mała!”. Maciej sie roześmiał. ; ” No jak budzić to skutecznie”– Ale jeszcze raz zawołał na Pimpka. ; „Złaś z niej!”. Tym razem pies posłuchał. Zeskoczył z łóżka i stanął obok niego.

– Oo Matko!?. …Pimpek znów mnie obśliniłeś . …Łeee, nie dobry pies!.

Wymamrotała zaspanym głosem Lucyna siadając na łóżku . Jej rude włosy przykleiły sie do policzków, zwłaszcza po tej stronie która oblizał Pimpek. Lucyna odgarnęła je na bok.;

– Już wstaje. …Ale mi się spało!? – Przeciągłą się ziewając, nawet nie przyszło jej do głowy przysłonić dłonią rozdziawionej buzi.

– Wybacz, że w ten sposób Cię budzimy, ale to pomysł Pimpka. – Maciej cały czas się uśmiechał.

Lucyna popatrzyła na siedzącego psa obok łóżka.

– Zero dobrych manier, proszę Pana .

Pimpek sie odszczeknął ” Tak, tak. … Za to, ten Pan z manierami budziłby Cię jeszcze pół godziny!” . I zamerdał ogonem.

– Zbieraj się Pannico, bo już po szóstej. …Migusiem!. Ja idę śniadanie zrobić.

Odparł Maciej przywołując Pimpka i obaj poszli do salonu, zamykając drzwi do pokoju Lucynki. Dopiero teraz dotarło do Lucynki, że przecież nie jest gotowa. Wstała z łóżka i boso poszła wprost do łazienki. Tam, gdy już się ukąpała, owinięta w mokry ręcznik Macieja ; ” Przecież mojego nie będę mokrego wkładała do bagażu!. …A poza tym ręcznik Starszego pana jest większy!” W swój zawinęła  swoje pranie i uchylając drzwi, pędem pognała do swojego pokoju, trzymając pod pachą swoje rzeczy. – Jak zwykle  chichotała!. …Lucynka ubrała swoją upraną niebieska bluzeczkę z białym kołnierzykiem  i  spodnie ogrodniczki. …Włosy choć nie były suche, spięła w koński ogon; …”Przecież i tak pada deszcz”. Z szufladki wyciągnęła telefon, ładowarkę i wisiorek z łańcuszkiem medalika – Który założyła  na szyję  i usiadła na skraju łóżka, ściskając kamień w dłoni, zaczęła;

Duchu. …Dziękuję za Wszystko… Wiem, że choćbym sto razy powtarzała Dziękuję – Ty wiesz, że moja wdzięczność jest o wiele większa!. …Wybacz proszę, że tylko te kilka słów mam dla Ciebie, ale wiesz… – Troszkę się spieszę. …Pora Wracać!

Wstała wyciągając z szuflady kasetkę swojej Babci. Reczy z szuflady włożyła do plecaka. Potem znów pobiegła do łazienki, odnosząc ręcznik Macieja , zawiesiła na sznurku a zabrała kubek z szczoteczką i ,toaletkę… Mydło i szampon do włosów zostawiła. ; „Ale się zdziwi!?” – Znów zachichotała.  Gdy wróciła do pokoju i spakowała wszystko, oprócz swojej czarnej bluzy. …Chwilę wahała się czy spakować też czarne sandałki na rzemykach, ale i je wpakowała do torby zasuwając zamek. Ogarnęła pokój wzrokiem; „Jak zwykle bałagan. … Ale dobrze Mi tu było!”- Westchnęła i łapiąc za torbę , boso wyszła do holu zamykając za sobą drzwi. Torbę zaciągała do sionki a z plecakiem w ręce weszła do salonu.

– Oo!?. Nawet szybko się uwinęłaś, tylko pół godziny.

Zaśmiał się Maciej widząc Ją w salonie. Lucyna spojrzała na zegar. ; 6,40. Położyła swój plecak na jednym z czterech krzeseł przy stole i podeszła na werandę. ;

– Pada. …Ale nie mocno?

– Falami deszcz się pojawia. …Tak będzie przez cały dzień. Oby Niebo  nam sprzyjało .

