stanęła na skraju zadumana samotna grzebiąc w rozpaczy swe tajemnice tę co umierała posępnie latami i tę w której jeszcze tliło się życie oddała ziemi skrywane myśli w zdrewniałym sercu zatrzymał się świat i tylko nocą kropelkami smutku tarmosił ją zachodni wiatr
Miałem w ogrodzie klika posadzonych wierzb „płaczących”… Zostały dwie, jedna z nich jeszcze nie wyłysiała przed Zimą. W dzień, topniejący śnieg, spływa po jej warkoczach…Nocą srebrzą się oblodzone. Piękny wiersz Renato.
Przepraszam Wszystkich za „poprawkę” rysunku… Ta pierwsza wersja, jakoś nie była tą, którą miałem w wyobraźni.
I ta nowa wersja jest trafiona w punkt!
Ja mam sentyment do tych drzew. Pamiętam taka kamienna wiejska drogę. Jechaliśmy nią zawsze z rodzicami, do dziadka. I przy tej drodze rosły piekne wierzby płaczące. To właśnie ten obraz mialam w pamięci pisząc wiersz.
A Twój pierwszy komentarz- poetycki! Mam nadzieję, że będziemy się nawzajem motywować. 🙂 🙂 🙂
Jestem i czytam. Na wszelki wypadek nie widziałam pierwszej wersji, ta od razu mnie (za)chwyciła.. za serce i kąciki ust. Jak ja lubię Twoją kreskę…! powtarzam się, wiem : )
Miło, że jesteś a jeszcze milej , ze czytasz ; ) . Serdeczności Tu ( A na pocztę prześle zyczenia świateczne)
Też mam do nich sentyment. Jedna rosła obok mojego rodzinnego domu, była stara, bardzo stara i rozłożysta , pod nią stał drewniany stów z dwiema ławkami po bokach, od Wiosny, do późnej Jesieni było to „centrum” wszelakich „posiadówek”… Podobnie jak wierzby na brzegu Wisły ( Których już niestety nie ma na Dębnikach)… Pół mojego dzieciństwa przeleciało w ich cieniu… Stąd i u mnie w ogrodzie posadziłem…I w ogrodach moich dzieci też rosną.