Przypadki.

Ballada z morałem o Świrze



Pierwsze spotkanie…
Zobaczyłem , że jakiś człowiek
stoi na szczycie wzgórza.
Ręce szeroko rozwarte,
jak skrzydła gotowe do lotu
i nagle krzyk!
Z samego dna serca.
– Jeszcze nie jestem gotów!
A potem ukląkł, kuląc się bezradnie.
W niebo wzbiły się spłoszone ptaki,
goniąc okrzyku echo.
… – Odszedłem,
a On tak został leżąc,
jak małe dziecko w łonie matki.

A potem spotkałem go…
To był pierwszy deszcz po upalnych dniach.
Z odchyloną głową do tyłu,
przez jakiś czas w otwarte usta,
krople deszczu łapał,
brodząc po gotujących się kałużach.
Gdy go mijałem, cicho wyszeptał:
– Ten deszcz jest tylko dla mnie, więc korzystaj…

I przeznaczenie nie dało długo
na niego czekać…
W ciemnościach nocy,
w jesiennej mgle,
gdy wracałem późno do domu,
spotkałem tego człowieka.
Pojawił się nagle.
Stając przede mną, spytał:
– Też błądzisz?
I zawinąwszy długim,
aż do ziemi płaszczem,
zniknął na zawsze….

Mówili o nim – Świr
Mówili – On błądzi.
… – A Wy? Na pewno znacie drogę?