Odparł Maciej stawiając na stole szklany dzbanuszek z herbatą i dwa kubki. Lucynka zobaczyła  talerz z kanapkami na blacie aneksu. …Były pokrojone na małe kawałki. Maciej zauważył na co patrzy. ;

– Dzisiaj nie ma szans na długą posiadówkę. …Dlatego sam pokroiłem. – uśmiechnął się.

Lucyna podeszła do aneksu i zabrała talerz, kładąc na stole, odparła. ;

– Ostatnie Nasze wspólne śniadanie. …I tak w pospiechu?

– Ależ skąd. …Nie mamy się spieszyć jedząc, lecz jak kulturalni ludzie, musimy się postarać jak najmniej mówić w czasie posiłku !

Lucyna się uśmiechnęła i usiadła, biorąc jedna kanapkę do ręki.;

– Jakoś wcześniej nic Pan nie wspominał o kulturalnym zachowaniu przy stole?

– …Nie wspominałem, bo poza jedzeniem, byłem zajęty odpowiadaniem na twoje pytania!

” Taa” odparła Lucynka i  sie roześmiała, trzęsąc wyciągniętą ręką z kanapką w dłoni, aż pospadały z niej plasterki kiszonego ogórka. …Choć kanapka przecież była mała. Lucynka podniosła je z blatu, wkładając do ust.;

– A mam pytanie właśnie? – nadal się śmiała. – Czy te czółenka,  to podarował Mi Pan na zawsze?

– Oczywiście!. …Możesz tez zabrać i te buty Bartka na niego będą i tak za małe…

Odparł Maciej i od razu pomyślał;. ; ” Gdyby nie Lucynka, pewno zapomniałbym o ich istnieniu”

– …Coś powiem, ale niech Pan nie odpowiada, że to działa w dwie strony. …dobrze?

– Dobrze – odpowiedział.  Obydwoje nadal się uśmiechali.

– Za wszystko co od Pana dostałam, jestem wdzięczna. …Bardzo, bardzo!. …Dzisiaj Duchowi powiedziałam, że nie potrafię nawet pokazać jak jestem wdzięczna, bo tego nie da się pokazać. …To się czuje w sobie…

– Wiem Kochanie – Przerwał Maciej, znów używając zwrotu „Kochanie”. Lucynie zaszkliły się oczy.;

– Będzie ciężko zapomnieć o tych śniadaniach, posiadówkach …O smaku wina i o cuchnącej Pana fajce…

– Eno!?. …Z jednej strony to miłe, że będzie ciężko zapomnieć o tym wszystkim, ale z drugiej strony to niczego dobrego z tego nie wynikło dla Ciebie. …Demoralizacja i Tyle!. …Dla Twojego dobra, powinnaś zapomnieć jak najszybciej!

– Ale z Pana Przekora! .

Szklistość błękitnych oczu Dziewczynki,  zniknęła. …Maciej wiedział, że też długo nie będzie mógł zapomnieć tych 10 dni spędzonych z Lucyną. ;

– Też będę się starać szybko o Tobie nie zapomnieć – odpowiedział połykając kanapkę i przepił herbatką z kubka.

Lucyna śmiejąc się, odburknęła tylko ; „Jest Pan Okropny” i też dokończyła jeść kanapkę, tak samo jak Maciej, sięgnęła po kubek z herbatą.  Maciej wstał, zabierając ze stołu pusty talerz po kanapkach i podszedł do aneksu, wyciągając z szafki nad blatem dwie kanapki , spakowane w foliowym woreczku.;

– Wystarcz  dwie!?. – Spytał pokazując je Lucynce.

– …Niech zgadnę!?. …Masełko , wędzony boczek i cienkie plasterki cebuli?

– Dokładnie tak. …Od kanapek się zaczęło i na kanapkach kończy – powiedział Maciej i zaraz dodał – Przypomnij, żebym zabrał butelkę wody ze spiżarni, bo się skończyła…

– Jak tylko dla Mnie, to nie trzeba. …Zostało mi parę groszy. – odparła Lucyna, bo znała pojemność swojego podręcznego plecaczka.

– No jak już chcesz… – jak Ci się zachce pić, wystawisz język łapiąc krople deszczu ! – roześmiał się.

W tym momencie rozległ się dźwięk zegara, który siedem razy oznajmił – ” Siódma!„. Maciej podszedł do stołu, sięgając po  plecak włożył do niego kanapki i podając Lucynie powiedział;

– Bierzemy się. …Najwyższy czas!. …Bałagan posprzątam jak wrócę.

Pimpek, gdy opróżnił swoją miskę, położył się obok niej i patrzył na nich. Gdy Maciej powiedział . ; „Najwyższy czas”- Pies się podniósł i  skamląc z opuszczona głową podszedł do siedzącej  Lucyny, kładąc swój łeb na jej udach.  Maciej był zaskoczony. Pierwszy raz widział, by jego pies robił coś takiego. …Lucyna odłożyła plecak na stół i w obiema dłońmi objęła głowę psa, czule ją głaszcząc a w jej oczach pojawiły się łzy;

– …Jak będę Miała Psa, to nazwę go Twoim imieniem. – Pies zamerdał ogonem a potem wyrywając się z objęć Lucyny, wsparł się przednimi łapami o jej nogi i polizał po twarzy;

– ” Łee” !. Pimpek – roześmiała się Lucynka , obcierając dłonią policzek, zapominając o łzach.

Maciej nadal patrzył z niedowierzaniem; ” Jednak Weterynarz wiedział o psach to,  czego ludzie o sobie się nigdy nie dowiedzą” – Pomyślał. Pimpek odstąpił od Lucyny, pozwalając jej wstać. Lecz cały czas patrzył na nią merdając ogonem.

– Dobrze chodźmy. – stwierdził Maciej  i poszedł do sionki a reszta towarzystwa  za nim.

W sionce Maciej upchnął w bagażu Lucyny, pomimo jej sprzeciwu ,  Bartka buty. …Nie wzięli parasolek. Lucynka założyła pod plecak swoją bluzę z kapturem. …Maciej z oficerkami na nogach , założył swoją wyświechtaną galową marynarkę, przełożył przez głowę swoja torbę, zarzucił na nią pałatkę ;

– Jakby mocniej padało, będzie się pod czym schować – wyjaśnił.

Ściągnął z wieszaka swoją czapkę  i wszyscy wyszli. Maciej jak zwykle dwa razy przekręcił klucz w drzwiach a potem Pimpka zamknął w kojcu.  Tym razem psu się to nie podobało. Wiedział, że widzi Lucynkę ostatni raz i nie mógł się z tym pogodzić. ; ” Też chce ją Odprowadzić!”.– Jego szczekanie jeszcze długo było słychać w wąwozie drogi…  

 Gdy wyszli z domu, deszcz nie padał, z nad Mokrego w stronę Czerwonego Gronia przesuwały sie jedynie po niebie ciężkie ołowiane chmury. Było trochę chłodno. …Choć obojgu było ciepło na sercach, szli w ostatnią swoją drogę wspólnie… Lucyna jeszcze oglądnęła się  za siebie, gdy wchodzili w wąwóz i  patrząc na Leśniczówkę, powiedziała;      

  

– Gdy pierwszy raz zobaczyłam Ten dom, nie przypuszczałam, że może zostać  Moim domem…

– Oj tam. …Póki co Prawa Własności są na Mnie. – Roześmiał się Maciej poprawiając na lewym ramieniu  pasek torby podróżnej Lucynki.

– …I tak Pana Lubię! – odparła chichocąc.

Gdy dochodzili do szosy,  zaczął padać deszcz. Maciej zawinął prawą ręką pałatkę okrywając nią Lucynę;

– Właź pod nią. Będziesz sucha a Mi się i tak dostanie od Małgośki, że mokry wlazłem do jej autka .

Chwilę czekali, aż pojawiło się autko Pani Małgorzaty. Obok niej siedział jej mąż. Miał bardzo opaloną twarz, która kontrastowała z  blond  włosami.  Właśnie On gdy samochód się zatrzymał uchylił szybę, i krzyknął ;

– Wskakujcie, bo już jesteśmy spóźnieni!…

Maciej uchylił drzwi i Lucyna spod pałatki wślizgnęła się do wewnątrz, przesuwając na lewo. Starszy Pan wsiadł za Nią. Lucynka zobaczyła w wstecznym lusterku twarz Pani Małgosi , Ta, gdy zobaczyła jej odbicie uśmiechnęła się mówiąc. ;

– Ja bym już dawno od Niego uciekła!. …

Lucyna  uśmiechając sie odparła;

– Trafiła kosa na kamień , proszę Pani!.

