Nikt nigdy nie zastanawiał się skąd przyszedł, po prostu, któregoś dnia pojawił się i został . Niepozorny człeczyna – taki, co to jak spotkasz dziesięciu ludzi a On jest wśród nich, Ty zapamiętasz tylko tych dziewięciu…Cichy, pokorny…Naiwnego serca.
Zawsze napotkanym przechodnią mówił „Dzień-dobry”, choć stale chodził z spuszczoną głową i wzrokiem wpatrzoną pod nogi… Rozkojarzony, oderwany od realnego świata.
To był deszczowy poranek z zapłakanymi szybami.
Tego dnia jak co rano z wyszczerbioną filiżanką kawy siedział na wprost kuchennego okna z widokiem na ulicę… Rozpamiętywał sen w którym
chodził po wielkim, pustym domu… Od drzwi do drzwi, które popchnięte otwierały się skrzypiąc. Gdy dźwięk cichł a drzwi zastygały w bezruchu na oścież, jego oczą ukazywały sie opustoszałe pokoje. Mijał Je, jeden po drugim… Trzeszczącymi stopniami wszedł na piętro, opierając się przy tym o wyliniałą, pokrytą kurzem poręcz.. I znów puste pokoje i drzwi…Ich jęk kaleczył echem ciszę… W końcu za kolejnymi drzwiami, Jego oczą ukazało się obszerne wnętrze, wypełnione przytłumionym białym światłem, które przecinały jaskrawe promienie słońca… Na białych ścianach tańczyły cienie firanek. Pośrodku pokoju- Łoże z białym baldachimem.. Na brzegu łóżka siedziała kobieta. Była naga, młoda – Piękna. Śmiejąc sie radośnie usiłowała przydeptać stopą, jeden z słonecznych promieni… Gdy Go zauważyła, uśmiechnęła się jeszcze radośniej i robiąc ręką zapraszający gest powiedziała: „- Chodź, będziemy łapać słoneczne zajączki” …
… – Siedział tak pijąc kawę. Wpatrywał się w ulicę i myślał nad tym, cóż takiego mógł oznaczać ten sen?…
Nagle dzwonek!. Wyrwał go z letargu… Pomimo, że patrzył nie widział… Przed bramą ogrodu stała jakaś kobieta trzymająca za rękę małe dziecko obok niej.
Odstawił filiżankę, rozchlapując niedopitą kawę… Wstał zawiązując pasek wymiętego szlafroka; „- No nie wiem?… Co Ona sobie o mnie pomyśli jak tak stanę przed nią w pantoflach i szlafroku z parasolką w ręce”… Jednak, gdy już zamknął za sobą wejściowe drzwi przez myśl przemknęło Mu; ” – A zresztą.. Jakie to ma znaczenie?”… A gdy wdepnął dziurawym pantoflem w kałużę wody – pomyślał; ” Czego Ona może chcieć?”.
– Bardzo Pana przepraszam… – Zaczęła mówić głosem pełnym obawy- Czy możemy „przeczekać deszcz” u Pana na ganku?.
– Ależ proszę bardzo – Odpowiedział zdziwiony.
Kobieta uśmiechnęła się….Błysk radości. A on zauważył to, czego nie było widać przez okno… Wózek z tobołkami.
– To cały mój majątek – Odrzekła, jakby czytając jego myśli, po czym dodała -Tak, tak… Jestem „bezdomna”.
– Jakoś nikt Inny na tej ulicy nie chciał mnie wpuścić…. – Antoś podziękuj Panu – Szturchnęła dziecko za ramię…
Ale chłopiec tylko wtulił się w mamę.
On widząc jak kobieta przez chwilkę szarpie się z koślawym wózkiem i chłopcem, rzucił krótkie – Pomogę!.
Gdy już stali w ganku, potok wody spływający z obojga gości zalał posadzkę.
