Spłynęły dni cienką strużką, tworząc kałuże wspomnień – lustra. Czas wcześniej skuty lodem, teraz tętni życiem, a ja szukam w nim swego odbicia…
Ze zmąconej fali zwierciadeł tych co odeszli – ludzi twarze, patrzą na mnie: – I jak ci tam jest, w tej przyszłości? Usiądź z nami, wypijemy kawę.. Opowiadaj.
I tak siedząc w pustym pokoju, czterem ścianom mówię swą historię. One, od lat milcząc, cierpliwie słuchają…
Nie od dzisiaj wiadomo, że życie robi się coraz bardziej „agresywne”… O błogości i spokoju, możemy śmiało zapomnieć!… Za dużo życiowych „wyzwań” bierzemy na siebie, problemów, trosk… Czas zaczyna mieć we wszystkich aspektach życia coraz większe znaczenie… Jesteśmy w ciągłym biegu – Tym „myślowym” też… Rozsądek coraz mniej dochodzi do głosu, górę biorą szybkie decyzje… Zamiast marzeń, mamy „wizję”… I najgorsze jest to, że te „swoje wizje” narzucać chcemy innym – Nieświadomi tego, że każdy z nas, choć podobni, całkiem rożni od siebie… Właśnie, coraz więcej nas różni. Coraz więcej nas dzieli. Słowo „społeczeństwo” ( tak ostatnio nadużywane) nie scala nas do” kupy”, a jest tylko politycznym sloganem , hasłem dla „naganiaczy”. Podobnie jest ze słowem „hipokryzja”. – Tak lubianym, przez rządzącą partię władzy… Który polityk nie jest „dwulicowy”?… Który z nich jest tylko i wyłącznie dobry, prawy, bezinteresowny? – Nie mógłby być przecież politykiem, tylko musiałby być „świętym” … I właśnie w polityce pojawia się temat „świętości” – Absurd! , skrajna głupota, idiotyzm… Do Jesieni w polityce znikną wszystkie inne „tabu”. Dobrze będzie, jak nie zaczną publicznie okładać sie pięściami a w przemówieniach z mównicy, co trzecie słowo nie będzie wulgarne… Życie jest coraz bardziej agresywne… I czemu tu się dziwić?
Wy!
Wy, co chcecie sprawować władzę w moim imieniu, choć nawet go nie znacie…
… Rozdrapujecie zabliźnione rany, po to tylko, by sprawdzić czy płynie we mnie jeszcze krew. … Bo przecież żywy jestem wam potrzebny, jako pionek w grze. Na ambonach wciąż głosicie „prawdy”; … Coś o wolności, honorze i Bogu. – Szczując mnie nimi, na swoich wrogów; – Jako trofeum, damy ci ucho ofiary – Doceń to, że pamiętamy o „zwykłym człowieku” … Bo Oni przecież „ponad”. Wybrańcy, suwereni – Lepsi! Zapominają, że demokracja nie jest utopią, a Oni nie są wszechmogący…
Znów granatowo-sine chmury nad horyzontem, i płatki śniegu tańczące opętany taniec, w parze z kroplami deszczu. Spadają na zlodowaciałe łachy śniegu, co rozsypane po ziemi jak piegi. Marcowy pejzaż już mi obrzydł. Przedłuża się Zimy umieranie, a ja znów, nie mogę doczekać się Wiosny. Zielonej trawy. Pąków liści i kwiatów….I ciepłych promieni słońca na twarzy. Nie mogę doczekać się zapachu życia, co kiełkuje z ziemi. Nie mogę doczekać się kolorowych płatków – Obrzydły mi białe płatki śniegu… Wczoraj wybrałem się na spacer, na wzniesienie niedaleko domu, skąd ponad „głowami” domów widać „pół świata”. Przenikliwy chłód zimnego wiatru miałem za towarzysza i ciszę. Stanąłem pośrodku łąki, tak naprzeciw obłokom, patrząc na ich potęgę; – Jak długo jeszcze?… Nagle od strony lasu, pojawiła się postać. Szła powoli, z głową zadartą do góry, wyciągała rękę, wyglądało jakby chciała łapać chmury… Drapać je natrętnie. Przystanęła gdy Mnie zobaczyła. Zawahała się, opuszczając rękę wzdłuż tułowia. Zatrzymała się w czasie, który wokół nas gnał bez opamiętania. Lecz po chwili znów ruszyła, prosto w moją stronę…
– Dzień Dobry – Usłyszałem wypowiedziane kobiecym głosem… W tym głosie było słychać także zmęczenie.
– Dzień Dobry – Odparłem, ale przekornie dodałem ;
– Oj mógłby być lepszy…
Kobieta uśmiechnęła się… Była starsza Ode mnie … Spod wełnianej czapeczki, na oczy spadały siwe włosy.
– … I jeszcze będzie, będzie….Proszę Pana – Odparła.
– Ale jeszcze nie teraz nie „już”… Cierpliwością Pan nie grzeszy?.
– Oj…Nie, to nie to! – Zaprzeczyłem jej domysłom… Choć wiedziałem, że ma rację.
– Ot dość już mam Zimy… Przesiąkłem nią na wskroś. – Wymamrotałem, wodząc wzrokiem wokół… Z jej twarzy, wciąż nie znikał ów uśmiech, którym mnie powitała;
– No widzę… Wciąż jeszcze leży śnieg, Tu i Ówdzie… Ale mamy Zimę, czy Pan chce czy nie chce… Było do niej przywyknąć! – Roześmiała się serdeczniej… Poczym już , tym zmęczonym głosem spytała
– Co Pan robi tu, w tak paskudna pogodę?.
– Wyszedłem na spacer… – Odparłem cicho;
– Ruch to zdrowie… Nadwagę mam, więc dobrze się „poruszać”.
– A ja Proszę Pana, wyszłam chłonąć piękno… Czy to wszystko nie jest piękne!?.
– Ten przymglony widok, te kłębiaste chmury… Ta „pustka” wokół i cisza, ten ziąb i śnieg z deszczem?
– Nic nie odpowiedziałem. Bo „piękno” w swej piękności, wcale nie musi być kolorowe i ciepłe… Nie musi tulić, głaskać i pieścić…Ma „chwytać za serce”. Nic nie powiedziałem słowem, odparłem wzajemnym uśmiechem. Kobieta odwzajemniła – Odchodząc. Gdy uszła kilka kroków dalej, znów wyciągnęła do chmur rękę….
… Dziś poranek, po odsłonięciu okiennych zasłon, przywitał mniej jaskrawom bielą… Śniegiem okrył się ogród, jakby naciągnął kołdrę na siebie; – Jeszcze chcę pospać troszeczkę!…