Na te słowa, Wszyscy parsknęli śmiechem.   A Potem Małgorzata spytała patrząc w lusterko na Lucynkę;

– I jak!?. Fajnie w Leśniczówce było?

– Ekstra proszę Pani. …Szkoda  tylko, że tak krótko.

– No przecież możesz znów odwiedzić Macieja? …

– Mogę. …Ale aż tak nie wybiegam w przyszłość.

Odparła Lucyna i pomyślała; ” Na pewno to zrobię!”. Maciejowi z torbą Lucyny na kolanach było niewygodnie, ale zasłaniała ona widok ociekającej z kropli deszczu pałatki, więc siedział cicho i pokornie. Tylko gdy już wysiadali na krzyżówce , Małgorzata śmiejąc się,  rzuciła do Macieja;

– Jak sobie będę chciała wymyć siedzenia w aucie, to na myjnię pojadę. …Żegnaj Mała!

Zakrzyknęła Małgorzata ruszając z piskiem opon. Krzyżówka była z każdej strony obrośnięta  Bukowym Lasem. Konary drzew miejscami przysłaniały pobocze , rozkładając nad nim parasol liści. Musieli podejść kilka kroków wyżej do przystanku, który był za skrzyżowaniem do Mokrego. Budka Przystankowa,  była po lewej stronie jezdni, stanęli  wewnątrz niej.;

– Ciekawe która godzina? – spytał Maciej.

Lucyna chciała zsunąć jeden z pasków plecaka, żeby wyciągnąć z niego telefon, lecz w tym samym momencie,  Maciej , łapiąc Lucynę za rękę, powiedział ; ” Jedzie” i przeciągnął Ją i jej bagaż na drugą stronę jezdni. Bus który nadjechał od strony Basiów. Lucynie wydał się znajomy i nic dziwnego. …Gdy Maciej wszedł do środka, Lucyna stojąca za nim usłyszała głos znajomego Kierowcy ;

– O Dzień dobry Panie Leśniczy! .

– A Dzień Dobry, Panie Bronku!. …Dwa razy do Krótkie, poproszę. …Jeden dla Dziecka.

Kierowca się wychylił za Macieja, patrząc na Dziecko i w tym samym momencie roześmiał się mówiąc;

– Oo! . Dzień Dobry. …To jest Twój Dziadek Mała!?

Mała się również uśmiechnęła , dygając odparła „Dzień Dobry” a potem mijając Macieja w przejściu złapała za swoją torbę, odparła;

– Nie!. …Ale byłabym szczęśliwa gdyby Nim był!

…I nie odwracając się poszła ciągnąc swoja torbę na tył pojazdu. Na twarzy Kierowcy, pojawiła się zmarszczka  zdziwienia, wiec Maciej postanowił ją rozprostować, zmieniając temat;

– Urocze są Te Dzieci prawda?

– Oj. …Twoja wnuczka naprawdę Urocza – odparł Kierowca.

– A bo wiesz Bronek, to jest jak z obrazkiem, ładnie wygląda jak wisi na ścianie, ale ile trudy włożył w niego malarz, żeby go namalować, to On tylko wie!

…Tu obydwaj Panowie się roześmiali. Maciej stosując swoją taktykę na zagadanie, spytał ;

– Jedziesz do Lasków?. …A wracał będziesz o której?. Bo bym sie z Tobą zabrał…

–  Z Lasków wyjeżdżam o 8,25… To w Krótkie będę  na 8,35. … Dobra Panie Leśniczy , jedziemy!

Odparł kierowca i ruszył. Maciej poszedł na tył, siadając przed Lucyną, zaczął;

– Nie zostanę z Toba do odjazdu. …Bus  będzie wcześniej.

– Szkoda. Pomachała bym Panu białą chusteczką!  – odparła Lucyna i dodała a potem stwierdziła; – Pana tu jednak Wszyscy znają…

– Nie. …To ja znam wszystkich – uśmiechnął się Maciej.