– Wejdźcie do środka.. Tu jest zimno a Wy jesteście przemoknięci – Powiedział i pchnął ręką drzwi… Które skrzypiąc otwarły sie na oścież….
( 17,04.2009)
Antoś kończy dziś 15 lat… Został wtedy w Tym domu, razem ze swoją mamą… Na dłużej nieco niż tylko na „przeczekanie” złej pogody, która właśnie dziś jest podobna do Tamtej…Wtedy, choć to inna pora roku i czas inny, ale jak wtedy- Zimny, wietrzny, deszczowy poranek… Brzydsze oblicze Jesieni, na zewnątrz „Ich' domu… Bo w środku czterech ścian, stale Wiosna!… Coś co wypuściło pąki 11 lat temu rozkwitając miłością, kwitnie do dziś… – Mało to razy widziałem!?… On z niepozornego, zamkniętego w sobie „człowieczka”, przeistoczył się w pewnego swoich słuszności, silnego mężczyznę. Ona zagubiona w zgiełku życia w bezradności…Odnalazła drogę…Po której razem z nim idą przez życie. Choć przyszło im znosić wiele upokorzeń na początku… Język ludzi, jak język żmii, też potrafi sączyć jad; – …Że on, Przybłęda znikąd, wziął sobie inna „przybłędę” i to z dzieckiem… Że żyją bez wzajemnych ślubów przed Bogiem..Że Kto to widział tak!?… – Moja ulica, jest mało tolerancyjna… I nie lubi „obcych”, bo Taki obcy, to nie wiadomo „Kto”… I dlatego, najlepiej zrobić sobie z niego wroga, by odwrócić uwagę od własnej agresji względem innych…
Siedzę przy Oknie, na zewnątrz mokro, zimno… W oddali po drugiej stronie ulicy widać ich dom… – On twierdzi, że to Ten sen…Tylko jeden sen…A tyle zmian!. Mnie co noc, coś się śni…Pamiętam większość sennych obrazów ..I cholera!.. Nie mogę pojąć ich znaczenia na moją rzeczywistość!
(16.10.2020)
***
Widzę człowieka , myśląc – Człowiek!?
… On tylko wie, co ma w sobie;
Czy jeszcze ma sumienie, czy już go brak?
Czy jeszcze potrafi nadal kochać i współczuć
emocje okazywać i uczuć twarz,
czy już życiowy z niego wrak?
Patrzę na człowieka , ze wszystkich stron;
Stając naprzeciw siebie,
patrząc staram się odgadnąć co ma w głowie?.
Gdy stoi obok, patrzę, czy kładąc swoją rękę
na moim ramieniu, uśmiechnie się – mówiąc:
– Chodź przyjacielu, pójdziemy przed siebie,
daleko gdzieś … Ot tak, bez celu!
… Patrzę z tyłu , gdy odchodzi,
bez słowa mijając ,zostawia mnie samego.
Patrząc na człowieka, szukam drugiego Mnie.
… Ze wszystkimi co Człowiekiem czyni.
***
Sen dziś się nie pojawił, nawet żaden jego zwiastun.
… A tu Czas, jakby stawiał kroki w tył,
zamiast zwyczajnie do przodu iść
i szybciej mieszać w monotonni .
Lenistwo w ciało wlazło i drąży, drąży
cały sens życia.
I Bezradność jakaś – Patrzy spode łba chytrze
Po Złotej Jesieni , juz nawet Melancholii nie ma.
Odeszła sobie razem z „chceniem”.
Już zimne dni, ślimaczą się marznącym deszczem.
A przy wejściu, zimowa para butów czeka;
– Ruszysz się wreszcie!
Poszedł bym na spacer…
Rozdeptując lukrową polewę
zamarzniętego szronu na trawniku .
Przez ogród, do parku.
…I dalej!
Lecz „niechcenie” jest zbyt wielkie,
by Listopadową nocą, opuszczać ciepłe i błogie pielesze.