Ballada o Kobiecie, co przysiadła zmęczona,
na parkowej ławeczce z drugą taką jak Ona.
W zgiełku miasta, co ciągłym jazgotem szczeka.
…Pomyślałem, że kona;
Mina w bólu zastygła,
w grymasie cierpienia…
Odwróciła się do swej towarzyszki niedoli i zaczęła;
– I znów się zbliża Boże Narodzenie.
… I znów dostajesz białej gorączki;
Prezenty, podarki. …I żarcie – Góra żarcia!.
A w zamian powie ci tylko;
– Przecież to wszystko dla Ciebie!
Nie klnąc i nie unosząc się gniewem,
mam przez ten czas być miła, dobra.
– Cholera jasna! …Przecież dobra jestem,
bo w trybach codzienności,
przychylam mu nieba.
…Palce wykrzywiło
tak mocno zaciskam,
by nie odleciało;
– O popatrz Zocha, lakier po odpryskał!
Rozchyliła palce jak szpony ,zmęczonych dłoni.
Lecz po chwili zacisnęła w pięść,
myśląc o nim;
– …A On coś o uczuciach!?;
– Nie przytulasz mnie. Nie mówisz kocham.
…Cholera jasna!
Mało i mało.
Przecież wciąż przy nim jestem!
Niańczę dzieci naszych stado,
niańcząc jego „ego”…
– Tu zamilkła i popatrzyła
z pogardą na mnie.
siedzącego obok.
Odpowiedziałem jej wzrokiem;
„Ja niewinny jestem!”
…I na szczęście,
Moje szczęście, jej
przyjaciółka wdarła się
w nasze milczenie, mówiąc;
– Chodź Kaśka,
rzucili nowe ciuchy! …Błoga chwila wytchnienia.
Co będziemy tu siedzieć!?…