Bus wlókł się powoli. Lecz zatrzymywał się na niewielu przystankach. Ktoś wsiadł, Ktoś wysiadł. Większość pasażerów, po wejściu do wewnątrz, nim usiadło , patrząc na Macieja mówiło” Dzień dobry Panie Leśniczy”. …I nie mówili tego ze względu na strój jaki miał ubrany.

– Musiał Pan Wielu osobą,  nieźle zaleźć za skórę , skoro Pana Pamiętają – Roześmiała się Lucyna, gdy  Jakiś Pan siadając przed nimi, pozdrowił Macieja ;”Dzień dobry Panie Leśniczy”.

– A tam. …Tylko do Górek!. …Tam mieli swojego Leśniczego  – Odparł Maciej.

Gdy bus dojechał do Górek, wewnątrz wsiadło sporo osób, zapełniając wszystkie miejsca a nawet przejście. Gdy  pojazd ruszył, Maciej wstał;

– Wezmę torbę i będę szedł do wyjścia chodź za Mną. ..Wysiadamy na następnym przystanku.

Maciej ciągnąc za sobą torbę, z trudem przeciskał sie pomiędzy stojącymi pasażerami. Kierowca zobaczył ich w lusterku;

– Wnuczka tak samo szybka jak Dziadek!. …Poczekajcie aż się zatrzymam na przystanku. …Przecież wiem , że wysiadacie.

Macieja uspokoiły te słowa, przestał się przeciskać i cierpliwie poczekał, aż samochód wjedzie na zatoczkę przystanku i się zatrzyma. Gdy kierowca zatrzymał pojazd, krzyknął do stojących podróżnych;

– Zróbcie miejsce. …Ludzie chcą wysiąść!.

Kilka osób przed Maciejem wysiadło z wnętrza, stając obok drzwi, więc oboje z Lucyną bez większego trudu wysiedli. Obok przystanku stały dwa domy z zabudowaniami gospodarczymi. Po drugiej stronie rozciągały się pola, otoczone lasami a ich bokiem wiodła  szutrowa droga.;

– Kawałek musimy podejść w Tę drogę…

 Powiedział Maciej pokazując ręką na drugą stronę jezdni. Gdy już znaleźli się na szutrowej drodze, za swoimi plecami usłyszeli warkot samochodu. Lucyna się odwróciła, to był taki sam Dżip jak Pana Wojtka, tylko wyglądał staranniej .  Na drzwiach również widniał napis „Nadleśnictwo Górki”. Samochód się zatrzymał i otworzyły się drzwi od strony kierowcy a z nich wyłoniła się głowa w takiej samej czapce jak Macieja. ;

– Panie Maćku. …Wsiadajcie.

Maciej uchylił tylne drzwi pojazdu, pakując torbę, przesunął a potem pomógł wpakować  się Lucynie. Sam usiadł obok kierowcy.

– Oo!. Dzień Dobry Panie Nadleśniczy. …Co w Niedziele Pana wygnało z domu?

–  Obóz się zwija, jadę dogadać konkrety. …A Ty tu za czym?.

– Wojtek Ci nie mówił?

– Aaa, to Ta Mała?- tu Pan odwrócił się do Lucynki mówiąc – Dzień Dobry!

– Dzień Dobry Panu – odparła.

– Też sobie wybrali Dzień na wyjazd!? – zaczął Ów pan obracając się do Macieja.

– Ee tam!?. …Jakby jechali w upał, było by im żal – roześmiał się Maciej.

W Tym Momencie samochód się zatrzymał, stając przy jedynym drewnianym budynku, zbitym z desek. Wszystkie inne budowle,  były namiotami większych i mniejszych rozmiarów. Obok budynku stały trzy  dorosłe osoby. Najpierw wysiadł Pan Nadleśniczy, potem Maciej a na końcu wygramoliła się Lucynka, taszcząc za sobą podróżną torbę.

„Dzień Dobry „- Gromko przywitał Nadleśniczy Stojące osoby. Maciej tylko kiwnął głową, co chyba oznaczało to samo?. Lucynka nic się nie odezwała. Podeszła do Macieja stając za nim. W Tym samym momencie za plecami ususzała głos swojej koleżanki Zosi ;

– Lucyna!?. …Cześć Patałachu!

– Cześć. … Sama jesteś Łachem…

„Serdecznie” powitały się koleżanki, z uśmiechem na twarzach. Maciej  odwrócił się do Nich. Zosia  nie wyglądała na Dziecko. Była wyższa od Lucyny, o pół głowy i czarny berecik z antenką. Maciej zauważył, że Jej dziurkę od nosa przekłuwa złocącą- ca się obrączka.; ” Co teraz za „Moda!?. …Kiedyś się takie nosiło na palcach!” – pomyślał, lecz nie wspomniał o tym ani słowem, tylko upomniał obie Panny.

– Zmykajcie stąd na chwilę…

Panny odeszły dalej od uszu dorosłych, chichrając się na przemian i gestykulując. Maciej stał i patrzył na Nie; „O proszę!. …łatwiej będzie sie rozstać„.                                                                                            

W Tym samym momencie usłyszał głos Nadleśniczego, który wspomniał o Nim w rozmowie;

– A To jest Pan Maciej Piwowarski. …Nasz wieloletni pracownik, obecnie na emeryturze. – Przedstawił  Go, stojącym przed nimi Osobą.  Starszy Jegomość w prochowcu podał rękę Maciejowi mówiąc :

 – A My To się znamy z Panem  Maciejem. …Witam.

– A wzajemnie, witam Pana Kierownika  – Odparł Maciej potrząsając  ręką Kierownika.

Potem podał mu dłoń, Młodszy człowiek. Ubrany w Harcerski Mundur z wywieszonymi na nim, jak na choince Sprawnościami  i w czarnym berecie z antenką. Gdy Maciej uścisnął jego dłoń, poczuł , że była „chłodnie nieprzyjemna ” . Trzecią osoba w tym towarzystwie była kobieta. Ta również ubrana była, podobnie do mężczyzny z zimnymi dłońmi, lecz jej dłoń, była ciepła. …”Przyjemnie ciepła„;

– Maciej Piwowarski – Przedstawił się.

– Oo!? . A myślałam, że Pan się nazywa jak Wnuczka Broński.

To pytanie zaskoczyło  Starszego Pana. …Nie był na nie przygotowany;

– A Bo to nie jest Moja Wnuczka. …Pani Sikorska?.

Maciej uznał , że; ” Mówiąc prawdę, nie trzeba wysilać wyobraźni”.

– Tak. …Miło Mi. ..A skąd Pan to wie?. – zapytała. Nadal ściskając Jej dłoń, uśmiechnął  się z wzajemnością…

– …”Nie Moja Wnuczka”  Mi powiedziała. …Lubi Panią.(…)

Maciej skłamał, dlatego mówić kłamstwo, popatrzył w kierunku Lacuny i Zosi.;

– Jestem jej Zastępczym Dziadkiem – znów popatrzył na Nią i dodał. – Proszę się zaopiekować  Lucynką w czasie powrotu.

– Oczywiście Proszę Pana – Odparła Kobieta, uwalniając rękę z uścisku Macieja.

Cała Trójka odeszła od Macieja, rozmawiając o Obozowisku. Maciej znów popatrzył na Lucynę. Ta była zajęta rozmową z Zosią i stała odwrócona do Niego plecami, lecz w chwili gdy na Nią popatrzył, odwróciła się do Niego i mówiąc Zosi;  – Idę!… Podeszła do Macieja. W Połowie tych kilku kroków, które ich dzieliły z Jej oczu popłynęły łzy…

– „Nie rycz Mała nie rycz” – zacytował Maciej .

– Nic nie poradzę… To się samo,  proszę Pana.

Uśmiechnęła się Lucynka i po ostatnim kroku, rzuciła sie w objęcia Starszego Pana…

– Trzymaj się Dziecko –  powiedział  Maciej z trudem powstrzymując łzy.

– Na razie to Pan Mnie trzyma! – odparło „Dziecko”

– Eno!?. Za szybko się uczysz przekoro! – uśmiechnął się Maciej i wypuścił Lucynę z objęć.

Lucynka nie musiała przecierać załzawionych Oczu, bo w tym momencie zaczął padać deszcz.

– Bierz Te swoją torbę i zmykaj w suche miejsce. …Ja się będę zbierał.

