Lato.

Zmyła z siebie resztki upalnego dnia.

Skąpana w blasku księżycowej poświaty.

Zaraz owinie się chłodem nocy

i pójdzie spać…

Radosnych , pełnych słońca,

szczęśliwych chwil.

Beztroski dni.

… Zmęczone Lato wytchnieniem śpi.

By o poranku znów zacząć pląsać.

Wśród traw dojrzałych źdźbeł.

Wśród łanów zbóż…

Aż, po lasu zieloną ścianę.

Aż, do brzegu rzeki,

gdzie dzieci roześmiane.

… Wśród ulic miejskiego gwaru,

przy budce z lodami.

Na skwerze.

W  alei obrośniętej dębami .

…Lato wszędzie  jest z nami.

Niech odpocznie więc nocą.

Pauzą się nacieszy.

… I gdy wstanie świt,

niech się spełnia.

Schody.

W  górę czasu wciąż się wspinał,

Po stopniach losu…

Jego życie jak klatka schodowa.

Niepewnie stawiał kroki,

na stopniach, co przybliżały go  do” nieba”

coraz wyżej i wyżej – Wciąż.

Pogubił się w rachubie pięter.

Już nie liczył drzwi na klatce schodowej…

Czasem stanął ktoś w nich

i spode łba, zapytał „życzliwie”; „

– Czego tu się szwenda?!”

Innym razem,

Ktoś zaprosi na chwilę…

Parę zdań, herbatka

a potem niecierpliwe;- O jak późno już jest?!

– Zasiedzieliśmy się odrobinę.

Bujna młodość z marzeniami

gdzieś została na parterze.

Coraz mniej miejsc ciekawi – Cudzych mieszkań.

Tyle wnętrz już widziały oczy,

wycieraczek zadeptanych butami tyle…

Coraz częściej stawiając kroki,

już nie patrzy pod nogi…

W końcu staną u bram Nieba,

przed wrotami Raju;

– Teraz może chwilkę spocznę!?

… I się wrócę na dół?

Wciąż jeszcze…

Żyję.

Wszystkie chwile..
rzeczywiste i nierzeczywiste,
dobre i złe, 
pogodne i smutne.

Żyję każdym snem nocy, 
nierzeczywistych obrazów fabułą.
Żyję dotykiem każdego dnia- Realną chwilą
, co jak mrugnięcie powiek.

… Nie zmieści się w słowie.
Żyję pamięcią ludzi, 
każdą ich myślą o mnie.
Żyję szukając wartości życia
w każdej kresce swoich uczuć.

…Czy to zbyt zagmatwany rysunek?

Żyję dla przeciwności losu,

by zmagając się z nimi,

 docenić własna wartość i siłę.

Żyję….Wciąż jeszcze.

***

…Póki co, grafik czy tam „rysunków” nadal  nie będzie. Jakoś wszystko co stworze na kartce papieru, upodabnia się  do już wcześniej publikowanych prac a przez to, wydaje się być znajome, opatrzone… Nie przyciąga uwagi. Nie skłania do myślenia ( Nad tym co na rysunku, nie nad jego walorami artystycznymi)… Poza tym  „problem z widzeniem” skutecznie zniechęca do sięgnięcia po ołówki. Oraz brak czasu… Wokół tyle sie dzieje, że gdy już usiądę odpocząć od tego „dziania”, to Wena gdzieś sobie odchodzi… Nie lubi zmęczonych umysłów. Bez Natchnienia i owszem, powstają różne „bazgraniny”, ale one są tylko formą rozładowania emocji ( I tak większość z nich ląduje w koszu na papier)… A właśnie!. Polecam Wszystkim, wsiąść sobie ołówek do reki i nie zwracając nadmiernej uwagi na to co nim kreślimy – kreską  wyrażać każdą chwilę tego co tkwi w nas…To co było złe, tylko lekko musnąć, cienka ledwo widoczną „kreseczką”. To co było dobre, zaznaczyć „tłusto”….Wciskając ołówek w papier tak, że może się grafitowe serduszko złamać …  Po 20 minutach takiej terapii, człowiek nawet nie oglądając swojego dzieła, czuje się znacznie zdrowszy!.