rodzą się w jękach rozkoszy
uwikłane w marzenia
o wiecznym szczęściu
albo z dłonią na ustach
i niemym krzykiem w trzewiach
a potem umierają
sekundami
zamkniętymi w klepsydrach
dziewięciu miesięcy
oddawanymi bez żalu
pieczętowanymi miłością
macierzyńskiego instynktu
w ciemności
na pięciolinii dłoni
wypisują preludy deszczowe
z prośbą
o jeszcze jedną
jaśminową noc
i jak feniks
powstają z popiołu
by nazajutrz
zatonąć w szarości
Tak inaczej… Silne jesteśmy, mimo wszystko:)