– Zadzwonię, po przyjeździe – odparła łapiąc za swoją torbę i poszła za Zosią w stronę namiotów. Maciej pomyślał „Ciekawe skąd zna numer telefonu!?”.Ale głębiej nad tym postanowił się nie zastanawiać;  „Zdolna jest!”

  W Obozie panował ogólny Nieład. Postacie schowane pod pelerynami, goniły od namiotu do namiotu. Maciej postanowił wrócić na przystanek, nie czekając na Nadleśniczego, bo Ten nadal stał pod zadaszeniem drewnianego budynku rozmawiając z Ową Trójką. Nie żegnając się z „Nikim”, obrócił się i poszedł w stronę osady Krótkie. Gdy wchodził na szosę, deszcz przestał padać. Maciej ściągnął pałatkę, energicznie nią potrząsając a potem złożył kilka razy w kostkę i poszedł usiąść na ławeczce przystanku, trzymając ją w rekach. Gdy usiadł, odłożył  prostokąt na bok, wyciągnął z torby fajkę z tytoniem, nabił i podpalając zapałką, po chwili wypuścił z ust kłęby  dymu;  …”I to byłoby na Tyle Marysiu?” – Spytał patrząc w niebo, na którym zaczęło się nieco przejaśniać.  Mimo wszystko, rozstanie z Lucynką nie przyszło Mu łatwo, ale przecież wiedział, że; „To przecież było nieuniknione. …Jak wiele innych rzeczy wpisanych w przeznaczenie”.

W chwili gdy chował do torby fajkę z tytoniem nadjechał bus. Maciej zapiął torbę, chwacił do rak poskładaną pałatkę i wsiadł do samochodu;

– To już tyle godzin? – spytał Kierowcę .

– Nie, może jestem z dwie minuty wcześniej – odparł Pan.

Maciej grzebiąc ręką w swojej marynarce odparł;

– To ja… Wiesz z powrotem chciałem.

– Siadaj na dupie Macieju. …Nie będziesz Mi tu śmiecił bilonem – Odparł uśmiechając się Kierowca.

Maciej też się uśmiechnął i usiadł na wolnym miejscu zaraz za Kierowcą.

– Odstawiłeś Wnuczkę na Obóz?

– A no tak. …Z Dziadkiem się jej nudziło – skłamał! . Ale uznał, że to kłamstwo nikomu nie zaszkodzi.

– No, Moje pojechały nad Morze. …Bo Dziadek cięgle w robocie – Odpowiedział Kierowca

…I na tym zakończyli swoją rozmowę. Maciej wpatrywał się w szybę, zastanawiając;  ” I co dalej?. …jakoś pusto się zrobi”. Gdy dojeżdżali  do krzyżówki przed wsią. Maciej założył na siebie brezentową pałatkę nie podnosząc się z miejsca, bo deszcz znów zaczął padać. Gdy wychodził , pożegnał się z kierowca;

– Dziękuję Panie Bronku. …Milej Niedzieli !”

Gdy bus odjechał, Maciej zaczął poprawiać swoje okrycie, bo na siedząco nie starannie założył. Wtedy też pod wiatą przystanku w kącie, zauważył dwie osoby. Siedziały obłożone dwiema walizkami i kilkoma małymi tobołkami. Okryte kocem, który widać było, że jest przemoknięty. Młoda kobieta i Dziewczynka wtulona w jej bok. Widać było też, że i One są przemoknięte. Kobieta trzymała w  jednej  ręce różaniec, drugą obejmowała dziewczynkę.  Gdy zauważyły Macieja,  ubranego w mundur,  Kobieta odruchowo zasłoniła dziecko. Maciejowi zrobiło się żal Obojga;

– W czymś Wam pomóc?.

Kobieta spojrzała na Niego, zaciskając różaniec w dłoni, nieśmiało spytała z dziwnym akcentem;

– Wy nie znajetie, gdzie może by Tu wysuchat i jesti?…

– Wiem. …Mieszkam niedaleko – Zapraszam do Siebie!

Odparł  Maciej  a potem popatrzył w niebo… I uśmiechnął się.

                                                                                                          

                                                                                                                        

                                                                                                                   









5 komentarzy do “12 Dni Cudu”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *