***

Bo gdyby…

Bo gdyby nie przemijanie, to trwalibyśmy w miejscu jak mur z kamieni – Głuchy na radość, na smutek obojętny. …, Bo gdyby nie przemijanie, zapomniałbyś co tracisz, wciąż chłonąc nowe.
,Bo gdyby nie smutek, to bylibyśmy jak posąg z brązu, wciąż z jednym grymasem uśmiechu na twarzy – Tak nienaturalni… Bo gdyby nie smutek nie doceniłbyś radości, każdej jej krótkiej chwili.
,Bo gdyby nie radość, to nasze serca zastygłyby, nie znając potrzeby by bić w rytm życia… Bo gdyby nie radość, nie szukałbyś sensu życia.
,Bo gdyby nie życie… Nie doświadczyłbyś wartości, które czynią cię wyjątkowym.

***

Pan Bums ( opowiadanie- fragment całości „Książki” , która nigdy nie powstała…)

Alojzy Bums – Średniego wzrostu, starszy, szczupły Pan z dłońmi wielkimi jak „paca” do wyciągania bochenków chleba z pieca. Bladej cery z białym szronem w miejsce włosów… Ta siwizna na jego głowie, nie była wynikiem osiadania drobinek mąki, z której ów chleb wypiekał, tylko odciskiem czasu przeżytych lat. W niczym nie przypominał „typowego” piekarza, takiego stereotypowego z fikuśną czapką na głowie i fartuchem na zaokrąglonym brzuszku. Od dnia narodzin, mieszka w tym samym miejscu, małym aczkolwiek piętrowym domku z ogródkiem, w którym na parterze mieściła się jego Piekarnia, na ulicy „Spokojnej”- Obrzeżu wielkiego miasta.
Pięć lat temu, zmarła jego żona Jadwiga. Przeżyli razem 50 lat, dochowali, albo raczej „wychowali” troje dzieci… Teraz Pana Bumsa, tylko czasem odwiedza najmłodsza córka z wnukami. Starsi od niej bracia, synowie Alojzego i Jadwigi wyjechali „w Świat” w poszukiwaniu własnego szczęścia… Nie zatrzymywali ich. Córka z mężem i potomkami Alojzego, mieszka w centrum, kilka przystanków tramwajowych dalej…
Pan Alojzy wraz z małżonką wiedli spokojny, uporządkowany tryb życia. On zajmował się wyrabianiem chleba a Jadwisia zajmowała się nim, dziećmi, domem i kilkoma rabatkami kwiatów w ogrodzie… Po śmierci żony, przeszedł na emeryturę, jako piekarz i zajął się klombami kwiatów swojej Jadwisi i domem , który niespodziewanie zrobił się jakby większy!?. Może dlatego, że w miejsce istniejącej od 100 lat piekarni, Pan Bums, zrywając z tradycja i przeszłością, postanowił zrobić wielki salon z wielkim kominkiem?… A może to samotność, czyniła wszystko „większym” niż było w rzeczywistości?. Od chwili śmierci Jadwigi, w jego życie wkradła się też odrobina „niepokoju”. Wiadomo, że to, co „dźwigali” we dwoje, samemu ciężej udźwignąć … To małżonka była „motorem”, który napędzał ich życie po wyznaczonym kursie. Teraz pozostawiony sam – sobie, nie bardzo wiedział, w którą stronę popłynąć!?. ..Czasem, gdy zupełnie gubił się w oceanie piętrzących się trudności życia, na ratunek spieszył mu z pomocą jego sąsiad a zarazem przyjaciel i partner do gry w szachy. Niejaki Pan „Klocek”. … Właściwie to Barnaba Kloch – Emerytowany profesor filozofii. Jest małego wzrostu i grubiutki, króciutkie rączki, malutkie dłonie- Stąd jego przezwisko…, ot taki „klocek” nie, że zaraz wielki ” kloch”.
Gdyby obydwu panów postawić obok siebie, to Komuś, kto ich nie znał, ciężko byłoby po wyglądzie stwierdzić, który z Nich jest piekarzem, a który filozofem. Ciężko też, byłoby stwierdzić to po ich sposobie zachowania. Pan Bums, często popadał w chwile zadumy, mamrocąc pod nosem wymyślone przez siebie „ złote myśli” o życiu i nie tylko… Stonowany, powolny w wygłaszaniu swojej mowy. Kloch natomiast, żartował z byle powodu i przy każdej okazji. Piskliwy głosem, jak serią z automatycznego karabinu, wyrzucał z siebie, wprost, co myśli. Znali się od 20 lat, to jest od momentu, gdy Barnaba, będący już w „statecznym” wieku, poślubił równie statecznego wieku sąsiadkę z naprzeciwka domu Bumsów – Marysię i zamieszkał razem z nią. Też mieszkają w małym domku z ogródkiem i klombami kwiatów… Większość domów na ul. Spokojnej, to stare budowle, powstałe wtedy, gdy jeszcze Wielkie Miasto nie było tak wielkie a miejsce w którym mieszkali, nie było jego dzielnicą…
Na ogół, to spokojna ulica. Nie kursują po niej autobusy, nie biegnie linia tramwajowa. Porankami i popołudniem, pojawia się na niej kilka samochodów… To „Nowe pokolenie” mieszkańców ul Spokojnej, dojeżdżają i wracają ze swoich biur i fabryk. Bywają też dni, przeważnie w okresie Lata, w których „Starych” mieszkańców nawiedzają Ich dzieci. W te dni, wzdłuż ulicy unosi się zapach, „grillowanej” kiełbasy a do późnego wieczoru świecą się lampiony w ogrodach. Wtedy też, pojawia się więcej samochodów, głośniejszy gwar i jakby więcej ludzi na chodniku…
Pan Kloch w przeciwieństwie do pana Bumsa, nie posiadał potomstwa, ponieważ jak to stwierdził kiedyś; -, Gdy się spostrzegłem, że jestem tylko Ja, Marysia i nasz pies, było już za późno!. Całe swoje „uczucia rodzicielskie” przelali, zatem, na swojego pupila, który wabił się „Bąbel”… Byli nierozłączni, Tam gdzie pojawił się Pan Klocek, był i jego pies.
– Podobno psy są odbiciem swojego właściciela, w tym przypadku to zgadzałoby się w 100%. – Niejednokrotnie drwił Bums z Klocka. – Twój pies jest tak samo stary jak Ty i tak samo brzydki!. – Ten, w zamian odgryzał się choćby takimi stwierdzeniami jak; – Podobno dzieci, to wierne kopie rodziców… Współczuję twojej latorośli! -, Lecz wbrew pozorom, nie byli dwoma tetrykami, dokuczającymi sobie przy byle okazji.
W trakcie partyjki szachów, rozgrywanej Latem na tarasie przylegającym do salonu a Jesienią, tuż obok wielkiego kominka wewnątrz salonu – Ich konwersacja, była filozoficzną „rozprawka” na wszelakie tematy. Zazwyczaj to Bums, wygłaszał jakąś swoją myśl a Klocek starał się zweryfikować jej zasadność. Lub też Alojzy zwierzał się swojemu przyjacielowi z problemów jakie go gnębią a On starał znaleźć ich rozwiązanie…
Były też dni, w których grając w szachy nie wypowiadali ani słowa. Zwłaszcza wtedy, gdy partie szachów rozgrywali u Klocka w domu… Wtedy , to Pani Kloch miała tyle do powiedzenia, że nie mieli najmniejszej szansy by się odezwać…

Tak było i Tego Lata, usiedli na werandzie z tyłu domu, ledwo rozłożyli szachownicę a Bums ukrywając dwa pionki w swoich wielgaśnych dłoniach , burknął do Klocka; – Wybieraj!.
W tym samym momencie pojawiła się Marysia, z herbatą i szarlotką na talerzyku, pokrojoną w symetryczne prostokąciki
– Alku, częstuj się – Powiedziała podtykając Bumsowi pod nos talerzyk.
– Zaraz, zaraz… Rozłożymy tylko szachy – Zirytował się Bums.
– Nie kładź mi „tego” na szachownicy!- Syknął i łapiąc talerzyk lewą ręką, bo w prawej wciąż miał zaciśnięte dwa pionki – usadowił go na swoich kolanach… Stolik na werandzie był mały, stał na trzech nóżkach z okrągłym blatem. Po rozłożeniu na nim szachownicy i postawieniu dwóch kubków z herbatą nie było miejsca by zmieścił się jeszcze talerzyk.
– No Alojzy, no co Ty robisz!?- Oburzyła się Klochowa.
– A jak spadnie?… Szarlotki szkoda a i talerzyk też jest jeszcze Mamusiny.
– … Z Chińskiej Porcelany – Dodała z dumą w głosie. Poczym odwracając się z filiżanka w dłoniach znikła wewnątrz ciemnego korytarza przylegającego do werandy.
Bąbel , do chwili gdy z pola widzenie nie znikła „Pani”, leżał pokornie w kącie werandy, raz po raz merdając ogonem. W chwili gdy gospodyni zniknęła, podniósł się na cztery łapy i mlaskając jęzorem podszedł do Bumsa z nadzieja poczęstunku.
Był bardzo zawiedziony, gdy Bums chwyciwszy dwa kawałki na raz, wpakował je wprost do swoich ust, nie dzieląc się z czworonogiem.
Starsi panowie też odetchnęli z ulgą. –„ Chwila spokoju!” – Przemknęło przez myśl Bumsowi, lecz ta „chwila” okazała się bardzo króciutka, bo gdy już Klocek wylosował białego pionka i obaj ustawili swoje rzędy figur na planszy, z mrocznego korytarza dobiegł ich głos małżonki Klocka ;
-… O tu mam w albumie – Oświadczyła zadowolona starsza Pani. Wyłaniając się z mroku. W obu rekach ściskała wielki album z fotografiami… Zastąpił małą filiżankę, z którą znikła w ciemnościach domu. Na jej twarzy, pojawiły się za to, dwa słonecznie ogniki, rzucane przez szkła okularów.
Natomiast na twarzach obu graczy, znikł pogodny blask spokoju, ustępując miejsca szaremu grymasowi – „ … i Znów się zacznie!”. Owszem!. Pani Kloch dociskając prawą ręką do piersi swoją „Skarbnicę minionego czasu” , lewą ręką wlekła po drewnianej podłodze pleciony z wikliny swój stary fotel. Gdy już usadowiła się przy stoliku, po lewej stronie Alojzego i otwierając Wielką księgę, po której rozłożeniu znikły obie nogi Marysi aż do kolan, Ona poprawiając okulary na nosie, zaczęła;
– O popatrz , popatrz Lojzek – I jej blady, cieniutki palec wskazujący wylądował na czarno-białej fotografii wielu postaci.
– No patrzę – Odpowiedział, choć ani na moment nie oderwał wzroku od szachownicy. Starsza Pani w ogóle się tym nie przejęła.
– To jest właśnie Moja Ciocia… Ależ wtedy Ona była piękna!?. Eh!.
– I to Ona podarowała mojej mamie Ten serwis. To było chyba wtedy jak przed 39 rokiem przyjechali z Wujkiem Staszkiem… Jeszcze w Lwowie mieszkali… Ostatni raz wtedy, wszyscy spotkali się razem…
– Tu zrobiła krótka przerwę i śliniąc swój drobny paluszek, przewróciła następną „kartkę”… Wyglądała jak mała dziewczynka czytająca bajkę… To, co?, Że nie było ani jednego słowa na stronicach, ani jednej litery. Były za to fotografie, nieco wyblakłe i zrysowane… Właśnie w nich ukryły się całe stronice tekstów- wspomnień, które Pani Kloch zręcznie odnajdywała.
– A tu, popatrz. O tu! – Znów jej palec wylądował na fotografii.
– Tu jest Moja siostra Stasia… Ty jej nie znasz… Starsza była od nas oboje.…
– Bums nie odrywając nadal wzroku od szachownicy, potakiwał tylko głową. Nie pierwszy raz słyszał jej wywody, nie pierwszy raz Marysia siadała tak z albumem na kolanach…
Pan Kloch, też raz po raz kiwnął głową, dając w ten sposób do zrozumienia, że słucha swojej małżonki… Nie mógł przecież pozostać obojętny!. Tymczasem w głowie obmyślał strategie kolejnych posunięć na szachownicy… Po 20 latach bycia razem z Marią, znał na pamięć każde jej opowiadanie. Ale zawsze słuchał Ją, cierpliwie z uwagą… Wprawdzie chwilami udawaną, przecież nie mógł zrobić zonie przykrości . Tyle serca wkładała w te historie…
Letnie popołudnie było ciepłe. Słońce tkwiło jeszcze wysoko nad domem Klochów, na bezchmurnym, błękitnym niebie. Pani Maria, przewracając raz po raz strony albumu, opisywała słowami każde zdjęcie. Panowie, odrywając czasem na moment wzrok od szachownicy w stronę Marysi, pozorując, że słuchają jej z uwagą… Mimo wszystko słuchali, bo czasem na ich twarzach pojawiał się grymas uśmiechu, gdy Pani Maria wplatała w wspomnienia dziwacznie śmieszne historie.
Gdy słońce schowało się za dachem Klochów, po wschodniej sotnie, po której stała weranda, pojawił się cień.
Bąbel, dotąd obrażony na Bumsa, przeniósł się z werandy na zalany jeszcze słońcem kawałek ogrodu.
Pani Maria przerwała swoje opowieści, energicznie zamykając „Księgę cudów”
– To ja wam zrobię „jakąś” kolację… Siódma już będzie?. – W tym samym momencie Klocek wydobył z siebie okrzyk – O! – I ciesząc się jak dziecko oznajmił zaskoczonemu Bumsowi ;
– I „szch-macik” będzie Kochanieńki!. – Po czym łapiąc w rączkę „Królową” postawił ją dwa polana na wprost figury czarnego Króla – Bumsa. Ten jeszcze przez chwile, rozpaczliwie błądząc po szachownicy wzrokiem, usiłował ogarnąć cała sytuację…. No jakim cudem!?. Lecz po chwili z nietęgą miną, powalił swoją figurę na szachownicy.
– Przegrany składa szachy – Oznajmił rozradowany Klocek.
– To w sumie, trzecia moja wygrana z rzędu? – Spytał Bumsa zajętego układaniem pionków. Na twarzy Klocha nadal widniał uśmiech zadowolenia.
– O nie, nie!- Zaprzeczył.- Ostatnim razem, to nam szachownica spadła ze stolika i wszystko się rozsypało, a Ty, układając z powrotem „pionki” , postawiłeś Gońca nie w miejscu którym stał wcześniej… I dlatego wygrałeś oszuście!
– Srutu, tutu! – Syknął podirytowany Kloch.
– Nie umiesz przegrywać i tyle – Oznajmił oburzonym głosem.
– Ja!? Ja nie umiem przegrywać?… Umiem to tak samo jak Ty – Odpowiedział podniesionym głosem Bums.
– Jak dzieci, jak dzieci!… – Podsumowała Ich sprzeczkę gospodyni domu, trzymając w rekach pusty talerzyk i znikła w odrzwiach werandy.
Starsi Panowie podążyli za psem, pod wielkie drzewo Czereśni .
Bums wyciągnął rękę i zerwał czerwony, nabrzmiały owoc i wepchnął do buzi.
Kloch chciał uczynić to samo, lecz że był nieco niższy, jego sięganie po owoce wyglądało bardziej jak taniec godowy Pelikana, niż sięganie po „Czereśnię”.
– Bozia nie dała wzrostu co!? – Zakpił Bums, wypluwając pestkę.
– Ty nie dowcipkuj, tylko weź i nachyl te gałąź – Odrzekł Klocek.
– Za to, dała pomyślunek – Dodał, po chwili, przełykając miąższ owocu.
… Że też Bóg, nie wszystkim daje po równo – Zawyrokował Alojzy.
– No jak, no? – Zaoponował Kloch
– Bóg wszystkim daje tyle samo a, że Człowiek to słaba istota, to nie potrafi udźwignąć wszystkiego – Ją tłumaczyć Bumsowi.
– Wtedy ludzie biorą tylko to, co im akurat potrzebne i idą dalej, a to, co zostawili – przepada bezpowrotnie – Skwitował.
– No nie imputuj tu Mi, że ludzie rozum zostawiają a biorą głupotę, bo akurat im była potrzebna?.. – Dociekał Bums.
– O nie!- Znów zanegował Klocek.

– Mądrości Bóg nie daje, ani głupoty… Wiesz, „Mądrość” to starannie poukładane w koszyku to, co nam Bóg dał a poukładane, dlatego żebyśmy jak najwięcej mogli udźwignąć z Tego, co mamy i żeby nam się nic nie zapodziało. A „Głupota” to, To, co wiemy, że jest w koszyku a nie wyciągamy, gdy jest potrzebne…

2 komentarze do “***”

  1. Książki powstają , to raz , dwa…. trzeba mieć zacięcie i cierpliwość , trzy znaleźć wydawcę …Zyczę , aby jakas rybka spelniła wszystkie trzy !!!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *