…Niech czytających tę historię nie zwiodą pozory, to opowiadanie jest o samotności – Chorobie, która wcześniej czy później większość z Was dopadnie…
***
Alojzy Bums – Wysokiego wzrostu, starszy, szczupły Pan z dłońmi wielkimi jak „paca” do wyciągania bochenków chleba z pieca. Bladej cery z białym szronem w miejsce włosów… Ta siwizna na jego głowie, nie była wynikiem osiadania drobinek mąki, z której Ów chleb wypiekał, tylko odciskiem czasu przeżytych lat. W niczym nie przypominał piekarza, takiego stereotypowego z fikuśną czapką na głowie i fartuchem na zaokrąglonym brzuszku. Od dnia narodzin, mieszka w tym samym miejscu, małym aczkolwiek piętrowym domku z ogródkiem, w którym na parterze mieściła się jego Piekarnia, na ulicy „Spokojnej”- Obrzeżu wielkiego miasta.
Pięć lat temu, zmarła jego żona Jadwiga. Przeżyli razem 50 lat, dochowali, albo raczej „wychowali” troje dzieci… Teraz Pana Bumsa, tylko czasem odwiedza najmłodsza córka z wnukami. Starsi od niej bracia, synowie Alojzego i Jadwigi wyjechali „w Świat” w poszukiwaniu własnego szczęścia… Nie zatrzymywali ich. Natomiast córka z wnukami Alojzego, mieszka w centrum, kilka przystanków tramwajowych dalej…
Pan Alojzy wraz z małżonką wiedli spokojny, uporządkowany tryb życia. On zajmował się wyrabianiem chleba a Jadwisia zajmowała się nim, dziećmi, domem i małym sklepikiem w którym sprzedawali swoje wypieki. … Po śmierci żony, przeszedł na emeryturę, jako piekarz i zajął się klombami kwiatów swojej Jadwisi i domem , który niespodziewanie zrobił się jakby większy!?. Może dlatego, że w miejsce istniejącej od 100 lat piekarni, Pan Bums, zrywając z tradycja i przeszłością, postanowił zrobić wielki salon z wielkim kominkiem?… A może to samotność, czyniła wszystko większym niż było w rzeczywistości?. Od chwili śmierci Jadwigi, w jego życie wkradła się też odrobina niepokoju. Wiadomo, że to, co dźwigali we dwoje, samemu ciężej udźwignąć … To małżonka była motorem, który napędzał ich życie po wyznaczonym kursie. Teraz pozostawiony sam – sobie, nie bardzo wiedział, w którą stronę popłynąć!?. ..Czasem, gdy zupełnie gubił się w oceanie piętrzących się trudności życia, na ratunek spieszył mu z pomocą jego sąsiad a zarazem przyjaciel i partner do gry w szachy. Niejaki Pan „Klocek”. … Właściwie to Barnaba Kloch – Emerytowany profesor filozofii. Jest małego wzrostu i grubiutki, króciutkie rączki, malutkie dłonie- Stąd jego przezwisko; – Ot taki „klocek” nie, że zaraz wielki ” kloch”.
Gdyby obydwu panów postawić obok siebie, to Komuś, kto ich nie znał, ciężko byłoby po wyglądzie stwierdzić, który z Nich jest piekarzem, a który filozofem. Ciężko też, byłoby stwierdzić to po ich sposobie zachowania. Pan Bums, często popadał w chwile zadumy, mamrocąc pod nosem wymyślone przez siebie „ złote myśli” o życiu i nie tylko… Stonowany, powolny w wygłaszaniu swojej mowy. Kloch natomiast, żartował z byle powodu i przy każdej okazji. Piskliwy głosem, jak serią z automatycznego karabinu, wyrzucał z siebie, wprost, co myśli. Znali się od 20 lat, to jest od momentu, gdy Barnaba, będący już w statecznym wieku, poślubił równie statecznego wieku sąsiadkę z naprzeciwka domu Bumsów – Marysię i zamieszkał razem z nią. Też mieszkają w małym domku z ogródkiem i klombami kwiatów… Większość domów na ul. Spokojnej, to stare budowle, powstałe wtedy, gdy jeszcze Wielkie Miasto nie było tak wielkie a miejsce w którym mieszkali, nie było jego dzielnicą…
Na ogół, to spokojna ulica. Nie kursują po niej autobusy, nie biegnie linia tramwajowa. Porankami i popołudniem, pojawia się na niej kilka samochodów… To nowe pokolenie mieszkańców ul Spokojnej, dojeżdżają i wracają ze swoich biur i fabryk. Bywają też dni, przeważnie w okresie Lata, w których „Starych” mieszkańców nawiedzają Ich dzieci. W te dni, wzdłuż ulicy unosi się zapach grilla a do późnego wieczoru świecą się lampiony w ogrodach. Wtedy też, pojawia się głośniejszy gwar i jakby więcej ludzi na chodniku… Pan Kloch w przeciwieństwie do pana Bumsa, nie posiadał potomstwa, ponieważ jak to stwierdził kiedyś; -, Gdy się spostrzegłem, że jestem tylko Ja, Marysia i nasz pies, było już za późno!. Całe swoje uczucia rodzicielskie, przelali zatem na swojego pupila, który wabił się Bąbel… Byli nierozłączni, Tam gdzie pojawił się Pan Klocek, był i jego pies. „Podobno psy są odbiciem swojego właściciela, w tym przypadku to zgadzałoby się w 100%”. – Niejednokrotnie drwił Bums z Klocka: „Twój pies jest tak samo stary jak Ty i tak samo brzydki!.” – Ten, w zamian odgryzał się choćby takimi stwierdzeniami jak; „Podobno dzieci, to wierne kopie rodziców… Współczuję twojej latorośli! „-, Lecz wbrew pozorom, nie byli dwoma tetrykami, dokuczającymi sobie przy byle okazji.
W trakcie partyjki szachów, rozgrywanej Latem na werandzie przylegającej do domu Klochów – Ich konwersacja, była filozoficzną rozprawką na wszelakie tematy. Zazwyczaj to Bums, wygłaszał jakąś swoją myśl a Klocek starał się zweryfikować jej zasadność. Lub też Alojzy zwierzał się swojemu przyjacielowi z problemów jakie go gnębią a On starał znaleźć ich rozwiązanie…
Były też dni, w których grając w szachy nie wypowiadali ani słowa. Zwłaszcza wtedy, gdy partie szachów rozgrywali u Klocka w domu… Wtedy , to Pani Kloch miała tyle do powiedzenia, że nie mieli najmniejszej szansy by się odezwać…
Tak było początkiem tego Lata – Usiedli na werandzie z tyłu domu, ledwo rozłożyli szachownicę a Bums ukrywając dwa pionki w swoich wielgaśnych dłoniach , burknął do Klocka;
– Wybieraj!.
W tym samym momencie pojawiła się Marysia, z herbatą i szarlotką na talerzyku, pokrojoną w symetryczne prostokąciki
– Lolek częstuj się – powiedziała podtykając Bumsowi pod nos talerzyk.
– Zaraz, zaraz… Rozłożymy tylko szachy – zirytował się Bums.
– Nie kładź mi „tego” na szachownicy!
Syknął i łapiąc talerzyk lewą ręką, bo w prawej wciąż miał zaciśnięte dwa pionki – usadowił go na swoich kolanach… Stolik na werandzie był mały, stał na trzech nóżkach z okrągłym blatem. Po rozłożeniu na nim szachownicy i postawieniu dwóch kubków z herbatą nie było miejsca by zmieścił się jeszcze talerzyk.
– No Alojzy, no co Ty robisz!?– oburzyła się Klochowa. – A jak spadnie?… Szarlotki szkoda a i talerzyk też jest jeszcze Mamusiny… Z Chińskiej Porcelany – dodała z dumą w głosie.
Po czym odwracając się z filiżanka w dłoniach znikła wewnątrz ciemnego korytarza przylegającego do werandy.
Bąbel , do chwili gdy z pola widzenie nie znikła „Pani”, leżał pokornie w kącie werandy, raz po raz merdając ogonem. W chwili gdy gospodyni zniknęła, podniósł się na cztery łapy i mlaskając jęzorem podszedł do Bumsa z nadzieja poczęstunku.
Był bardzo zawiedziony, gdy Bums chwyciwszy dwa kawałki na raz, wpakował je wprost do swoich ust, nie dzieląc się z czworonogiem.
Gdy małżonka Klocka znikła, starsi panowie też odetchnęli z ulgą.; ”Chwila spokoju!” – Przemknęło przez myśl Bumsowi, lecz ta chwila okazała się bardzo króciutka, bo gdy już Klocek wylosował białego pionka i obaj ustawili swoje rzędy figur na planszy, to z mrocznego korytarza dobiegł ich głos małżonki Klocka ;
-… O tu mam w albumie!
Oświadczyła zadowolona starsza Pani. Wyłaniając się z mroku. W obu rekach ściskała wielki album z fotografiami… Zastąpił małą filiżankę, z którą znikła w ciemnościach domu. Na jej twarzy, pojawiły się za to, dwa słonecznie ogniki, rzucane przez szkła okularów.
Natomiast na twarzach obu graczy, znikł pogodny blask spokoju, ustępując miejsca szaremu grymasowi ; „ Znów się zacznie!”. – Owszem. Pani Kloch dociskając prawą ręką do piersi swoją „Skarbnicę minionego czasu” , lewą ręką wlekła po drewnianej podłodze pleciony z wikliny swój stary fotel. Gdy już usadowiła się przy stoliku, po lewej stronie Alojzego i otwierając Wielką księgę, po której rozłożeniu znikły obie nogi Marysi aż do kolan, poprawiając okulary na nosie, zaczęła;
– O popatrz , popatrz Lojzek – i jej blady, cieniutki palec wskazujący wylądował na czarno-białej fotografii wielu postaci.
– No patrzę
Odpowiedział, choć ani na moment nie oderwał wzroku od szachownicy. Starsza Pani w ogóle się tym nie przejęła.
– To jest właśnie Moja Ciocia… Ależ wtedy Ona była piękna!?. Eh!. I to Ona podarowała mojej mamie Ten serwis. To było chyba wtedy jak przed 39 rokiem przyjechali z Wujkiem Staszkiem… Jeszcze w Lwowie mieszkali… Ostatni raz wtedy, wszyscy spotkali się razem…
Tu zrobiła krótka przerwę i śliniąc swój drobny paluszek, przewróciła następną kartkę… Wyglądała jak mała dziewczynka czytająca bajkę… To, co?, Że nie było ani jednego słowa na stronicach, ani jednej litery. Były za to fotografie, nieco wyblakłe i zrysowane… Właśnie w nich ukryły się całe stronice tekstów- wspomnień, które Pani Kloch zręcznie odnajdywała.
– A tu, popatrz. O tu! – znów jej palec wylądował na fotografii. – Tu jest Moja siostra Stasia… Ty jej nie znasz… Starsza była od nas oboje.…
Bums nie odrywając nadal wzroku od szachownicy, potakiwał tylko głową. Nie pierwszy raz słyszał jej wywody, nie pierwszy raz Marysia siadała tak z albumem na kolanach…
Pan Kloch, też raz po raz kiwnął głową, dając w ten sposób do zrozumienia, że słucha swojej małżonki… Nie mógł przecież pozostać obojętny!. Tymczasem w głowie obmyślał strategie kolejnych posunięć na szachownicy… Po 20 latach bycia razem z Marią, znał na pamięć każde jej opowiadanie. Ale zawsze słuchał Ją, cierpliwie z uwagą… Wprawdzie chwilami udawaną, przecież nie mógł zrobić zonie przykrości . Tyle serca wkładała w te historie…
Letnie popołudnie było ciepłe. Słońce tkwiło jeszcze wysoko nad domem Klochów, na bezchmurnym, błękitnym niebie. Pani Maria, przewracając raz po raz strony albumu, opisywała słowami każde zdjęcie. Panowie, odrywając czasem na moment wzrok od szachownicy w stronę Marysi, pozorując, że słuchają jej z uwagą… Mimo wszystko słuchali, bo czasem na ich twarzach pojawiał się grymas uśmiechu, gdy Pani Maria wplatała w wspomnienia dziwacznie śmieszne historie.
Gdy słońce schowało się za dachem Klochów, po wschodniej sotnie, po której stała weranda, pojawił się cień.
Bąbel, dotąd obrażony na Bumsa, przeniósł się z werandy na zalany jeszcze słońcem kawałek ogrodu.
Pani Maria przerwała swoje opowieści, energicznie zamykając „Księgę cudów”
– To ja wam zrobię „jakąś” kolację… Siódma już będzie?.
W tym samym momencie Klocek wydobył z siebie okrzyk „O!” I ciesząc się jak dziecko oznajmił zaskoczonemu Bumsowi , łapiąc w rączkę „Królową” postawił ją dwa pola na wprost figury czarnego Króla – Bumsa. Ten jeszcze przez chwile, rozpaczliwie błądząc po szachownicy wzrokiem, usiłował ogarnąć cała sytuację; „No jakim cudem!?”. Lecz po chwili z nietęgą miną, powalił swoją figurę na szachownicy.
– Przegrany składa szachy – oznajmił rozradowany Klocek. – To w sumie, trzecia moja wygrana z rzędu?
Spytał Bumsa zajętego układaniem pionków. Na twarzy Klocha nadal widniał uśmiech zadowolenia.
– O nie, nie! – zaprzeczył.- Ostatnim razem, to nam szachownica spadła ze stolika i wszystko się rozsypało, a Ty, układając z powrotem pionki , postawiłeś Gońca nie w miejscu którym stał wcześniej… I dlatego wygrałeś oszuście!
– Srutu, tutu! – Syknął podirytowany Kloch.– Nie umiesz przegrywać i tyle – Oznajmił oburzonym głosem.
– Ja!? Ja nie umiem przegrywać?… Umiem to tak samo jak Ty !– Odpowiedział podniesionym głosem Bums.
– Jak dzieci, jak dzieci!…
Podsumowała Ich sprzeczkę gospodyni domu, trzymając w rekach pusty talerzyk i znikła w odrzwiach werandy.
Starsi Panowie podążyli za psem, pod wielkie drzewo Czereśni .
Bums wyciągnął rękę i zerwał czerwony, nabrzmiały owoc i wepchnął do buzi.
Kloch chciał uczynić to samo, lecz że był nieco niższy, jego sięganie po owoce wyglądało bardziej jak taniec godowy Pelikana, niż sięganie po owoce.
– Bozia nie dała wzrostu co!? – zakpił Bums, wypluwając pestkę.
– Ty nie dowcipkuj, tylko weź i nachyl te gałąź – Odrzekł Klocek. – Za to, dała pomyślunek – dodał po chwili, przełykając miąższ owocu.
– … Że też Bóg, nie wszystkim daje po równo – zawyrokował Alojzy.
– No jak, no? – zaoponował Kloch – Bóg wszystkim daje tyle samo a, że Człowiek to słaba istota, to nie potrafi udźwignąć wszystkiego – ją tłumaczyć Bumsowi.
– Wtedy ludzie biorą tylko to, co im akurat potrzebne i idą dalej, a to, co zostawili – przepada bezpowrotnie – skwitował.
– No nie imputuj tu Mi, że ludzie rozum zostawiają a biorą głupotę, bo akurat im była potrzebna?.. – dociekał Bums.
– O nie!– znów zanegował Klocek. – Mądrości Bóg nie daje, ani głupoty… Wiesz, „Mądrość” to starannie poukładane w koszyku to, co nam Bóg dał a poukładane, dlatego żebyśmy jak najwięcej mogli udźwignąć z Tego, co mamy i żeby nam się nic nie zapodziało. A „Głupota” to, To, co wiemy, że jest w koszyku a nie wyciągamy, gdy jest potrzebne…
– No nie imputuj tu Mi, że ludzie rozum zostawiają a biorą głupotę, bo akurat im była potrzebna?.. – dociekał Bums.
– O nie!- znów zanegował Klocek. – Mądrości Bóg nie daje, ani głupoty… Wiesz, „Mądrość” to starannie poukładane w koszyku to, co nam Bóg dał a poukładane, dlatego żebyśmy jak najwięcej mogli udźwignąć z Tego, co mamy i żeby nam się nic nie zapodziało. A „Głupota” to, To, co wiemy, że jest w koszyku a nie wyciągamy, gdy jest potrzebne”
Tu na chwilę przerwał swój wywód i na powrót zaczął Ów taniec godowy pod czereśnią.
– Zre-sztą, co bę-dę tłu-ma-chył sta-re-mu, chło-pu – usiłował mówić podskakując na obu nogach.
Jednak Alojzy nie słuchał, zerwał z gałęzi drzewa liść i miętosząc go w dłoni, podszedł do Bąbla i usiadł na małym pniaczku, wyciętym z drzewa starej Jabłoni.
Bąbel obwąchał dłoń i parsknął, jakby chciał powiedzieć „ Eee… To nie nadaje się do zjedzenia, przez Psa”. Na twarzy Bumsa, pomimo, że usiadł w słonecznych promieniach, które przedzierały się przez konary owocowych drzew, wcale nie było widać blasku. Przeciwnie, zamiast rozpromienionego do tej pory oblicza, pojawiła się szarość … Jakby osiadł na niej kurz.
– A Tobie co ?
Zapytał z troską Barnaba, widząc przygnębienie swojego przyjaciela.
– Bóg daje i odbiera… I na cóż Mu była Moja Jadzia?. – wyrzucił z siebie półszeptem Bums.
– Tego to i ja nie wiem Lojzek… Zresztą, nie ma nikogo, kto by wiedział, inaczej czy Bóg były Bogiem, gdybyś my znali jego zamysły?… A z drugiej strony!? To po coś Cię tu zostawił?
Słowa Barnaby Klocha, przez chwile wydały się Bumsowi przesadnie patetyczne, ale tylko przez chwilę…
– Wiesz Bums, kilka razy w roku od chwili śmierci Jadwigi, nagle, ni stąd ni zowąd , zadajesz takie pytania – zaczął ponownie Kloch. – Jadzia odeszła spokojnie śpiąc… Jej śmierć nie była okupiona cierpieniem, lub jakąś inną tragedią. Ani Ty, ani ja… Ani nikt Inny, temu by nie zapobiegł. Ot wyrok Boski. Nie lepiej przyjąć go, i żyć szczęśliwym życiem z nadzieją, że i tak się spotkacie?… Niż mi tu zazdrościć, że moja Marysia jeszcze żywa? – zakończył Kloch, przykucając obok Alojzego.
– A co też Ty!? – obruszył się Alojzy. – Ja Ci wcale nie zazdroszczę… No trochę może wtedy, jak Ci upichci to „Golonko w Żurawinie”! – tu na Jego twarzy, znów pojawił się blask i grymas uśmiechu.
Kloch stękając stanął na obie nogi;
– Wiesz, miałem znajomego. Podobnie miał jak Ty...
Po jego głosie można rozpoznać było, że to o czym teraz będzie mówił, to albo zmyślona przez niego historyjka, albo jakiś niewybredny żart.
– Zmarła bidula kilka lat przed małżonkiem. On został sam i używał życia, które mu jeszcze zostało. Aż w końcu Śmierć przyszła i po niego… – Cały czas mówiąc, znów zaczął podrygiwać pod gałęziami Czereśni.
-…, Gdy już Mu otworzył bramę Raju Święty Piotr, chłopina oznajmił Świętobliwemu, że chciałby odnaleźć żonę, która zmarła parę lat wcześniej.
Święty się nieco strapił, bo w Raju, Dusz wiele, więc poprosił o jakieś informacje na temat żony, które pozwoliłyby na jej odnalezienie… Chłopina, podrapał się po głowie, pomyślał i mówi – No Zofia powiedziała przed śmiercią, że ile razy Ją zdradzę, tyle razy obróci się w grobie…
Na co Święty; – Aha wiem!… Znana jest w Raju, nazywają ją tutaj „Zofia wiatrak”!
– Hę, Hę, Hę – ironicznie roześmiał się Bums, akcentując przy tym każde „Hę” – Znałem To!. Dwa lata temu też mi to opowiadałeś!.– Wyjaśnił Bums. Dziwnie gapiąc się na Barnabę.
– Popatrz no Alojzy!?. To pewno starość, bo nie kojarzę, żebym Ci to opowiadał?
Odpowiedział Klocek, zawieszony między gałęzią drzewa a trawnikiem, pod drzewem. A widząc zdziwienie na twarzy Bumsa, dodał, przekrzywiając głowę na gałąź, do której był podwieszony; – Myślałem, że „cholera” się zegnie – I puszczając ją, opadł wgniatając trawnik.;
– Barnabi! – dobiegł Ich głos małżonki Klocha. – To gdzie będziemy jeść Tę kolację?.- Dopytywała.
– A tu – odpowiedział Klocek; – Przeniesiemy z Lojzkiem stolik. -potem zwrócił się do niego;
– Weź idź po te graty…, Co?. – robiąc „kocia minę” Klocek powstrzymywał uśmiech.
– Dlaczego mówisz zawsze, że coś razem zrobimy, a potem się okazuje, że to ja tylko robię a Ty, tylko dogadujesz Klocku?.
– Bo jestem „cwańszy”? – Odpowiedział Barnaba, używając pytania.
– No nie wiem!?…, W przypadku stolika, pewno dlatego, że to stolik musiał by nieść ciebie, bo masz rączki za krótkie!
Parsknął Bums i podreptał po stolik. A Kloch za nim. Natomiast Bąbel nie ruszył z miejsca za swoim panem; ” Po co iść na kolację, skoro to kolacja może przyjść do mnie?- szczekną tylko za Klockiem „- Się pospiesz!”
Mebel nie był ciężki, gdy tylko Gospodyni z Gospodarzem sprzątnęli zeń, pobrzękującą szachownicę i dwa kubeczki po herbacie. Alojzy złapał w obie ręce stolik i zaniósł w wolne miejsce od zwisających gałęzi pomiędzy drzewami. Potem wrócił po dwa taboreciki z okrągłymi siedzeniami… W końcu tworzyły komplet ze stolikiem. Ostatnią rzeczą, która przytaszczył do ogrodu, był wiklinowy fotel Marysi… I gdy go w końcu usadowił, oparciem obróconym w stronę słońca, obcierając czoło, rękawem koszuli, Westchnął głośno do Bąbla;
– Uf!, Osz kurcze, zasapałem się!
Bąbel popatrzył obojętnym wzrokiem ; –„Frajer!”… I układając głowę na przednich łapach zaczął snuć wizje tego, co też przyniosą na kolację.
Kloch z Marysią zniknęli w domu. Bums w oczekiwaniu na nich, usiadł przed stolikiem, wsparł łokcie o blat, a na wielkich dłoniach oparł głowę, przybierając pozycję podobną do Bąbla. ” A może też powinienem sobie sprawić Psa?” – Pomyślał, patrząc na zwierzaka. „Klocek sobie żarty stroi, bo póki, co, nie wysiaduje wieczorami sam w domu! – Myślał. Jego twarz matowiała. Im bardziej jego myśli podążały w mroczne wnioski i wizje, faktu utracenia kochanej żony i pozostanie samemu, tym większa szarość malowała się na jego obliczu. Wiedział, że śmierć to jest To, co przyjść musi… Nie mógł pogodzić się z faktem, że przyszła nagle, po cichu. Wieczorem Tego dnia, powiedziałem Jadwisi tylko zwyczajne „ Dobranoc”.
… Bums na dobre odpłynął z realnie trwającej chwili w myśli; „Przecież rankiem, po przespanej nocy, znów mieliśmy powiedzieć sobie zwyczajne Dzień dobry Kochanie„… Teraz, gdy rankiem staje sam przed lustrem, w pustym i cichym domu, mamroce sobie czasem pod nosem, wymuszając uśmiech –„ Dzień Dobry Bumsie!” , lecz dopiero wieczorem, oceniam Ów dzień, czy dobrym był, czy tylko pozorem?…
– Bums!… Bums! – dotarło do niego, że ktoś go woła.
Na drewnianych stopniach werandy stał Klocek.
– I czego się drzesz!?. Głuchy jeszcze nie jestem.- Odpowiedział przyjacielowi, gdy odzyskał świadomość chwili;
– Popatrz no!? – Zironizował Barnaba – A wyglądało jakbyś poza rzeczywistością tego miejsca, gdzieś w jaźni, telepatycznie gadał z Bąblem – Ciągnął Klocek.
– A co?. To mnie nie wolno z psem pogadać?. – odgryzł się Bums.
– Kolacje jemy w ogrodzie czy w kuchni przy stole?
– Może Tu?. ..A nie wiem!?.
Na te słowa pies poderwał się z miejsca „ Osz kurcze!?… Im człowiek starszy, tym bardziej niezdecydowany… Nie powinno być odwrotnie?… – Szczeknął raz a potem’ – „W końcu, to gdzie ta kolacja!?” – Odszczeknął znów i pognał do domu, nawet nie oglądając się na Bumsa. Wolał upewni c sie, gdzie w końcu będą jeść!? . Bums powoli ruszył za psem i gdy dochodził do schodków, Kloch odezwał z wyraźną powagą w głosie;
– Alojz usiądź… Proszę.
– Bums jak na komendę usiadł na pierwszym stopniu; -„ Szkoda, że Bąbel tego nie widzi” – Przeszło przez myśl Klockowi, ale skupił sie na stanie ducha Alojzego;
– Mógłbym Ci Przyjacielu, przez kilka godzin wygłaszać cały „przewód” na temat życia, bycia… śmierci i samotności. Udowadniać, że Twój żal, po stracie Jadwigi, już dawno powinien wywietrzeć Ci z głowy. Że powinieneś korzystać z czasu, który Ci dano.– zaczął powoli Kloch
-… Ale 75 lat Twojego życia, z którego niemal każdy dzień jest lekcją filozofii i mądrość – przerwał mu Bums; –Czyni cię we własnym mniemaniu Najmądrzejszym!?
Na te słowa w Klocha, coś wstąpiło i urażony do żywego, odparł;
– Nie wiem, co Ci się tam kołata w łepetynie?.. I raczej nie chce wiedzieć, ale niech Ci ta, „Twoja mądrość i filozofia życia”, będzie pożytkiem, nie szkodą. Ja chcę dla Ciebie dobrze!… Nie mogę znieść swojej bezsilności, patrząc jak się „gryziesz”. Bąbla to bym zaraz posypał proszkiem na pchły! – zamilkł na chwilę a potem tylko warknął .”Jesteś złośliwy, Bumsie! „- i zniknął w ciemnościach domu.
Gdy wyłonił się po jakimś czasie z powrotem z butelką zeszłorocznego wina , które co roku robiła Marysia z winogron, obrastających werandę. Bums już siedział przy stoliku.
– Mam coś na Twoje smuty!
Oznajmił stawiając butelkę przed Alojzym. Ten popatrzył na Barnabę spode łba;
– Ty chcesz ze mnie zrobić tego pijaka z „Małego Księcia?”
– Aaa!?. – Nie. …Nie masz pić, żeby zapomnieć a tylko poprawić humor i trawienie po kolacji.
– …No dobra. A niby mam z butelki pic? – Bums spojrzał na Klocka uśmiechając się.
-Powiedziałem ;”Po kolacji” … Idę pomóc Marysi – odparł Barnaba.
– Czekaj no, idę z Tobą… Pomogę. Choćby kieliszek przyniosę…
– Trzy, trzy – sprostował Klocek.
Pani domu na kolację podała kotleciki chlebowe z serem – Panowie je uwielbiali. Do tego sałatka z marynat i kanapki z jajkiem. Gdy już wszystko co nadawało się do zjedzenia znikło ze stołu, a Marysia uprzątnęła stolik, to Bums znów chwycił go w swoje ręce i zaniósł na werandę. W ogrodzie zrobiło się już szarawo i chłodno a w werandzie było przytulnie.
– Weź choć stołeczek – odezwał się Alojz taszcząc stolik.
– Mam zajęte obie ręce. …Wino i kieliszki niosę – odparł Barnaba.
– No, no…Za małe masz dłonie, żeby wziąć to do jednej ręki – zarechotał Bums.
Oczywiście gdy zaniósł stolik, wrócił sie po stołki i wiklinowy fotel, mamrocąc pod nosem do Bąbla.
– Popatrz no, tyle sie muszę uchodzić bo mnie kolacją poczęstował!
– Ja słyszę!. Jesz u nas nie tylko kolacje. …A śniadania i obiady to co?. – Uśmiechnął się Barnaba.
Bąbel popatrzył na Alojza, jakby chciał powiedzieć; „Czepia się i tyle” a potem zamerdał ogonem ; „A ja tam lubię, jak mi rzucasz pod stołem kąski”. Gdy już wszystko było na swoim miejscu a Klocek rozlał wino do kieliszków, Alojzy jeszcze długo po kolacji, gościł u Kolochów… Do momentu aż zapadła zupełna ciemność w ogrodzie a potem pożegnawszy się, wrócił do swojego pustego domu.
Następnego dnia rano, zbudził go telefon od jego córki i to w momencie, gdy we śnie, miał na chlebowej łopacie 6 bochenków chleba; „ Yy !?. Teraz komuś zebrało się na dzwonienie?” – Pomyślał, ale zaraz otworzył oczy i problem znikł. Przywitał go biały sufit. Leżał jeszcze chwile na wznak. wpatrując się w żyrandol, pokryty pajęczyną; :”Muszę odkurzyć!”-Postanowił.
Teraz jednak nie dawał mu spokoju dźwięk telefonu, który nie przestawał wrzeszczeć na niego, by podniósł słuchawkę. Niechętnie wstał i podreptał do salonu, boso i w piżamie.;
– Halo?.
– Obudziłam cię Tatusiu?. – Alojzy usłyszał w telefonie głos swojej córki.
– A tam, i tak bym za chwile sam się obudził, miałem tylko wyciągnąć chleb z pieca…
-Co Ty mówisz!?
– A nic, nic!. – Córka Alojzego była bardzo rzeczową kobietą, wiec nie zrozumiała żartu .
– Mam pytanie Tato…
– Ło!?. …Ja mam ich całą masę. Ty mi nie mów co masz, tylko czego ode Mnie oczekujesz.
– Mogę na kilka dni podrzucić Ci wnuki?… Wiesz wakacje się zaczęły a „Były” wyjechał gdzieś w delegację na drugi koniec Polski.
. Alojzy był przeciwny rozwodowi swojej córki. Ale cóż miał począć, to było jej życie. Jej były mąż , był dobrym człowiekiem, lecz zbyt często ulegał alkoholowemu nałogowi. Nie pomogły próby odwyków . Po kilku latach ich małżeństwa, gdy jego córka postawiła mu warunek, że albo skończy z nałogiem, albo zakończy się ich małżeństwo, On wybrał to drugie… Nie był typem człowieka który po alkoholu robił burdy, czy wszczynał domowe awantury. Ale przez swoją słabość, zaniedbywał rodzinę.
(…) – Co sie pytasz!?. Przecież wiesz, że One lubią do Dziadka… A ja lubię jak Tu są.
– Fajnie – Dziękuję. Przywiozę ich po południu… Jak wrócę z pracy.
– To gdzie One teraz są …Z kim?.
– Z moim przyjacielem. Maja wybrać sie razem do ZOO…
– Z przyjacielem!?.. A to coś nowego.
– Oj Tato!.
– No co „Oj”?. Się zapytać nie można?.
-Nie!. Kończę. Będziemy koło 15….
Alojzy wszystkich wnucząt miał 5-cioro. Ale tylko te dwójkę mógł od czasu do czasu przytulić. Jego synowie wyjechali z kraju lata temu. To nie był wyjazd, a bardziej ucieczka od szarej rzeczywistości tamtych lat i systemu. Najstarsza wnuczka Alojzego – Karolina, mieszka w USA – Chicago . Ma teraz 20 lat…Nigdy nie była w Polsce. Następna dwójka, to dzieci młodszego z synów ; Antony i Benjamin – Bliźniacy , są młodsi o 3 lata od swojej kuzynki. Mieszkają niedaleko Hartford też w Stanach. Młodszy syn i owszem, był raz z całą rodziną… Na pogrzebie swojej Matki… Całe 3 dni! Alojzy zatem całą swoją „Dziadkowa miłość” przelał na dzieci swojej najmłodszej córki . 9- letniego Antosia i 13-letniej Martynki. Te wnuczęta przyszły na świat wtedy, gdy córka, razem z jej byłym mężem – Ryszardem, mieszkali jeszcze w ich domu na piętrze. Mieszkali razem pod jednym dachem, aż do śmierci ich Babci, więc zdążyły pokochać dziadka i babcię na tyle, by za nimi tęsknić. Po przeprowadzce często wpadali z odwiedzinami. Czasem spędzali kilka tygodni wakacji z Dziadkiem…. Ostatnio jednak mniej je widywał, więc przyjął ich wizytę z zadowoleniem. Gdy już odłożył telefon a potem ubrał i ogarnął swoje legowisko , budzik na szafce obok łóżka, pokazywał 8 rano.; ” Ciekawe czy u Barnaby jeszcze śpią?”- zastanowił się przez chwilę. Potem poszedł do kuchni z której okna widać było dom Klochów; „Zasłony jeszcze zaciągnięte” – posępniał, bo to oznaczało, że sam musi sobie zrobić śniadanie. …I z tak posępną miną , zajrzał do lodówki. Gdy ja otworzył, jeszcze bardziej posępniał, bo w lodówce poza butelką mleka, resztką twardego masła i kilku jajek, niczego nie było „…I po co mi lodówka!?” – pomyślał.
Na śniadanie zjadł jajecznicę z trzech jajek, usmażonych na resztce masła, zagryzając czerstwym chlebem; ” Ciekawe z jakiej to piekarni?” – dociekał za każdym kęsem chleba.
Gdy zjadł i ogarnął kuchnie, poszedł na piętro, ogarnąć, ale tylko wzrokiem, pokój dzieci w którym zazwyczaj spały, goszcząc u niego. ” Przecież niedawno sprzątałem…Jakieś 4 miesiące temu!?”
Godzinę później, ciągnąc za sobą wózek na zakupy, wychodził z domu do sklepu, by uzupełnić braki w lodówce… Nie, nie dla siebie a dla swoich wnuków; „Przecież z nim nie będę chodził do Klochów na śniadania i obiady… A Szkoda!” – Uśmiechnął się szelmowsko. Gdy wyszedł za bramkę ogrodu, zauważył, że okna u sąsiadów Klochów są odsłonięte, więc oczywiście swoje kroki skierował najpierw tam.; „A nuż jedzą śniadanie?”. – Jedli!.
– …A tak jakoś dziwnie to śniadanie mi dziś smakowało!?- powitał go Barnaba z przekorą w głosie, lecz z roześmianą buzią.
– A co macie dobrego?.
– Jajecznicę. – poinformował Klocek.
– Z jabłkami na masełku?- Alojzy nie przyznał się, że już jadł śniadanie, bo przecież było bardzo liche…
– A jak inaczej? – Odparła Marysia
Wstając od stołu, nastroiła Alojzemu porcję jajecznicy. Na patelni zostało jej sporo, jakby wiedziała, że nie dla dwu osób to śniadanie miało być…
– Antek z Martyną dzisiaj przyjadą – Zaczął Alojzy z pełna buzią, gdy już dobrał się do śniadania.
– Oo!. Dawno Ich tu nie było – Ucieszyła się Klochowa.
Pani Kloch nie miała własnych pociech. Bąbel, choć mentalnie zachowywał się jak dziecko, to wiadomo, mimo wszystko był tylko psem. Marysia znała wnuki Alojzego od niemowlęcia. One, nazywając ją Ciocią Marysią, częsty przybiegały do niej, bo piekła dobre ciasta.
– A to dlatego smyczyłeś te torbę na kółkach za sobą ?– dopytywał się Barnaba. – Wnuki przyjeżdżają a lodówka pusta? – dodał z uśmiechem na ustach.
– Oj tam oj! – odparł Bums, przełykając jajecznice.
– …To wiesz co Lojzek– odezwała się Marysia – To ja się wybiorę z tobą, bo Ty znów nakupisz nie wiadomo co!?
– Nie „Niewiadomo co” tylko to, co dzieci lubią – odparł bums, wycierając ręka usta po posiłku.
– A powinieneś kupić to, co powinny jeść!… Zbieram się! – Stanowczym tonem odparła Marysia i zniknęła za drzwiami pokoju.
Gdy kilka chwil później weszli do sklepiku Pani Czerskiej, to Marysia mówiła Alojzemu co ma kupić i ile… Nie oponował. Nigdy nie lubił gotować, przecież tym zajmowała się jego żona. Owszem, już jako wdowiec czasem coś tam upichcił, ale smykałki do pichcenia nie miał. Jedyną rzeczą jaką wybrał Bums, był bochenek chleba z piekarni, której właściciela dobrze znał.
Przed sklepikiem Czerskich znajdował się skwer. Kilka wiekowych dębów, od których nazwę wzięła dzielnica w której mieszkali. W ich cieniu pośród iglastych krzewów stały ławeczki. Alojz i Marysia, gdy juz wyszli ze sklepu, usiedli na jednej z nich. Aby nabrać sił i zjeść bajgla posypanego sezamem..
– Mogliśmy wziąć po obwarzanku – Zasugerował Bums.
– Ee. Twarde były… I były tylko solone albo z makiem – Odparła Marysia, rozsmakowana w bajglu.
Droga powrotna zajęła im trochę więcej czasu. Bo Pani Kloch spotkała sąsiadkę Helenkę i wdały sie w pogaduchy, przystając co trzeci krok aby dobrze utrwalić wiadomości. Bums gdyby mógł, pewnie przyspieszyłby kroku, ale nie wypadało… Wiec integrował się z nimi idąc za ich plecami. Gdy w końcu dotarł pod swój dom, dygnął do Pani Halinki mówiąc „Do Widzenia Pani”. Marysi oznajmił, że jak wszystko rozpakuje to do nich wpadnie i tyle go widziały.
Bums gdy pakował zakupy do szafek i lodówki, zerkał przez kuchenne okno – Obie Panie wciąż stały plotkując. Dopiero gdy wyszedł z domu, idąc do Klochów zauważył, że pani Helenka w końcu poszła w kierunku swojego domu.
– Co cię tak wzięło na ploty? – spytał Marysie – …Dobrze z 20 minut tu stałyście.
– 20 minut!?…Co ty powiesz?. A tylko parę zdań zamieniłyśmy.
Alojzy się uśmiechnął i oboje weszli do domu. To co tam zastali zdziwiło ich bardzo. Bo oto pośrodku kuchni leżał na boku Bąbel a Barnaba klęcząc nad nim okrakiem, masował jego tylną łapę.
– A co Ty robisz? – zdziwiła się Marysia.
– …Masuje jego łapę nie widać – odparł Barnaba – Chwilę gdy poszliście, On zaczął niemiłosiernie skomleć i siadając na tylnych łapach szorował tyłkiem po podłodze, by do mnie dopełznąć. …Gdy chwyciłem za jego prawą tylną łapę, mało mnie nie ugryzł!. Skurcz jakiś, czy co!?.
Marysia uklękła obok psa i zaczęła głaskać go po włochatej czuprynie na głowie, mówiąc jak do dziecka;
– No popatrz kochanieńki Starzejemy się Psinko, oj starzejemy! Ty mój biedulu…
W tym momencie Alojzy uświadomił sobie, że Bąbel będzie miał z 16 lat…
– 16 lat zleciało nie wiadomo kiedy!? – powiedział do obojga Klochów, pochylających się nad swoim pupilem.
– Oo!?. To juz tyle lat minęło?. – zdziwił sie Barnaba.
– Nie zauważyłeś, że się zestarzałeś?
– Po mnie tak nie widać jak po Tobie – Odparł Barnaba kąśliwie Alojzemu.
W tej samej chwili Bąbel podniósł się na cztery łapy, i polizał po twarzy klęczącą obok niego Marysię.
– No!… I już mu lepiej – uśmiechnął się Bums.
Wtedy chyba wszyscy odczuli ulgę, lecz każdo z nich, zdało sobie sprawę o nieuchronności przemijania.
– To ja zrobię kawę – powiedziała Marysia podnosząc się z kolan – Kwadrans po 12. … A Córka o której ma być z dziećmi ?
– Ma być po pracy, koło 15 – Odparł Alojzy.
– A ja jeszcze na obiad nie postawiłam! – zreflektowała się Pani Klochowa. – Wynocha mi stąd!.
Obaj panowie i pies, pokornie opuścili Kuchnię, udając się na werandę. Do piętnastej, było trochę czasu, wiec postanowili spędzić ten czas na partyjce szachów. Parę minut przed 15.00, Bums siedział już w swoim domu przy kuchennym oknie, wypatrując córki z wnukami, gdy pod dom zajechał elegancki czarny samochód. Bums aż podniósł się ze stołka . Z auta od strony pasażera wysiadła jego córka a od strony ulicy wysiadł mężczyzna ubrany w czarny garnitur. Potem otworzyły się tylne drzwi a z nich jedno po drugim wyskoczyły wnuki. Alojzy poszedł ich przywitać, stając w progu drzwi wejściowych.
– Tatusiu to jest Karol – Odezwała sie córka wypychając przed siebie mężczyznę w garniturze. Ten wyciągnął dłoń do Alojzego;
– Karol jestem. Miło poznać…
– No już wiem, że Karol…Po co się powtarzać? – Alojzy uściskał dłoń mężczyzny.
– Oj Tato!?
– To taki żart kochanie – Odparł mężczyzna córce Alojzego.
Bums wcale nie żartował, ale nie myślał niczego prostować i tłumaczyć. Nie spodobał mu się „nowy” chłopak córki – Wyglądał na „ważniaka” i był o wiele lat starszy od jego córki. Gdy podawał mu dłoń, zauważył, że jego dłoń była gładka , blada i delikatna ” Oj chłopie, łopaty to Ty w niej nigdy nie trzymałeś „- pomyślał. Gdy już przywitał się z mężczyzną to obskoczyła go dwójka wnucząt, łapiąc za szyje i tuląc się do niego. Dorośli usiedli w salonie a dzieci pobiegły na górę do swojego pokoju, rozpakować się.
– Kawę, herbatę – Spytał grzecznościowo Bums?
– Nie Tato. …Dziękujemy ale nie mamy za dużo czasu. Spieszy się nam.
Odparła córka Alojzego, co wprawiło go w irytację, lecz nie dał po sobie poznać; ” Zjawia się po 4 miesiącach i nie ma nawet chwili, by wypić z ojcem herbatę!?. Nie tak Cie wychowywaliśmy!”.
– A, gdzie Wam tak spieszno?
– Wie Pan, zaproszono mnie na kolację z zagranicznymi gośćmi… Odmówić nie wypada – Odezwał się On, ostentacyjnie zerkając na zegarek.
– Ja mus to mus! – Odparł Alojzy podnosząc się z fotela. Dość miał tej całej farsy; ” A idźcie już oboje w cholerę!” – Pomyślał, lecz tylko wycedził przez zęby do córki.
– Zadzwoń wieczorem do Mnie…
Córka kiwnęła głową. A potem łapiąc swoją torebkę również podniosła się z miejsca.
– Dzieci chodźcie ucałować Mamusię! – krzyknęła.
Po chwili dzieci zbiegły i dały mamusi pozorowane buziaki w czółko… Pozorowane, żeby przepadkiem nie rozmazał się makijaż . A potem z powrotem zaczęły wracać na górę.
Ej!. Oburzyła się ich mama – A z Karolem się nie pożegnacie?
Dzieci nawet się nie obracając, jednogłośnie odparły „Do Widzenia Panu!” i znikły . Alojzego ten fakt wprawił w satysfakcję ” Pewno też za nim nie przepadają?”. Gdy goście wychodzili z mieszkania, mamusia dzieci jeszcze raz krzyknęła „Pa!” , lecz nie doczekała się odpowiedzi. Alojzy pożegnał się , udawaną serdecznością, zamykając za nimi drzwi. Potem chwilę patrzył przez okno jak wsiadają do samochodu i odjeżdżają.
” Co się z Nią porobiło!?” – Pomyślał o córce, gdy samochód zniknął sprzed domu.
Wtedy usłyszał , dochodzący z góry śmiech i wrzaski dzieci;
– Ej łobuzy! Bo mi żyrandol spadnie na głowę!
Krzyknął. Lecz nie miał żadnych pretensji o to do nich, że rozrabiają, w końcu to ich prawo. Dzieci słysząc głos dziadka, zbiegły na dół. Atakując go gradem pytań;
” Dziadku a ile tu będziemy?. Dziadku a pójdziemy do Cioci Marysi i Bąbla?. Dziadku a zabierzesz nas na lody?.” … Pytaniom nie było końca, więc Alojzy podniósł rękę w górę i wystawiając wskazujący palec powiedział; „Dość!” . Dzieci zamilkły a on uśmiechając się odparł;
– Na wszystko mamy czas, jesteście tu dopiero 15 minut!… A póki co? – Jedliście obiad?
– Zjedliśmy tylko po zapiekance z Tym Panem jak wyszliśmy z ZOO – Oznajmiła Martynka.
– „Tym Panem”? – drążył Alojzy.
– Panem Karolem – sprostowała dziewczynka.
Lecz Alojzy nie miał na myśli formę a znaczenie. Skoro traktowały go jak „Tego Pana” to znaczyło, że nie wkradł się w ich łaski. ” I dobrze. Po co im drugi tatuś?” – Pomyślał.
– Dorze… A teraz pójdziemy do cioci Marysi na obiad. Co Wy na to?.
Alojzy jeszcze nie skończył mówić a dzieci już zadziewały obuwie, przed wyjściem. Nim zamknęły się po nich wejściowe drzwi, zdążył jeszcze zawołać za nimi ; „Uważajcie na jezdni!”. Potem tylko widział przez okno, jak pędzą do Klochów. Zostawiając otwartą furtkę i nie zwracając uwagi na nic , by po chwili , bez dzwonienia wpakować się do domu Barnaby; „Tyle miłości ile radości” – pomyślał uśmiechnięty. Powoli zabrał się za nimi, bo przez moment poczuł ból w klatce piersiowej a serce waliło jak oszalałe ; ” To przez moje dziecko” – Bardzo szybko znalazł winnego. Gdy ubierał swoje sandały, ból znikł a wraz z nim myśl o córce. Wyszedł zamykając drzwi i furtkę, by po chwili wejść do kuchni Klochów, jego wnuki akurat z talerzami w rekach biegły w stronę werandy;
– Powoli , bo rozbijecie cioci talerze… A jak Ją znam, to te talerze są po prababci albo po jej siostrze!
Obaj Panowie parsknęli śmiechem, bo Barnaba też w kuchni siedział przy oknie i mocował sie ze słoikiem kiszonych ogórków.
– Ale śmieszne – Ha, ha, ha – Wtrąciła ironicznie Marysia i podążyła za dziećmi, niosąc gar z ziemniakami.
– Bums pomóż – odezwał się Barnaba podając mu słój ogórków.
– Daj słabeuszu!
Odparł Alojzy i chwyciwszy słoik, bez większego wysiłku, przekręcił metalowym wieczkiem. Klocek wziął od niego słoik i obaj panowie poszli na werandę a tam Barnaba wręczając słoik małżonce, powiedział.
– Prószę Kochanie… Otworzyłem.
Bums popatrzył na Barnabę ” Taaa, Ty otworzyłeś…” . Ale nie odezwał się ani słowem. Usiadł za stołem, plecami do ogrodu, gdzie właśnie Martyna z Antkiem usiłowali wyciągnąć z paszczy Bąbla , Antkowego buta. Alojzy jednak popatrzył na stół, przed którym usiadł i spytał;
– A ten skąd się tu wziął?.
– A wyobraź sobie, Barnaba sam go tu przytaszczył z kuchni. Dzieci mu tylko troszkę pomagały – wyjaśniła Klochowa.
– Zameczą Bąbla– wtrącił się Kloch, siadając na przeciwko Alojzego.
Alojzy sie odwrócił ;
– Nie meczcie biedaka, ma już soje lata.
– Ale Dziadku to On zaczął. Nie chce mi oddać buta, całego obślinił – Odpowiedział rozradowany Antoś.
Alojzy z powrotem obrócił się w stronę Barnaby i uśmiechając do niego odparł;
– Słyszałeś ?. Bąbel sam zaczął. Nie broń mu chwil radości, nawet gdy mu nie służy.
-Oo!?. Widzę, że pomiędzy Tobą a Jolą, jakieś spięcie… Było? …O co poszło?.
Barnaba nie czekał aż Bums przyzna rację, że coś pomiędzy nim a córka poszło nie tak. Znał Alojzego na pamięć. Dlatego od razu, bez mącenia spytał o problem, jaki go trapi.
– Moja córka zdziwaczała. Nie wiem, My też z wiekiem zdziwaczeliśmy?
…- Ona nie zdziwaczała. Jola była przez Was za bardzo rozpieszczana i stąd to wszystko – W rozmowę wtrąciła się Marysia.
– Może tak być jak mówisz Maryś.
– Bo jest!… Zawsze chciała żyć wygodnie, ale kosztem Innych – Ktoś Ci to w końcu musi powiedzieć – Odparła Klochowa.
– Sam już dawno o tym się dowiedziałem… Ale póki co, to mam blisko siebie tylko Ją . … Dobra to co jemy? – zapytał, uciekając od tematu.
– Rosół z makaronem na pierwsze a na drugie mielone, gniecione ziemniaki z sosem czosnkowym i ogórki.
– O ja cie!. Rosół z makaronem w czwartek!?
– No przecież to uroczysty obiad! – z uśmiechem skwitowała Marysia.
Po chwili cała szóstka, bo należy doliczyć Bąbla pod Stołem, zajadała się rosołem z makaronem, robionym przez Marysię. Potem ziemniaczki i mielony. Jedli długo, rozmawiając w czasie posiłku. …To nie prawda, że posiłek należy spożywać w ciszy. Rozmowa i śmiech, dobrze wpływają na trawienie… Oczywiście nie z pełną buzią.Wnuczęta zdawały relację z tego co się u nich działo, przez te cztery miesiące od ostatniej wizyty. Barnaba z Alojzym, jak zwykle robili sobie kąśliwe uwagi … A Pani Kloch płonęła ze szczęścia. Po godzinie 18, gospodyni uprzątnęła stół a obaj Panowie wnieśli go na powrót do kuchni. Następnie, Pni Klochowa wniosła na werandę, jeszcze ciepłą szarlotkę. Antek z Martyną, którzy w tym momencie usiłowali grabiami nachylić gałąź czereśni tak, aby zerwać z niej ostatnie owoce, gdy poczuli zapach pieczonego ciasta, porzucając grabie wbiegli na werandę .
– Ciociu ja chce duży kawałek! – zażyczyła sobie Martynka
– Ja też chce dużo – Antek też liczył na większa porcje.
– Gdzie Wam sie to zmieści po takim obiedzie? – odezwał się Alojzy widząc to wszystko.
– Ty im nie zazdrość. – zaśmiała się Marysia, nakładając porcję na talerzyki.
Obiadokolacja i posiadówka po niej z deserem, zakończyła się po 20 . Przy szarlotce i herbacie , czas rozmów zleciał szybko. Znów był śmiech i żarty. Wygłupy dzieci z Bąblem. Znów były docinki i przekomarzania pomiędzy Klochem a Bumsem. Znów było widać radość w oczach Marysi. …I nie tylko w jej oczach. Taką samą radość w oczach miał Bums, gdy już wrócił do swojego domu z wnuczętami. Te , gdy tylko się umyły i ubrały w piżamy , zaraz zasnęły zmęczone nadmiarem wrażeń a Alojzy z gorącą herbatą usiadł w swoim fotelu „ Ciekawe ile jeszcze takich dni przed nami?” – myślał; „Dobrze byłoby pożyć dłużej”. Gdy tak rozmyślał, nagle znów poczuł ból w klatce piersiowej i mrowienie w lewej ręce. ” A to co!?. Znów?” – zdziwił się ” Chyba jednak nie dożyję tego dnia, w którym mógłbym się przekonać jak moje wnuki są inne od swoich rodziców!?” – Wstał odstawiając kubek z herbata na ławę. Ból stawał się coraz mocniejszy ” …I to akurat dziś!?. Złośliwość losu?” – nie mógł pogodzić się z tym. Radość, która jeszcze chwile temu wypełniała go od środka – znikła. Usiadł z powrotem, przykładając dłoń do serca, poczuł jego mocne bicie. ” Trzeba będzie pójść do doktora” – ocenił stan swojego serca. Siedział tak przez chwile aż ból i mrowienie w lewej ręce ustało a serce zaczęło bić spokojnym rytmem. Lecz na krótko, bo właśnie zadzwonił telefon. Alojzy wstał i podszedł do telefonu;
– Dzwoniłam przed 20-stą… Nie odebrałeś. – usłyszał glos córki.
– Byłem z dziećmi u Klochów – odpowiedział.
– Co się z Tobą Tato dzieje?… Tyle wstydu się najadłam przed Karolem.
– To pewno na przyjęciu z zagranicznymi gośćmi mało co tknęłaś? – zapytał ironicznie Bums.
– No właśnie Ty taki jesteś! – Usłyszał podniesiony głos.
– A Ty jaka jesteś?… Zostawiasz Jolu dzieci z dziadkiem, nie dla tego, że im za nim tęskno. Ty je zostawiłaś, tylko po to, by mieć więcej czasu dla swojego „przyjaciela”.
W telefonie po tych słowach zapadła chwilka ciszy.
– Teraz jesteś dla mnie niedobry…
– Szkoda , że wcześniej taki nie byłem, to może wyrosłabyś na porządniejsze dziecko.
I znów zapanowała w słuchawce chwila ciszy ;
– To do kiedy mogą zostać z Tobą?.
– Dokąd One zechcą albo do kiedy im pozwolisz, Córeczko. … Przecież nie zniknę nagle.
…To ostatnie zdanie, Alojzy powiedział z pewnym wahaniem w głosie, przykładając prawą dłoń do klatki piersiowej.
– Teraz mam nawał pracy. …To nie jest tak, że to na Karolu skupiam swoją uwagę.
– No dobrze. Nie tłumacz się. To do kiedy mogą zostać?
– Do następnego Piątku?…Cały tydzień.
– Dobrze Jolu… Zadzwoń do nich czasem.
– Zadzwonię. Uważaj na siebie i na nich. …Dobranoc Tato.
Alojzy również odpowiedział „Dobranoc” i telefon zamilkł. Odłożył słuchawkę siadając w fotelu. Dopił zimną herbatę. Już nie myślał o postępowaniu swojej córki. Te ostatnie jej słowa i to; „Dobranoc Tato” dawało nadzieję, że nie jest z nią aż tak źle… Jego myśli goniły teraz wokół stanu jego zdrowia ” Jak tylko dzieci wyjadą, muszę pokazać się u lekarza”. … Poranek przywitał go, odgłosami dochodzącymi z nad sufitu. Otworzył oczy i spojrzał na budzik ; 8,15 !?… Zerwał się tak szybko, jak tylko pozwalał na to jego wiek ” Ale się mi pospało!?” . Gdy już się ubrał i właśnie słał łóżko, do sypialni wszedł Antek.
– Dziadku a zrobisz nam jakieś śniadanie?.
– No jasne… Płatki z mlekiem?
Płatki z mlekiem nie wymagały większych umiejętności kucharskich. Lecz po chwili zreflektował się;
– Zobacz przed furtką, czy na murku stoi butelka z mlekiem.
Alojzy pogubił dni. Nie wiedział czy dzisiaj jest Piątek, czy Sobota?. …W Sobotę mleczarz nie chodzi. Butelka z mlekiem czekała jednak na murku, więc cała trójka zjadła na śniadanie płatki kukurydziane z mlekiem; „Taki nowy zwyczaj. Kiedyś to jadło się owsiankę” – pomyślał Bums, przełykając kukurydzianą papkę. ” Ciekawe co u Klochów na śniadanie?”
– Co dziś będziemy robić Dziadku? – Spytała znad miski Martynka.
– A na co macie ochotę?
– Morze po śniadaniu wpadniemy do cioci?. A potem do parku na lody. A potem na plac zabaw. A potem znów na obiad do cioci… A potem to sie zobaczy!
Alojzy roześmiał się, wypluwając drobiny papki z mlekiem.
– Łe!. Dziadku!? – zniesmaczył tym Antka – Nie śmieje się z pełną buzią!
– A próbowałeś kiedyś?. – odparł nadal uśmiechnięty Alojzy.
…I tu zaczęły się testy, śmiania w głos z pełnymi ustami jedzenia. Lecz nie trwały długo, bo okazało się, że to faktycznie jest „Łe!”. Po śniadaniu cała trójka, oczywiście wybrała się do Cioci Marysi. Bumsowi spodobał się ten pomysł, bo płatki z mlekiem, jakoś nie zaspokoiły jego apetytu; „Może Barnaba nie zjadł wszystkiego?” – Z tą myślą otwierał drzwi do domu Klochów. Nie mylił się. Alojzego uraczono kanapkami – pasta serowa ze szczypiorkiem. Dzieci dostały po kawałku wczorajszej szarlotki. Potem znów były żarty i rozmowy, wygłupy z Bąblem i partia szachów a nad wszystkim czuwała Ciocia. A potem Dziadek z wnukami poszedł do lodziarni ” Pod Dębami” . Potem szaleństwo na placu zabaw przy końcu skweru . A potem obiad u cioci… I kolacja. A potem działo się zawsze coś niezaplanowanego, ale równie przyjemne i radosne. Tydzień minął jak mrugnięcie powieki. Przez ten cały czas Alojzy ani raz nie poczuł bólu w piersiach. …No chyba , że ze śmiechu!? .Córka Alojzego nie zadzwoniła ani raz. On uznał, że nie będzie się upominał o pamięć… Bo jego wnuki, przez cały ten czas, słowem nie wspomniały o Mamie, czyli nie było im z Dziadkiem źle… Dopiero w przedostatni dzień pobytu w Czwartek wieczorem, gdy już wnuki spały spokojnym snem, zdzwoniła telefon od Córki.;
– Przepraszam, że nie zadzwoniłam. Mam sporo problemów ostatnio: Były upomniał się o mieszkanie. Straciłam pracę. Choć brałam nadgodziny i tak mnie zwolnili …
Żyli w chwili przemian. Z nadzieją czekali na nowe, lepsze życie. Lecz to „nowe” nie zawsze było lepsze w codzienności każdego dnia. Więc Bums przerwał jej;
– Rozumiem Jolu… Dzieci przecież mogą jeszcze zostać.
– Nie, nie… Może wybiorę się z nimi i Karolem nad morze.?. Dobrze by nam to zrobiło.
– Yhm!?. Wam, czyli tobie i przyjacielowi?.
– Oj nie zaczynaj!… Wszystkim to dobrze by zrobiło -… Lepiej brzmi?
– No może i masz rację. To w końcu tylko moje wnuki, nie zastąpię im mamusi i tatusia.
– Czepiasz się!
– Troszkę. …To kiedy jutro sie pojawisz?
– Nie wiem!?. Przyjadę 11-nastką. Nie chce absorbować w to Karola.
– No jak tam chcesz , córeczko. Gdyby nas nie było do południa w domu, to wstąp do Klochów…
– No dobra. …Pa Tatusiu.
– Dobranoc!. – poprawił ją Bums.
Bums, po odłożeniu telefonu, zastanawiał się czy wnuki nasiąkły miłością do niego, przez ten tydzień. ” Tyle było radości, że chyba na dłużej zapamiętają!?”. ” Ja mam dalej radochę z nich” Podniósł się z fotela i cicho wszedł na piętro, uchylając drzwi do ich pokoju. Na starej wersalce pod oknem spała Martynka. Była starsza i większa od Antka, wiec wersalka była dla niej w sam raz. Antek spał na rozkładanym fotelu. Tylko On się w nim mieścił po rozłożeniu… Z wyglądu, odziedziczyli coś ze swojej babci. Zwłaszcza Antek z okrągłą buzią , sterczącym noskiem i malutkimi uszami. Martyna podobieństwem była wymieszana ze swoim Tatą… Patrzył na nie chwilę. Spały spokojnym snem. W pokoju panował bałagan, ale Alojzego wcale to nie zdziwiło. „Tyle się działo, nie było kiedy posprzątać„. Zauważył ,że w ogóle nie są spakowani ; „A przecież wiedzieli, że jutro Piątek”
Porankiem następnego dnia przy śniadaniu, potwierdziło się, że zdawały sobie sprawę z upływającego czasu, gdy Martyna nabijając na widelec parówkę powiedziała;
– Dziadku, a możemy zostać u Ciebie jeszcze parę dni?
– Tak do połowy wakacji! – Zachichotał Antoś.
– Ja bym chciał. …Lecz Mamusia ma chyba inne plany a mamy należy się słuchać, prawda?. – Odparł Im.
Obydwoje posępnieli. Martyna zaczęła wyładowywać swój smutek na parowce, rozszarpując ją na drobne kawałeczki widelcem a w oczy Antka, zrobiły sie mokre.
– Oj!?. Przecież wakacje dopiero się zaczęły… Z pewnością odwiedzicie mnie jeszcze nie raz!…Proszę mi tu nie smutać! –
Odparł uśmiechając się Alojzy. Był pełen pozytywnych myśli. Dobrego nastroju… Pełen życia. … Nie wiedział wtedy jeszcze, że następnego razu nie będzie. Tak jak nie wiedział, że gdy jego Córka, kilka godzin później, wychodziła z Jego wnukami, zamykając za sobą ogrodowa furtkę – Więcej Ich już nie zobaczy. Przez następny miesiąc, córka Alojzego często dzwoniła oddając słuchawkę jego wnukom. Bums sam też często dzwonił do córki, by porozmawiać z wnukami. One opowiadały gdzie były z Mamą i Panem Karolem. Opowiadały o Kontaktach ze swoim Tatą. Zwierzały się z błahostek i z wielkich tajemnic. Czasem żartowały, śmiejąc się do słuchawki. …I z nadzieją wierzyły, że odwiedzą go niebawem. Gdy kończył się Sierpień, telefony od córki były rzadkością. Ona w przeciwieństwie do swoich dzieci, nie zwierzała się swojemu Ojcu – Przekazywała tylko lakoniczne, pozbawione emocji informacje. Ukrywając prawdę, którą żyła. Gdy we Wrześniu wnuki poszły do szkoły, telefon prawie zamilkł. A w Październiku, po drugiej stronie telefonu, nikt już nie podniósł słuchawki. Do połowy Września Alojzy nie tracił nadziei, że córka znów się pojawi. …Lecz gdy w słuchawce, coraz częściej słyszał już tylko głuchy sygnał nieodbieranego połączenia – stracił ją… Dzień po dniu, tracił też, coś z swojego wigoru. Coraz mniej było w nim radości. Coraz częściej czół się zmęczony… I powróciły bóle w klatce piersiowej o których zapomniał. Tego roku Jesień przyszła szybko, była zimna, deszczowa i brzydka… Już końcem Września za domem Klochów, wszystkie owocowe drzewa pozrzucały liście. Widok „nagich” drzew z okna pokoju, był przygnębiający;
– Ty graj Bums – odezwał się w pewnym momencie Klocek; – Podstawiasz mi „damkę” pod konia!?
-… A bo jakoś dziś kiepsko się czuję .
Wymamrotał Bums, odwracając głowę na szachownice i podpierając ja na rekach, zapierając się łokciami na stoliku westchnął ;
– Uch!… Co my tu mamy?…
Przez chwilę tkwił w tej pozycji nad szachownicą, a potem biorąc lewą ręka czarnego piona, postawił w to miejsce, łapiąc w swoją prawą ,wielką dłoń, swojego białego gońca;
– O i już Klocek…Teraz Ty myśl – Rzucił do Barnaby zadowolony z swojego posunięcia
– Już to przewidziałem! – prawie wykrzyknął Kloch, podnosząc wskazującego palca prawej dłoni do góry, po czym zabierając figurę Bumsa, postawił w to miejsce swoją „Królową” ; – No to teraz już nie pograsz…
Odezwał sie do Alojzego z satysfakcją w głosie. Bums chwile kolebiąc sie na stołku w przód i tył, wpatrywał się w figury, po czym jednym ruchem reki przejechał po szachownicy, zgarniając wszystkie figury na blat stolika
– No co Ty wyprawiasz!? – oburzył się Kloch; – Mogłeś jeszcze chwile powalczyć!
Dodał z przekora w głosie, uśmiechając przy tym szelmowsko. Na twarzy Bumsa, nie pojawił się jednak ani promyk radości. Zaciskając usta z kamienną miną łapał w garść piony i wkładał do drewnianej skrzyneczki szachownicy. A , że jego dłonie były wielkie, wystarczyły trzy machnięcia ręką… Kloch zauważył to;
– Jednak coś Ci jest – powiedział, wstając od stolika i patrząc na swojego przyjaciela .
Ten kiwając głowa w stronę okna, odparł;
– Jestem w środku jak ten sad za oknem….
– Czekaj, czekaj – wtrącił Barnaba; – Znaczy się, że co?…Poprzycinać cię trzeba.
I Tu parsknął śmiechem a rozgoryczony Bums tylko machną ręką;
– Wierz dobrze o co mi chodzi…
– Oj wiem, wiem… Tylko nie znoszę, gdy jesteś „Taki”…
– Jaki!?
– No taki „negatywnie” nastawiony do życia!
– Ee tam!?. – prychnął Bums i wstając ze stołka, podszedł do okna; – Popatrz na te drzewa, w ogóle, nie ma w nich życia… Sterczą te „szkielety” z ziemi… Martwe, obrane z całej „godności”…
– Oo!?…Widzę, że z Toba jest jednak gorzej niż myślałem – postawił diagnozę o przyjacielu Klocek; – Co?… Czyżby Córka powiedziała Ci, że się z wnukami do ciebie na Niedzielę nie wybierze?
– Noo… Wczoraj wieczorem dzwoniła… Jadą gdzieś z Tym… Tym „Nowym Tatusiem” moich wnucząt…
– Oj Antoni… – Westchnął Barnaba; -… Przyjadą inną porą w końcu daj swojej córce nacieszyć się życiem.
– No przecież się „cieszą”… Razem w czwórkę – Wymamrotał Bums, siadając z powrotem na krzesło.
– …No i , że Oni się „cieszą” , to Ty – Mi tu , będziesz fochy stroił?… Powinieneś być zadowolony, że wnuki będą miały ojca… Na pewno „Dziadzia Antosia” nie przestaną kochać…- odparł Kloch, zasuwając swoje krzesło, pod stolik ; – Pójdę postawić wodę na herbatę – dodał i zniknął w drzwiach prowadzących do kuchni…
Jego ukochana małżonka, jak zwykle w każdą pierwszą Środę miesiąca, wybrała się do salonu fryzjerskiego. I choć nie miała bujnej we włosy czupryny na głowie, czas jaki spędzała w salonie fryzjerskim przeciągał się prawie zawsze w nieskończoność… Dlatego Kloch sam musiał pełnić honory gospodarza domu. ;
– … A z drzewami. – zaczął Barnaba , stając po krótkiej chwili znów w drzwiach – To jest tak, że na Wiosnę znów puszczą pędy, liście… Znów będą miały owoce i znów, będziesz mi wyżerał czereśnie, prosto z gałęzi.
…Taa– Skwitował Bums; – Nic nie jest wieczne, ta Czereśnia ma z 30 lat!?… Ile będzie jeszcze rodzić?;
– Jeszcze , jeszcze!… Dbam o nią, co roku przycinam, podlewam w suche Lata… Ba, nawet czasem do niej gadam!
– No tak!. Że też Ona nie uschła od tego Twojego gadania , to sie dziwię!? – Odparł Bums, patrząc na Klocha spode łba -… Ludzie to nie drzewa . Nie stoją w jednym miejscu. Maja swoje życie i jego ścieżkami chodzą…
– Nooo właśnie… – Barnaba znów uniósł do góry wskazujący palec – Mówiłem Ci „Daj się nacieszyć jej własnym życiem”!
Alojzy zmarszczył brwi; – Ty jeszcze raz uniesiesz ten palec do góry, to ci zasadzę takiego kopniaka, że polecisz w kierunku wskazanym przez ten paluch!
– Ha!. Tu cię boli!?… Nie podoba Ci się, gdy „akcentuję” swoją rację?
– Twoje „racje” , to Ty zostaw sobie Klocek – Burknął Antoni ; – Na te herbatę długo będziemy czkać?
– No widzisz!? – obruszył się Kloch. – Tak właśnie jest z tobą, że jak wiesz, że mam rację, zmieniasz temat, byle mi jej nie przyznać…
I obracając się, kolejny raz zniknął za drzwiami. W tym samym momencie do przeciwległych drzwi, które prowadziły na ogrodową werandę, zaczął dobijać się pies Państwa Klochów… Łapiąc w zęby klamkę, łapą zapierał się o futrynę. Drzwi jednak nie ustępowały otwierając się, by poczciwe psisko mogło wpełznąć do środka. Jego Pan, gdy go wypychał na ogród, zamknął za nim drzwi na klucz.
– Ty Barnaba! – zawołał Bums.- Ty weź więcej ciasteczek… Bąbel wraca!
– Nie mam! – Przytłumiony głos dobiegł z kuchni; – Dziś sama herbata… .Może Marysia jak będzie wracać, kupi coś po drodze!?…
Bums nie słyszał… Chwilę mocował się z kluczem w drzwiach i z psem… Który uwieszony zębami za klamkę, zamiast ciągnąć drzwi w swoja stronę, pchał w stronę Bumsa.
– Odejdź. Sio, sio! – usiłował odpędzić psa; – Nikt mi nie powie, że pies nie jest podobny do swojego właściciela z charakteru!
Wykrzyknął odwracając głowę, bo był święcie przekonany, że Barnaba jeszcze tkwi w kuchni, lecz on stał tuż za nim;
– Ale śmieszne, ale śmieszne – powtórzył dwa razy, kręcąc głową z dezaprobatą.
– … No może nie takie śmieszne, ale za to jakie prawdziwe! – Odparł Bums, unosząc wskazujący palec do góry…
Potem w ciągu dnia i owszem, zdarzały się śmieszne chwile z palcami w górze. Raz, długi palec Bumsa. …Innym razem, malutki serdelek Barnaby, co chwile sterczał w górę. Czas w deszczowe dni wlecze się niemiłosiernie, więc Bums wcześnie wrócił do swojego domu. „Pusto i zimno” – Pomyślał. Zauważył, że obok kominka jest kilka polan drwa. ” Całej chałupy nie ogrzeję, ale przynajmniej w salonie będzie cieplej”. Gdy w kominku trzaskał ogień, Bums rozsiadł się w fotelu, wyciągnął nogi na podnóżek i wpatrzony w tańczące płomienie, zasnął nie myśląc o niczym. Lecz niespodziewanie obudził się w środku nocy. Za zasłoną okna, deszcz bębnił o szyby , nieregularnie. W jego głowie, w taki sam sposób zaczęły krążyć myśli. Przewracał się z boku na bok, Jednak niezależnie na który bok się ułożył, myśli nie ustępowały… Wyczuł, że gdy obraca się w prawą stronę, myśli jakby bardziej „rozsądne”… Te z „lewej” pozycji – dzikie, niepoukładane, napastliwe. Ale przewrócenie na prawy bok, wiązało się z tym, że obracał się w stronę okna a wtedy „Kocia” muzyka na szybie, stawała się głośniejsza… Wybrał te „dzikie myśli”; ” A może je okiełznam?… Dlaczego Ona nie zadzwoniła?. Coś się wydarzyło złego…Czy przeciwnie, tak jej „dobrze” , że zapomniała o Bożym Świecie!?… Ale , żeby nie zadzwonić do własnego Ojca?…A może to telefon!?” – Tu Bums , rozświetlił sypialnię, wciskając pstryk lampki nocnej, stojącej na stoliku… Obok leżały okulary, stał tam również kubek z zimną herbatą. Zakładając okulary na nos wstał ,wsuwając kapcie, schowane pod fotelem, poszedł do kominka gdzie na drewnianej komodzie było miejsce telefonu… Chwycił za słuchawkę i przyłożył do ucha. W tym samym momencie w uchu zabrzmiało buczenie telefonu; ” Nie… Sygnał jest!. A może ten” sygnał” jest kiepski?” Nie zastanawiając się długo, wykręcił numer telefonu Państwa Klochów… „Przecież nie będę dzwonił w środku nocy do obcych ludzi i ich budził!?… Oni to co innego….Prawie jak rodzina!„- Pomyślał z słuchawką przy uchu. Po krótkiej chwili, rozległ się w niej trzask i odezwał się zaspany głos pani Kloch;
– Tak?…Halo..Halo..Kto tam dzwoni po nocy!?
Antoniemu zrobiło się nieswojo; ” Byłem przekonany, że Barnaba odbierze a nie Marysia” – Odłożył słuchawkę w panice, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku; ” No ale wiem, że telefon na pewno działa” – Utwierdził się w swoim przekonaniu. Nim znów usiadł na fotelu, poczuł nieodpartą chęć zjedzenia czegokolwiek; „U Klocha wypiliśmy kilka herbat… To mnie „rozdęło” i nie czułem głodu” – Znalazł wytłumaczenie da swojego łakomstwa. Zapalając światła w kuchni, zauważył, że kuchenne okno, to wychodzące na ulicę, nie jest zasłonięte zasłonami; ” No Tak… Ja Tu jem tylko śniadanie rano a potem nawet nie wchodzę”- Dwoma zamaszystymi ruchami zasłonił okno. Jego świętej pamięci żona Jadwiga, chciała mieć kuchnię od ulicy. Otworzył lodówkę: „Hm!? . Mleko w kartoniku, kawałek sera, kawalątek wędliny ze sklepiku Pani Czarneckiej… Na trzeci dzień, chyba jeszcze można zjeść?…” – Bums w ostateczności, wyciągnął z samego dołu cebulę, schowaną pomiędzy kilkoma jabłkami, marchewką i jakąś połówką sałaty… Którą też po chwili wyciągnął i staranne badając jej przydatność do spożycia – Wzrokowo… Uznał że się nada. Z szafki wiszącej tuż obok lodówki , wyciągnął chleb, zawinięty w lnianą ściereczkę… Odwinął i ukroił trzy durze pajdy; ” Sklepowy chleb, ale trzeba przyznać, że dobry…Na prawdziwym zakwasie”- Przeszło mu przez myśl, gdy nakładał na kromki masło… Gdy się zabierał do obłupienia cebuli i pokrojenia jej w plasterki, nagle z salonu dobiegł go wrzask telefonu; ” Odbierz mnie, odbierz, odbierz!”… Kładąc nóż obok na deseczce, otrzepał dłonie, klaskając… Nawyk „Starego Piekarza” , potem obtarł o spodnie; ” Ki Czort!?” – Zastanawiał się idąc do salonu. Gdy podniósł słuchawkę, usłyszał w niej głos Barnaby;
– A dlaczego Ty Antoni nie spisz….I nie dajesz nam spać!? – Irytował się Kloch; – …Kto dzwoni o 2 w nocy!?
– …No właśnie Klocek!– Przerwał mu Bums – …Dlaczego Ty dzwonisz do mnie o 2 w nocy? – Tu na dotąd zafrasowanej twarzy Bumsa, niczym poranne słońce, rozbłysnął uśmiech.
– Weź mnie nie denerwuj! – Usłyszał w odpowiedzi, piskliwy głos Klocka; – Już Ja dobrze wiem, że to Ty nas obudziłeś chwilę temu!… No przecież widzę, że u Ciebie świeci się światło w kuchni!
Krzyczał Barnaba do telefonu, gdy dało usłyszeć się w słuchawce, przytłumiony głos jego małżonki;
– Nie wykrzykuj na Antoniego, Barnabi… Pewnie go coś trapi?..Odłóż te słuchawkę i choć do spania…
– Idę, idę – odpowiedział żonie Klocek a do Bumsa, już spokojnie odparł; – Idź i Ty spać… Jutro się z Tobą policzę.
Trzask i buczenie telefonu, zadowoliło Bumsa: ” I o co się piekli!?…Noc przecież druga”. Wrócił do kuchni i oddając się kulinarnej twórczości, dokończył „robienie” kanapek, skupiając uwagę tylko na czynnościach związanych z tymże zajęciem… Zegar, który wisiał w holu, wybił trzecią godzinę, gdy Antoni z talerzykiem kanapek , wpakował się do swojego łóżka w sypialni, tak jak stał ubrany, podkładając na plecy poduchę, oparł się i jął pałaszować owe kanapki z sałatką, cebulką, kawałkami wędliny i obficie nawalonym majonezem na samej górze…” Gdyby widziała to Jadwisia!?.By Mi się dostało!?.No tak!… Teraz mi wszystko ujdzie, ale nic przez to nie czuje się lepiej”- Przełknął ostatnią kanapkę, wciskając talerzyk obok lampki nocnej i zgasił światło. Zasnął tak jak się wpakował w łóżko w ubraniu i skarpetach, słuchając „gadającego” deszczu za oknem. O poranku, za oknem było wciąż tak samo, wciąż padał deszcz i wiał zimny wiatr od wschodu; „Niedługo pewne spadnie śnieg?… Wiatr od domu Klochów, zawsze coś przyniesie…”- Pomyślał Bums, łapiąc parasol w obie ręce, gdy już zamkną furtkę. Przechodząc przez ulicę, zauważył na bramce do ogrodu Barnaby , nadziana na klamkę, białą kartkę papieru. Zmoknięta, zwisała czerwonym marginesem w dół; ” Znam te kartkę… To z zeszytu Marysi” – Myśli Bumsa zaczęły rozpędzać się jednostajnie przyspieszonym tempem. Wiedział, że taka kartka na klamce furtki, nie wróży nic dobrego. Podchodząc, rękojeść parasola umieścił miedzy ramieniem a nieogoloną od trzech dni brodą i obiema rekami ściągnął i rozłożył kartkę” Alojzy, poszliśmy do Pani Eli z Bąblem, „coś z nim nie tak” – Przeczytał niedbałe drobne literki napisane przez Barnabę… Gdy składał przemokniętą kartkę, zauważał dopisek; ” A o śniadaniu zapomnij! Kloch” – „No tak! Mściwe to, to!?” – Pomyślał zaciskając złożoną wpół kartkę w usta i łapiąc znów parasol w obie ręce zawrócił do swojego domu. Po przeciwnej stronie jezdni, szła akurat jego sąsiadka, lekko dygną, chcąc powiedzieć „Dzień Dobry”, lecz z jego ust, dało usłyszeć się tylko jakieś przytłumione; ”
– Hyum, hym… hum.
Pani się uśmiechnęła i pochylając głowę odparła;
Dzień dobry Panu… Taki Pan głodny? – Dodała kąśliwie.
Bums, wyciągnął lewą ręką kartkę z ust ;
– A nie!… Mokra, nie chciałem wkładać do kieszeni.
Odparł oddając jej uśmiech, lecz w głowie przemknęło; ” Ona to mnie nigdy nie lubiła!”. Ostatecznie kartkę zmiął do rozmiarów małej kuleczki i zaciśnięta w dłoni, znów dzierżył parasol oburącz. Gdy sąsiadka, pani Barbara, odeszła parę kroków dalej, nagle przystanęła i odwracając się powiedziała;
– Byłabym zapomniała Panie Alojzy… Wczoraj listonosz pomylił skrzynki… List do Pana jest włożony pod donicą.
I nie czkając na reakcję sąsiada , poszła dalej.;” Ja też Cię nie lubię!”- Ironicznie- natrętna myśl zatańczyła w głowie Bumsa. Sąsiedzi którzy mieszkali za płotem, dawno temu wdali się z Państwem Bums w spór, który tyczył się właśnie Owego płotu – Te kilkanaście centymetrów za daleko w głąb ich posesji był postawiony, według Nich… Ale jak to między sąsiadami bywa, sprawę załatwili polubownie , dzięki mediacji żony Alojzego – Jadwigi. Niestety , niesmak niechęci do siebie pozostał, choć stosunki pomiędzy nimi układały się „poprawnie”. Bums podszedł do bramy ogrodu i nacisnął na dzwonek. Przy okazji spostrzegł, że papierowa kulka która miał w dłoni, gdzieś znikła. Obejrzał się jeszcze , lecz nie zauważył jej nigdzie wokół; ” A Tam!?…Nikt nie widział „– Stał i czekał chwilę i po tej ” chwili” drzwi od domu się otworzyły a w nich pojawił się mąż Pani Basi – Franciszek;
– A To Ty Lojzek!?
Zawołał lekko zdziwiony, ale wiedział po co Alojzy przyszedł, bo od razu sięgnął pod donicę , wyciągając spodniej list;
– Wchodź otwarta bramka!… W kapciach jestem. – Dodał tłumacząc się
– Dobrze!
Odparł Bums i wszedł do ogrodu… Chodnik, który prowadził do drzwi był zdobiony z kamiennych płyt – Ładny, ale bardzo śliski w czasie deszczu, więc Bums szedł powoli ,szeroko rozstawiając nogi, co wywołało uśmiech na twarzy sąsiada stojącego pod zadaszeniem przy wejściu do domu. Bums zauważył:” A Bodaj By Cię!… Ale masz chłopie radochę!?” – Pomyślał. Wziął list z rąk Franciszka, rzucając uprzejme „Dziękuję” z powrotem, powoli wrócił na ulicę… Oczywiście list tak jak uprzednio kartkę, włożył w usta, że by nie musiał mówić sąsiadowi ” Do widzenia „ . Po powrocie do domu, otrzepał parasol i rozkładając go, postawił pośrodku holu , bok drzwi wejściowych – Wyciągnął list z ust i wycierając mokra rękę w mokry płaszcz, delikatnie zaczął rozrywać palcem kopertę . Lecz spostrzegł, że powycierana w mokry płacz ręka, wcale przez to nie była sucha. Znów wcisnął kopertę w usta, ściągając mokry płaszcz, zawiesił niedbale na wieszaku. łapiąc list w da palce , położył na komodzie. Na przemian jedną nogą o drugą, zsunął buty. Odpychając je również nogą pod ścianę i usiłował nałożyć na stopę ciepłe bambosze. Niestety musiał się zgiąć, bo „kapcie” odmawiał współpracy z nogami; „Uparte to- To!?”- Mruknął . Gdy w końcu uporał się z parą pantofli, wziął do rąk list i siadając w kuchni przy oknie, dokończył rozrywanie koperty wskazującym palcem. Na liście widniały ” Amerykańskie” znaczki i stemple w języku angielskim. Pomyślał, że to list od jego najstarszego dziecka – Wiktora, który „uciekł” 10 lat temu do Stanów ;”Dziwne!?… Ostatnio przysyłali tylko kartki świąteczne z życzeniami.. Trzy razy w roku” – Tyle „więzi” rodzinnych… A tu list?” – Bums był zaskoczony, lecz gdy otworzył , zauważył na papeterii charakterystyczne pismo swojej najmłodszej córki, która jeszcze parę tygodni temu, mieszkała kilka ulic dalej… Zdziwiony, zaczął , półgłosem czytać:
” Drogi Tatusiu, przepraszam, że Ciebie nie uprzedziłam! To wszystko wynikło tak nagle… Nie spodziewałam się, że dostaniemy „wizę”. Wiktor wszystko załatwił i opłacił, nie mogłam zwlekać, żeby termin nie przepadł a tyle się przecież ostatnio działo ( sam wiesz)
Tu Alojzy przestał czytać; ”Działo. też mi coś!?”. Wstał i nalał wody do czajnika , następnie zapalił gaz na kuchence i stawiając czajnik na palniku, znów usiadł do czytania;
„(…) Tyle różnych rzeczy na głowie. Zabiegana byłam i tak jakoś!? – Zapomniałam Cię uprzedzić. Przylecieliśmy tu też dzięki staraniom Karola ( Wiesz, byłam z nim i z dziećmi u Ciebie)…
– ” No tak, Ten „Nowy tatuś” – Bums zmarszczył brwi na myśl o nim… A list w obu dłoniach zaczął drgać.
„(…) Bo On pracuje w Konsulacie, wiesz!?. Do domu nie mam po co wracać, wiesz, że mieszkanie jest Ryszarda. Pobędę Tu jakiś” czas i wrócę. Dzieci tęskną do „tatusia” i do Ciebie też. Wiza jest 3 miesięczna, ale Karol mówił mi, że można ją przedłużyć. Ale po Nowym Roku i tak powinnam wrócić, bo Ryszard może robić problemy, że zabrałam z sobą dzieci, wiesz…
„Wiem, wiem!– Burknął Bums pod nosem. Oburzyło go, ciągłe postarzanie wyrazu „wiesz”.
(…) Wiktor ma bardzo ładny dom i nawet mają kawalątek trawnika. Mieszkają w ładnej dzielnicy, ale ty to wszystko przecież wiesz…
Tu Bums nie wytrzymał, zniechęcony „wieszem” rzucił list na stół, bo prawie woda w czajniku zaczęła nieprzyjemnie piszczeć, raz po raz dławiąc się bulgoczącą w „gwizdku”. „Wszystkie dzieci mają mnie „gdzieś”… Nie tak je wychowałem!” – Kręcił głową słodząc herbatę w dużym białym kubku. Bez przerwy raz po raz zerkał na list… Dmuchając na gorący kubek z herbatą usiadł na krześle. Trzymał przez chwile kubek w obu dłoniach, jakby chciał rozgrzać je, choć wcale nie były zimne. Gdy poczuł, że kubek parzy w dłonie odstawił go na blat, sięgając po list.;
(…)Będziemy mieszkać we troje na piętrze, w pokoju który był Karoliny, bo teraz ona jest w Collage , wiesz i przyjeżdża tylko raz w miesiącu na weekend. Antoś z Martynką są zadowoleni tylko nie wiem, jak tu ze szkołą, wiesz. Nie chcę by się opuściły w nauce, ale u Nas i tak przecież miały by niedługo ferie…
„Gdzie tam do Ferii!?… Kobieto, dopiero koniec Października! – Bums przerwał czytanie i łapiąc za ucho kubek w lewą rękę, wypił kilka łyków herbaty. Drugą ręką zaczął obmacywać tylną kieszeń swoich spodni w poszukiwaniu futerału na okulary; ” No gdzieś wsadziłem ?”- Nie poczuł niczego, co mogło by być futerałem. Wstał zostawiając i list i kubek z herbatą na stole, w poszukiwaniu swoich okularów, bo choć – Jak twierdził ” W zasadzie nie są mi potrzebne” , to jednak bywały dni w których były niezbędne. Znalazł je na komodzie w salonie. Nie wsadził ich jednak w kieszeń, wychodząc do Klochów „Starość ma swoje prawa„– Przemknęło mu przez myśl… A zaraz po tym,” Starość nie radość , młodość nie wieczność” ..- A właśnie! ..A co to takiego ta „radość”? … I tym sposobem z radości, wpakował się wprost w przygnębiające przemyślenia. „Widziałem śmierć . Zauważyła, że patrzę na Nią, rzuciła do mnie krótkie: – I na co się gapisz?. Zawsze byłam i będę. Innym razem w parku, między zakochaną parą młodych ludzi, zauważyłem Miłość – Odburknęła mi to samo!… I Samotność, Smutek , Żal – Które przyszło Mi oglądać pytały po co się gapię!?. Pewnego razu popatrzyłem na twarze małych dzieci, ganiających w berka, zobaczyłem Radość- Ta mrugnęła do mnie okiem i wyszeptała; – Trzeba było trzymać mnie mocno, obiema rękoma!. – A Ja mam tylko dwoje rąk a w ich objęcia trzeba brać tak wiele. Oczy za dużo widzą tego, co wokół mogło by się przydać, lecz doskonale wiem, że sam już wszystkiego nie spożytkuję… Samotność jest skromna. Niewiele jej potrzeba… Bums dopił ostatni łyk herbaty, wypluwając ostentacyjnie herbacianą „fuse” z ust nawet nie patrząc gdzie poleci. Wrócił z okularami na nosie do kuchni. Gdy się usadawiał na krześle, za firanką okna zauważył Klochów, wracających od weterynarza , czyli od Pani Eli… ; „Pies wygląda na „normalnego„- Pomyślał wstając ponownie z krzesła. Odsunął firankę i otwierając starą, drewnianą kwaterkę okna. krzyknął; ” Idę do Was! „…W kuchni, jeszcze ciepła herbata w kubku zaczęła nagle parować, gdy zimne powietrze z zewnątrz wpadło do środka. Podmuch poruszył także kartkę listu, która przesunęła się aż na kraj blatu a potem gdy zamykał okienko, ta sfrunęła ze stołu, kołując pod nim , usiadła na podłodze jak ptak w gnieździe. Bums nie zwrócił uwagi. Poszedł do drzwi , by ubrać wciąż mokry od deszczu płaszcz a zakładając buty zdziwił się; „Oo!? i buty mi przemakają…” – I wychodząc zamknął za sobą drzwi do domu. Na pierwszym stopniu schodów rozłożył parasol i wyszedł na spotkanie Klochom. Ci widząc Alojzego , zatrzymali się przed furtką;
– Byłeś ? – spytał Barnaba Bumsa i nie czekając na odpowiedź dodał; – Kartkę przeczytałeś?
– Tak, Tak – odparł Antoni, wyciągając rękę, by pogłaskać mokrą od deszczu głowę Bąbla; – I jak Tam piesku? – zagadnął. Ale pies cofną się, przechylając na bok.
– Widzę, że jednak z Tobą coś nie tak Przyjacielu
Westchnął Bums i pomimo reakcji zwierzaka, swoją wielgaśną dłonią przejechał po czuprynie sierści na głowie Bąbla;
– Oj biedaku, biedaku… A tak w ogóle to co Mu jest !? – dodał patrząc ma Marysię;
– Starość Alojzy….Starość mu dolega. – odparła Marysia przygnębionym głosem. – Nie stójmy na tym deszczu -dodała odmykając furtkę do ogrodu
Barnaba ściągając zawleczkę smyczy z obroży Bąbla ,
– Idź do domu. – lecz psisko stało nadal, jakby nie rozumiał co do niego mówią
Bums, który zdążył już zrobić kilka kroków, odwrócił się i zagwizdał poczym gwizdnął kilka razy na Bąbla;
– No chodź, chodź… Pewnie zrobią nam coś do jedzenia!?
Na te słowa Bąbel ruszył za Alojzym, co sprawiło, że na twarzach towarzyszących mu osób, pojawił się uśmiech. ;
– No tak! – skwitował Barnaba – Oni obydwaj, gdy mowa o czymś do zjedzenia, od razu reagują…
Gdy już siedzieli w kuchni Państwa Klochów i czekali aż pani Marysia „wyczaruje” coś do zjedzenia, Bums zaczął wypytywać, co konkretnie dolega Bąblowi;
– To co się podziało, że tak z rana polecieliście od razu do weterynarza?
– Zaczął w nocy wyć – Odparł Barnaba.
– …Oj, jak „wyć”?. – Zdziwił się Bums – … Ja tam na palcach jednej ręki mógłbym zliczyć ile razy w życiu on zaszczekał… A Ty mi Tu, że wył?
– No… Wył i skamlał naprzemian. Spać nie można , jak nie pies budzi, to jakiś „wariat”– Tu Barnaba skierował swoje spojrzenie na Alojzego; – Dzwoni w środku nocy!
– Oj tam oj! – żachnął się Bums; – Ty lepiej powiedz co konkretnie powiedział Elka?
– Konkretnie!? – odezwała się Marysia znad patelni z dochodzącą jajecznicą – To jak Ci mówiła Lojzek… Starość!
– Jak na Tę rasę, to i tak długo żyje – Odezwała się znów Marysia; – Pani Ele powiedziała, że i tak, dożył sędziwego wieku…
– Jaki On może mieć rodowód!?. On był piąty w miocie – stwierdził Barnaba
– A To wiem!… Też nie mówię do Ciebie „Paniczu”… Bo przed Tobą była czwórka rodzeństwa na Dworze – Parsknął śmiechem Alojz. Barnaba popatrzył tylko na Bumsa i wskazującym palcem, popukał się w czoło.
– Dobrze, Moje Głodomory
Odezwała się Marysia, kładąc na kuchenny stół deskę a na niej patelnię z jajecznicą na bekonie;
– Barnaba rusz się i wyciągnij talerzyki i widelce – syknęła na Barnabę.
– … Ja tam mogę prosto z patelni – odezwał się Bums.
Co od razu wykorzystał Barnaba;
– No tak, Wy tam w „Czworakach” z jednej michy, żeście Wszyscy jedli!
…Tym razem to Bums, popatrzywszy na Barnabę, stukał się wskazującym palcem po czole…
– Nie stukaj, nie stukaj!… Echo zadudni !– Żartował Kloch rozkładając talerzyki na stole.
Ogon Bąbla, na widok zastawianego stołu, zaczął merdać w prawo i w lewo, jakby Psisko dawało do zrozumienia reszcie stadu, że też się cieszy , że wyżerka będzie… Marysia kładąc koszyczek z chlebem na stół, zauważyła owo merdanie;
– No Tobie też coś dam…Psinko moja…No, no, no..Psinko Ty moja… Pańcia da, już, już .
Naśladując dziecięcy głos, wróciła do regału kuchennego i otwierając dolna szafkę , wyciągał spory worek psiej karmy, wsypując sporo jej zawartości w Bąblową miskę…
– On bardziej chyba, myślał o tym bekonie z jajecznicy? – zauważył Alojz
– Oj nie przesadzaj… To Ty go nauczyłeś „żebrania” przy stole… Ma swoją michę, niech je co w niej mu dam – obruszyła się Marysia; – A Poza tym, tylko karmę może jeść…I dużo wody ma pić
Tu czochrając pochyloną nad miską głowę psa, znów „dziecięcym” głosem zaczęła;
– Bo Pani doktór tak „kaziala” Pieskowi..Psince mojej..Tiu, tiu, tiu…
– On sie pewno teraz zastanawia, czy to „Tiu, tiu, tiu” , to czasem nie drugie danie ! – rzucił Bums, przełykając jajecznicę i kęs chleba; – Przed chwilą mówiłaś, że Bąbel „sędziwy” a gadasz do niego jak do dziecka – Skwitował.
– On jak Własne dziecko… Przecież – Wtrącił Klocek.
W tym momencie Bums znów posmutniał. ” Własne dziecko o Mnie zapomina”.
– Co Ci!? . Jakoś tak dziwnie zareagowałeś na słowo „dziecko”?
– A bo przyszedł list od Joli… Wyobraźcie sobie, jest w Stanach!?
–A gdzie z ja tam licho poniosło? – Zdziwiła sie Marysia.
– A nie wiem?. Ostatnio w ogóle nie rozmawialiśmy. …Znaczy Ona nic nie mówiła o sobie. Nie wspominała, że wybiera się do Wiktora.
– A właśnie . A synowie zadzwonią czasem?.
– A skąd. …Kartka na święta i to cały kontakt z Tatusiem.
– Dlatego taki struty chodzisz?. – Spytał Barnaba
Bums na chwile milczał a potem odparł;
– Bo ta trucizna, gorsza od arszeniku. Ten zabija od razu, a z samotności długo sie umiera.
– Nie opowiadaj bzdur. …Może dzieci na chwilę tylko zapomniały?. Powinieneś odświeżyć Im pamięć.
– Ta… To jakby z kiszonego ogórka zrobić mizerię. – Odparł Alojzy.
– E tam! A poza tym, zawsze masz jeszcze Nas !– odrzekł Barnaba unosząc palec w górę.
Ten gest rozbawił Wszystkich. Nawet Bąbla, bo znów zaczął merdać ogonem. Dzień, był podobny do poprzedniego – Ani nadmiernie smutny, ani wesoły. …Taki w sam raz!. Rozmawiając jak zwykle o wszystkim i niczym czas podążał do przodu leniwym krokiem. Była partyjka szachów a do niej po kieliszku nalewki z Pigwy, bo dzień mokry i zimny. Były wspominki Marysi. Były wzajemne uszczypliwości, pomiędzy Bumsem i Klochem… Lecz Alojzy wieczorem, po powrocie do pustego domu, poczuł się bardzo staro i samotnie …I z takimi myślami zasnął a rankiem…
Stary człowiek otworzył oczy
patrząc na biały sufit, po przespanej nocy.
… Ujrzał w nim czas, co tkwił w miejscu.
Czas osiadł na postaci Starego człowieka.
i białej pościeli.
Obsypując szronem siwizny,
jego włosy i skronie.
Stary człowiek, głaszcząc czuprynę
otwartą dłonią resztkę włosów na głowie ,
popatrzył na nią…
Wciąż była tak samo zniszczona,
lecz bez siwizny koloru.
…Nie ubrudzona.
Objął twarz swoją dłonią.
Poczuł zmarszczek bruzdy.
…Nie wygładził ich uścisk.
Palcem czułym jeszcze dotyku,
przetarł warg, spękanych bruzdy.
…Już dawno zapomniały smaku pocałunków.
Starszy Pan, złożył obie dłonie,
jedną obejmując drugą.
…Jeszcze czuję ciepło,
, to jeszcze nie koniec!?
Pan Bums umarł trzy dni później nocą. Położył się spać w pustym domu i już się więcej nie obudził… Przez te dwa dni o liście od córki nawet nie pomyślał. Gdy popołudniem, zaniepokojony nieobecnością przyjaciela na śniadaniu i obiedzie Kloch, wszedł do jego domu , zastał go w swoim łóżku. Leżał na prawym boku z ręka pod głową, jakby nadal spał. Spał i śnił… Barnaba postanowił pozamykać w domu wszystkie drzwi, by jego dusza nie błąkała się po pustych pokojach . Pod stołem w kuchni zauważył kartkę – Podniósł. …I wodząc wzrokiem zaczął czytać. Jego uwagę zwróciło ostatnie zdanie . Nie wiedział, że Bums go nie przeczytał (…) „Wiem, że Ci doskwiera samotność, ale wierzę że sobie z nią poradzisz”
Barnaba zmiął kartkę w dłoni i rzucił ja z powrotem pod stół;
– Ha! Bums… A niech Cię!. Aleś wybrał rozwiązanie mój przyjacielu!?.
***
Moja Babcia pochowana jest na wielkim cmentarzu, wielkiego miasta… Tego samego o którym mowa w opowiadaniu. Często odwiedzałem mogiłę Babci. Idąc na jej grobowiec, zawsze mijałem grób Alojzego i Jadwigi Bums. … Zaniedbany, pełen zeschłych liści z ogarkami powypalanych świec w zakurzonych zniczach.