Spotkania…

Czasem na naszej drodze, staje Ktoś „dziwny”… Nie zatrzymuje nas świadomie, sami przystajemy na jego widok, bo nas zaciekawia, intryguje, bo emanuje od niego to „coś”. „Coś” co stanowi o wyjątkowości, mądrości… I zwykłej ludzkiej wrażliwości.

Miałem wtedy 6 lat, to było pod koniec Sierpnia 1968 roku… Był juz wieczór gdy do pokoju wpadł brat i łapiąc powietrze krzyknął – Na „Rzyckiej Drodze” stoją czołgi! – W jego oczach było widać iskierki szczęścia… Gdy bawiliśmy się za domem w „Czterech Pancernych” ,zawsze chciał być „Grigorim” ( brat miał na imię Grzegorz) a teraz… Proszę! – Kilkadziesiąt „Rudych” stało na wyciągniecie ręki… Starsze rodzeństwo rzuciło się do drzwi!… Zabrałem się i ja za nimi, lecz w połowie drogi pomiędzy gankiem a Jabłonką przed domem, usłyszałem za plecami krzyk mamy – A ty Tomciu gdzie!?…Wracaj mi tu zaraz! – … Chyba nie musze opisywać co w tym momencie poczułem?… Nie pomógł rozpaczliwy płacz, wrzask i tupanie nogami, mama pozostała w swym postanowieniu nieubłagana… Potem w domu, pogrążony w żalu i rozpaczy, zmęczony niegodziwością jaka mnie spotkała – usnąłem… Na moje szczęście, owa kolumna czołgów stała jeszcze cały następny dzień… Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, że to była Dywizja Pancerna jedna z tych, które brały udział w operacji „Dunaj”… I najzwyczajniej w świecie pomylili drogę!.. Następnego dnia po tym, jak zniknęły czołgi, moja babcia Zosia zdecydowała, że wybierze sie do Kalwarii… Wszędzie wokół mówiono o wojnie, która niebawem miała wybuchnąć. Przejęta tym wszystkim babcia postanowiła więc udać się na Górę Kalwarii i pomodlić… Jak to mówiła ” Wybłagać łaskę dla ludzi idąc ścieżkami Chrystusa”… Było nas siedmioro rodzeństwa, więc moja Mama uprosiła Babcię, by mnie z sobą zabrała… Zawsze to jeden mniej do doglądania. … Pominę szczegóły całej wyprawy do Kalwarii. Dla mnie było to, tak wielkie przeżycie, że mógłbym nadmiernie się rozpisać, brnąc w nieistotnych detalach… Ważne, że w końcu, ciągnięty za rękę przemierzałem z Babcią od kapliczki do kapliczki – Klękając przed każdą i odmawiając pacierz… Bolały mnie nogi, chciało mi sie pić i w duchu pomstowałem ” Dlaczego to zawsze mnie wypychają z domu!?”… W jednej z kaplic babcia Zosia stwierdziła, że jestem zbyt mały by przemierzyć na klęczkach kamienne schody. Usadziła mnie tuż przy głównej nawie kaplicy ” u Piłata” w miejscu, niedaleko od wyjścia, wciskając do ręki kilka landrynek… „Ech! Jakaś nagroda za te zdarte kolana mi sie w końcu dostała!” – Pomyślałem, delektując się słodko malinowym-smakiem Landrynek …. Gdy już po ostatniej landrynce nic nie zostało, zacząłem sie niepokoić… Na wylocie korytarza, którym wiodły kamienne schody, zbyt długo nie pojawiała się Babcia … Podszedłem, spojrzałem w głąb – Widać było początek tunelu z półkolistym wejściem… ” Skoro ja jestem Tu – Na końcu i widzę początek a w środku nie ma nikogo…To gdzie jest moja Babcia .Zapomniała o mnie?” – Przejęty, wróciłem na miejsce w którym mnie usadziła i wlepiłem wzrok w koniec tunelu… Jakiś starszy pan w kapeluszu… Dwie kobiety, potem jakaś pani z dzieckiem na rekach… A po Babci ani śladu!?… Znów podszedłem do wylotu – Na kamiennych schodkach nie było nikogo… Postanowiłem obiec budowlę i popatrzeć na korytarz od strony wejścia. „Może tych korytarzy jest więcej a ja stoję przy wylocie tego niewłaściwego? ” – Pomyślałem i pędem ruszyłem w dół. Zamysł był według mnie dobry.. Niestety, wykonanie już nie!. Gdy rozpędzony wypadłem zza rogu budowli, moja głowa uderzyła w coś twardego… Ktoś zawołał ” Ojoj!” a ja siedziałem na ziemi.. – No co za smyk!? – usłyszałem  głos. Podniosłem głowę, przykładając rękę na czoło w miejsce które miało bezpośrednio styczność z brzuchem właściciela głosu… Nade-mną stał Ksiądz. Dziwnie był ubrany. Na czarnej długiej sutannie z rzędem mosiężnych małych gzików, ubraną miał marynarkę a na głowie, dziwna czerwona czapeczka,( wtedy jeszcze nie wiedziałem , ze to Biret) prawie jak berecik starszej siostry… – A Ty co wyprawiasz huncwocie mały?- Pytał duchowny, pochylając się i podnosząc z ziemi brewiarz który wypadł mu z rak przy zderzeniu. Bez namysłu odpowiedziałem ; – Babci szukam… – Na moje słowa rozległ sie gromki śmiech osób towarzyszących duchownemu – No przecież jej pod sutanną nie schowałem – Odpowiedział duchowny, uśmiechając się przy tym od ucha do ucha… ” Kto Cię tam wie!?” – Pomyślałem mierząc wzrokiem księdza… – Naprawdę nie schowałem jej tam – Odpowiedział duchowny, jakby czytając w moich myślach – Siostro- Odezwał się do zakonnicy stojącej tuż za nim – Nie mamy chusteczki? – Mamy…Mamy – Odrzekła z uśmiechem i wyciągając z kieszonki szarej kamizelki chusteczkę, przykucnęła przy mnie chcąc powycierać buzię… Cofnąłem się ” Czego Ona chce?”… Widząc to duchowny w czerwonym bereciku pochwycił mnie za ramie mówiąc – Nie bój się… Wyglądasz jak straszydełko, tak umorusaną masz buzię.. Nie elegancko wyglądasz. – Przekonał mnie, nie wiem dlaczego?… Ale dałem się katować przez siostrę zakonną, która z starannością wycierała mi twarz, a potem oblepione brudem ręce… Słodkość landrynek miała niezwykłe właściwości przyciągania wszelakiego brudu….Usadzili mnie na tym samym miejscu w którym zostawiła mnie babcia – kamienna ławeczka. On siadając obok mnie, położył poskładany w prostokąt koc.. ” Cwaniak!… Ma długą suknię a ja krótkie po kolana spodnie… I komu tu będzie zimniej w tyłek?” – Przemknęło mi przez myśl… I znów, któryś kolejny raz, jakby czytając mi w myślach, powiedział – Wstań, rozłożę koc tak, by zmieściły się na nim i Twoje pośladki.. Mały Huncwocie. – Nie byłem zadowolony z miana „huncwota”… Przecież byłem bardzo grzecznym dzieckiem!. Ale potem, bez żadnej trwogi w głosie odpowiadałem na jego pytania… Pytał ile mam lat, jak mam na imię, gdzie mieszkam…. Odpowiadałem w miarę składnie i rzeczowo aż do momentu w którym padło pytanie ' A jak wygląda babcia?”… – Zwyczajnie… jak Babcia Zosia – Odpowiedziałem, a na twarzach zgromadzonych obok mnie osób i mojego opiekuna, znów rozbłysnęły uśmiechy.. ” Co ich tak bawi? – Pomyślałem .. Duchowny objął mnie i przytulił do boku.. – Nikt nie jest „zwyczajny”, każdy nawet Ty jest wyjątkowy – zaczął – Już wiemy, że Twoja Babcia ma na imię Zosia, nie wszystkie babcie maja tak na imię, i nie wszystkim babcią zgubią się czasem wnukowie… Widzisz wiec, tak całkiem „zwyczajna” nie jest… Znajdziemy ją, nie martw się i pomódl do Świętego Antoniego… Oczywiście się nie pomodliłem, bo poza pacierzem, tym codziennym nie znałem innych modlitw… A On patrząc na mnie odrzekł – Nie martw się… Pomyśl o babci, że za chwilkę sie tu pojawi… Powiedz „Proszę Boże”.. Prośby do Boga, to też modlitwa… Zadziałało!… Ledwo w myślach wypowiedziałem prośbę a przed nami uklęknęła Babcia, całując duchownego po rekach – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus… Wasza wielebność…Siedzieliśmy tam jeszcze przez chwilę. Babcia i „Wielebny” Rozmawiali ze sobą… Przez cały ten czas tkwiłem przy jego boku… Materiał z której uszyto marynarkę, gryzł mnie w policzek.. Była przesiąknięta zapachem naftaliny…

Potem, kilkanaście lat później, z daleka widziałem Go na Krakowskich Błoniach… Ale wtedy już jako Papieża -Jana Pawła II… Rozdzielały nas tłumy ludzi… Nie wiem, czy mi się to tylko wydawało, czy naprawdę – Na białej sukmanie, zarzucona na ramiona czarna marynarka…Sfatygowana, kusa… Zupełnie jak ta, wtedy w Kalwarii.

***

Kraków.
… I w starych murach ciasny pokoik.
Podparty łokciami w małym okienku,
wzrokiem wodzę po Zaułku Niewiernego Tomasza.
Deszcz wystukuje na szybie „koronkę”,
modląc się za Mnie,
Bo widzi, że w sercu dobrze mi ze smutkiem.
… Dotykam Samotność.
Nie spłoszyła się, nie uciekła.
Zaczęła tulić się jak kot
spragniony głaskania.
– Odepchnąłem! – Idź sobie stąd!
– Lecz jakby głucha, ślepa?
Znów wraca na kolana.
szepcąc czule:
-… I Kto cię, tak dobrze zrozumie?

Jeden komentarz do “Spotkania…”

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *